- Oru - powiedział stanowczo - pamiętasz, co mówiła ci dziewczyna. Musi odejść, wróci, jak to najszybciej możliwe. Nie zachowuj się jak małe, rozwydrzone dziecko. Zdejmuj ten płaszcz i ubierz się porządnie, a nie w polo tył na przód. Będziemy dzisiaj mieć gościa.
Mag zamrugał. Wcale nie chciał tak po prostu czekać, aż Manon wróci. Musiał ją znaleźć i upewnić się, że wszystko jest w porządku... Chciał po prostu przy niej być. Chciał czuć jej ciepło, chciał czuć jej bicie serca przy swoim i chciał znowu móc ją całować tak jak wczoraj... może nawet trochę bardziej niż wczoraj, ale nie wińmy za te myśli biednego Yoshidę, w końcu to młody mężczyzna. Chciał po prostu całej Manon tutaj, co mogło być trochę egoistyczne. Nawet nie zorientował się, kiedy oklapł na stołek w kuchni i patrzył, jak wuj podsuwa mu pod nos chleb, masło i herbatę.
- No jedz, jesteś mężczyzną, karmić cię nie będę.
- Nie jestem głodny.
Dorosły mężczyzna przedrzeźnił go pod nosem i usiadł ciężko obok na niego, patrząc na chłopaka ze współczuciem. Satoru spuścił wzrok, modląc się, aby Manon była cała i zdrowa, aby gdzieś tam czekała na chwilę, by tu wrócić. A on będzie czekał, na prawdę, słowo daję. Nawet mięsa nie tknie! To będzie jak post dla niego - zero chodzenia po barach! Nawet nie śniło mu się, że mógłby stracić po pewnym czasie nadzieję na powrót Manon i zastąpić ją jakąś inną dziewczyną. Co to, to nie, tak sobie pomyślał. Pewnie i tak byłby za bardzo zajęty porównywaniem tamtej dziewczyny do Manon, doszukiwał by się białowłosej wszędzie.
- Jaki to gość? - przerwał ciszę lakonicznym tonem.
- Myślę, że znasz Emilię, prawda?
Yoshidzie prawie wypadły oczy z orbit. Tę Emilię? Jego pierwszą poważniejszą miłość, z którą no... cóż, przyznajmy się, nie wyszło za wiele. Satoru nie myślał o niej nawet czasami, a co dopiero szykować się na jej wizytę. I po co ona tutaj przyjeżdżała, co najświętszego tutaj miała niby robić? Przecież miała pracować hen daleko stąd, więc co ją nagle przywiało w te strony. I dlaczego akurat nią? W takiej sytuacji! Teraz, kiedy to on trząsł się przy stole, zbyt zajęty myśleniem o Manon, zbyt zajęty tym, jak ją znaleźć i jak ją ponownie trzymać w swoich ramionach.
- Emilia właśnie ma miesiąc przerwy, przyjechała do miasta na tydzień, właśnie dzisiaj. I dzisiaj nas odwiedza - wuj prawił i prawił.
Chłopak słuchał go, bo w prawdzie wstyd byłoby przyznać, że nie miał ostatnio czasu przejmować się takimi też rzeczami. Pamiętał, jak bardzo był zrezygnowany, kiedy jego pierwszy taki związek rozpadł się przez... zwykle rozgałęzienie torów dwójki ludzi. Choć wiecie, co wam powiem? Myślę, że Satoru bardziej rozpaczał nad tym, że jego p i e r w s z y związek tak się rychło rozpadł niż nad tym, że opuszcza go Emilia. Emilia, z tego co pamiętał chłopak, była fantastyczną dziewczyną, skromną, całkiem ładną, utalentowaną, ale teraz... teraz wydawała się być taka... zwyczajna. Na pewno nie była Manon, nie była taka fascynująca i przykuwająca uwagę jak białowłosa. Chłopak zawył z frustracji dokładnie w tym samym momencie, kiedy do drzwi wejściowych ktoś zapytał. Wuj klepnął Satoru, żeby poszedł z nim otworzyć drzwi. Mag, zmuszony, tak też uczynił. Wuj przekręcił klucz i otworzył drzwi na oścież z szerokim uśmiechem i papierosem w dłoni. Już zaczął coś mówić, kiedy oboje zobaczyli dokładnie, kto stoi w ich drzwiach. Oczywiście, była do śliczna, drobna Emilia, ale tuż obok niej stał...
- Arsene - wykrztusił Satoru, widząc chłopaka o ciemnych włosach jego matki i błękitnych oczach jego ojca. - ... bracie.
- Och, Satoru! - na sparaliżowanego chłopaka rzuciła się Emilia z uśmiechem i zamknęła go w uścisku.
A wuj, lekarz, znowu wypuścił z palców papierosa. To za dużo jak dla tego dojrzałego człowieka.
Manon? Uwielbiam Twoje odpisy nazwane przez Ciebie niewypałami
ilość słów: 943
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz