22 sty 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru starał się zachować neutralny wyraz twarzy po tym, jak diabelskie stworzenie wylądowało prosto u stóp gildii Blue Pegasus. Dziewczyna nakazała mu się nie wychylać, odwróciła się plecami do niego, wcześniej fuknąwszy prawie jak kotka. Chłopak patrzył na nią zaskoczony. Czyżby miała zamiar wracać do klanu czarownic? Boże, co to za pytanie, na pewno chciała, w końcu to był jej dom, jej miejsce na ziemi. Satoru zastanawiał się, jak powitają dziewczynę, może pomyśleli, że po prostu potrzebowała się przewietrzyć i w tym samym czasie mag po prostu wyszedł z szopy, w której go skuto i przetrzymywano. Ale ty jesteś głupi, warknął na siebie w myślach. Oczywiście! Powitają ją z otwartymi ramionami. Jasnym było to, że wcale tak nie będzie. I to zapewne przez Satoru, bo gdyby nie on, to dziewczyna nawet by nie pokusiła się ratować go z kościoła i zatęchłego schowka na miotły. A jakie to było ironicznie melodramatyczne - w końcu w bajkach to zwykle mężczyźni ratowali kobiety, a nie na odwrót, prawda? Satoru nawet się nie odezwał, nie chciał wyjść na szablonowca... i seksistę w dodatku. Warknął coś pod nosem i podrapał się po głowie. Powinien coś jej powiedzieć. Ale co? Dziękuję. Nie, może jakiś cytat ze starej poezji. Nie dość, że by się popisał, to by jeszcze w jakiś sposób przywrócił do życia dzieło... może Mickiewicza?
- Do zobaczenia - po prostu mu się wyrwało, a on nadal stał tyłem do czarownicy z beznamiętnym wyrazem twarzy.
- Nie będzie żadnego następnego spotkania - usłyszał w odpowiedzi.
Nie wiedział, jak to zinterpretować. Powinien na prawdę coś zrobić; może przemówić jej do rozsądku, że raczej jej rodzinka nie powita jej z kwiatami w dłoniach. Ciekawe, czy czarownice lubią kwiaty... Nakazał się sobie skupić.
- A co ci tak właściwie zrobią, jak wrócisz? Wiesz, zwykle to jest tak, że powinno się spłacić komuś dług. Uratowałaś mi tyłek dwa razy, a ja co? Nic, od czasu do czasu tylko się uśmiechałem jak głupi - czuł, że jego nieskażona tafla spokoju zaczyna się złowrogo marszczyć i burzyć. - Może poczekaj tutaj na mnie, przed drzwiami... Wrócę, pewnie już bez znaku gildii i bez tytułu maga, ale wrócę i jakoś ci pomogę. O! Wiesz, co? Nawet pozwolę się znowu związać i ponownie zabierzesz mnie do czarownic i wyjdzie na to, że mnie złapałaś, kiedy próbowałem uciec.
Manon odwróciła się w jego stronę, patrząc na niego conajmniej, jak na wariata albo kosmitę. W zasadzie, to Satoru się jej nie dziwił, czego się spodziewał? Dziewczyna go ratowała, a on ponownie stara się wpakować prosto w paszczę lwa. Miał ochotę sobie porządnie strzelić w łeb. Chłopak westchnął ciężko, machnął dłonią i pchnął drzwi od budynku gildii, przeczesawszy włosy i wygładziwszy podziurawioną koszulę.

xxx

Satoru przeszedł przez drzwi, wszystkie swoje myśli upychając w głowie i jak plastrem, zakleił je uśmiechem. Budynek był pełen magów, którzy kręcili w tę i we w tę. Niektórych znał, innych widział po raz pierwszy raz w życiu, ale każdy patrzył się na niego, jakby urwał się z choinki. Satoru spojrzał na siebie i dopiero teraz zauważył, jak był brudny. Skrzywił się i w tym momencie podszedł do niego Keito Patto, jeden z głównych magów w Blue Pegasus i reprezentant gildii. Był mężczyzną w średnim wieku i dość przystojnym, mimo bruzd, które zdążyły opleść jego oczy i kąciki ust. Teraz miał je ściągnięte, twarz bladą i ciskał gromy na wszystkie strony, co zazwyczaj tępiło się w tej gildii. Tutaj mile widziane były uśmiechy oraz pozytywne emocje. Wszystko miało być ładne, lśniące i błyszczące.
- Yoshida! - wrzasnął, mimo że dzieliła ich przestrzeń conajmniej czterech łokci. Satoru wiedział, że zrobił to tylko po to, by zwrócić wszystkich uwagę i pogrążyć Satoru.
A chłopak stał tylko wyprostowany z hardym spojrzeniem i nie śmiał nawet się poruszyć.
- Jak ty wyglądasz?! Słyszeliśmy o mordzie w kościele! Co ty sobie myślałeś?! Głowa chce cię widzieć. Bob również.
Chłopak zamarł, słysząc imię "Bob". Nie miał bladego pojęcia, że wyjdzie z tego aż taka wielka afera. No oczywiście, że miałaby wyjść, skarcił się w myślach, zginęli wszyscy mieszkańcy religijnego miasteczka na prowincji. Miałeś ich pod opieką i byłeś za nich odpowiedzialny, czego oczekiwałeś? Bob... o Boże, może i ten mężczyzna na takiego wyglądał, to jak się wścieknie, mógłby zrównać z ziemią całe Himalaje. Satoru zadrżał, po czym kiwnął posłusznie głową.
- Idziesz za mną, ale już! - Keito już maszerował szybko przez marmurową, perfekcyjnie wyrzeźbioną i wypolerowaną posadzkę.
Satoru nie miał wyboru - po prostu poczłapał za... generałem ze skrzyżowanymi rękoma na plecach. Skrzywił się lekko. Miał wielką nadzieję, że nie będzie to aż takie złe spotkanie, na jakie się zapowiadało. Czuł się potwornie. Nie tylko przez swoją sytuację, ale myślami nieustannie wracał do Manon, czarownicy. Przez chwilę czuł ogromną pokusę, by po prostu rzucić się do ucieczki i nie pomknąć za dziewczyną, by zobaczyć, jak sobie radzi. A pewnie radziła sobie o niebo lepiej od niego. W końcu stanął wraz z Patto przed wielkimi wysadzanymi rubinami, klejnotami i pozłacanymi drzwiami. Mężczyzna nawet się nie zapytał Satoru, czy jest gotowy, czy nie. Po prostu otworzył drzwi z takim rozmachem, którego można by tylko pozazdrościć. W środku już czekali na nich magowie wyżsi rangą z aż nieludzko poważnymi twarzami, które nie pasowały do Blue Pegasus. Satoru przełknął ukradkiem ślinę. Show czas zacząć, pomyślał gorzko.

Manon? ^^

ilość słów: 875

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz