Wszystko oczywiscie brało się z tego, że twierdza wzniesiona została na niedostępnym pustkowiu, w promieniu kilka mil od najbliższych miast. Okolica ponadto nie przyciągała szczególnie wielu ciekawskich śmiałków, zdecydowanych robić po niej wycieczki, bo i nie było czego oglądać. Ziemia była sucha i wyjałowiona; rosły w niej przeważnie poskręcane cierniste rośliny o karłowatych, pokrzywionych gałęziach, między którymi z lubością zaszywały się wszelkiej maści dzikie zwierzęta. W zasadzie sytuacje, kiedy można było napatoczyć się na personę nieprzynależącą do Raven Tail i niebędącą na wpół obłąkanym pustelnikiem, należały do rzadkości. Naturalną koleją rzeczy było więc, że w równie izolowanym miejscu nie można było spodziewać się wielu rozrywek. Nawiasem mówiąc, owa gildia stanowiła dobrą alternatywę raczej dla chłodnych i zdystansowanych samotników i odrealnionych pomyleńców, niż osób mojego pokroju, które gardziły długotrwałą monotonią i niemal zupełnym brakiem towarzystwa.
Prawda, wielokrotnie rozważałem wypisanie się z najbardziej intrygującej gildii w Earthland, lecz mimo wszystko odgórnie wiedziałem, że gdyby przyszło co do czego i tak nie potrafiłbym się na to zdobyć - za dużo jej zawdzięczałem, zbyt wiele ciągle mnie w niej trzymało, aby móc tak po prostu spakować mandżur i rozpłynąć się w mroku jak cień, bez słowa pożegnania.
Lecz wbrew pozorom, nawet w okolicy takiej jak ta znajdowało się miejsce, do którego lubiłem wracać. Na skraju lasu, niemal kilka minut wyciągniętego marszu od legendarnej siedziby mej gildii (o czym również niewielu wiedziało) wzniesiona została niewielka drewniana tawerna - co prawda lekko podupadła i przyciągająca szemrane towarzystwo niczym światło ćmy, lecz to właśnie w takich miejscach najłatwiej było o informacje. Każdego dnia przewijały się przez nią dziesiątki podróżnych z wszelkich stron, od których można było dowiedzieć niezliczonych nowin z całego kontynentu, nawet nie ruszywszy się z miejsca, co było wyjątkowo wygodnym i szybkim sposobem na zdobycie obeznania w bardzo wielu kwestiach bez zbędnego marnowania czasu na podróże.
Ten wieczór nie różnił się znacząco od wielu poprzednich. Starym zwyczajem zaszyłem się w najciemniejszym kącie pomieszczenia i taksowałem wzrokiem zebranych, uważnie śledząc wszystko, co działo się wokół. A, szczerze powiedziawszy, działo się wyjątkowo niewiele. Kilku starych bywalców grało w karty przy podniszczonym drewnianym stole, paru innych piło w przeciwległym kącie, a dość leniwa obsługa niespiesznie kręciła się wokół czterech osób siedzących samotnie, po których podstawie samego wyglądu już mogłem powiedzieć, że nie należało się spodziewać po nich niczego dobrego.
Powoli zaczynałem tracić nadzieje na interesujący rozwój wydarzeń, gdy wtem drewniane drzwi otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem, wpuszczając do środka podmuch chłodnego wiatru, szalejącego na zewnątrz. Stanęła w nich białowłosa dziewczyna, o wyjątkowo przyjemnej aparycji, która natychmiast ściągnęła na nią uwagę młodych mężczyzn, z których zresztą w przeważającej mierze składało się tutejsze towarzysko. Urocza nieznajoma, zupełnie nic sobie nie robiąc z zamieszania, które nieumyślnie wywołała, równym krokiem ruszyła przez środek pomieszczenia prosto do baru, stukając obcasami o podłogę wypolerowaną tak, że lśniła jak lustro. Nie zaszczycają nikogo spojrzeniem, oparła się o kontuar, po czym wymieniła z oberżystą kilka słów, z których mimo dołożenia do tego wszelkich starań, nie udało mi się niczego podchwycić.
Koniec końców, ich rozmowa i tak wkrótce została przerwana, kiedy u jej boku pojawił się rudowłosy mężczyzna o spojrzeniu ostrym jak brzytwa. Jego twarz o kanciastych rysach zdobiła nad wyraz nieciekawa blizna przechodzącej przez całą twarz od jednej z brwi aż po sam podbródek. Rudowłosy zwracając się do dziewczyny wyszczerzył równe białe zęby jak kot, który złapał kanarka:
- Dobry wieczór, śliczna - skłonił nieznacznie głowę, witając się głosem przepełnionym butą i arogancją - Może miałabyś ochotę napić się ze mną i moimi przyjaciółmi? - wskazał niedbałym gestem ręki stolik, przy którym siedziało kilku jemu podobnych, którzy pomachali białowłosej, gdy tylko przeniosła na nich wzrok.
- Nie, dziękuję - odparła z lodowatą uprzejmością, krzywiąc się nieznacznie. Wykonała ruch, jakby gotowała się do odejścia, kiedy rudowłosy, z miejsca przewidują jej posunięcie, ruchem szybkim jak atak kobry złapał ją za przedramię.
- No, chyba nie dasz się prosić?
Nie czekając na dalszy przebieg wydarzeń, podniosłem się na równe nogi i wyważonym krokiem drapieżnika upojonego własną potęgą ruszyłem na pomoc damie w opałach.
- Och, powściągnij swoje zapędy, Arno - zawyrokowałem tonem głosu, którym władcy udzielają reprymend swoim krnąbrnym poddanym, wykrzywiając usta w szalbierczym półuśmiechu - Ta pani jest tutaj ze mną.
Mając nadzieję przydać wiarygodności swoim słowom, objąłem dziewczynę ramieniem w pasie i przyciągnąłem do siebie, dobitnie ukazując, jaka łączy nas relacja i że jeżeli choćby spróbuje ją tknąć, straci wiele więcej niż tylko przednie zęby. Napotykając zdumione spojrzenia białowłosej tylko puściłem jej oko, i od razu łypnąłem srogo na rudowłosego, który natychmiast puścił jej rękę.
Po chwili przypatrywania się nam w osłupieniu, wymamrotał pod nosem kilka nieskładnych bluzg pod moim adresem pomieszanych z nieartykułowanymi dźwiękami podyktowanymi gniewem, po czym obrócił się na pięcie i sztywno ruszył przed siebie. Ja tymczasem odprowadziłem swoją domniemaną towarzyszkę do najbliższego stolika. Ruchem ręki wskazałem jej podniszczone drewniane krzesełko, które dosunąłem za nią wyjątkowo szarmanckim gestem, aby nie wzbudzić podejrzeń kamratów rudowłosego, którzy, jak zauważyłem, mieli na nasz szczególne baczenie. Nim zdążyłem usiąść naprzeciwko, do moich uszu dotarł przyjemny, melodyjny głos, który z biegiem czasu zapewne mógłbym polubić bardziej niż własny:
- Nie musiałeś się wtrącać - burknęła białowłosa, omiotła mnie krytycznym spojrzeniem lazurowych oczu, których kolor doskonale komponował się z odcieniem jej podróżnego stroju.
Uśmiechnąłem się tajemniczo, wsparłszy łokieć na stole, a policzek na zamkniętej dłoni.
- No cóż, skoro tak, mogłaś powiedzieć, że towarzysko tamtego lisa jest ci miłe, a natychmiast zostawiłbym was samych. - oświadczyłem, głosem niewzruszonym i pozornie zupełnie obojętnym, wpatrując się bez zażenowania prosto w oczy białowłosej.
- Nie było - skontrowała z naciskiem, nim moje słowa zdążyły dobrze przebrzmieć.
- A jednak - przeciągając sylaby, unosząc kącik ust - Czyli wychodziłoby na to, że moja skromna interwencja nie była aż taka znowu zbyteczna. - od niechcenia potoczyłem wzrokiem po sali, po czym dodałem - W ramach uhonorowania mnie za ten szlachetny czyn, może zechciałabyś się ze mną napić? Na mój koszt, rzecz jasna.
Nie czekając na pozwolenie, podniosłem się z krzesła z niewymuszoną płynnością ruchów i skierowałem się w stronę baru. Chwilę później wróciłem z dwoma kieliszkami w jednej dłoni, butelką wypełnionej mętnym czerwonym płynem w drugiej.
- Mają tylko to - uśmiechnąłem się przepraszająco, stawiając butelkę na stole. Wręczyłem błękitnookiej kieliszek, po czym napełniłem go ruchem tak wprawnym, że niemal można było pomyśleć, że przez całe życie zajmowałem się wyłącznie tym. - Swoją drogą, jestem Angelo i, mówiąc szczerze, niezwykle ciekawi mnie, co taka urocza dziewczyna robi w takiej dziurze jak ta. Och, pozwól mi zgadnąć... Szukasz Ivana Dreyara? Miałem okazję natknąć się na wielu, którzy bezowocnie próbowali zdybać go w okolicy. Jeśli mam rację i rozglądasz się właśnie za nim, powinnaś wiedzieć, że dla osób takich jak ja znalezienie go nie stanowiłoby najmniejszego problemu. Choć oczywiscie nie ma nic za darmo... - ostatnie zdanie wywiedziałem nieco ciszej, z błyskiem w oku kontrastującym z serdecznym uśmiechem zdobiącym moje usta.
<Liv? ^^>
Ilość słów: 1220
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz