13 sie 2019

Od Natsu c.d Lucy/ +18

Spojrzałem na Lucuś... Chciała mieć ze mną jeszcze jedno dziecko... Córeczkę... Byłem taki szczęśliwy, że to zaproponowała... Moja rękę powędrowała pod bluzkę mojej Lucy... Jednym, ale zdecydowanym ruchem zdjąłem ją. Pode mną leżała pół naga Lucuś...   Nachyliłem się i pocałowałem jedną pierść Lucy, a potem drugą.. Moje działanie wywołało u Lucuś jęk i lekkie rumieńce na twarzy.  Potem posunąłem się dalej, językiem zacząłem krążyć wokół jeszcze nietkniętych twardych brodawek.Moje zęby ścisnęły jeden z guzków, na co jęknęła i znowu musnęła moje krocze. Gdy mi znudziła się zabawa piersiami, zszedłem niżej, zdejmując ostatnią część bielizny - koronkowe, czarne majtki.
Nie chcąc pozostać dłużna, chwyciła mój pasek od spodni i sprawnie go rozpięła. Nawet nie zauważyłem jak zdjęła mi spodnie... Cicho zachichotałem, na co Lucy spojrzała na mnie pytająco
-Na pewno tego chcesz?- zapytałem znienacka, przypominając nasz pierwszy raz...
-Słucham? - spytała najpierw zaskoczona, ale po chwili zrozumiała  - Tak, z Tobą zawsze.- odparła uśmiechając się i kontynuując.
A więc gdy odchyliła materiał dżinsów, ukazały jej się nabrzmiałe bokserki, które czym prędzej odchyliła. W nich siedział prawdziwy potwór - gruby, długi, śliski i napięty - każdy wie, co to było.
-Mogę?- znów zapytała , na co zadowolony pokiwałem głową. Tym razem to ona przejęła pałeczkę z zadziornym uśmiechem i dobrze chwytając w dłonie mojego penisa, ręką zaczęła jeździć w górę i w dół, czasami liżąc jego główkę, jedynie dla mojej przyjemności. Po kilku minutach jej nieustannych działań ... (nie wiem jak to inaczej nazwać) był gotowy do użycia, a ja wyraźnie dałem jej znak, żeby kończyła swoją pracę. Zanim jednak odciągnęła swoje usta od mojego członka, poczuła na swojej kobiecości język, przez co wbiła z lekka paznokcie w brzuch przedstawiciela płci silnej. Ja jednakże nie zważając na wbite w swój brzuch szpony, kontynuowałem wcześniejsze zajęcie, doprowadzając ją do szaleństwa. Dosłownie chwilę przed wybuchem przerzuciłem Lucy na spód i pocałował w usta, ręce kładąc na jej piersiach, po czym miażdżąc sutki. Mruknęła cicho, dwie dłonie kładąc na mych barkach i zamykając fikuśnie oczy. Gdy otworzyła patrzałki, trzymałem w ręce swojego potwora.  C
hwilę się przymierzałem, a gdy już dobrze się ulokowałem, poruszyłem penisem kilka razy, po czym swoim przyjacielem wszedłem w Lucy. Głośno westchnęła, uśmiechając się błogo, zacisnęła  dłonie na moich barkach, przez co coraz to bardziej przyśpieszałem swoje i tak szybkie ruchy. Co chwila zwalniałem, masując jej brzuch lub piersi, czasami składając na nich również pocałunki. Przeciągle mruczała, gdy moje ruchy były już bardzo szybkie, a w niej kumulowało się wiele energii i niezaspokojonej rozkoszy. Objęła mnie, gdy przybliżyłem swoje ciało do jej, rozpłaszczając cycki, z tyłu objęła  jego biodra nogami. Nigdy nie myślałem , że kiedykolwiek przeżyję coś tak wspaniałego!
-Ja, już...nie dam rady...- krzyknęła, zagryzając wargę, tak, że strużką popłynęła z niej krew, nie uniemożliwiło jej to jednak krzyku, który był objawem rozkoszy, jaką  sprawiałem jej swoimi piekielnie mocnymi pchnięciami.- Nat...Natsu!Natsu,Natsu!- krzyknęła, znów rysując na moich plecach krwawe blizny.
Nim się obejrzała, zasłoniłem jej usta, by choć trochę zagłuszyć jej krzyk. W swoim podbrzuszu czuła  pulsujące, nadal poruszające się w niej z niemniejszą prędkością żywe ciało, które w dodatku należało do mnie, gdzie z potem na czole powstrzymywałem  również zbliżający się wytrysk. Niedługo po tym, jak zablokowałem jej usta, ogarnęło ją błogie uczucie, przez które nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ja również długo nie wytrwałem, gorący biały płyn rozlał się we wnętrzu ciała Lucy, a dla mnie była to jeszcze większa przyjemność. Padłem na Lucy, przygniatając ją swoim ciałem, poczuła  znowu jego gorące usta.
-Poddajesz się?- zapytałem, gdy zamykałem ją w swoim objęciu.
-Ja? Nigdy.- powiedziała  całkowicie zgodnie z prawdą i uwalniając się z silnych moich  ramion, znów chwyciła mój  członek  i odgarnęła  włosy, biorąc go do buzi.
-Lucy, cholero...- wygiąłem się, widząc i czując jej poczynania. Raczej wiedziałem, że dzisiejsza noc się na tym nie skończy... Kiedy dziewczyna skończyła robić nagłą i niespodziewaną rzecz, zapytała się zmęczona:
- Gorąco Ci, bo mi tak...
- Mi też... Ale nie mam zamiaru robić sobie przerwy- powiedziałem zdyszany.
- To chodź...- odbiła piłeczkę, po czym wstała z łóżka i podążyła w stronę łazienki. Poszedłem za nią. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nagle wciągnęło mnie coś pod prysznic. Drzwi od kabiny zamknęły się, tuż po tym, jak przekroczyłem próg. Stała tam Lucy, która włączyła lodowatą wodę. Przez pierwsze kilka sekund było super, bo ciecz zmyła z nas pot, jednak po chwili zrobiło nam się cholernie zimno z powodu jej niskiej temperatury. Zacząłem namiętnie całować Lucy . Ta podskoczyła i nogami owinęła mnie w biodrach. Przyparłem ją do ściany. Dziewczyna z każdym pocałunkiem zaciskała nogi coraz mocniej, po to, żeby mnie sprowokować... Lucy złapała mnie za kark, a potem za włosy. Jej palce jeździły po mojej mokrej głowie. Po tym, jak wszedłem w dziewczynę, ta zaczęła mruczeć z podniecenia. Jej jęki miały różne znaczenia. Te, które miały niski ton, a kończone były wdechem, pokazywały, że teraz odczuwa ból połączony z czymś przyjemnym, zaś takie, które miały wysoki ton oznaczały, że przeżywa uczucie błogości. Jednak był też trzeci. Taki, który był zarazem głosem pożądania, jak i chęci na mocniejsze wrażenia, ogólnie głos mówił "jeszcze". Oboje byliśmy lekko zmęczeni z powodu poprzednich igraszek, ale nie mieliśmy zamiaru przestawać. Po prostu połykaliśmy ściekającą po nas wodę. Ciało Lucy  wrzało i pulsowało, gdyby nie to, że byliśmy pod włączonym prysznicem, dziewczyna mogłaby mnie "poparzyć"… Chwyciłem zębami jej ucho, na co ona zareagowała jęknięciem. W zamian ona wbiła się w moją wargę, pociągnęła i nadgryzła ją. Z niej zaczął ciec cieniutki strumyczek krwi. Po godzinie prysznicowej http://images6.fanpop.com/image/photos/37500000/-Nalu-Natsu-x-Lucy-nalu-37542911-500-353.jpgzabawy padaliśmy z nóg, ale kontynuowaliśmy zabawę idąc w kierunku łóżka. Położyliśmy się na łóżku, ale Lucy położyłem na dole, na brzuchu i wszedłem w nią, dość ostro..

- Cholera, Lucy.... Cały płonę... - wyjęczałem i doszedłem w tym samym czasie, co dziewczyna... Po kilku minutach odpoczynku... 
Oboje dyszeliśmy... Wróciliśmy do łóżka, po czym od nowa kontynuowaliśmy nasze erotyczne igraszki aż padliśmy ze zmęczenia w objęcia morfeusza.  

~~ dziewięć tygodni później~~

Lucy poinformowała mnie, że miesiączka się jej spóźnia, więc udaliśmy do lekarza, który potwierdził iż Lu jest w ciąży... Dziewczyna była w siódmym niebie, zresztą ja również... Teraz tylko poczekać 9 miesięcy by się urodziło i zabawa będzie od nowa z pieluchami ... Hihihi ... 

<Lucuś??? Wybacz, że tak czekałaś oraz iż to opowiadanie jest beznadziejne :( >

Ilość słów: 1022

5 sie 2019

Od Manon c.d: Satoru

Chwile przed pojawieniem się Manon przy drzwiach mijały Czarnodziobym bardzo wolno; Cassiopeia opierała się na ramieniu Henryiego, jakby była to najnaturalniejsza rzecz w jej życiu, jakby przychodziło jej to z zadziwiającą dla niej łatwością; była bardzo przygnębiona, lecz całym swoim starym już sercem wierzyła, że Satoru zwycięży z Piekłem. Arsene, starszy brat Yoshidy, bezwzględny Łowca, też leciutko się zmienił, chociaż od momentu, gdy zniknął na parę dni; stał się na nowo jakiś tajemniczy, bacznie zważał na każdy ruch wiedźm i uważnie badał jedzenie, które dostawał. Miewał dziwne reakcje od samego początku, chociaż Cassiopeia mogła poprzysiąc, że jeszcze niedawno wyzbył się wszelkich wątpliwości, że Czarnodziobe, które aktualnie zamieszkiwały Magnolie dla ich wspólnego dobra, a raczej dla dobra małego, nowonarodzonego, słodkiego mieszańca, zrobiłyby mu krzywdę, teraz widziała, że dalej im nie ufał, że na nowo ktoś zasiał w nim to ziarenko podejrzliwości; patrząc na nie - patrzył nie na ludzi, ale na potwory. Była wręcz pewna, że osobnikiem, który mieszał w ich relacjach, był sam Fergus Yoshida, przewodniczący Łowców. Cassiopeia kiedyś miała okazję poznać Fergusa, był w końcu bratem jej młodzieńczej miłości, lecz za dobrze potrafiła okiełznać wiedźmie zapędy, żeby nawet najzdolniejszy z Łowców; nie mógł poznać, że zamiast zwykłej studentki zielarstwa; ma przed sobą wiedźmią szamankę; od co, z samą matką Arsene i Satoru Cassiopeia była na tym samym roku studiów; Agnora, bo tak miała na imię ta kobieta o łagodnych rysach twarzy, była przemilutka i naprawdę kochana, nie przyjaźniły się co prawda, chociaż kiedyś parę razy miały swoje wymiany zdań. Czasami tak siedząc i patrząc w gwiazdy, sama szamanka, która powinna wiedzieć wszystko, nie sądziła, że świat jest tak mały; że ta niegdyś malutka, białowłosa wiedźma, którą obserwowała od samego już jej poczęcia przez Lothian, zakocha się w bratanku Henryiego, że zakocha się w synu Fergusa Yoshidy, osoby, która od swojego młodzieńczego życia tępiła wszystko to, co nie było boskie i święte. Teraz nosiła na swych rękach jego wnuka; wnuka, małego, cudownego chłopczyka o dwóch różnych tęczówkach, które przypominały, że ma w sobie krew Łowców jak i Czarnodziobych; zupełnie wybuchowa mieszanka, posiadać w sobie DNA samych diabłów, a również rodu, który tępi demony. Czarnowłosa, chociaż już trochę posiwiała wiedźma, lecz dalej zabójczo przepiękna, miewała nawet wizję, jak dwie różne strony charakteru tego chłopca; gryzą się ze sobą, z jednej strony pazury, które w końcu tak czy siak mu wyrosną - z drugiej instynkt, który każe się tych pazurów pozbyć, bo czuje zagrożenie; chociaż tak naprawdę to zagrożenie wypływało samo w sobie z jego osoby; młody Henry życia nie będzie miał łatwego, chociaż rodziców trafił bezbłędnych; młodych, ale bardzo już przez życie doświadczonych. Cassiopeia snuła kiedyś drobne marzenia, chociaż w prawdzie dalej je snuje, chciałaby, aby rodzina Yoshidy w końcu ich zaakceptowała, albo - żeby chociaż zaakceptowała swojego wnuka, bo dziecko, posiadające dwie, odmienne dusze; uczące się tylko jednego, tego bardziej demonicznego fachu, będzie miało ciężko w poznaniu swojego drugiego oblicza, które w końcu się przebudzi; myśląc o tym wstała i podeszła do Arsene, który trzymał swojego bratanka i może nawet się uśmiechał? Nie lubił wiedźm, nie znosił ich, ale wiedział, że Henry był też gdzieś tam w głębi Łowcą i nie był przecież niczemu winny, Cassiopeia cieszyła się, że młody Yoshida może liczyć chociaż na wujka.
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują - podeszła do nich i oparła dłoń o framugę drzwi, Łowca podniósł wzrok, ale nie patrzył na nią zbyt długo, jakby to jej demoniczny cień, który emanował dla Łowców ciemnym kolorem; bardzo mu przeszkadzał - Oh Arsenie, mimo wszystko, nieważne co ci mówią, pamiętaj, że nie każdy demon jest zły - westchnęła i odpuściła sobie, gdy Arsene mimo wszystko jej nie odpowiadał, stała tak i po prostu obserwowała, jak mężczyzna bawi się z noworodkiem; chociaż nie do końca już noworodkiem; minął dzień, a mały Henry wyglądał, jakby miał już z dwa miesiące; karą za posiadający dar nieziemskiej urody i przeogromnej, nadnaturalnej mocy u wiedźm jest to, że szybko rosną; chociaż są długoletnie, przestają starzeć się szybko po uzyskaniu pełnoletności; najwidoczniej syn Manon Czarnodziobej odziedziczył również te geny. Patrząc tak na Henryiego, Cassiopeia przypominała sobie swoją córkę, a raczej swoją i ów medyka, na którego ramieniu niedawno się opierała; czy kiedykolwiek podejrzewał, że za czasów ich młodości, gdy stwierdził, że studia były dla niego ważniejsze, od przelotnego romansu... Dla niej zawsze było to coś więcej, niż chwilowa, studencka miłość; czy... czy wiedział, że była w ciąży, albo że mogła być? W końcu przeżywali ze sobą mnóstwo wspaniałych chwil, dzikich i szybkich, jak i cichych i łagodnych; zaszła w ciążę również nie w trakcie krwawego księżyca, przecież nigdy nie chciałaby, aby jej dziecko było zagrożone w klanie ze względu na nazwisko ojca; jednakże parę miesięcy później urodziła zdrową, pełnoprawną wiedźmę; o ojca nie była zapytana przy porodzie przez matkę Rhiannon, czyli prababkę białowłosej, gdy jeszcze jej babka nie była Matroną, ponieważ rodzina Cassiopei budziła przeogromny podziw wśród wiedźm, ze względu na przekazywany z DNA dar przepowiadania przyszłości i rozmawiania ze wszystkimi duszami, które pełzły wśród żywych ciche i nieme, głuche na wezwania tych, którzy nie mogli na nie spojrzeć; Cassiopeia jak i jej przodkinie; mogły; było tylko jedno ale, nie mogły niczego przewidzieć dla siebie, ani dla swojej rodziny; rozmyślając tak prawie zapłakała, ponieważ nikt nie wiedział o tym, że jej dziecko zostało uprowadzone i zabite, podczas tej wielkiej wojny z Łowcami; szukała Morgany przez kolejne lata, lecz jej córka przepadła na zawsze, koniec końców jej serce, które ogarnęła pustka; zajęła drobna, białowłosa wiedźma.
- Musisz się nauczyć nas zaakceptować - odważyła się mimo wszystko dalej zacząć dialog z Yoshidą - Nie jesteśmy takie złe, jak sądzisz; gdybyś tylko dał nam szansę i zobaczył, jak żyje się w takim gmachu wiedźm... To życie jak.. - nie potrafiła przez chwilę znaleźć dobrego porównania - żyjemy jak niegdyś wasi wikingowie, lecz u nas dominują jedynie kobiety - dotknęła chłopaka w ramię, a ten lekko się wzdrygnął, lecz nie zrzucił jej dłoni - Niby córy szatana, ale spójrz na Henryiego, jest synem wiedźmy, czy wydłubał ci oko? Wszystko zależne jest od tego, jak jesteśmy wychowani Yoshido, pod tym względem jesteśmy wszyscy tacy sami - i zniknęła za drzwiami, a raczej rozpłynęła się w powietrzu tak, jak miała w zwyczaju.
~~*~~
Manon przez cały wieczór i resztę mijających dni nie odrywała się już od swojego syna; przytulała go, usypiała, a gdy tylko się budził, robiła wszystko to samo, od samiusieńkiego początku; ku zdziwieniu całej reszty, na jej rękach Henry ani razu jeszcze nie zapłakał. Karmiła go tak, jak normalne, ludzkie matki; oraz ku uciesze lekarza, zrezygnowała z odwiecznego rytuału wiedźm; taplania dzieci w krwi ich ojców.
- Manon, Henry powinien już iść spać - rzekła Cassiopeia, bujając się na fotelu, jak te prawdziwe babcie z kreskówek, lecz ona wyglądała bardziej jak ciotka malutkiego dziecka, niż jak jego przybrana babcia. Białowłosa niechętnie oddała dziecko swojej ukochanej opiekunce, Asterin w mgnieniu oka pojawiła się obok szamanki mówiąc, że z chęcią pomoże jej nad opieką maleństwa; przypominały teraz te cudowne Panie z ludzkiego przedszkola, które wręcz urodziły się do swojego fachu, jakby ktoś miał teraz powiedzieć Manon, że są to krwiożercze wiedźmy, które potrafią budzić tylko strach i zamęt wśród okolicznych wsi, zabiłaby ich śmiechem; nigdy dotąd nie widziała, żeby wiedźmą mogły tak świecić się oczy, na sam widok prawie ludzkiego noworodka. Cassiopeia zanim zniknęła za drzwiami, mrugnęła Manon okiem, co sugerowało, że w końcu powinni znaleźć z Satoru trochę czasu dla siebie; zaplanować ślub "i takie tam", jak to zwykła mawiać. Nie ukrywajmy, Satoru i jego narzeczona troszeczkę byli zmęczeni, opieka nad demonicznym, szybkorosnącym chłopcem nie jest łatwa; co to przyjdzie, jak zacznie pyskować? Białowłosa uśmiechnęła się do niej i skinęła głową, po czym weszła na górę po schodach i otworzyła drzwi do ich sypialni; jej przyszły małżonek leżał już na łóżku i czytał książkę; uhh, jak ona kochała ten widok, przysięgam! Przystojny mężczyzna, czytający książkę, przecież to na sam widok, samo wyobrażenie; można dostać dreszczy. Wzięła ręcznik, który leżał na wieszaku i poszła się wykąpać; letnia woda bardzo dobrze działała na jej zmęczone plecy; co jak co, ale Henry z każdym dniem stawał się coraz cięższy; chociaż dalej był malutkim noworodkiem, ale ze względu na to, że na jej rękach był najspokojniejszy, to kobieta nosiła go prawie bez przerwy. Białowłosa trzymała w rękach bieliznę, lekko odważną, którą niedawno otrzymała od Asterin, jej kuzynka zawsze była tą bardziej niegrzeczną i znała się na takich rzeczach najlepiej, a wręczając to już lekko zakłopotanej, zarumienionej białowłosej mruknęła, że trochę frajdy im się przyda, bo po ślubie ma być tylko gorzej, chociaż wiedźma szczerze w to wątpiła. Zaklęła na siebie pod nosem, stwierdziła, że jest głupią, bardzo głupią wiedźmą i założyła na siebie to, co dostała od kuzynki i co było jej misternym planem, żeby "jakoś umilić im wieczór". A niech Cię szlag, Asterin i sto diabłów". Spojrzała na siebie w lustrze i zmieniła się w buraka, wyglądała... Wyglądała naprawdę, jak te wszystkie kobiety z reklam; niby wybornie, chociaż nie miała na tyle odwagi, żeby w tym wyjść, a co dopiero stanąć przed kamerami jak one. Trudno, raz kozia śmierć, bo zaraz Satoru pomyśli, że utopiła się pod prysznicem.
Otworzyła drzwi.
I wyszła.

Opisałabym reakcję, ale sama nie wiem, jak twój bohater może zareagować po więzi 8)
Mam nadzieję, że niczego nie zjebałam :>

Od Satoru c.d: Manon

Zacznę od trochę mniej przyjemniejszych i radośniejszych rzeczy, które aktualnie działy się w domu Henry'ego Tygelliusa aka Yoshidy. Cofniemy się również w czasie - dokładnie do dnia, w którym to Arsene wrócił już z Piekła i spokojnie grzał stopy nad kominkiem w jakimś pchlim hotelu. Obok niego leżał jego chudy, przypominający budową dobermana ogar piekielny. Patrzył się na swojego pana dwoma parami krwistych oczu i nie za bardzo wiedział, co właściwe tutaj oni robili. Pies chciał być na polowaniu. Tak jak na psa Łowcy przystało - pragnął tropić jakąś poczwarę i zaskowyczeć radośnie, kiedy wraz z Arsene'em ją dobiją. Pan zapewne nagrodziłby psa surowym płatem mięsa, tak soczystym, że aż kręciło się w głowie psowatemu. Lecz jego właściciel siedział na fotelu z czołem podpartym na boku dłoni. Rozmyślał nad tym, co spotkało go w ostatnich dniach i jak szybko obracały się różne sprawy. Dużą część swojej uwagi poświęcał czarownicom, o których szczerze już nie wiedział, co ma myśleć. To znaczy - wiedział - ale czy było to słuszne? Zastanawiał się, czy to aby możliwe, aby trzy wiedźmy spokojnie przebywały w mieszkaniu ich wuja i zachowywały się niemalże normalnie? Arsene wzdrygnął się, kiedy wyobraził sobie, jak zamiast ludzkich potraw przy stole siorpią gulasz z krwi niemowląt i mamią jakimiś czarami jego młodszego brata. Wyobrażał sobie, że właśnie teraz zatapiają w nim szpony i rozrywają, dzieląc między sobą. Jak Chrystus dzielił i podawał chleb swoim uczonym. Arsene przez ów wizję prawie zwrócił obrzydliwą kolację, którą zjadł w pojedynkę. Mężczyzna, bo miał już dobre dwadzieścia sześć lat, myślał też o szaleńczym planie jego ojca. O tym, co też ten znowu nawymyślał. Arsene był myślącym człowiekiem, tylko... nie był asertywny. Odmówić potrafił tylko bratu... Ale jeśli ojciec prosił go o cokolwiek, mężczyzna, a wcześniej chłopak, wykonywał te polecenia w kolejności alfabetycznej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Teraz jednak sytuacja wyglądała trochę inaczej. Pamiętacie, kiedy to Arsene zapytał się pana Yoshidy, czy ma dla niego odpowiednią żonę? W końcu miał już ponad dwadzieścia lat! I to grubo. A w tamtych czasach członkowie rodów takich, jak Yoshida, zaręczani byli bardzo, ale to bardzo szybko! Fergus, ojczulek, spojrzał wtedy na syna mętnym wzrokiem (wręcz szaleńca!) i rozpoczął swój mrożący krew w żyłach dialog:
- Oczywiście, że znalazłem ci małżonkę, kochany synu! Jednakże nie będzie to tak proste do zrealizowania, jak zwykło to być na codzień - jego ojciec odchylił się na fotelu, po czym splótł palce dłoni. - Te czarownice rosną w siłę - wypluwał każde słowo, jakby było klątwą - i kręcą się coraz bliżej ludzi. Położyły już łapy na naszej rodzinie, Arsenie! Zamieniły mojego syna, a twego brata, w jakieś posłuszne voodoo i pomaga im w rozrodzie! Musimy to powstrzymać. Wybić je raz, a porządnie - nachylił się do Arsene'a i złapał go za nadgarstek boleśnie. - Opętały Satoru. Teraz to już nie jest ten sam człowiek, którego znałeś. To obrzydliwiec, który miał za słabą wolę, aby im się sprzeciwić. Na szczęście ty jesteś inny. Zabijemy białowłosą. Jeśli ją pokonamy, odzyskasz brata! Uratujemy ludzkość, przed nawrotem tych bestii i pomiotów-
- Dobrze, ojcze, ale jak? - Arsene raczej nie rzucił tego z entuzjazmem godnym ucznia Szatana. Stwierdziłabym, że wypowiedział te słowa z przerażeniem, bo takiego szaleństwa w swym ojcu nigdy, przenigdy nie widział.
- Manon Czarnodzioba, ich nowa przywódczyni, położyła łapy na twym bracie. Ta starucha opętała zaś mego brata, a twego wuja! Tylko ta młoda, czarnowłosa, została sama. To będzie twa żona. Ma uwierzyć, że ugiąłeś się pod jej wdziękami i będziesz służył jej jak ta dwójka nieudaczników, tylko że ty zachowasz wolną wolę. Ona będzie myślała, że owinęła cię wokół palca, a to tak na prawdę, ty owiniesz nią wokół swojego. Dzięki temu zdobędziesz informacje o czarownicach. O tym, gdzie jest ich gniazdo, co robią, jak się zachowują i o jakich porach najmniej występuje tam straży! Te informacje przekażesz mnie i... I wtedy zaatakujemy! Zabijemy je wszystkie! SPALIMY! A łeb tej Manon - ojciec splunął w ognisko, które zatrzeszczało - powiesimy na ścianie w holu naszej posesji.
Arsene dokładnie te słowa usłyszał kilka dni temu i przyprawiały go o silny ból głowy. Jego wewnętrzny głos, nawet ten Łowcy, mówił, że tak nie można i byłby to cios poniżej pasa...
Jaka szkoda, że nie był asertywnym człowiekiem.
xxx
Kiedy Manon rzekła, że niczego nie pragnęłaby tak bardzo, jak wyjścia za naszego Satoru, młody mężczyzna stracił na chwilę kontakt z rzeczywistością. Patrząc z dołu na białowłosą, tak szczęśliwą, tak piękną, zdał sobie sprawę, że nie mógłby tych samych słów powiedzieć komukolwiek innemu. Byłoby to nienaturalne, okropne i niezgodne z jego... przeznaczeniem. Ciepło, które rozlało się po jego piersi, było niesamowicie przyjemnym uczuciem. Świadczyło na pewno o tym, że te tony stresu towarzyszące Yoshidzie w ekspedycji do Piekła, spłynęły wraz z takowym finałem. To, co teraz działo się wokół niego było niczym boże błogosławieństwo. Wszakże bez Manon na sto procent byłby zupełnie innym człowiekiem, a raczej jego wydmuszką. Kręciłby się samotnie po ulicach, nieustannie czegoś szukając. Nawet będąc z jakąś zupełnie inną kobietą, brakowałoby mu czegoś. Zapewne szukałby tego pierwiastka po kątach, na całym świecie, nie mogąc przestać. Dzięki Manon, z którą teraz mógł dzielić życie, z którą miał i ma syna, nie musiał niczego szukać. Wszystko miał! Nie chciałby niczego więcej. Może i było to lekko samolubne myślenie, ale myślę, że można mu to wybaczyć. Dopiero brawa ludzi wokół zebranych przyciągnęły go z powrotem na Ziemię. Manon się zgodziła. To nie był sen, to nie było ulotne marzenie, które spełnić się mogło tylko w objęciach Morfeusza! Był to rzeczywisty fakt! Satoru uśmiechnął się szeroko. W sposób emocjonalnie intymny i wrażliwy. Chciał wstać, chciał założyć pierścień na palec jego ukochanej Manon, chciał ją przyciągnąć do siebie, móc objąć ramionami i ucałować, lecz to ona rzuciła się na jego szyję i zaczęła szeptać słowa, które mogłyby roztopić najgrubszą warstwę lodu. Mężczyźnie dopiero po chwili udało się wsunąć symboliczny pierścień i wstać wraz z Manon. Kiedy spojrzał jej w oczy, trzymając w dłoni jej dłoń, zrozumiał, że on po prostu musiał ją spotkać. Musiał wejść do tego okropnego kościoła i musiał skierować w jej stronę swoje spojrzenie. To tak miało być, to było przez jakieś siły wyższe misternie zaplanowane. Jakby to one, ich przykładem, chciały udzielić jakiejś cennej lekcji ludzkości. Satoru miał wrażenie, że pod tą cienką warstwą skóry płonie. Dłoń Manon zdawały się być przyspawana do jego, a jej ciepło jeszcze bardziej rozpalało ten żar gdzieś głęboko w ciele. Był dogłębnie zaskoczony tym, co teraz czuł i co zapewne czuła Manon. Tą więzią, która przepływała przez nich, przez ich żyły. Ucałował ją. Z własnej, nie przymuszanej woli. Wszakże, nie był opętany, jak jego ojciec myślał. Satoru szczerze, z całego serca, kochał białowłosą i nie mógł jej już ponownie stracić. Nie mógł, dobrze o tym wiedział.
Skierowali się następnie w stronę domu, gdzie wszystkie światła się paliły. Wszędzie, jakby cała rodzina ich wyczekiwała. I słusznie, była to ich rodzina. Najbliższa jaką mogli mieć i chcąca dla nich jak najlepiej. Satoru prowadził Manon, wciąż trzymając ją za dłoń. Chciał być tam jak najszybciej! Chciał ponownie ujrzeć swego syna, tylko że tym razem wtulonego w pierś matki, która była niezwykle cenną osobą dla Satoru. Chciał zobaczyć ten obraz rodziny, który niegdyś mógł mu się jedynie przyśnić. Manon zapukała do drzwi, ostrożnie, jakby się obawiała. Satoru nie za bardzo wiedział, czego. Wszyscy na nią wyczekiwali. Wszyscy oczekiwali jej powrotu. I to jak najszybszego. Otworzyła im Cassiopeia, a na ich widok zapłakała szczerze. Kolana się prawie pod nią ugięły. Nad nią wisiała cała reszta - wuj Henry, Asterin oraz Arsene, który... w rękach trzymał syna Manon i Satoru. Cassiopeia, jak i Asterin zaszlochały, a ta starsza z nich z niedowierzaniem przyglądała się i całej parze, i Manon. Bo Manon żyła. Była żywa. Prócz tego unosiła się wokół nich czysta energii tajemniczej więzi, która ich połączyła. To zapewne też przykuwało uwagę starszej czarownicy.
Manon też zapłakała i patrzyła na swojego syna, który wodził oczami niemowlaka po twarzach. Chyba w jakiś magiczny sposób rozpoznał swą matkę, może instynktownie i zaczął się wiercić oraz płakać. Był to płacz zdrowy, o ile taki istnieje. Płacz dziecka, lecz raczej... budzący do życia. Arsene, z miną typową dla siebie i pod ostrożną, rzetelną asekuracją Asterin podał dziecko Manon. Matce. Białowłosa wzięła swego syna w ramiona i przycisnęła opiekuńczym gestem do piersi, a pojedyncze łzy ściekały po jej twarzy. Satoru też płakał. Ze szczęścia.

beng! mam nadzieję, że nie zawiodłam!

4 sie 2019

Od Manon c.d: Satoru

Chwile w Piekle, to wszystko... Działo się zdecydowanie za szybko dla naszej Czarnodziobej; ogary, jeden z nich bardzo przypominał tego obrzydliwego, choć uroczego psa, który doprowadził naszą Manon do miejsca, w którym Asterin poturbowała boleśnie Satoru, a później ją. Te wszystkie wspomnienia runęły teraz na nią, jak przeklęta klątwa; zsyłając to obrazy godne uwagi jak i te, których nasza młoda matka wolała nie rozpamiętywać. Teraz stał tu przed nią dorosły mężczyzna, nie chłopak, który w kościele nie skrzywdziłby nawet muchy, chociaż to ta pierwotna łagodność, którą Satoru skrywał głęboko w sercu, tak bardzo przyszpiliła krwiożerczą wiedźmę. Ponad rok temu nigdy nie powiedziałaby, że jej życie będzie wyglądało w ten sposób; że stworzy rodzinę; RODZINĘ; nie musi już zabijać, stawać się rodzicielką dla porzuconych dzieci, czy też zjedzonych przez matki ojców; może wraz ze swoim mężczyzną wychowywać synka; małego Henryiego, który w tym momencie jest najbardziej zagrożony na atak ze strony swojej własnej prababki. Gdy przez głowę Manon przelatywały różne historie, przysięgam, że ta prawie zapłakała; pamiętała, gdy w noc krwawego księżyca prawie poszła do łóżka z obcym mężczyzną, facetem, który nie był bliski jej sercu i miał być tylko nasieniem w ich wiedźmiej tradycji; co teraz byłoby z Manon, a co z Satoru? Jak wyglądałoby ich życie, gdyby ta nie odważyła się wyznać, że go prawdziwie kocha? Co gdyby Satoru wcale za nią nie poszedł? Dziewczyna pewnie wychowywałaby teraz swoje wiedźmie dziecko w Klanie Czarnodziobych i szykowałaby się na koronację, wiele wiedźm na pewno jej zazdrościło i przeklinało, że zamiast więzi krwi; wolała od nich zwykłego człowieka, w dodatku Łowcę. Inaczej byłoby, gdyby urodziła syna; ten zmarłby zaraz po porodzie, a ona musiałaby szukać nowego kandydata na chwilowy, nic nieznaczący seks. Co natomiast z Yoshidą? Albo wyszedłby za swoją przyjaciółkę, która jakiś czas temu odwiedziła ich specjalnie, aby na nowo zauroczyć się Satoru i wiódłby życie Łowcy, na pewno ta przygoda z Czarnodziobą zmieniłaby jego podejście do stworów, przecież Manon złamałaby mu serce, ewentualnie ze smutku mógłby się stoczyć lub stać się jeszcze gorszym z demonów. Gdy tylko Manon wyobraziła sobie, jak Satoru klęka przed tamtą kobietą; przed jakąkolwiek inną kobietą, to szpony schowane głęboko w jej ciele, aż same prosiły się o wyjście na zewnątrz i ponowną atencję, lecz gdy tylko ten jej wymarzony mężczyzna pocałował ją... I to z taką zawziętością, zapałem i miłością, pod kobietą ugięły się kolana; zapragnęła go całego, teraz, w tej chwili, teraz już te wściekłe pazury przysłużyłyby się tylko do jednego, również demonicznego planu, ale jakże przyjemnego; rozerwałyby te wszystkie ciuchy, które otulały Satoru i broniły go przed wzrokiem białowłosej... Cały efekt działania Yoshidy na ciało kobiety przerwała dziwna maź na podłodze, oraz jego tajemnicze słowa; po chwili znaleźli się już w rynku ich miasta, miasta, które było teraz domem dla ich prawdziwej rodziny, w tym momencie obudził się jej instynkt macierzyński, zaczęła myśleć tylko o jednym; o Henrym, gdzie on jest? Jak się czuje? A co, jeśli płacze? Czym go karmią? Jak sobie radzi? Wezbrało w niej przerażenie godne prawdziwej matki, przecież nie miała swojego synka przy sobie, skąd mogła wiedzieć, że wszystko było w porządku, podczas gdy jej babka ciągle coś knuła. W tym momencie, gdy już najeżyła się jak prawdziwy kot gotowy do skoku, Satoru przykląkł koło niej i zaczął błagać kobietę o wybaczenie, ta zdziwiła się nieco i chciała mu przerwać, powiedzieć, że przecież to jej wina, wszystko jej wina i dziękować po wsze czasy, ponieważ teraz tylko dzięki niemu tutaj wróciła.
- Manon - zrobił nieodgadniony wyraz twarzy, ciągle sobie przerywał i patrzył jej głęboko w oczy jakby był zahipnotyzowany, jakby dalej nie mógł uwierzyć, że ona żyje i że nie śni na jawie - Wyjdziesz za mnie? - te słowa uderzyły w serce kobiety tak mocno, jak jeszcze nic do tej pory; stała jak wryta, nie mogła powiedzieć niczego, jej oczy zaszkliły się od łez, a w głowie szalały emocje, dookoła nich zebrała się grupa osób, która usłyszała całe zdarzenie i stali oczekując odpowiedzi Manon, jakby był to materiał wprost wyciągnięty z jakiejś dobrej książki. Zapłakała, była to jej pierwsza reakcja, kiedyś za nic w świecie nie chciałaby stanąć oko w oko z Yoshidą i go nie zabić, a teraz, teraz będzie posiadała ich nazwisko.
- Niczego nie pragnę bardziej - wyglądała już jak panda; słodka, niegroźna, mała panda, z makijażem dookoła oczu i śmiercionośnymi pazurami schowanymi głęboko w ciele, brakowało tylko bambusa, a mielibyśmy komplet! Wszyscy zebrani dookoła zaczęli bić brawa i gratulować młodym, a także mówić, że idealnie do siebie pasują, co już zresztą wiedzieli. Ona; prawdziwa zabójczyni, kobieta zdolna zabić wzrokiem, długie, białe włosy i uroda przewyższająca urok wampirów; On - najprzystojniejszy facet, jakiego widział świat; brunet i łagodny Łowca; nigdy w życiu nie widziałam lepszego duetu. Osoby o tak różnych poglądach, z zupełnie innych światów; złączeni w jedną opowieść, w jedną bajkę, która okazywała się być rzeczywistością. Satoru uśmiechnął się, a był to uśmiech tak szczery, jak w momencie, gdy zobaczył swojego syna; chwili tej nie dało się wręcz opisać, trzeba byłoby to przeżyć, aby móc oddać kropka w kropkę to, co ci młodzi aktualnie czuli, co okazywali sobie nawzajem przez sam wzrok, wzrok tak czuły, pełen szczęścia i wiary w to, że nadejdą lepsze dni, że ich życie może być lepsze, bo są już razem, nareszcie; ileż to musieli czekać, aby dożyć tych chwil! Może większość z was marzy sobie, aby wasze zaręczyny były bardziej wybuchowe i ekstrawaganckie, lecz naszej białowłosej wystarczył jedynie jeden detal; chciała, aby jedynym mężczyzną, który ukląkłby przy niej, był właśnie Satoru, cała reszta nie miała już znaczenia.
- Kocham Cię Satoru, Kocham Cię ponad życie i niczego bym już nie zmieniła - rzuciła się na jego szyję, gdy ten chciał wstać, aby założyć na jej palec zaręczynowy pierścień samego Salomona - Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie - po policzku popłynęła jej łza, a gdy młody Yoshida już założył pierścień, który symbolizował, że kobieta staje się jego, tylko szepnęła; - Never one, without the other - w tym momencie poczuła dziwne mrowienie pod skórą, co sugerowało, że miała rację. Od jakiegoś czasu podejrzewała, że byli sobie przeznaczeni, to wszystko tłumaczyło; wyjaśniało fakt, dlaczego od samego początku czuła potrzebę chronienia go i dlaczego mężczyzna zawsze chodził jej tropem, chociaż próbował zmusić się do odwrotu; byli parą złączoną już przez sam los; przypisani więzią, którą musieli odnaleźć; Manon spojrzała na jego zaskoczoną twarz, poczuł to tak samo jak ona, żeby przypieczętować pierwszą część więzi... W tym momencie to Satoru ją pocałował, wypełniając właśnie to, co w pierwszym akcie należało zrobić; w jej żyłach popłynął czysty żar; już nic nie będzie takie samo.
~~*~~
Stanęli przed frontowymi drzwiami do mieszkania Henryiego, lekarza, który jeszcze parę miesięcy temu strzelił do Czarnodziobej z myśliwskiej strzelby i uśpił ją, niczym dzikie zwierzę, gdy ta próbowała zaatakować Oru; teraz stał się głównym pomysłem do nadania ich dziecku imienia, ponieważ był osobą tak tego godną, jak nikt inny na tym świecie. Manon zaczęła się trząść, bo nie wiedziała, jak wszyscy zareagują na jej powrót; czy nie byłoby lepiej, gdyby pozostała martwa? Nie, to nie był dobry moment na tego typu przemyślenia; zapukała.. Do swojego domu, najnormalniej w świecie oczekując, że otworzy im ów lekarz, lecz jak to zawsze w życiu bywa; nic nie jest takie, jakie byśmy chcieli, żeby było; drzwi otworzyła im Cassiopeia, a jej wzrok spoczął na ciele.. Na ciele Manon, która jeszcze chwilę temu leżała martwa na sali operacyjnej, a sama starsza wiedźma mogła poprzysiąc, że dalej tam leży. Cassiopeia dotknęła dziewczyny, aby przekonać się, że jest materialna, że da się poczuć jej ciepło i łzy poleciały jej wąską rzeką z oczu.
- Czy wy... - zapłakała raz jeszcze - Czy to.. - Manon pierwszy raz widziała ją taką zapłakaną, a równocześnie taką szczęśliwą i pełną ulgi - Czy to więź? - otarła łzy z oczu i uśmiechnęła się, bo to, co stało się przed paroma minutami, można było jeszcze wyczuć na kilometr; w tym momencie wszyscy pojawili się przy drzwiach, nawet mały Henry.

Kochu:') Satoru?

19 kwi 2019

Od Atalii cd. Angelo

Nie odezwała się słowem, poprawiła jedynie włosy i usiadła w końcu na wolnym siedzeniu. Podrapała się po policzku i utkwiła na moment wzrok w swojej herbacie. Pomimo ostrzeżenia mężczyzny, nie zamierzała spieszyć się z decyzją. W sumie nie zależało jej aż tak na poznaniu przynależności obcego gościa, żeby musiała od razu sprzedawać tajemnicę własnej gildii. Och, może nie jest tym typem i zapyta o jakieś pierdółki... Na pewno.
Mimo wszystko jego propozycja wciąż była dla niej najzwyczajniej w świecie nie w porządku, a zakład, bo jak to inaczej nazwać, po prostu nudny. Ktoś musi wiedzieć, do jakiej gildii należy blondyn, więc teoretycznie mogłaby się tego dowiedzieć właśnie od tej osoby, a nie od niego, dlatego ryzykowała tylko ona. No nie sądzę, żeby inni członkowie Sabertooth na prawo i lewo zarzucali ważnymi informacjami o gildii.
Uniosła głowę i odwróciła się do mężczyzny, na którego twarzy gościł nieznany jej dotąd uśmieszek. Nie wiedziała, co ma o nim myśleć, toteż postanowiła go zaniedbać. Nieznajomy prawdopodobnie wciąż oczekiwał jej odpowiedzi. Mocniej chwyciła w dłonie ciepłe od gorącego napoju naczynie, a następnie odparła:
– Nie może być. – Próbowała cokolwiek odczytać z jego ruchów czy mimiki, ale cóż, jej umiejętności w tym zakresie były jeszcze za słabe. – Nie zrozum mnie źle – to prawie zabrzmiało jak uprzejma prośba, aż milutko z jej strony. – Nie opłaca mi się. – Kolejne zdanie rozpoczęła od „nie”, przykro. Miała wracać do popijania swojej herbaty, ale nie chciała jeszcze rezygnować z dyskusji. Nie miała pojęcia, kiedy skończy się ulewa i będzie mogła ruszyć w dalszą drogę, toteż nie chciała się nudzić zbyt długo. – Odpowiem na każde pytanie, niezależnie od tego ile ich będzie – powiedziała pewnie, spoglądając mu prosto w oczy, – ale jeśli to mi się poszczęści, ty odpowiesz na każde moje pytanie.
Czuła się, jakby grała o rozmowę, której przebieg ustali zwycięzca w rzucie monetą. W sumie przestała się przejmować wygraną czy przegraną, zaczęła zastanawiać się, o co mogłaby zapytać blondyna. Teoretycznie nic jej nie obchodził, zresztą jak jej ogólne otoczenie. Nie miała bladego pojęcia, o co mógłby jej ciekawego powiedzieć. Z pewnością wygląda na kogoś, kto wiedzę i doświadczenie ma niemałe, ale jednak... Nie potrafiłaby w żaden sposób z tego skorzystać. Och, zaplątała się we własnych myślach, rozważaniach.
Nadeszła chwila, w której mieli rozstrzygnąć, czy zakład w ogóle się odbędzie. Jak na złość, drzwi lokalu otwarły się z wielkim impetem, a do środka wpadła tajemnicza postać. Część świec pod wpływem wpuszczonego wiatru postanowiło zgasnąć, a większość podróżnych spotkała się z nieprzyjemnym oraz nagłym uczuciem chłodu. Atalia zadrżała i spróbowała mocniej nakryć na siebie swój kożuch, a następnie rzuciła złowrogim spojrzeniem w stronę strudzonego podróżnika.
Zamknął za sobą drzwi i szybciutko podszedł do baru, aby porozmawiać z pracownikiem tego lokalu. Chciał prosić, aby udzielił mu pozwolenie na ogłoszenie, jego zdaniem, pilnego ogłoszenia. Teoretycznie nie było żadnych przeciwwskazań, ażeby móc mu zabronić, toteż odwrócił się do zgromadzonego towarzystwa i głośno odchrząknął. Nic to nie dało, więc krzyknął, a wtedy zaczął mówić o potworze, który w trakcie ulewy postanowił ponękać jego wioskę, więc z samą propozycją właściciela pobliskiej osady przybiegł aż tutaj, aby prosić o pomoc czy coś w tym stylu.
– Wyglądasz na takiego, który lubi sobie zarobić – zwróciła się do pana nieznajomego od rzutu monetą. – Nie pomożesz potrzebującym, którzy oferują ładną sumkę pieniędzy?

Angelo?
Ilość słów: 538

9 kwi 2019

Od Satoru c.d: Manon

Kiedy kładł palec na spuście nie władał nim żaden duch, żaden głos Łowcy nie szeptał mu do ucha - ten głos nie był teraz jakimś oddzielnym stworzeniem w jego głowie, ale samym Satoru. Po tylu latach wypierania się go, ignorowania i tuszowania go innymi myślami, i tak stał się częścią młodego Yoshidy. Tak też, kiedy młody Łowca ze strzelbą przy policzku i złowrogim okiem, pociągnął za spust, celując wprost w Księcia Piekła. Och, jakiż on jednak był głupi, ignorując Satoru - jakiż on był głupi, śmiejąc się prosto w twarz człowieka, dzierżącego takową broń. Cerber teraz już wiedział, co to takiego. Kiedy nabój przebił na wylot lewą pierś demona, każdy z gości wiedział. Niegdyś, dawno temu, kiedy dziada i pradziada Satoru nie było na świecie, żył Colt Yoshida. Colt był Łowcą ekscentrycznym i szalonym, chciał swoimi dziełami wysunąć się nad Boga, zapanować nad tym, co nie osiągalne dla człowieka. Wyprodukował broń, która była w stanie zabić każdego demona, bez względu na rangę, czy na wiek. Na jego cześć serię tej broni nazwano Colt. Przechodziła z rąk do rąk, każdego pokolenia i zawsze do tych pierworodnych - według wierzeń, to oni byli najsilniejsi i dziedziczyli najwięcej. Ów Colt trafił do Arsene'a, lecz teraz, gdy Satoru schodził do Piekieł, jego starszy brat bez protestu oddał mu broń; może z poczucia winy, może z czystych, dobrych chęci, kto to wie. Huk, rozdzierając całą salę, przeraził demonów tak bardzo, że na ich zwykle pogardliwych, wykrzywionych w uśmiechu twarzach, zagościł najprawdziwszy grymas strachu. Satoru patrzył, jak Salomon zaskoczony łapie się za pierś i patrzy na ciemną, jak smoła krew. Książę zmrużył oczy, jakby nie dowierzał. To koniec? Już? Ale jak to? On, wielki Książę Piekła, umierać teraz? Demon spojrzał na Satoru, który wściekle zmierzał teraz w jego stronę. Młody Yoshida powoli zaczął żałować tego, że zabił Salomona czystym strzałem. Człowiek, najzwyklejszy człowiek, beznadziejny mag i czarna owca rodziny, stał nad Księciem Piekła (Salomonem!) i mierzył jego twarz z obrzydzeniem i pogardą taką, jaką niegdyś obdarowywano jego.
- Idź do Diabła - Satoru wysyczał przez zaciśnięte zęby jak wściekła żmija i chlasnął Salomona po twarzy tak mocno lufą, że Książę zatoczył się i upadł na posadzkę improwizowanego ołtarza.
Satoru zadarł głowę i spojrzał na demoniego księdza przy również, improwizowanym, ołtarzu. Demon skulił się, jak mały, bezdomny pies, błagający o litość. Młody Yoshida kazał mu odejść, zabrać wszystkich, byle jak najszybciej i to daleko stąd, wtedy oszczędzi ich życia, choć i tak jakaś jego część tych żyć szczędzić nie chciała. Winny wszakże był tu tylko i wyłącznie on sam oraz Salomon. Satoru obiecał sobie, że nie spojrzy w oczy Manon, dopóki nie rozprawi się ostatecznie z konającym Księciem. Jak zapewne wiecie, to potężny demon, trochę jeszcze pozipie, nim kula doszczętnie rozerwie jego tkanki tak boleśnie, że całe Piekło, Niebo i Czyściec będzie słyszało jego wrzaski. Satoru z miną niezwykle poważną, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej czarny, drobny proch. Odnalazł w nim kulkę wielkości ziarnka grochu, nawet kilka i rzucił nimi z furią o ziemię. Z posadzki zaczęły wydostawać się cienie, snuły, wiły się i syczały, by w końcu uformować się w pięć, obrzydliwych, cienistych ogarów o czterech parach oczu i zębiskach ostrych jak igiełki. Zawarczały, parsknęły i ruszyły w stronę Salomona, który z furią i przekleństwami próbował się podnieść. Psy jednak dotarły do niego wcześniej, rzuciły się na niego całą watahą i zaczęły rozdzierać ubrania i skórę demona, którą przywdział tylko po to, by bardziej ludzko się poczuć. Ogary mlaskały, szarpały i tańczyły dziki, radosny taniec. Nad ich warknięciami słychać było jego krzyki Księcia Piekła, który drapał posadzkę tak mocno, że aż szorował kośćmi dłoni po marmurze. Satoru patrzył się na to wszystko i czekał, aż będzie mu lepiej, poczuje, że zapłaci za swoje grzechy, lecz nic takiego nie nastąpiły. Patrzył na rozrywanego Salomona, na to, jak psy rozszarpują mu brzuch i flaki wyłażą na wierzch klatki piersiowej demona. Nie poczuł się ani trochę lepiej. Teraz wręcz przypomniał sobie, jak z ojcem spotkali ich piekarza-wilkołaka, który rozszarpał swoją żonę. Czuł się jak ten wilkołak, tyle że Salomon był faktycznie winny, faktycznie był grzeszny i potworny. Satoru opuścił broń, kiedy poczuł obok siebie ruch. Była to Manon. Kiedy Satoru na nią spojrzał, łamiący się przed pokusą, aby na nią spojrzeć, tysiące emocji go dotknęło. Niebywałe szczęście, że im się udało, uratował ją, prawda? Wszystko było w porządku? Przyjrzał jej się uważnie i nie mógł oderwać wzroku, czy cokolwiek powiedzieć. Była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkał, zobaczył. Wyglądała majestatycznie, bajecznie, jak królowa z bajki dla dzieci, które co on się usypia. Satoru najpierw przeanalizował jej twarz, następnie powoli jej sylwetkę, każdą krzywiznę uwydatnioną przez sukienkę. Jeśli byłby kimś obcym, i gdyby ktoś mu powiedział, że Manon wczoraj rodziła, Satoru na pewno by w to nie uwierzył. Uderzyła też go fala złości, że ktoś przez chwilę mógł ubrać Manon właśnie tak i tylko wyłącznie na swoje potrzeby. Był wściekły, że Salomon jeszcze chwilę temu usiadł na laurach i zapewne szykował się na to, że tej nocy to on zerwie z niej tę sukienkę, wyciągnie każdą szpilkę z włosów i za każdą wyciągniętą szpilkę, za każdy rozwiązany rzemyk, będzie obdarowywał ją pocałunkiem. Och, jeszcze nigdy Satoru nie był taki zły, nigdy nie mógł tak się na kogoś zezłościć. Miał ochotę raz jeszcze zabić Salomona, teraz nie żałował jego śmierci i gdyby nie psy, strzeliłby jeszcze kilka razy w pierś demona. Ostatecznie jednak wysilił się, by odpędzić tę wściekłość z oczu, która i tak pewnie nie uszła uwadze Manon i spojrzał jej w oczy. Myślał, że jej nie zobaczy, że ich losy ją już przekreślone. W tym momencie chyba oboje zapłakali. Satoru, nadal z paskudnym poczuciem winy, otoczył Manon ramionami i przyciągnął do swojej piersi, jakby nie chciał jej wypuścił. Jej sylwetka niewątpliwie się zmieniła, czuł to nawet ją przytulając i skarcił się w duchu za myśli godne wiejskiego urwipołcia.
- Manon, nigdy więcej czegoś takiego mi nie rób, jasne? - Odsunął się trochę i pocałował ją mocno, żarliwie; może dlatego, że za nią tęsknił śmiertelnie, może dlatego, że bał się, że ktoś inny mógł to robić.
Manon objęła go tylko, odwzajemniając pocałunek z takim samym zapałem. Zdawało mu się, że skinęła lekko głową na znak zgody. Trwali tak może kilka minut, a może kilkanaście, kiedy piekielne ogary, ewidentnie już najedzone, zaczęły szturchać ich nogi i skakać. Satoru nie chciał jej puścić, lecz za bardzo obawiał się, że Salomon powróci do życia - musieli wracać. Z resztą, nie chciał być w Piekle, już nie - nie miał z tym dobrych wspomnień, prócz jednego, kiedy to pierwszy raz okazali sobie z Manon nawzajem miłość. Satoru wypuścił Manon, jeszcze raz ją całując i badając wzrokiem. Sprawdzał, czy na pewno jest zdrowa, czy prawdziwa, czy nikt jej nie podmienił. Patrzył jej w oczy, które lśniły się tak samo, jej usta unosiły się tak samo w uśmiechu szczęścia i ulgi; nawet smakowały tak samo, jeśli już musicie, moi drodzy, koniecznie wiedzieć. Satoru myślał, że rozpłynie się i roztopi z ulgi. Chciał skakać ze szczęści i błagać Manon o wybaczenie. Rozlał na posadzce budynki od Cassiopeii dziwną, glutowatą ciecz i wypowiedział formułkę, którą nakazano mu zapamiętać. Chciał, aby już byli na Ziemi. Kiedy wstępowali w okrąg, a Satoru dziękował w duchu Cerberowi, natchnęła go kolejna myśl.
- Manon - serce dudniło mu w piersi szalonym tańcem, czuł, jakby zaraz grunt miał mu się urwać spod stóp. Wylądowali w tym samym miejscu co wcześniej na rynku miasta. - Manon - powtórzył ochryple, nachylając się nad nią. Wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. - Manon, bardzo cię przepraszam za wszystko. Przepraszam - ścisnął jej dłonie. Musiał się ją o to zapytać teraz. Te. Raz. - Manon - spojrzał jej w oczy oprawione pięknym misternym makijażem. Już miał coś powiedzieć, ale znowu jej wygląd, jak czart, rzucił na niego klątwę. - Wyjdziesz za mnie? - w końcu wychrypiał. Ścisnął jeszcze mocniej jej dłoń, jakby w tej chwili był to jego jedyny łącznik ze światem obecnym.

aaa, mam nadzieję, że tego nie popsułam... kc <3

ilość słów: 1318

Od Manon c.d: Satoru

Jeżeli mam opisywać, jak przebiegało życie Manon w Piekle, to ujęłabym to w jedno słowo: piekielnie. Dziewczyna nie wiedziała powoli za co ma się wziąć, jadła samotnie, w pokoju, ponieważ nawet za wszystkie skarby świata, nie chciała wychodzić w tym stroju, żeby spotkać się z Władcą Piekła; byłoby to jedynie pakowaniem się w niepotrzebne tarapaty, a i tak zrobiła już w tym kierunku zbyt wiele. Czasami zastanawiała się, czy może jej matka tutaj była, bo... Nie, to niemożliwe, była wiedźmą, ale nie złą! Nie mogła trafić do podziemi, to byłoby niesprawiedliwe. Manon cicho westchnęła, próbując wyobrazić sobie moment, gdy sama przychodziła na świat, czy jej matka, Lothian Czarnodzioba, zaraz po tym, gdy została ścięta przez własną rodzicielkę, czy zaznała.. Takiej samej śmierci klinicznej, jak ona sama; co zakrawa o ironię, bo umarły praktycznie w tym samym momencie, zaraz po porodzie; tylko, że Lothian nie była winna swojej śmierci, za to Manon już zdecydowanie tak. Chciała wiedzieć, co dzieje się na górze, jak przeżywa to wszystko Satoru i jak ma się ich nowonarodzony synek, synek, który właśnie stał się starożytnym wiedźminem i białowłosa zauważyła to od razu po tym, gdy spojrzała w jego oczka. Wiedźmini, czytała o nich w legendach, byli synami wiedźm, zwykle zgładzeni zaraz po wydostaniu się na świat, aby nie siać niepotrzebnego zamętu; dlaczego? Otóż kiedyś, pierwsza w historii wiedźma, zrodzona z mroku i ogniska piekielnego, stojąca na czele armii później nowonarodzonych wiedźm; powiła syna, nikt wcześniej nie zaznał tego cudu, więc kobiety były nim bardzo zafascynowane, chłopczyk rósł w bardzo szybkim tempie, razem z emanującą z niego złością, tylko z jedną, bardzo maleńką różnicą; on był Czarnodziobym z krwi i kości, nie tak, jak nasz malutki Henryś; ten miał pazury takie same, aczkolwiek włosy czarne jak smoła, a zęby tak ostre jak te, które posiadały Żelaznozębne… Jak mówią, diabeł tkwi w szczegółach; chłopiec rósł jeszcze szybciej, osiągnął pełnoletność 10 lat po narodzinach, a później przestał się starzeć, nie był nieśmiertelny, aczkolwiek długoletni, mógł nie jeść tygodniami, aby później zaspokajać się całym stadem jeleni, bądź chmarą ludzkich, żywych istot; pochłaniał duszę jedna po drugiej, nie znając umiaru, co fascynowało wiedźmę tak samo mocno, jak ją przerażało, ponieważ jej syn był potworem w wiedźmiej skórze, prawdziwym, chodzącym demonem-apokalipsą, przepisem na totalną destrukcję wszystkiego, co oddychało. Spora część Klanu odradzała jej dalsze wychowywanie dziecka, ponieważ siał on tak liczny zamęt, że nie dało się go za nic w świecie oswoić; nie rozumiał słów typu "przestań, tak nie wolno, to za dużo", zazwyczaj wtedy prychał i szedł dalej, a zatrzymanie go zwykle kończyło się.. Śmiercią jednej z nich. Wtedy właśnie nasza Starożytna, pierwsza Matrona Klanu zaczęła zastanawiać się nad uśmierceniem własnego dziecka, ale nie mogła, była nim za mocno zauroczona, jej serce, chociaż martwe, w pełni należało do jej syna, więc postanowiła chronić go tak, jak tylko mogła, przy tym próbując troszkę ostudzić jego temperament, nie musze wspominać, jak to wszystko skończyło się dla Atiope? I tak wspomnę, otóż wiedźmini mają to w sobie, że ich moce są nieograniczone, nie skupiają się na niczym, a je mają, ich wewnętrzna studnia zawsze jest pełna i czeka na więcej wrażeń związanych z zabijaniem, mogą wszystko, oprócz ożywiania, ponieważ to.. To tylko sam jeden Bóg może. Wywołać ogień? Jejku, nie ma problemu, zmienić pogodę? Żaden problem? Usunąć z ciebie duszę jednym mrugnięciem oka? Litości, może coś trudniejszego? W każdym bądź razie Atiope próbowała, ile to już razy mierzyła w syna sztyletem, gdy ten słodko spał, lecz wyglądał wtedy tak niewinnie, jak nie ta sama osoba, która samotnie plądruje miasta bez żadnego wysiłku, pewnego razu, podczas jej ostatniej próby, która nie miała dojść do skutku; Hektor, bo tak miał na imię ów wiedźmin, przebudził się i zauważył stojącą nad nim matkę z nożem, nasiąkniętym zabójczą dawką najgroźniejszej z trucizny, której kropla powodowała wstrząsy, hibernację, ślinotok, a później natychmiastową śmierć, rzucił się na nią z przeraźliwym krzykiem, a ta nawet nie zauważyła, kiedy syn pożarł jej duszę.. I tak największa legenda Czarnodziobych, pierwsza matka wiedźm, zakończyła swój żywot, a zabił ją własny syn, któremu krzywdy nigdy nie chciała zrobić; z racji tego, że jej dusza została pożarta, nigdy też nie dostała się do piekła i nie zaznała życia po śmierci. Czarnodziobe ostatecznie złączyły się i zaczęły polować, po wielu próbach, latach walki z Hektorem; zabiła go Hekate, prababka Manon, a matka Rhiannon Czarnodziobej; dlatego też krew Manon stała się krwią następców wiedźm, przecudowną linią bordowej krwi, która uwolniła świat od wiedźminów, a teraz Manon, powiła syna, Henryiego, który żył i również był wiedźminem. Nasza białowłosa robiła dosłownie wszystko to, czego nie powinna, a jej prababka pewnie teraz przewraca się w grobie, a co... Jeżeli jest w piekle? Przez chwilę Manon przeszyła fala przerażenia, ale uspokoiła się, gdy uświadomiła sobie, że i tak nie da się jej zabić, jedyne co, to miałaby tu żyć z rodziną, która nie do końca ją teraz polubi, to wszystko, jakby nic nie zmieniło się od tego, co miała na górze przed spotkaniem z Yoshidą. W każdym bądź razie, jej wywody przerwały służki, które weszły do jej pokoju z cudowną, naprawdę cudowną, czarną, błyszczącą suknią, która wręcz emanowała królewskim majestatem, a więc miała być teraz władczynią piekła?
- Zostawiamy to dla Ciebie na jutro - prychnęła jedna z nich - Żal patrzeć, że wymienili Cię za Arsenka - westchnęła, a ta druga jakby pogrążyła się teraz we własnych marzeniach - nadal nie rozumiemy, co ty masz w sobie takiego, czego my nigdy nie miałyśmy - cmoknęła, jak wcześniej zrobił to Salomon i wypięła się niczym kocica - kształty masz niczego sobie, ale nam nie dorównasz, co masz w sobie, wiedźmo? - Manon przez chwilę była pewna, że jedna z nich zaraz się na nią rzuci, więc od razu przyjęła postawę obronną, lecz one tylko zaśmiały się przeraźliwie, lecz zamilkły, gdy do pokoju zawitała kolejna osoba, Salomon we własnej osobie.
- Wystarczy już tego, drogie panie - odparł i wyprosił je gestem dłoni, białowłosa w tym momencie cała przykryła się ciemną kołdrą, jakby próbowała ochronić się od mierzącego ją wzroku demona - Boli mnie to, kiedy tak się przede mną zasłaniasz, droga Manon, naprawdę nie wiesz ile bym dał, żeby w końcu cię skosztować, ten człowiek musiał mieć niesamowite szczęście - mężczyzna cały się napiął, jakby jego rządze zamieniły się w chwilową zazdrość - Cóż, skoro ja Cię tak bardzo kuszę, jak ty mnie, to zostawię tę noc na jutro - westchnął, był odrobinę zawiedziony i Manon wiedziała, że w wyobraźni wyrabia właśnie niezbyt normalne rzeczy - Dobranoc moja miła i do zobaczenia przy ołtarzu.
W momencie, gdy demon zniknął, Manon się rozpłakała. Nigdy nie sądziła, że miałaby zostać czyjąś żoną, a jeżeli już miała nią być, to tylko jednego Łowcy. Osunęła się powoli na poduszki, które o dziwo wydawały się miękkie, jej zmęczone, szklane oczy, od razu wyrażały protest, bardzo chciały spać, aczkolwiek nasza wiedźma nie chciała zbliżać się do kolejnego dnia... Tę walkę z ciałem niestety przegrała.
~~*~~
Następnego dnia wielkie przygotowania zaczęły się bardzo wcześnie, dziewczyna była na przeróżnych zabiegach, u fryzjerów, demonic, które zajmowały się makijażem, wszystko tak, jak na górze, tylko wykonywane bardziej brutalnie i.. wyzywająco. Nie ukrywały tego, jakie miały do niej uczucia, bo uderzały ją przy przejściu w bark lub mocno szarpały za włosy, gdy starały się uformować różne, niesamowite fryzury, które idealnie podkreślałyby wystające kości policzkowe wiedźmy. Po paru godzinach Manon była już gotowa, a gdy zobaczyła się w lustrze, to naprawdę oniemiała.. Wyglądała cudownie, jakby rola Królowej Piekła była jej przypisana od urodzenia, jakby właśnie tak miało być, lecz czy była szczęśliwa? Oczywiście, nigdy wcześniej nie czuła się tak piękna, jej skóra, którą okalały czarne, choć cudowne szaty, wręcz błyszczała, ale... W końcu przypomniała sobie za kogo wychodzi i cały czar prysł. Była piękna, nigdy nie czuła się piękniejsza, wszystko to związane z ciążą, zostało zagojone, lecz nawet dodało jej uroku i lepszych kształtów, pełniejszych, nie była już kościstą Manon, lecz Manon w pełni kobietą, z kształtami dalszej gruszki, aczkolwiek o wiele seksowniejszą. Zastanawiała się, czy teraz podobałaby się Yoshidzie jeszcze bardziej, w końcu przestała być dziewczyną i zyskała więcej atutów; zmieniła się, na lepsze, chociaż nie mnie to oceniać, bo sama jestem tylko płcią żeńską. Zbliżali się do ołtarza, widziała w nim Księcia Ciemności takiego radosnego, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że odkrył lekarstwo na raka, więc tak wiele niepotrzebnych dusz nie musiałoby się mu tutaj kręcić, aczkolwiek wiadome było, że to nie to wprawiło go w ten cudowny nastrój, jedynie fakt, że dziecko z tą przepiękną wiedźmą da mu to, czego zawsze chciał; podbije niebiosa.
- Salomonie, czy chciałbyś połączyć się węzłem małżeńskim z tą istotą ciemności, córą demonów i szatańskim nasieniem we własnej osobie i czy przyrzekasz, że włos nie spadnie jej z głowy w Krainie Cieni? - odparł diabelski kapłan, jakby wyśmiewał się z tego, jak ślub powinien wyglądać tam na górze.
- Chcę i przyrzekam - uśmiechnął się mężczyzna, nadal okalając kobietę swoim wzrokiem. - Czy jest na sali ktoś, kto śmie sprzeciwić się temu małżeństwu? - warknął do obywateli diabeł, lecz nie spodziewał się tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Do niby kościoła wbiegł mężczyzna z bronią, ze srogą miną i krzyknął, że zdecydowanie on nie zgadza się na to, co tu się wyrabia; Manon natychmiast poznała ten głos i odwróciła się w stronę Yoshidy, który... Nie wyglądał już jak niewinny chłopiec, tylko jako mężczyzna, który chce odzyskać to, co kocha. Myślała, że przez chwile upadnie i zemdleje, ale zapomniała, że przecież nie była cielesna.
- Satoru… - odparła, tylko jego imię zdołało się wyrwać z jej ust, gdyż zaraz po cichym śmiechu Salomona, na sali usłyszano strzały.

Musiałam przyspieszyć, bo inaczej bym nie zdażyła, gomene;-;

ilość słów: 1576