- Manon, dasz radę - wuj tylko rzucił i pomógł przejść białowłosej przez próg.
Henry skinął na swoich obu bratanków. Arsene złapał Satoru za ramię, wręcz szarpnął i odciągnął. Zniknęli na chwilę i w tym momencie Henry opowiadał Manon jak ma się ułożyć na łóżku w sali. Nigdy nie odbierał porodu czarownicy, więc kiedy zakładał rękawiczki, obmywszy ręce, zastanawiał się, jak bardzo może różnić się to od porodu człowieka. Zapewne jest to o wiele boleśniejsze. Poinstruował Manon jak ma oddychać - powiedział jej wszystko; ile mogą trwać skurcze, ile może trwać poród, jak powinna reagować na skurcze i jak dostosować swój oddech w takiej sytuacji. Wszystko było ważne, wszyściutko. Zapewnił białowłosą, że Satoru zaraz się zjawi, że do tej chwili Manon ma jego i Cassiopeię... Henry widział, jak młodszą czarownicę nękają fale bólu, mimo że próbowała to skutecznie ukryć. Kobiety, różnie oczywiście to bywało, zazwyczaj krzyczały i przeklinały swoich mężów podczas porodu. Wiadomo, że te przekleństwa prawdziwe nie były, raczej był to impuls, każący się wykrzyczeć. Manon, jednak, takich rzeczy nie robiła, choć pobladła wyraźnie na twarzy. Henry'ego wiele kosztowało odwrócenie się do Cassiopeii, kiedy przygotowywał rozmaite ręczniki. Spojrzał jej prosto w oczy, wziął głęboki oddech i nakazał przynieść morfiny. Powinno to pomóc naszej białowłosej. Musiało. W końcu do sali wpadł i Satoru. Wiele emocji właśnie atakowały jego głowę. Miał wrażenie, że zaraz nogi mu się ugną. Trwał ten dzień, ten, w którym ich syn przyjdzie na świat. Nie dowód ich miłości, a jej owoc, a są to, wszakże, dwie różne rzeczy. Blady jak papier, z sercem walącym w piersi, prawie podczołgał się do Manon i chwycił ją za rękę. Od razu białowłosą ją ścisnęła, prawie z całej siły - aż kości zatrzeszczały naszemu Yoshidzie. Henry spoglądał na zegarek - kiedy nadchodzą skurcze przez określony kawałek czasu, kobieta musi przeć, aby dziecko mogło wyjść na świat. Później dał zegarek Satoru - wiedział, bowiem, że jego głos, ciche wypowiadanie liczb i instrukcji działa bardziej kojąco na naszą białowłosą. Henry wszystko nadzorował, sprawdzał stan zdrowia Manon. Pobladł również, kiedy jej puls przyśpieszał, zwalniał - skakał w górę i w dół.
- Manon, musisz spokojnie oddychać - powiedział do Czarnodziobej, wciąż patrząc się na monitory.
Henry pokusił się też, aby mierzyć temperaturę Manon. Stale i cyklicznie rosła, toteż z uporem nakładał jej na czoło zimne okłady. Z każdą chwilą byli coraz bliżej tego cudu. Satoru nie opuszczał Manon i raz po raz wpatrywał się w wuja wyczekująco - czy nie ma nic do powiedzenia. Minęły trzy godzina, kiedy Henry Yoshida oznajmił dumnym, teraz już, rodzicom, że jest to zdrowy chłopiec. Dzieciątko zaczęło płakać. Miało zdrowie płuca w takim razie. Kiedy Henry odciął pępowinę małemu Henry'emu, ułożył na rękach Satoru chłopczyka. Wuj zamrugał szybko odpędzając łzy. Usłyszał, jak Manon zaszlochała i wraz Satoru. Młody Yoshida pozwolił sobie płakać, gdy tak trzymał na rękach ich... swojego synka. To było dziecko - będzie ich dzieckiem, cudem, któremu pokażą cały świat. Wielki obowiązek, wielkie doświadczenie. Czar wielkiego szczęście, czar tego cudu, tej... magii prysł, kiedy na salę wbiegła Cassiopeia, krzycząc przeraźliwie. Satoru pobladł i mimowolnie ich synka przytulił bardziej do piersi. I wtedy wszyscy spojrzeli na monitory i na Manon. Zapadła cisza, wręcz grobowa. Białe włosy czarownicy rozsypały się po poduszce, a jej blade ciało leżało nieruchomo w łóżku. Jedyną osobą, która w tym momencie się ruszyła i przystąpiła do ratowania białowłosej był Henry.
- Ratuj ją! - wykrzyknął Satoru, podchodząc do wuja i do Manon. Patrzył się na jej nieruchomą twarz i szloch rozdarł mu brutalnie pierś.
Henry bardzo chciał ratować białowłosą, nawet dla swojego wnuka, ale wcale nie zbliżali się do ratunku Czarnodziobej. Satoru zapłakał jeszcze mocniej, nie mógł w to uwierzyć, wydawało się to niemożliwe!
- RATUJ JĄ! - wykrzyknął jeszcze głośniej, nachylając się na łóżkiem, na którym leżała jego ukochana. Osunął się na kolana, wciąż trzymając swojego płaczącego synka w ramionach.
Satoru ścisnął dłoń Manon i poruszał nią mimowolnie, błagając, aby wróciła. Wydawało mu się to potwornie niesprawiedliwe! Zyskał syna, lecz stracił swą ukochaną. Gdzie tu była sprawiedliwość? Spojrzał na maleńkiego chłopczyka i otulił go jeszcze ciaśniej, chyląc głowę nad malutką główką dziecka. Satoru kołysał się, słuchając Henry'ego, który klął potwornie i próbował jeszcze jakoś pomóc Manon. Kiedy mówił, że odeszła, młody Yoshida wciąż tulił swojego syna i ściskał dłoń białowłosej. Uderzyła w niego jedna, jedyna myśl:
Manon była martwa.
Odeszła. Wstrząsnął nim kolejny szloch.
Henry nakazał mu się odsunąć z śladami łez na policzkach, lecz Satoru kręcił głową. Nie chciał pozwolić nikomu na odsuwanie go od Manon, nie chciał nikomu pozwolić na to, aby śmiał ją stąd zabrać. Przesiedział tak na podłodze, ściskając jej martwą dłoń do następnego rana.
Stał wtedy nad nim Arsene. Henry i Cassiopeia zabrali syna Manon oraz Satoru na oględziny, i tak młody Yoshida trzymał go zbyt długo. Młodszy z braci, wciąż klęczący na podłodze uniósł głowę do góry - jego oczy ciskały gromami w Arsene'a.
- Czy jest coś, czego nikt mi nie powiedział? - Satoru wychrypiał, jego struny głosowe ledwo co działały.
Arsene skrzyżował ręce na piersi i westchnął ciężko. Tak jak Satoru niegdyś opowiedział całą swoją historię i historię Manon, tak teraz Arsene mu ją mówił, nie pomijając pewnego paktu, którego sam starszy Yoshida się domyślił.
chyba nadążamy nad Szekspirem heh
ilość słów: 1103
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz