Chwile przed pojawieniem się Manon przy drzwiach mijały Czarnodziobym bardzo wolno; Cassiopeia opierała się na ramieniu Henryiego, jakby była to najnaturalniejsza rzecz w jej życiu, jakby przychodziło jej to z zadziwiającą dla niej łatwością; była bardzo przygnębiona, lecz całym swoim starym już sercem wierzyła, że Satoru zwycięży z Piekłem. Arsene, starszy brat Yoshidy, bezwzględny Łowca, też leciutko się zmienił, chociaż od momentu, gdy zniknął na parę dni; stał się na nowo jakiś tajemniczy, bacznie zważał na każdy ruch wiedźm i uważnie badał jedzenie, które dostawał. Miewał dziwne reakcje od samego początku, chociaż Cassiopeia mogła poprzysiąc, że jeszcze niedawno wyzbył się wszelkich wątpliwości, że Czarnodziobe, które aktualnie zamieszkiwały Magnolie dla ich wspólnego dobra, a raczej dla dobra małego, nowonarodzonego, słodkiego mieszańca, zrobiłyby mu krzywdę, teraz widziała, że dalej im nie ufał, że na nowo ktoś zasiał w nim to ziarenko podejrzliwości; patrząc na nie - patrzył nie na ludzi, ale na potwory. Była wręcz pewna, że osobnikiem, który mieszał w ich relacjach, był sam Fergus Yoshida, przewodniczący Łowców. Cassiopeia kiedyś miała okazję poznać Fergusa, był w końcu bratem jej młodzieńczej miłości, lecz za dobrze potrafiła okiełznać wiedźmie zapędy, żeby nawet najzdolniejszy z Łowców; nie mógł poznać, że zamiast zwykłej studentki zielarstwa; ma przed sobą wiedźmią szamankę; od co, z samą matką Arsene i Satoru Cassiopeia była na tym samym roku studiów; Agnora, bo tak miała na imię ta kobieta o łagodnych rysach twarzy, była przemilutka i naprawdę kochana, nie przyjaźniły się co prawda, chociaż kiedyś parę razy miały swoje wymiany zdań. Czasami tak siedząc i patrząc w gwiazdy, sama szamanka, która powinna wiedzieć wszystko, nie sądziła, że świat jest tak mały; że ta niegdyś malutka, białowłosa wiedźma, którą obserwowała od samego już jej poczęcia przez Lothian, zakocha się w bratanku Henryiego, że zakocha się w synu Fergusa Yoshidy, osoby, która od swojego młodzieńczego życia tępiła wszystko to, co nie było boskie i święte. Teraz nosiła na swych rękach jego wnuka; wnuka, małego, cudownego chłopczyka o dwóch różnych tęczówkach, które przypominały, że ma w sobie krew Łowców jak i Czarnodziobych; zupełnie wybuchowa mieszanka, posiadać w sobie DNA samych diabłów, a również rodu, który tępi demony. Czarnowłosa, chociaż już trochę posiwiała wiedźma, lecz dalej zabójczo przepiękna, miewała nawet wizję, jak dwie różne strony charakteru tego chłopca; gryzą się ze sobą, z jednej strony pazury, które w końcu tak czy siak mu wyrosną - z drugiej instynkt, który każe się tych pazurów pozbyć, bo czuje zagrożenie; chociaż tak naprawdę to zagrożenie wypływało samo w sobie z jego osoby; młody Henry życia nie będzie miał łatwego, chociaż rodziców trafił bezbłędnych; młodych, ale bardzo już przez życie doświadczonych. Cassiopeia snuła kiedyś drobne marzenia, chociaż w prawdzie dalej je snuje, chciałaby, aby rodzina Yoshidy w końcu ich zaakceptowała, albo - żeby chociaż zaakceptowała swojego wnuka, bo dziecko, posiadające dwie, odmienne dusze; uczące się tylko jednego, tego bardziej demonicznego fachu, będzie miało ciężko w poznaniu swojego drugiego oblicza, które w końcu się przebudzi; myśląc o tym wstała i podeszła do Arsene, który trzymał swojego bratanka i może nawet się uśmiechał? Nie lubił wiedźm, nie znosił ich, ale wiedział, że Henry był też gdzieś tam w głębi Łowcą i nie był przecież niczemu winny, Cassiopeia cieszyła się, że młody Yoshida może liczyć chociaż na wujka.
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują - podeszła do nich i oparła dłoń o framugę drzwi, Łowca podniósł wzrok, ale nie patrzył na nią zbyt długo, jakby to jej demoniczny cień, który emanował dla Łowców ciemnym kolorem; bardzo mu przeszkadzał - Oh Arsenie, mimo wszystko, nieważne co ci mówią, pamiętaj, że nie każdy demon jest zły - westchnęła i odpuściła sobie, gdy Arsene mimo wszystko jej nie odpowiadał, stała tak i po prostu obserwowała, jak mężczyzna bawi się z noworodkiem; chociaż nie do końca już noworodkiem; minął dzień, a mały Henry wyglądał, jakby miał już z dwa miesiące; karą za posiadający dar nieziemskiej urody i przeogromnej, nadnaturalnej mocy u wiedźm jest to, że szybko rosną; chociaż są długoletnie, przestają starzeć się szybko po uzyskaniu pełnoletności; najwidoczniej syn Manon Czarnodziobej odziedziczył również te geny. Patrząc tak na Henryiego, Cassiopeia przypominała sobie swoją córkę, a raczej swoją i ów medyka, na którego ramieniu niedawno się opierała; czy kiedykolwiek podejrzewał, że za czasów ich młodości, gdy stwierdził, że studia były dla niego ważniejsze, od przelotnego romansu... Dla niej zawsze było to coś więcej, niż chwilowa, studencka miłość; czy... czy wiedział, że była w ciąży, albo że mogła być? W końcu przeżywali ze sobą mnóstwo wspaniałych chwil, dzikich i szybkich, jak i cichych i łagodnych; zaszła w ciążę również nie w trakcie krwawego księżyca, przecież nigdy nie chciałaby, aby jej dziecko było zagrożone w klanie ze względu na nazwisko ojca; jednakże parę miesięcy później urodziła zdrową, pełnoprawną wiedźmę; o ojca nie była zapytana przy porodzie przez matkę Rhiannon, czyli prababkę białowłosej, gdy jeszcze jej babka nie była Matroną, ponieważ rodzina Cassiopei budziła przeogromny podziw wśród wiedźm, ze względu na przekazywany z DNA dar przepowiadania przyszłości i rozmawiania ze wszystkimi duszami, które pełzły wśród żywych ciche i nieme, głuche na wezwania tych, którzy nie mogli na nie spojrzeć; Cassiopeia jak i jej przodkinie; mogły; było tylko jedno ale, nie mogły niczego przewidzieć dla siebie, ani dla swojej rodziny; rozmyślając tak prawie zapłakała, ponieważ nikt nie wiedział o tym, że jej dziecko zostało uprowadzone i zabite, podczas tej wielkiej wojny z Łowcami; szukała Morgany przez kolejne lata, lecz jej córka przepadła na zawsze, koniec końców jej serce, które ogarnęła pustka; zajęła drobna, białowłosa wiedźma.
- Musisz się nauczyć nas zaakceptować - odważyła się mimo wszystko dalej zacząć dialog z Yoshidą - Nie jesteśmy takie złe, jak sądzisz; gdybyś tylko dał nam szansę i zobaczył, jak żyje się w takim gmachu wiedźm... To życie jak.. - nie potrafiła przez chwilę znaleźć dobrego porównania - żyjemy jak niegdyś wasi wikingowie, lecz u nas dominują jedynie kobiety - dotknęła chłopaka w ramię, a ten lekko się wzdrygnął, lecz nie zrzucił jej dłoni - Niby córy szatana, ale spójrz na Henryiego, jest synem wiedźmy, czy wydłubał ci oko? Wszystko zależne jest od tego, jak jesteśmy wychowani Yoshido, pod tym względem jesteśmy wszyscy tacy sami - i zniknęła za drzwiami, a raczej rozpłynęła się w powietrzu tak, jak miała w zwyczaju.
~~*~~
Manon przez cały wieczór i resztę mijających dni nie odrywała się już od swojego syna; przytulała go, usypiała, a gdy tylko się budził, robiła wszystko to samo, od samiusieńkiego początku; ku zdziwieniu całej reszty, na jej rękach Henry ani razu jeszcze nie zapłakał. Karmiła go tak, jak normalne, ludzkie matki; oraz ku uciesze lekarza, zrezygnowała z odwiecznego rytuału wiedźm; taplania dzieci w krwi ich ojców.
- Manon, Henry powinien już iść spać - rzekła Cassiopeia, bujając się na fotelu, jak te prawdziwe babcie z kreskówek, lecz ona wyglądała bardziej jak ciotka malutkiego dziecka, niż jak jego przybrana babcia. Białowłosa niechętnie oddała dziecko swojej ukochanej opiekunce, Asterin w mgnieniu oka pojawiła się obok szamanki mówiąc, że z chęcią pomoże jej nad opieką maleństwa; przypominały teraz te cudowne Panie z ludzkiego przedszkola, które wręcz urodziły się do swojego fachu, jakby ktoś miał teraz powiedzieć Manon, że są to krwiożercze wiedźmy, które potrafią budzić tylko strach i zamęt wśród okolicznych wsi, zabiłaby ich śmiechem; nigdy dotąd nie widziała, żeby wiedźmą mogły tak świecić się oczy, na sam widok prawie ludzkiego noworodka. Cassiopeia zanim zniknęła za drzwiami, mrugnęła Manon okiem, co sugerowało, że w końcu powinni znaleźć z Satoru trochę czasu dla siebie; zaplanować ślub "i takie tam", jak to zwykła mawiać. Nie ukrywajmy, Satoru i jego narzeczona troszeczkę byli zmęczeni, opieka nad demonicznym, szybkorosnącym chłopcem nie jest łatwa; co to przyjdzie, jak zacznie pyskować? Białowłosa uśmiechnęła się do niej i skinęła głową, po czym weszła na górę po schodach i otworzyła drzwi do ich sypialni; jej przyszły małżonek leżał już na łóżku i czytał książkę; uhh, jak ona kochała ten widok, przysięgam! Przystojny mężczyzna, czytający książkę, przecież to na sam widok, samo wyobrażenie; można dostać dreszczy. Wzięła ręcznik, który leżał na wieszaku i poszła się wykąpać; letnia woda bardzo dobrze działała na jej zmęczone plecy; co jak co, ale Henry z każdym dniem stawał się coraz cięższy; chociaż dalej był malutkim noworodkiem, ale ze względu na to, że na jej rękach był najspokojniejszy, to kobieta nosiła go prawie bez przerwy. Białowłosa trzymała w rękach bieliznę, lekko odważną, którą niedawno otrzymała od Asterin, jej kuzynka zawsze była tą bardziej niegrzeczną i znała się na takich rzeczach najlepiej, a wręczając to już lekko zakłopotanej, zarumienionej białowłosej mruknęła, że trochę frajdy im się przyda, bo po ślubie ma być tylko gorzej, chociaż wiedźma szczerze w to wątpiła. Zaklęła na siebie pod nosem, stwierdziła, że jest głupią, bardzo głupią wiedźmą i założyła na siebie to, co dostała od kuzynki i co było jej misternym planem, żeby "jakoś umilić im wieczór". A niech Cię szlag, Asterin i sto diabłów". Spojrzała na siebie w lustrze i zmieniła się w buraka, wyglądała... Wyglądała naprawdę, jak te wszystkie kobiety z reklam; niby wybornie, chociaż nie miała na tyle odwagi, żeby w tym wyjść, a co dopiero stanąć przed kamerami jak one. Trudno, raz kozia śmierć, bo zaraz Satoru pomyśli, że utopiła się pod prysznicem.
Otworzyła drzwi.
I wyszła.
Opisałabym reakcję, ale sama nie wiem, jak twój bohater może zareagować po więzi 8)
Mam nadzieję, że niczego nie zjebałam :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz