16 sty 2019

Od Mishabiru CD Atticus




Poranek. Najgorsze zło, w czasie którego musiał się obudzić. Po całonocnej wędrówce miał nadzieję, iż uda mu się dostać do miasta przed tym całym bydłem. Niestety, większość ludzi już dawno biegała po ulicach, gdy łuna słońca dopiero zaczęła się pojawiać. Od razu zrezygnował. Zaszył się w okolicznym lesie z zamiarem przespania przynajmniej połowy dnia. Samo spanie trwało może z trzy godziny, kiedy obudził go chłód.
Ognisko całkowicie wygasło, ale problemem był brak zwierzęcego towarzysza, który to zawsze go budził, aby dołożył drewna. Ten zwierzak czasami zachowywał się, jak istota myśląca na poziomie inteligentnego człowieka.
– A to ci dopiero – Podniósł się z wygrzanego miejsca, ruszając na poszukiwania.
Nawet nie wiedział, jak to coś się woła. Kici kici, taś taś, czy inne „chodź tutaj kulko” nie przyniosły żadnego efektu. Posiadał, to chyba dobre słowo na określenie zwierzaka wiecznie siedzącego mu w kieszeni płaszcza, Ivana od paru miesięcy, ale pierwszy raz spotkał się z jego ucieczką.
Może sam z siebie się odczepił?
Wzruszył na to ramionami. Raczej da radę bez niego przeżyć, jak robił to do tej pory. Przedarł się przez ofensywne chaszcze, rękoma broniąc swoją twarz przed jakimkolwiek uderzeniem. Przystanął dopiero na ledwo widocznej drodze, wahając się między pójściem do żywego miasta, a pokręceniem się jeszcze po okolicy w poszukiwaniu towarzysza. Oczywiście wybrał drugą opcję.
Już bez nawoływania zaczął iść przed siebie. Chwilami nieprzyjemnie silny wiatr dawał o sobie znać, wiejąc mu prosto w twarz. Przystanął na sekundę, by poprawić rozwichrzone włosy, gdy kątem oka zauważył ruch pod pobliskim, wolnostojącym drzewem. Zmierzył w tamtym kierunku, mając nadzieję, że to ten mały gnojek, ale równie szybko się zawiódł, widząc człowieka.
Będąc parę kroków odeń, machnął lekko dłonią widząc, że mężczyzna stał oparty plecami o konar. Nie miał najmniejszej ochoty na konfrontację z kimkolwiek, więc w jakiś sposób chciał pokazać, iż nie ma złych zamiarów. Jeszcze.
– Nie widziałeś może małego, fioletowego kotoszczura albo wiewiórokota? – Rozłożył bezradnie ręce, stając tuż przed nieznajomym, który to powoli przesuwał dłoń do tyłu. Mishabiru uchwycił jego nadgarstek w chwili, gdy złapał w palce magiczną kartę. – Nie pozwolę ci, a przynajmniej do czasu odpowiedzi na moje pytanie.
– Nic takiego nie widziałem… – odparł tak cicho, że jego głos wymieszał się z szelestem liści, aczkolwiek na tyle wyraźnie, by Misha go zrozumiał.
– Naprawdę nie chciałbym ciebie osądzać o zaginięcie mojego towarzysza, ale jesteś jedyną żywą istotą w pobliżu – Uniósł rękę nieznajomego i wyciągnął kartę, którą obejrzał bardzo dokładnie. Po tym przeniósł wzrok na twarz z wymalowaną obawą o dalszy rozwój wydarzeń. – Jesteś pewien swej odpowiedzi?
W chwili, gdy obcy miał po raz kolejny odpowiedzieć coś spadło z drzewa pomiędzy nich, tym samym separując ich na metr. Mishabiru podążył wzrokiem za tym, co w chaosie biegało wokół. Wyglądało to na zbitą masę białego i fioletowego futra. Ivan się odnalazł, świetnie, ale ganiał się z jakimś innym stworzeniem, jednak, jako właściciel kotoszczura, nie zamierzał mu w tym przeszkodzić. Może uczył się polować.
Wrócił wzrokiem do nieznajomego, który, w przeciwieństwie do niego, próbował ogarnąć zwierzaki.
Zabawny widok.

< Atticus? :c >

ilość słów: 480

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz