– Jest pan tutaj od parunastu minut, a już zdobył pan niewiarygodne uznanie od naszego dyrektora – Niebieskowłosa pielęgniarka idąca tuż przy boku Mishabiru, aż klasnęła dłońmi sprawiając wrażenie nadzwyczaj podnieconej kobiety. Misha uśmiechnął się półgębkiem, poprawiając biały kitel, który miał na sobie. Obeszli już większość szpitala, a on nadal zastanawiał się, co tutaj robi.
Ach, no tak, pieniądze.
Pół godziny wcześniej.
Mishabiru stał przed oszklonym regałem zapełnionym książkami zgłębiającymi tajniki medycyny oraz zielarstwa. Sam gabinet dyrektora nowo prosperującego szpitala był okazały. Wszystkie meble na pewno były robione na zamówienie, ale kto bogatemu zabroni? Odsunął się od lektury tych fascynujących tytułów, przenosząc swój wzrok na mężczyznę w średnim wieku, stojącego obok swego biurka.
– Zrobimy z ciebie wizytatora, aby sprawca nie nabrał podejrzeń – zaczął, wręczając białowłosemu kitel.
– A nie możecie zacząć bardziej obserwować pobór krwi? – zapytał, zakładając na siebie te dziwne cholerstwo. – To oczywiste, że sprawcą musi być ktoś z nich.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nie posiadamy tyle personelu, by zacieśnić kontrolę na jednym oddziale, dlatego postanowiliśmy zatrudnić osobę z zewnątrz – westchnął ciężko, przypinając mu identyfikator. – Mamy bardzo dużo pracy, śmiały złodziej kradnie za dnia, a my z trudem ratujemy kolejnych pacjentów. Musimy to przerwać, lecz nikt nie może poznać twojej tożsamości.
Wtem drzwi do gabinetu uchyliły się. Zza nich wyjrzała niska, młoda kobieta. Błękitne oczy współgrały z krótkimi włosami będącymi w nieco ciemniejszym odcieniu niebieskiego.
– Sytry to nasza główna pielęgniarka – przedstawił ją, gestem zapraszając do środka.
Dziewczę nie poznało jego prawdziwej tożsamości, dlatego zaczęła używać oficjalnego tonu oraz sformułowań. Misha, by wczuć się w rolę wizytatora, zaproponował, iż odda krew, by jednocześnie poznać ich wewnętrzne przepisy.
Tak oto półleżał teraz na kozetce obserwując, jak bordowa krew była wyciągania z jego przedramienia. Sala poboru krwi nie była zbyt ogromna, lecz spokojnie mieściła cztery miejsca dla dawców. Szafki na sprzęt medyczny stały tuż obok wejścia, a lodówka na kółkach w bliższym dla niego kącie. W pomieszczeniu znajdował się Mishabiru oraz starsza kobieta po jego prawej. Lata piękności miała za sobą, lecz rozpromieniła się, kiedy tylko na nią spojrzał. Nie rozumiał, z czego się tak cieszyła, ale mentalnie machnął na to ręką.
– Słyszałaś coś o tym grasującym złodzieju krwi? – zapytał, nie myśląc nawet o uprzejmościach.
– W tym mieście chyba nie ma osoby, która by o nim nie wiedziała! – po tej wyniosłej odpowiedzi, ściszyła głos. – Ludzie nazywają tego potwora Draculą. Podobno boi się słońca, dlatego grasuje nocą, kiedy wszyscy śpią i nikt nie pilnuje krwi. Krew daje mu siłę! A najlepsza jest ta wysysana prosto z ofiary za pomocą kłów.
Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem, jednocześnie będąc zniesmaczonym ludzką głupotą. Jedna rzecz już się nie zgadzała, pomijając fakt nieistnienia takiego czegoś. Według opowiastek buszował w nocy, ale dyrektor szpitala wyznał, iż krew znika już za dnia. Na noc zostają tylko pielęgniarki, lecz one zostały podobno sprawdzone.
Złodziej mógł spokojnie wpaść po zmroku do szpitala i ukraść spore zapasy krwi bez żadnego problemu, więc dlaczego robił to za dnia?
Dużo chorych, codziennie nowy dawca, codziennie świeża krew, którą łatwo wynieść w zamieszaniu. Musiał rozgryźć jeszcze parę niewiadomych i, jak na zawołanie, do sali weszła Sytry. Dłonie miała schowane w dużych kieszeniach białego kitla. Podeszła doń, zakańczając pobór krwi.
– Jest pan magiem? – Zabezpieczyła woreczek z krwią, po chwili wyjmując ostrożnie igłę z przedramienia Mishabiru.
– Oczywiście – odparł.
– A pana krew…
– … jest najlepsza – dokończył, na co szeroko się uśmiechnęła.
Docisnął kawałek wacika w miejscu po igle, powoli idąc za niebieskowłosą, która w dloniach trzymała woreczek jego krwią. Już wcześniej zapowiedział, iż chce poznać wszystkie procedury, zaczynając właśnie od tego oddziału. Pozbył się niewygodnego wacika, wyrzucając go do pobliskiego kosza. W ciszy przeszli korytarzem parę metrów dalej. Za oszkloną ścianą ujrzał kolejne dwie młode kobiety, lecz zbyt zajęte badaniem próbek krwi, aby zwrócić uwagę na widownię.
– Tutaj trafia każda pobrana przez nas krew – zaczęła – Klasyfikujemy je, rozmieszczamy po lodówkach, dzięki czemu łatwiej jest się odnaleźć w nagłej sytuacji. Staram się kontrolować te miejsce w miarę moich możliwości, ale ciężko być główną pielęgniarką i znajdować się na paru oddziałach jednocześnie. Ten cały „wampir” bardzo utrudnia nam pracę.
Mishabiru przytaknął parę razy słuchając tejże wypowiedzi. Nie musiał za wiele się dopytywać, bo informacje same przychodziły, jednak coś go zainteresowało.
– Wiadomym jest, że nie możesz pilnować ich przez cały czas, więc jak zapobiegacie wynoszeniu krwi?
– Ochroniarz sprawdza każdego, kto opuszcza szpital.
Po tym poprosiła go, by na nią zaczekał. Jego krew powędrowała w najciemniejsze zakamarki laboratorium. Dalsza wycieczka po szpitalu była żmudna, długa oraz męcząca przez to, iż musiał udawać obeznanego w całym tym medycznym żargonie. Straciwszy dwie godziny z życia wymigał się powrotem do dyrektora placówki.
Opowiedział mężczyźnie o swoich podejrzeniach, w które nie bardzo chciał uwierzyć, jednak zezwolił Mishce zostać w gabinecie na noc. Rozgościł się, a nawet zdrzemnął, by obudzić się tuż przed północą. Standardowo. Kitel zamienił na swój ulubiony, szarawy płaszcz, po czym cicho opuścił pomieszczenie. Zdając się na swój słuch, udał się do laboratorium krwiodawstwa. Nim zdążył tam dojść, ktoś go uprzedził. Schował się za ścianą korytarza obok, nasłuchując dźwięków dobiegających z pokoju.
Szuranie butów, klapnięcie gumy od drzwi lodówki, a następnie charakterystyczny odgłos zgniatanych plastykowych torebek z krwią. Wychylił się lekko, a po ujrzeniu znajomych niebieskich włosów, uśmiechnął się pod nosem. Wyszedł na środek.
– Sprytnie, Sytry, ale za mało sprytnie, jak dla mnie – cmoknął, gdy kobieta się zatrzymała i odwróciła.
Upuściła trzy woreczki, zaś czwarty przystawiła do ust. Odgryzła jej róg, zaczynając zachłannie pić krew. Czerwone strużki spływały, aż po sam dekolt, na co z odrazą patrzył Misha. Pusta folia wylądowała tuż obok jego stóp.
– Wiedziałam, że w końcu sprowadzą kogoś, kto będzie chciał zniszczyć moje plany! – Kobieta bez ostrzeżenia ruszyła ku niemu. Z jej dłoni wyzierały żółte iskry. W ostatniej chwili złapał ją za ramię, wyczuwając niewielką ilość mocy magicznej, której wcześniej w sobie nie miała. Plus nieopanowana agresja. Z pomocą drugiej ręki i postawy całego ciała przerzucił ją na prawo, wprost w szklane drzwi laboratorium. Na szybie rozeszła się duża pajęczyna pęknięć, lecz to powstrzymało kobiety przed kolejnymi atakami.
– Co ci daje picie krwi? – zapytał, swobodnie unikając kolejnych, chaotycznych ataków.
– Magiczna krew daje mi moce tych, od których ją zabrałam – sapnęła, ponownie rzucając się na niego.
Westchnął tylko, wyprowadzając prawy sierpowy prosto w jej skroń. Kobieta upadła tuż obok, na ślepo łapiąc się jego nóg. Nie miał czasu na takie zabawy, a szczególnie z kimś tak chorym na głowę. Poddusił ją na tyle, by straciła przytomność. Pozostało tylko utrzymać ten stan do rana.
Jej plan był dobry. Będąc główną pielęgniarką rzadko kiedy wracała do domu, czy była sprawdzana przez ochroniarza. Każdy jej ufał, nikt o nic nie podejrzewał. Zdradziło ją wypytywanie się o rodzaj krwi, a także brak kradzieży za dnia, kiedy oprowadzała go po szpitalu. Wpadła w obłęd na myśl o krwi Mishabiru a tyle, że przestała racjonalnie myśleć. A mogła go po prostu pozostawić na jakimś oddziale pod pretekstem ważnego wezwania.
Ludzie pragnący mocy wciąż go zaskakiwali, ale dzięki takim głupim misjom, mógł zarobić.
Słów: 1140
Słów: 1140
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz