To było dosyć dziwne. I niezręczne. Tak, dziwne i niezręczne to idealne określenie tego, co zadziało się tego wieczora. Do jego końca nie zamieniliśmy już nawet słowa, a przelotne spojrzenia natychmiast przerywaliśmy gwałtownym odwróceniem głowy w drugą stronę. Ta cisza była niezręczna, ale jednocześnie żadne z nas nie odważyło się jej przerwać. Zupełnie jakby coś nas blokowało, jakby na nasze usta zamknięte były niewidzialnymi kłódkami do których mieliśmy klucz, ale baliśmy się je otworzyć. Kolacji nie było, bo garnek się spalił, a razem z nim jakiekolwiek szanse na uratowanie tego wieczora. Nawet jeśli kolacja miałaby się odbyć, nie przełknęłabym ani kawałka. Mój żołądek urządził sobie dosyć ostrą imprezę, tym samym skutecznie odrzucając myśl o jedzeniu. Zdecydowałam się więc na szybką kąpiel i pójście spać, aby ten dzień już tylko się skończył. Tyks wybrał miejsce obok mojego łóżka, a nowy, bezimienny jeszcze kot, wtulił się w moje ramię. Pogłaskałam oboje i zamknęłam oczy z nadzieją szybkiego zaśnięcia. Było to trochę ciężkie, ale ostatecznie udało się.
Nie jedzenie kolacji było złym pomysłem; rano obudziłam się potwornie głodna. Moje pierwsze kroki skierowałam do kuchni. Kot magicznie pojawił się przy mnie i Sebastianie i nawet nie wiem kiedy zderzyliśmy się ciałami. Kot wydał zaś z siebie okropne ni to miałknięcie ni to piśnięcie. Szybko do niego podbiegłam, bo zbrodnią jest nadepnąć zwierzakowi na kończynę, a karą za to jest śmierć mentalna.
- Trzeba zabandażować mu chyba łapkę - powiedziałam po dokładnym obejrzeniu go
- Moim zdaniem trzeba ją amputować - usłyszałam głos za sobą, a w następstwie spojrzałam na nich jak na skończonych debili.
Mimo wszystko zdecydowałam się na puszczenie tego płazem. Westchnęłam tylko, wstając z klęczek. Właśnie, kot nie miał co jeść. Czyli trzeba wyskoczyć do sklepu.
- Sebastianie, zajmij się… - no właśnie, kot nadal nie miał imienia. - Śnieżynkiem. Ja wyjdę na krótki spacer z Tyksem i przy okazji kupię też coś dla niego.
Tak, kot był biały, więc czemu nie nazwać go Śnieżynkiem. Zgarnęłam pieniądze i wyszłam, rzucając krótkie “na razie” do Sebastiana. Lubił koty, przynajmniej tak mi się wydawało podczas gdy wczoraj spotkał gromadkę kotów, więc powinien się cieszyć. Chociaż po tym, co usłyszałam dzisiaj, zaczęłam nabierać wątpliwości. Tyks kroczył obok mnie skocznie, jakby nic go nie obchodziło. Wzięłam głęboki oddech. Chciałabym czasami być tak beztroska jak on. Potargałam jego piórka na głowie, na co Tyks tylko mruknął. Miałam nadzieję, że dobrze będzie dogadywać się z nowym współlokatorem. Był ze mną już naprawdę długo i za nic w świecie bym go nie oddała. Swoje kroki skierowałam najpierw w stronę sklepu, by kupić coś dla kociaka. Przy okazji kupowania karmy, wzięłam też kilka zabawek. Z pełną torbą ruszyłam już w stronę domu, ale zatrzymałam się. Mój wzrok powędrował na stworzonko truchtające wesoło tuż obok mnie. Dzień dopiero się zaczynał, powietrze było rześkie. Zmieniłam kierunek na park. Nie pamiętam kiedy ostatnio się z nim bawiłam. Nie było tam jeszcze nikogo. Zostawiłam torbę z rzeczami pod jednym z drzew i zaczęłam ganiać się z Tyksem niczym mała dziewczynka ze swoim szczeniakiem. Trawa była jeszcze mokra od rosy, więc nie obyło się bez upadków. Fakt, że mogę zachorować jakoś mi umknął. Bawiłam się świetnie. Zdyszana, mokra i z potarganymi włosami wróciłam do domu, a lekko zmęczony uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Wróciłam - zawołałam, zostawiając torbę w korytarzu.
Ciekawe, co porabiali gdy mnie nie było. Pomaszerowałam do kuchni, by nalać sobie i Tyksowi wody. Niczym maratończycy wypiliśmy ją w zatrważająco szybkim tempie. To chyba nie był najlepszy powód, bo chwilę później zaczęłam kaszleć jak opętana. Oczywiście jakaś kropelka musiała wpaść do płuc i wprawić mnie w taki stan.
Ilość słów: 588
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz