27 sty 2018

Od Sebastiana c.d: Margaret +16


Bestia krążyła wśród ofiar jeszcze przez jakiś czas, aby ponownie wypruć z nich flaki. Wszelkie narządy zewnętrzne sterczały z zmrożonych już na wieki istot magicznych, które nie potrafiły stawić opór czemuś nie z tej ziemi. Zamiast pięknego, przeźroczystego strumienka, które od setek lat tutaj płynęło nieskażone żadną wonią śmierci, dziś rwąca woda zabierała szkarłatną ciecz, wydobywającą się z pokonanych trupów. Niektórym z nich oderwano głowy, jeszcze inni nie mieli kończyn, ale to i tak nie było w tym wszystkim najgorsze, bowiem demon napawał się zwycięstwem, nie dając zmarłym dalej należytego spokoju. Deptał ich, przez co można było usłyszeć głośne "chrup", łamanych kości i czaszek. Polował dalej, powoli zbliżał się do jeszcze ledwo żywych resztek robactwa, które wręcz drżały ze strachu i krzyczały wniebogłosy. Ah, cóż to była za przepiękna symfonia, na jej dźwięk włoski dęba stanęłyby nawet i wam. W pewnym momencie bestia usłyszała gdzieś za sobą - kobiecy głos.
- Sebastian!- krzyknęła długowłosa, a potwór w tym momencie zatrzymał się, odwracając w jej stronę głowę i ukazując kobiecie czarne, demoniczne ślepia - Masz natychmiast przestać - powiedziała stanowczym tonem. Była cholernie głupia, bo Mard Geer Tartarus przecież ostrzegał ją, że do rozzłoszczonego byka się nie podchodzi. Sądziła, że demon usiądzie niczym grzeczny piesek i zacznie aportować na jej zawołanie? W chwili, gdy Michaelis aktywował swą ostateczną przemianę, wszelkie oznaki ludzkiego życia (które niestety posiadał), znikły bezpowrotnie - nie pamiętał nawet, kim był jego mistrz, a tym bardziej - kim był ten zwykły człowiek, pakt nie mógł jej już pomóc, została ostrzeżona wcześniej, robiła to tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność. Tartarus mimo wszystko, oglądał całe zajście z zainteresowaniem. Blondynka (pobawmy się w stereotypy), bo inaczej nie mógł jej nazwać, próbowała uratować ludzi, którzy przyszli właśnie po to, aby skazać ją na wieczne więzienie w Radzie Magicznej! Na samą myśl o tak żenującym pomyśle, mistrz zaczął się wręcz diabelsko śmiać. Mard przyglądał się, jak dziewczyna powoli opada z sił, otrzymawszy niesamowitą ilość ciosów i kopnięć, czyż on nie był niesamowity? Potrafił niszczyć wszystko na swej drodze i to bez użycia magii! Mężczyzna już na zawsze chciał zachować ten uroczy widok w swoim umyśle, ponieważ niedługo Michaelis znów zamknie się w sobie i obieca na wieki wieków nie używać zapieczętowanego w nim demona, taka strata - znów powtórka z rozrywki. W którymś momencie tej przesądzonej od początku walki, dziewczyna zaczęła uciekać, na co było już ewidentnie za późno, potwór dopadł ją szybciej, niż najwidoczniej podejrzewała. Jej twarz była już mocno zakrwawiona i Tartarus widział, że błaga o śmierć. Cholernie mocno chciał jej na to pozwolić, bo pozbyłby się niechcianej pchły, jednak nie mógł znieść myśli, że Michaelis na nowo zamknie się w najciemniejszym, najbardziej oddalonym pomieszczeniu w Gildii i tam zejdzie mu kolejne kilka lat w samotności, ponieważ poczucie winy zeżre go, niczym kornik spróchniałe drewno, więc zwołał całą swoją demoniczną łachudrę i nakazał, aby atakowali demona na tyle mocno, żeby dziewczyna zdołała jakimś cudem przeczołgać się do murów jego zamku, sam zaś okrążył demona kolczastymi cierniami, które niby nie mogły mu nic zrobić, aczkolwiek idealnie nadawały się do jego uziemienia. Przyniesiono platformę i tak wszyscy członkowie Tartarusa pchali bestię, żeby uwięzić ją w podziemiach ich domostwa. Niektórzy, po tej całej sprawie, również potrzebowali wizyty u lekarza.
~~*~~
Siedziałem tak z podkulonymi kolanami, opierając się o zimną ścianę, dalej zamknięty w kolczastym więzieniu. Po moim garniturze zostały tylko strzępy, ale nie to mnie obchodziło. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że pamiętałem dokładnie każdą, krwawą scenę, która miała miejsce wczorajszego wieczoru. Nie mogłem niczego wyrzucić z pamięci - nawet tego, że przeze mnie prawie nie zginęła Margaret. Historia lubi zataczać koła, co? Parathornie? Każda dręcząca mnie myśl powodowała, że miałem coraz większą ochotę, żeby zniknąć i nie powodować więcej niepotrzebnych problemów. Nagle kolce odpuściły, a ja ujrzałem zadowoloną twarz Mard Geera Tartarusa - demona, dzięki któremu nie pozbawiłem życia mej Pani, w sumie kolejnej z kolei.
- Jak się ma? - odparłem chrypliwym głosem. Zauważyłem zdziwienie na twarzy mistrza, że moje pierwsze pytanie, które usłyszał z moich już ludzkich ust po wczorajszym, było o stan jakiejś nędznej, ludzkiej istoty. Westchnął i odpowiedział mi.
- Nie jest w stanie krytycznym, choć z pewnością wygląda jak mumia, nie, żeby mi to przeszkadzało - dodał ze zdradliwym uśmiechem i podał mi rękę, abym mógł wstać. Jego służący (tak, dobrze myślicie, ludzie/robaki) przynieśli mi piękny, wyprasowany i czysty garnitur. Najwidoczniej nowa pralka sprawowała się znakomicie. Chwilę smutku przerwała mi myśl, co się stało z ubraniami Margaret po tym, jak wcisnąłem wszystkie przyciski po kolei nie zważając, co było na nich narysowane, ale nie wydaje mi się, że to był dobry moment, aby oto zapytać. Ubrałem się, po czym szybko ruszyłem w stronę mojego pokoju, gdzie na bank spała, ale gdy tylko zorientowała się, że jestem w tym samym pokoju; zaczęła krzyczeć, że mam więcej nie aktywować tak potężnej mocy i odwróciła się odo mnie plecami.
- Ale Ty nie rozumiesz - odpowiedziałem tak samo chłodno, jak ona - To nie była twoja decyzja, a moja - zacząłem już niemal krzyczeć z nerwów, które powoli ogarniały moje ciało od stóp do głów - Miałem pozwolić, aby ta zgraja z Rady Cię zabrała? Myślisz tak płytko, że wydaje Ci się, że dałbym radę wyciągnąć Cię z magicznego więzienia, które wysysa magię z użytkownika? - teraz to ja przywaliłem w ręką w ścianę, robiąc w niej wielką dziurę, ale nie zważałem na to w tej chwili - Zachowujesz się teraz jak cholerna egoistka! Nie jestem Bogiem i nie dałbym rady wejść do miejsca, gdzie zamordowano nawet mojego przybranego ojca, legendę legend w historii demonów, rozumiesz?! - warknąłem do niej. Za bardzo dawałem się ponieść emocjom. Ostatecznie po prostu wyszedłem i trzasnąłem mocno drzwiami w taki sposób, że aż tynk osypał się z poszczególnych miejsc, niczym z twarzy nastolatki. Dzisiejszego dnia nie uśmiechnąłem się już więcej ani razu.
~~*~~
Następne dni mijały mi już zadziwiająco szybko, ponieważ dziewczyna nie chciała wyjść ze swojego pokoju, ani nawet widzieć mnie na oczy - przez to poczucie winy, coraz mocniej wżerało się w mój szlachecki umysł. Ponownie siedziałem na swoim bujanym fotelu z kartką i długopisem w ręce, a książka Dantego, tym razem kurzyła się na biurku. "Droga Margaret.." - nie, źle to brzmi, jakoś tak mało kulturalnie. "Miłościwa Pani" - czy nie oby za poważnie? Trudno, niech będzie. Dość mam kreślenia, a kartek już brak.
Droga Margaret Miłościwa Pani,

Nie wiem, jak mam ukazać ci żal wywołany tym, że musiałaś na to wszystko patrzeć, na te trupy na tą rzeź, którą spowodowałem. Nie chciałem, ale to wszystko...Po prostu wyszło poza moją kontrolę. Mam pewną historię, ściśle powiązaną z Radą, ale nie zdążę Ci jej już niestety opowiedzieć. Idę do nich, poczucie winy mnie zżera niemiłosiernie, bo nawet nie chcesz spojrzeć mi w oczy, a jak już zerkniesz, to ze swoistym obrzydzeniem, jakbym przypominał Ci te wszystkie, wychodzące z ciał flaki. Na pewno znajdziesz demona, który będzie chciał ci wiernie służyć, ale ja - patrząc na Ciebie wiem, że chciałabyś, abym zapłacił za śmierć tylu ludzi. Zrobię to, nie musisz prosić, ani nawet mówić, gdyż to widać w sposobie, w jakim od paru dni mnie traktujesz. Wykonam swoje ostatnie zadanie, które poleciłaś mi w jaźni, bo jestem jaki jestem. Mam też swoją czarną stronę, którą niestety udało ci się poznać.

Czarny Lokaj
Trochę pokreśliłem, bo pokreśliłem, ale ostatecznie zaakceptowałem ten rodzaj listu. Zakleiłem go w czarną kopertę i dołączyłem do środka trochę również czarnych płatków róż. Wstałem z siedziska i powolnym krokiem ruszyłem w stronę jej (a raczej mojego) pokoju. Na całe szczęście spała. List położyłem na biurku szafki nocnej, razem z ostatnią torebką Earl Grey, którą będzie musiała zaparzyć sobie już samodzielnie. Niepostrzeżenie wyszedłem z Gildii. Przywitał mnie mrok i lśniące gwiazdy, które widziałem po raz ostatni. Wreszcie więc przyszedł czas i na mnie.
~~*~~
Podróż minęła mi w miarę spokojnie. Nie bałem się śmierci, byłem na nią przygotowany od momentu zasiania u mnie demonicznych korzeni, lecz nie wiedziałem tylko kiedy ona nastąpi - teraz, w momencie, gdy już wiem, nie jest mi to straszne. Stałem tak przez chwilę, przed siedzibą Rady Magii i zauważyłem, że większość z ludzi ubrana była na czarno, przechodzili żałobę, dzieci płakały, a kobiety chodziły ze spuszczonymi głowami, a to wszystko moja zasługa. Tyle osób straciło mężów, ojców, synów.. Nie chciałem nawet wyliczać, bo pod nasz zamek przybyła naprawdę liczna armia. Gran Doma naprawdę twierdził, że byli oni w stanie pokonać jednego demona? Teoretycznie daliby radę, ale tym demonem byłem ja, syn Parathorna, więc staruszek nieco się przeliczył, a szkoda, miałbym to już wszystko z głowy. W końcu zapukałem, a mosiężne drzwi otworzyła mi straż, która automatycznie na mój widok przyodziała wystraszony wyraz twarzy. Uśmiechnąłem się do nich.
- Jestem Sebastian Michaelis - odchrząknąłem i odparłem - Demon, którego nienawidzicie. Przyszedłem odpokutować za swoje grzechy - I znowu ironia losu! Demon; odpokutować za swoje grzechy, śmiechu warte. W tym momencie jeden z gwardzistów założył mi "anty-magiczne" kajdany (które oczywiście i tak nic nie dawały, bo rozwalenie ich było bułką z masłem, aczkolwiek wolałem zachować pozory) i zaprowadzili mnie pod oblicze Gran Domy, człowieka, który zabił mi ojca.
Człowieka, którego córkę - zabiłem. Ten zaś spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pogardy i nakazał zmienić się we wczorajszą bestię. Odmówiłem, ale usprawiedliwiłem się faktem, że będzie to ich ostatni widok, który zobaczą w życiu. To nie było wyzwanie, a przestroga. Momentalnie zmienił decyzję i stwierdził, że na początek otrzymam 3 uderzenia kolczastym batem w skrzydła. Szkoda, że nie nakropił mnie jeszcze wodą święconą, litości. Moje czarne i wielkie skrzydła wydostały się z hukiem z pleców, zajmowały naprawdę dużo miejsca, praktycznie większość pomieszczenia była usłana kruczymi piórami.
Pierwszy bat mnie nie zabolał.
Na drugim już krzyknąłem, gdy kolce wbiły się w mocno unerwione, prawe skrzydło. Wiedziałem, że dzięki naszej więzi (znaku faustowskiego) dziewczyna wie, że.. Jakby to ująć, cierpię. To działa jak swoisty nadajnik uczuć, doznań fizycznych.
Trzeci bat wbił się najgłębiej. Spostrzegłem, że na końcu każdego z "kolców" jest jakaś trutka w momencie, gdy straciłem przytomność. Obudziłem się już następnego dnia w samych, mocno zniszczonych spodniach i w klatce, w której każda, nawet najniebezpieczniejsza i najmocniejsza magia wręcz znikała. Nikt nie mógł użyć choć malutkiej jej krzty. Nie wiedziałem jaki los mnie czekał, ale czekałem cierpliwie na jakieś wieści. Próbowałem wstać, ale miałem tak pogruchotane skrzydła, że ułożenie ich na nowo graniczyło z cudem, a ból uniemożliwiał mi jakiekolwiek ruchy. Tak właśnie kończy legenda, Sebastian Michaelis.

Margaret?
Ilość słów: 1729

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz