W pewnym momencie, zszedłem z drogi między nieco niższą trawę w kolorze przyjemnej dla oka zieleni, którą przeczesałem wolną ręką. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Pozwoliłem sobie nawet na cichy śmiech, niezwykle niewinny, dziecinny wręcz, kiedy źdźbła połaskotały wnętrze mojej dłoni. Zmierzałem w stronę samotnego drzewa, najprawdopodobniej dębu, który rzucał cień na niewielkie, wyrobione już przez moje codzienne wypady, miejsce. Po dotarciu na niewielki pagórek położyłem przybory na ziemi, a sam usiadłem w swoim ulubionym punkcie. Powoli przesunąłem wzrokiem po okolicy, którą można było całkiem dobrze zobaczyć z mojego aktualnego położenia. Długą chwilę wpatrywałem się przed siebie, przysłuchując się kłótni Katyi i Ryo. Mówili w takim tempie, że nie byłem nawet w stanie wyłapać poszczególnych słów. Mimo wszystko, sam fakt, że nie byłem samotny, podniósł mnie na duchu na tyle, że mogłem ułożyć na podkładce czystą kartę. Pierwsze pociągnięcie pędzla naznaczyło ją intensywnie kobaltową barwą, podobną do morskiej otchłani. Kolejne dodało na niebieskim tle jaśniejsze refleksy, jeszcze bardziej upodabniając ją do wody. Następny natomiast...
Kto to jest? Co on tu robi? Artemis wyłapał nieznajomego jako pierwszy, pewnie był współświadomy, aktywny w tej samej chwili, co ja. Spojrzałem w kierunku, z którego dochodził szelest czyichś kroków. Definitywnie, jakiś obcy osobnik manewrował w okolicy drogi, ale nie byłem w stu procentach pewny, czy się na niej znajduje. Szybko sięgnąłem do pasa po wcześniej zrobione karty, samemu nie wiedząc, czy powinienem się bronić czy po prostu uciekać.
<Mishabiru? :v >
375 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz