23 sty 2019

Od Lubbocka do Raven


Pole ciągnące się aż po horyzont. Ciężka mgła, pochmurne niebo - przypominało to scenerię z jakiejś strasznej opowieści. Efektu dodawał też kościotrup ubrany w długą, choć już podartą na strzępy i brudną szmatę przepasaną na kształt jakiejś szarfy albo togi - trudno było mi zdecydować, biorąc pod uwagę, że strój przypominał bardziej dziurę z materiałem niż materiał z dziurami, okoliczności... cóż, też nie były najszczęśliwsze ani nawet niewystarczająco odpowiednie, abym mógł zatrzymać się na chwilę i ocenić, w co też odział się szkielet. Przyczyniała się do tego zdecydowanie pesząca mnie nieco kosa, bardzo długa i bardzo ostra, którą to kościotrup wymachiwał na prawo i lewo, zdeterminowany, by oddzielić moją głowę od reszty ciała. Gdyby nie to, z najwyższą przyjemnością spędziłbym z tą piękną bronią przynajmniej godzinę, ale... cóż, byłem zbyt zajęty paniczną ucieczką, jakby goniły mnie hordy piekielnych istot. Wyciągałem możliwie najdalej nogi, usiłując zwiać przed wrogiem i jego morderczymi zamiarami, chociaż było mi coraz ciężej: mgła gęstniała, przysłaniając mi widok na dosłownie wszystko dalej niż metr, ziemia przypominała coraz bardziej ruchome piaski. Moja noga zapadała się w grząskiej, wilgotnej glebie, skutecznie utrudniając ucieczkę - za którymś razem ledwo zdążyłem ją wyrwać, nim kosa śmignęła mi tuż nad uchem. Ślizgając się jeszcze bardziej niż wcześniej, spróbowałem odskoczyć, ale zahaczyłem stopą o grządkę i runąłem jak długi na ziemię. Wylądowałem na plecach, momentalnie stanął też nade mną szkielet, rzucając długi cień- niczym Anioł Śmierci, który już-już zamierza dokonać dzieła. Uniósł kosę, czubek jej ostrza był wymierzony prosto w moją klatkę piersiową. Zacisnąłem powieki, niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek próby ocalenia...
Zerwałem się gwałtownie z łóżka, cały zlany potem. Wdech, wydech, wdech, wydech, i tak przynajmniej dziesięć razy, aż zupełnie się uspokoiłem - tego nauczyła mnie jeszcze mama, siedząc cierpliwie w moim pokoju za każdym razem, gdy nie potrafiłem zasnąć w dzieciństwie po podobnym koszmarze. Cóż, teraz za to bardzo dobrze działał na mnie długi spacer po lesie. Niechętnie wyszedłem spod ciepłej kołdry i postawiłem ostrożnie stopę na podłodze.
- Brr... - mruknąłem pod nosem.
***
Szedłem już w sumie naprawdę długo - którąś godzinę z rzędu, zmrok zdążył zapaść jakiś czas temu, ale wciąż nie miałem zbytniej ochoty na powrót do domu. Spokojnie stawiałem krok za krokiem, w dużo lepszym nastroju wdychając wszechobecny zapach żywicy. Wtem jednak moją uwagę przykuła dziwna jasność, zaledwie kilkanaście metrów ode mnie. Zacząłem wolno iść w jej stronę - na niewielkiej polanie dostrzegłem siedzącą dziewczynę z kotem, dookoła której tańczyła chmara świetlików. Wytężyłem wzrok, przyglądając się uważniej pannie, a na mojej twarzy zjawił się szeroki uśmiech - była dość drobna, miała też ładną twarzyczkę o dość ostrych, ale miłych rysach, okoloną w dodatku fioletowymi włosami. Najwyraźniej wyczuła też moją obecność, gdyż zacisnęła dłonie na łuku, uważnie szukając źródła jej niepokoju - zapewne mnie, uznałem zatem, że im szybciej wyjdę, tym dla mnie lepiej.
- Poddaję się całkowicie, piękna pani - krzyknąłem, schodząc na polanę z podniesionymi rękami. - Składam ci w dowód całą swą broń, uśmiech, serce i zaproszenie do karczmy!
Dziewczyna, wyraźnie nieco zdenerwowana, nadal trzymała rękę na łuku.
- A, wybaczy panienka, gdzie moje maniery - wykonałem kolejne kilka kroków w jej stronę. - Lubbock jestem, do usług. Byłem na spacerze, ale zwabił mnie blask twych pięknych oczu...
- To świetliki - odparła, wyraźnie dystansując się ode mnie, choć na jej policzkach dostrzegłem lekki rumieniec. Aj, czyli takie buty...
- Świetliki są przepiękne - potaknąłem. - Acz ich blask i tak niknie przy świetle z twych oczu. Zdradzisz mi swe imię?
- Raven - odparła krótko, kiwając lekko głową. Kot na jej kolanach prychnął cicho, najwyraźniej niezbyt zachwycony.
Przed oczami stanął mi obraz kruka, wpatrującego się uważnie w moją stronę, jakby oceniając. Musiałem przyznać, że widzę pewne podobieństwo.
- Zatem, Raven - podjąłem znowu, zupełnie niezrażony. - Chciałabyś może docenić ze mną piękno nocy również w karczmie? Podają tam wyjątkowo dobry alkohol... no i pierożki. Co tylko sobie wymarzysz.

Ilość słów: 618

< Raven? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz