18 mar 2018

Od Lubbocka do Atalii


Ach, festyny! Zabawa, piwo, muzyka, żarcie... i piękne panienki zapewniające niezapomnianą zabawę, najlepsze piwo, najskoczniejszą muzykę i najsmaczniejsze żarcie. Kobiety są ucieleśnieniem doskonałości! W dodatku podczas tego typu dni było z czego wybierać - uśmiechnięte, zazwyczaj dość umięśnione barmanki o złotych włosach, zręcznie rozlewające miodowy trunek po kuflach, tancerki o sarnich nogach, przystrojone od kostek aż po szyję błyskotkami, przejezdne, spłoszone niewiasty, ostrożnie stawiające każdy kolejny krok. Och, przecież to istny Róg Obfitości!
Dlatego już na tydzień przed oficjalnym otwarciem łaziłem jak nakręcony - tanecznym krokiem pokonywałem nawet odległość dzielącą mnie z rana, kiedy byłem w stanie porównywalnym do zombie, do kibla czy czegokolwiek, co nie było wygrzaną pościelą. Oczywiście, poza rozgrzaną panienką.
Na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech - och tak, gorąca panna, to właśnie to, czego było mi najbardziej trzeba. Och, chociaż najbardziej na świecie, oczywiście, chciałbym, by była nią Najenda, ale... jak się nie ma, co się kocha, to się kocha, to się ubóstwia, tak to leciało? Chyba nie. Ba, prawie na pewno nie.
Ale mniejsza z tym! Festyny zwano "Dniami Szczęścia" nie bez powodu, na wargach wszystkich, od bogatych, marudnych kupców, po szemranych, przemykających się w cieniu, zapewne drobnych złoczyńców, tańczył uśmiech, mniejszy lub większy, często wywołany wypitymi trunkami. Sam również sobie kilku nie odmówiłem, jednak z każdym kolejnym odwiedzanym lokalem, ogarniało mnie coraz większe zniechęcenie - jak na ulicy wszystko było piękne i kolorowe, tak w większości barów obsługujący całą tę dziatwę zdawali się być wyprani z wszelkich uczuć. W dodatku te ceny! Chyba poszły w górę ze trzy razy,co najmniej! Może kwestia tego, że trafiałem na samych mężczyzn?
Och, dlatego istnym wybawieniem był ostatni bar na mojej liście - nawet jeśli spodziewałem się tam krzepkiego staruszka, którego całkiem, swoją drogą, lubiłem, dostałem coś znacznie więcej...
Śliczną panienkę, która zręcznie uwijała się przy kuflach i innych naczyniach - co prawda, w jej ruchach widziałem trochę niepewności, ale wszystko robiła nad wyraz sprawnie. Czarne włosy, porcelanowa cera, błękitne, wesoło skrzące się oczka i... och, tak, miała śliczna, czym oddychać bez dwóch zdań. Spojrzała na mnie nieśmiało, wydukała przywitanie. Ja natomiast złapałem panienkę za dłoń, kłaniając się nisko.
- Witam przepiękną boginkę. Nigdy nie przestanę ubolewać nad faktem, iż los tak późno postanowił złączyć nasze ścieżki... dla uczczenia jednak naszego szczęśliwego spotkania proszę cię, piękna damo, aby twoje najpiękniejsze dłonie podały mi najlepszy napój, jaki tutaj macie.
- Oczywiście, już podaję - umknęła prędko za bar, wyciągając jeden z kufli.
- Byłem w budce jakiegoś gościa, jaki nieprzyjemny typ! A jakie ceny ma wygórowane! Myślałem, że mnie uderzy za to, że skutecznie burzę ego jego kolegów. Kto to widział, żeby pić w pracy! – zacząłem z rozrzewnieniem, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Zaraz jednak podniosłem wzrok, uważnie śledząc ruchy dziewki.  – Och, a tu obok taka ładna panienka... Pewnie nie możesz się odgonić od natrętnych klientów!
- Nie, nie - pokręciła głową ze słabym uśmiechem, a jej kruczoczarne loki podskoczyły. - Wszyscy wiedzą, że mam narzeczonego.
Mówiąc to, wyciągnęła szczupłą dłoń, pokazując mi pierścionek z małym diamencikiem. I wbijając sztylet z moje bezbronne serce!
- Miałem już zaproponować służbę wiernego rycerza, ale widzę, że ktoś mnie uprzedził – westchnąłem, spuszczając głowę jak zbity pies. – No nic, mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć za złe tego, kiedy sobie tak powzdycham pod twoim oknem...
W tym momencie dziewczyna zaczęła się wesoło śmiać, a jej zawtórowałem. Ach, miała doprawdy przecudowny głos, jak srebrzyste dzwoneczki!
- Wiecie, z jakiej okazji organizowany jest festiwal? - zagadnęła, podając mi napój, który zgrabnie przejąłem.
Hmm, czemu użyła formy mnogiej? Dopiero teraz rozejrzałem się uważniej i zaraz spoliczkowałem się w duchu - nie zauważyłem panienki siedzącej tuż obok! Włosy złote jak łany zboża, spięte w koński ogon. Mała twarzyczka z pięknymi, błękitnymi oczkami. Cienkie usta, układające się w linię prostą - och, zdecydowanie zbyt poważny wyraz twarzy na tak śliczną buzię! Jej szyję opatulał ciemnoniebieski szalik. Figurę miała smukłą, wyraźnie wyćwiczoną, zapewne była magiczką. Na pierwszy rzut oka, zdawała się być zdecydowaną osóbką, może nieco zbyt kąśliwą. Ale, hej, cukiereczki mają różne smaki, czyż nie?
Moje rozmyślenia zostały jednak brutalnie przerwane przez hałasy dobiegające z zewnątrz - nie wesołe, jak wcześniej, teraz wyrażały bardziej... trwogę. Coś się stało. Nic poważnego, chociaż sądziłem, że będzie spokojnie. W tego typu dni nawet rzezimieszki robili sobie wolne.
– Nie spodziewałem się, że zaatakują w tak piękny wieczór. Zaraz powinni się tym zająć. - westchnąłem, upijając łyk napoju, trochę słodkiego, a trochę... hmm, kwaśnego. Napotkałem pytający wzrok złotowłosej, pośpieszyłem zatem z wyjaśnieniem. Trzymać pannę w niewiedzy, toż to niedopuszczalne! - Rabusie, złodzieje, przestępcy... Jakaś zorganizowana grupa, ale nie gildia.
- Skąd wiesz? - uniosła brwi.
- Skąd, pyta piękna panienka, ach - pokręciłem głową. - Po pierwsze, nie czuć magii. Po drugie, żadna mroczna gildia nie jest na tyle głupia, by organizować atak w taki dzień, kiedy na każdym kroku czają się magowie z każdego zakątku kraju. To musiałaby być naprawdę duża akcja, a wtedy panika byłaby dużo większa. Po trzecie, tacy mali przestępcy lubią przypomnieć o sobie przy takich okazjach. Lada chwila i ktoś się tym zajmie.
- A jeśli nie?
- To panienkę ochronię choćby i własnym ciałem! - uniosłem dumnie głowę. - A tymczasem, Cukiereczku, niczym się nie martw. Los postawił nas na jednej drodze nie przez przypadek. Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i wypić ze mną jeszcze coś? Oczywiście, ja stawiam, piękna panienko.

< Wyderko? Oj tam, oj tam. I przepraszam, że dopiero odpisuję >

Ilość słów: 902

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz