Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Po prostu zaczęło mi się nagle kręcić w głowie, a potem padłam. Nie mam pojęcia, co się ze mną stało, ale obudziłam się w gildii. Chwila, co? Skąd ja się tu wzięłam? Nie ważne. Nade mną stał mistrz, a obok, kawałek dalej, Sebastian. Czyli to on mnie tutaj przyniósł. Jedyne, co mnie martwiło, to te zdenerwowanie na twarzach wszystkich. Widać było, że nie uśmiechała im się obecność demona w naszej gildii. Powoli usiadłam. Wzrok mistrza Makarova ciskał piorunami i domagał się wyjaśnień. Wstałam, a niski mężczyzna poprosił mnie do siebie. Zanim jednak udałam się do jego gabinetu, na wszelki wypadek poprosiłam Sebastiana o opuszczenie budynku. Nie był teraz w najlepszym stanie, więc wolałam żeby nie wdawał się w bójki.
- Margaret, co to ma znaczyć?- spytał chłodno mistrz, a ja przełknęłam ślinę, choć nie miałam się czego bać. Chyba.
Wzięłam głęboki oddech, bo mimo wszystko zapowiadała się ciężka rozmowa.
- Zawiązałam z nim kontrakt- walnęłam z grubej rury, również stając się poważna. Po co owijać w bawełnę?
- Co zrobiłaś?!- mistrz nie był zadowolony z mojej decyzji, no bo czemu się dziwić. Moja dusza zamiast spoczywać w spokoju, po mojej śmierci zostanie pożarta przez demona.
- Zawiązałam z nim kontrakt- powtórzyłam ze spokojem- Pomyślałam, że to dobry pomysł. Mogę osiągnąć teraz dużo więcej.
- Margo, zastanów się. Czy twoja rodzina byłaby teraz z ciebie dumna?- zapytał z politowaniem.
- Wiem, że nie- westchnęłam- Ale on mnie uratował. Tuż po tym, jak wyrzuciłam jakiegoś zboczeńca dachem, on uratował mnie przed strażą Rady. Przez jakiś czas ukrywaliśmy się. Jednak teraz jestem gotowa ponieść wszelką odpowiedzialność za to, co zrobiłam…
Potem opowiedziałam mu o wszystkim. Dosłownie o wszystkim. O tym, co Sebastian zrobił, jak poszedł oddać się w ręce Rady i jak go uratowałam. Makarov szczerze mówiąc, o mało nie wyszedł z siebie. Nie obyło się bez długiego kazania. Jednak zasypałam go argumentami, że dzięki temu mogę Sebastiana bardziej kontrolować, a raczej to, czy nie zrobi nikomu krzywdy. Jakoś udało mi się go udobruchać. Jedynym warunkiem było to, że nie mógł wchodzić do gildii i nie mogłam mu przekazywać żadnych ważnych informacji na temat Fairy Tail. Ten ostateczny wynik naprawdę mnie cieszył. Opuściłam budynek żeby spotkać się z Sebastianem. Oczywiście wszystko mu powiedziałam. Potem zaprowadziłam go do mojego domu. Tyks gdy tylko mnie zobaczył, wskoczył mi na ręce.
- Tutaj możesz mieszkać- wskazałam mu pokój w razie ewentualnych gości- Oczywiście nie ma problemu, abyś też mieszkał w swojej gildii lub tam wpadał. Jednak jeśli będziesz ją odwiedzał, uprzedź mnie żebym nie musiała się o ciebie martwić- uśmiechnęłam się.
Dałam mu znak ręką, żeby się rozgościł. Pokój w żadnym aspekcie nie przypominał tamtego z Tartarusu. Westchnęłam i udałam się do kuchni. Nie powiem, trochę zgłodniałam, a i Tyks ubiegał się o trochę sałaty. Gdy tylko go nakarmiłam, zaczęłam zastanawiać się, co zrobić dla siebie.
- Wystrój może być niekoniecznie w twoim guście, więc nie wahaj się czegoś pozmieniać- rzuciłam w stronę jego pokoju.
Gdy już miałam zamiar się odwrócić, doznałam bliskiego spotkania z torsem Sebastiana. Bądź co bądź, był ode mnie wyższy. Tak o głowę.
- Proszę pozwolić mi się tym zająć, moja…- zaczął, lecz mu przerwałam.
- Margaret. I pozwól tym razem mi coś dla nas zrobić. Poradzę sobie i nie odetnę sobie palców nożem, obiecuję- odsunęłam się i oparłam rękami o blat.
- Nalegam, abym to ja przygotował posiłek. Proszę w tym czasie odpocząć- po raz kolejny posłał mi ten swój specyficzny uśmiech.
- A ja nalegam, abym dzisiaj ja coś zrobiła- nadęłam policzki.
- Moja pani, jestem twoim lokajem, więc do moich obowiązków należy gotowanie- nachylił się, a jego głos stał się odrobinę bardziej stanowczy.
- No już dobrze dobrze, ale chociaż pozwól mi w czymś ci pomóc- bąknęłam ledwo zrozumiale.
Sebastian, widząc, że chyba tym razem nie wygra, z westchnięciem zgodził się. Ja natomiast cieszyłam się jak dziecko. Demon założył biały fartuch z falbankami (wyglądał doprawdy uroczo) i zaczął przygotowywać składniki. Po nich wywnioskowałam, że będzie to jakieś ciasto. Szarlotka. Z bitą śmietaną. Ostatecznie wyszło tak, że tylko przyglądałam się jego poczynaniom. Wszystko szło mu wyjątkowo szybko. Udało mi się nawet podkraść miskę z bitą śmietaną i trochę zjeść. Zostałam jednak upomniana przez Sebastiana. Gdy odebrano mi miskę, pozostało mi już tylko go obserwować. Kto by pomyślał, że potrafi piec. Kiedy ciasto się upiekło, podał mi ukrojony kawałek i ze śmietaną na górze. Wyglądało naprawdę smacznie i tak też było. Smakowało naprawdę dobrze.
Do wieczora nad Magnolią pojawiły się ciemne, burzowe chmury. Tak jak lubiłam deszcz, taki zwykły, tak nie przepadałam za odgłosami grzmotów i błyskami. Kiedy ja czytałam, Sebastian uparł się, że trochę posprząta. To był jeden z plusów. Sama za sprzątaniem nie przepadałam, ale miałam wyrzuty sumienia, że on musiał to robić za mnie. Nigdy nie żyłam w luksusie i nikt nigdy mnie w niczym nie wyręczał, więc w tej sytuacji czułam się odrobinę niezręcznie. W porze kolacji także coś dla mnie zrobił. Ba, nawet dla Tyksa, który się dzięki temu do niego przekonał. Potem wzięłam odprężającą kąpiel, bo nic nie uspokajało bardziej niż siedzenie w wodzie. Tym razem nie zasnęłam. Usłyszałam, jak pierwsze krople deszczu uderzają o mój dach, a za nimi następne. Cóż poradzić, odpłynęłam myślami gdzieś daleko. Jednak odgłosy piorunów skutecznie sprowadziły mnie na ziemię, równie skutecznie zniechęcając mnie do spędzenia tam dłuższej chwili. Westchnęłam i z żalem wyszłam z wanny. Po dokładnym wytarciu się oraz przebraniu, mogłam opuścić jedno z moich ulubionych pomieszczeń w domu. Następnie udałam się do mojej sypialni, żeby już móc kompletnie oddać się w objęcia kołdry i poduszek. Gdy leżałam już wygodnie, w pokoju pojawił się dobrze mi znany mężczyzna w garniturze. Byłam odwrócona w stronę okna, z którego co rusz migał pojedynczy piorun, ale mimo to wiedziałam, kto przestąpił próg sypialni. Zgasił światło i już chciał zamknąć drzwi.
- Sebastianie…- odwróciłam się twarzą do niego, a w tle słychać było grzmoty- Czy zostałbyś ze mną, dopóki nie zasnę?- pomimo że byłam odrobinę zmęczona, w burzliwych nocach sen zawsze przychodził mi z wielkim trudem.
Już jako dziecko bałam się burzy i od tamtej pory ten lęk nie odstąpił mnie ani na krok w takich chwilach.
Sebastian? Gniot, sorka.
Ilość słów: 1005
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz