- Kocham was - wyszeptała Manon, gdy cały jej widok rozlał się w czerń. Opadła na zimną posadzkę z czarnego marmuru, a wszędzie wokół panowała grobowa cisza i było.. Tak przytulnie ciepło; była to zatem kwatera główna Władcy Piekieł, Salomona. Dziewczyna wstała na nogi i otrzepała się z kurzu, a raczej popiołu, który okalał cały zakątek Piekła. Mężczyzna, władca, wyglądał jak zwykle mężnie i dostojnie, jakoś bardzo mało piekielnie, ale dalej strasznie; niczym dojrzały, dobrze zbudowany mężczyzna o czerwonych ślepiach, mierzących teraz od stóp do głów Czarnodziobą. Uśmiechał się, lecz w jego uśmiechu kryła się dzikość i plan, którego dziewczynie nie udało się do tej pory poznać; jasne, że obiecała, że za niego wyjdzie, ale co miał na celu umawiając się na małżeństwo z wiedźmą, która była teraz martwa?
- Jeżeli sądzisz, że nie jesteś cielesna, lepiej spójrz na siebie - uśmiechnął się żarłocznie Salomon, w dalszym ciągu goszcząc białowłosą swoim wzrokiem. Manon nawet się nie zawahała, spojrzała i niedowierzała w to, co właśnie zobaczyła; miała ciało, mogła się dotknąć i nie była już przeźroczysta - Otóż to zasługa tego, że jesteś teraz w Piekle, czyli tam, gdzie miejsce zmarłych, jeżeli ponownie znalazłabyś się na górze, znów byłabyś tylko białym duszkiem, którego nikt nie widzi, chociaż w dalszym ciągu nie mogą dotknąć Cię osoby żywe, lecz zobaczyć już tutaj tak - stworzył obok białowłosej wielki, czarny tron, z wielką, wygrawerowaną literką C, która od wieków oznaczała Ród Czarnodziobych - Będziesz teraz moją żoną, siądź dostojnie, jutro wieczorem stanę się twoim mężem, a gdy już to się stanie, wreszcie Cię posiądę i twoje ponętne od zawsze ciało - cmoknął wymownie, powoli wypowiadając owe słowa - Nie wiem tylko jak taka wiedźma, taka najpiękniejsza z wszystkich obecnych, oddała się zwykłemu człowiekowi, hm? To smutne, że musze gościć w twoich progach po zwykłym człeku, aczkolwiek wątpię, że wytrzymam nawet do ślubu - wtem zasyczał niczym wąż, który skrada się do swojej ofiary po cichutku; belzebub we własnej osobie. Manon przez chwilę siedziała nieruchomo, ale teraz odważyła się na to, aby zasłonić swoje ciało, gdyż nosiła teraz bardzo ekstrawagancką kreację, która zbyt dużo odsłaniała; miała odkryty brzuch, już wyleczony, jakby za sprawą magii i prawie było widać jej piersi, nie wspominając już o przykrótkiej mini spódniczce, która pojawiła się na niej od razu przy lądowaniu. Nie mogła dopuścić do siebie faktu, że miałaby jutro oddać się Salomonowi, że w ogóle miałaby oddać się innemu, oprócz Yoshidzie; kochała go, całym sercem i wiedziała, że jej ciało należało tylko do niego, lecz w obecnej sytuacji, cóż, nie miała zbyt wielkiego wyboru; nie wydostanie się z Piekła. Służące, lekko zazdrosne demonice wzięły wiedźmę za ręce i zaprowadziły do odosobnionej komnaty, w której miała spędzić ostatnią noc sama.
~~*~~
Cassiopeia stała i nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się działo, mimo tego, że wiedziała, co Manon zrobiła i jakie będą tego konsekwencje; uparcie wierzyła, że może Salomon zapomniał o pakcie, że zapomniał o jednej duszy, przecież miał ich tak wiele, lecz nie, zabrał dziewczynę z tego świata tak szybko, że nawet nie zdążyła nacieszyć się swoim własnym, dopiero urodzonym synem. Cała się trzęsła, pierwszy raz od wieków nie wiedziała, co ma zrobić, jak postąpić i co powiedzieć, dopóki nie poczuła na swojej dłoni chłodu, jakby ktoś, coś zimnego i nie z tego świata; położyło na niej swoją dłoń; wzdrygnęła się mimochodem, po czym szepnęła; jakby sama do siebie imię dziewczyny, od której myślała, że dotyk pochodził; łzy potoczyły się żwawym strumykiem, lecz dopiero po chwili, gdy usłyszała głos swojej małej dziewczynki, który mówił o tym, że ich kocha, zaczęła naprawdę niesamowicie płakać, albo nawet i wyć; dotyk zniknął, lecz wzrok wszystkich spoczął na najstarszej z wiedźm, która dawała upust swoim emocjom, nawet Henry do niej przybiegł, a ta przez targane nią emocje, dała się mu przytulić.. I siedzieli tak, przez chwilę, wszyscy razem, rozpaczając nad tym, co stracili, ale też ciesząc się z tego, co zyskali, dopóki Cassiopeia Czarnodzioba nie ocknęła się z transu i nie zrozumiała tego, co właśnie udało jej się zaznać.
- Manon Czarnodzioba nie odeszła - uniosła do góry głowę i pozbyła się nadmiaru łez na policzkach - przed chwilą tu była, wiem, bo poczułam jej dotyk, jej cząstka dalej żyje, przebywa - spojrzała wściekle na Satoru, który rozmawiał teraz z Arsene, którego hipotezy niby zgadzały się z rzeczywistością, lecz nie miały odpowiednich informacji - Ona żyje, Satoru, nie tutaj, ale na dole. Związała Pakt z Królem Salomonem, aby twój brat mógł wrócić, początkowo w zamian chciał waszego syna, lecz ta oddała mu się szybciej, niż zdążyłam mrugnąć i cokolwiek począć w tej sprawie; oddała mu swoje życie, za Ciebie, Arsenie - spojrzała teraz na brata Oru - Za Ciebie, za osobę, która do dziś nienawidzi wiedźm i tępi je w głowie, wiedźma Arsenie, WIEDŹMA - krzyknęła te słowa w jego stronę, aby wzbudzić w nim chociażby jakiekolwiek emocje, nawet nie zauważyła, że przy tym wszystkim trzyma Henryiego za rękę i ściska ją mocno - Satoru, jeżeli chcesz ją jakkolwiek uratować, to musisz się pospieszyć i zejść po swoją ukochaną aż po samo dno Piekła.
Beng!x"D Mamy to, ale się cieszę, że napisałam to dzisiajXD Oruś? <3
ilość słów: 1400
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz