4 lut 2018

Od Shirley - misja klasy S - "Ognista Bestia"

Mag klasy S...
Dalej z niedowierzaniem ściskałam kawałek papieru, który dał mi Mistrz Bob - sama, co prawda, nie widziałam ani jednej literki, miałam zamiar jednak załączyć go do następnego listu do rodziny - wiadomość od Misia powinna przyjść lada dzień, niecierpliwie zatem każdego dnia wkładałam dłoń w zimną skrzynkę pocztową, po omacku szukając w niej kopert. Większość korespondencji czytał mi Akamaru, czasem ktoś z gildii lub rodziny, jeśli akurat zajrzał. Stanowiło to duże utrudnienie, szczególnie jeśli list był pilny - miałam zwyczaj siadania do nich razem z kimś w piątkowe wieczory, chyba że wcześniej uzbierał się pokaźny stos listów, co jednak nie zdarzało się często - rachunki i wszelkie tego typu sprawy załatwiałam osobiście, na mieście, z przygotowaną wcześniej, starannie odliczoną kwotą, o ile było to możliwe.
W zamyśleniu postukałam rulonikiem w podbródek, machinalnie wybijając palcami rytm ulubionej melodii dziadzia - Marsz Czarnych Wróżek, jak sam to określał, "najdoskonalszą symfonię dźwięków w całej historii świata". Swego czasu dawał koncerty i znany był jako utalentowany pianista, po parunastu latach postanowił jednak całe życie skupić na magii i rodzinie. Często zastanawiałam się, czego właściwie on nie umie - osiągnął przecież nawet status maga klasy S w bardzo młodym wieku... ciekawa byłam jego reakcji, gdy przyjdzie mój list z zawiadomieniem, że i ja noszę już ten tytuł, choć dalej właściwie nie wiedziałam, jakim cudem mi się to udało - ślepej pannie, która na co dzień używa właściwie tylko telepatii... dużo dała mi też jednak ostatnio opanowana sztuka przemiany, z której to miałam nadzieję zrobić dobry użytek.
Właściwie... czemu by nie od razu? Wielkimi krokami szły urodziny Liluś, krótko po niej świętował też Misio, więc chciałam kupić im prezenty, a ostatnio sporo wydałam w związku z podróżami i ubraniami - Miruś kategorycznie stwierdziła, że potrzeba mi nowych i zabrała na całodzienne zakupy.
- Aku! - cmoknęłam, wstając z bujanego krzesła, które zaszurało na drewnianej podłodze. - Idziemy do gildii i bierzemy misję, skarbie!
~ Zwykłą, mam nadzieję? ~ lisek spojrzał na mnie, ziewając głośno, jak przystało na mojego kochanego śpiocha.
- Zobaczymy, co mają na składzie!
***
- Rozumiem... - potarłam podbródek, trawiąc podane mi przed chwilą informacje. - Ognista Bestia, 300 000 nagrody, Deliara i jego siostra, Paratharmon, zniszczona wioska, trwale okaleczony szeryf... coś jeszcze?
~ Poziom niebezpieczeństwa wykraczający ponad skalę ~ przypomniał mi z wyrzutem lisek ~ 11 na 10 możliwych punktów, to nie jest zadanie dla ciebie...
- Czekają już rok, nikt nie kwapi się do tego zadania! Nie po to zostałam magiem klasy S, by pozwolić ludziom cierpieć, jeśli mogę im pomóc! - odparłam, marszcząc brwi.
- Shiruś - mistrz zaskakująco spokojnym, ciepłym tonem wymówił moje imię, kładąc mi równocześnie rękę na ramieniu. - Twoje umiejętności są najlepsze do walki z ludźmi.
- Dam radę - westchnęłam, miętoląc w palcach kartkę. - Możesz poinformować tamtejszą ludność, że podjęłam się tego zadania. Wyruszam porannym pociągiem, spakuję swoje rzeczy.
- Nie weźmiesz kogoś ze sobą?
- Może im się coś stać - przegryzłam wargi. - Hikaru jest na misji, a mówili, że chcą tylko maga klasy S, bo reszta padnie od razu na jego widok.
- Nie doceniają nas - dałabym głowę, że mistrz marszczył teraz brwi, a Akamaru obnażał swoje białe kiełki. - Jest tu wielu silnych ludzi.
~ A tobie, skoro się już uparłaś, przyda się ktoś, kto widzi.
- Mam ciebie - z czułością pogłaskałam liska po mięciutkiej główce. - Wolę mieć ciebie u swojego boku, niż jakiegokolwiek maga, nawet świętego. Poza tym, zawsze jest moja telepatia.
Mnie samą zaskoczyła pewność, z jaką to powiedziałam. Nie tak rzadko przecież dawałam wybić sobie z głowy zwykłe misje, a ta była zupełnie innego kalibru - mogłam zginąć już po pierwszych sekundach. Ryzyko było ogromne. Wykraczające nawet poza skalę. Wiedziałam doskonale, z czym czasem muszą mierzyć się magowie podejmujący się misji, które otrzymywały nawet połowę punktów w skali niebezpieczeństwa. Supeł niepewności w moim żołądku zacieśnił się, nie dałam jednak dojść do głosu żadnej z wątpliwości.
***
Bladym świtem siedziałam wygodnie na zimnej ławce przy peronie, oczekując świstu pociągu i pisku torów - Aku z kolei trzymał na swoim grzbiecie bagaże, choć nadal nie mogłam pojąć, jak to drobne ciałko jest w stanie nieść tyle kilogramów - w dodatku zupełnie swobodnie i bez wysiłku, nigdy nie słyszałam choćby sapnięcia wywołanego zmęczeniem przy dźwiganiu takich ciężarów, jakie czasem musiał nieść. Miałam wyrzuty sumienia, narażając go w dodatku na takie niebezpieczeństwo - lisek stanowił jednak w pewnym sensie przedłużenie mnie samej, cząstkę duszy. Bez niego czeka mnie rychła śmierć, z nim... mogłam mieć jakąś nadzieję.
Na naszą stację wreszcie zajechał pociąg - miałam wrażenie, że ledwo żywy, sądząc po głośnym szuraniu, jaki wydawał przy hamowaniu. Ostrożnie, wysoko podnosząc nogi i cały czas słuchając dokładnych, ostrych poleceń liska, bez żadnych przeszkód zdołałam zająć miejsce siedzące. Wygodnie się rozlokowałam, podpierając dłonią podbródek, czoło zaś oparłam o chłodną szybę - żałowałam, że nie mogłam podziwiać widoków, rozmywających się coraz szybciej wraz ze zwiększającą się prędkością pociągu, który z mocnym szarpnięciem wyrwał do przodu, zupełnie jak rozgorączkowany koń, któremu jeździec popuścił wreszcie popręg po długim czasie utrzymywania w ryzach.
***
Po paru godzinach jazdy - bardzo męczącej, przyznaję, gdy wyszłam już, co chwilę ziewałam. Byłam też cały czas sama w przedziale, Aku od razu poszedł spać, więc nie miałam z kim porozmawiać. Gdy już zatem wyszłam, marzyłam o wygodnym miejscu do odpoczynku, w czasie jazdy nigdy nie umiałam drzemać, nawet jako małe dziecko. Babcia, która często jeździła ze mną na zakupy, próbowała wszelkich sposobów, od kołysanek, przez trzymanie ciepłego mleka w termosie, aż po przykrywanie oczu. Kiedy jednak jeszcze widziałam, znacznie wolałam spędzić podróż na podziwianiu widoków - sen kojarzył mi się z marnotrawstwem, w domu czekało na mnie przecież ciepłe łóżko... no, na samą myśl się uśmiechnęłam - kochałam gwiazdy i nieraz wiele godzin spędzałam na ich obserwowaniu, wpatrzona w zachwytem w granatowy, roziskrzony miliardem punkcików nieboskłon. Teraz mogłam go już tylko tęsknie wspominać, nadal jednak miałam w pamięci wiele gwiazdozbiorów. Swego czasu myślałem przecież o astronomii jako ścieżce życia, a Magowie Gwiezdnych Duchów byli dla mnie wręcz idolami.
~ Skup się, Mała ~ ponaglił mnie nagle lisek z wyrzutem.
Oprzytomniałam. Wzięłam głęboki wdech i wolno policzyłam do dziesięciu, by uspokoić gnające myśli i drżące ręce. Musiałam wziąć się w garść - zabić mnie mogła nawet sekunda nieuwagi. Deliora i Paratharmon... na samą myśl przez moje ciało przebiegł zimny dreszcz. Nawet w mojej wsi, bezpiecznej, odległej przystani, słyszano o tych stworach - rodzice straszyli nimi nieposłuszne dzieci. Misio, wielbiciel strasznych historii, uwielbiał od czasu do czasu usiąść z nami przy świecy i opowiadać mrożące krew w żyłach opowiastki - potem zazwyczaj spaliśmy wszyscy w jednym pokoju - Liliś i Dai wtulali się wtedy mocno we mnie i Mariś - gdy ta jeszcze z nami mieszkała - dopiero wtedy mogli zasnąć. Tęskniłam za tamtymi czasami. Za niczym niezmąconą sielanką.
Za dniami, które były tak miłe i ciepłe...
- Przepraszam panią! Proszę pani! - donośny, chrapliwy głos, z całą pewnością należący do mężczyzny, przebił się ponad rozgardiasz tłumu. Aku zawarczał ostrzegawczo, co upewniło mnie w przeczuciu, że to do mnie, akurat na sekundę przed tym, jak poczułam delikatny dotyk w ramię. - Panna Shirley Tarumi? Z Blue Pegasus? - nazwę gildii wymówił w sposób charakterystyczny dla ludzi w południowych okolic, kładąc szczególny akcent na ostatnie sylaby.
- Tak, tak - potwierdziłam, nieco rozproszona. Zaraz się jednak skupiłam, używając magii telepatii.
Na dobrą sprawę, wyszłam nieco z wprawy. W mieście rzadko kiedy jej używałam, szanowałam prywatność członków gildii - używałam jej co najwyżej na ulicach, by kogoś odnaleźć, przekazać pilną wiadomość lub po prostu ustalać, gdzie są ludzie. Im większe było jednak zbiorowisko i więcej głosów w tłumie, tym bardziej było to męczące - a rozgardiasz w siedzibie i tak panował zawsze, nawet bez czytania w myślach.
- Miło mi poznać, jestem John Smith, mam zaprowadzić panienkę do wioski... to tam, na zachód!
~ Coraz bardziej nie podoba mi się ta strużka dymu ~ mruknął lisek.
- Dymu?
- Och, widzi ją panienka? To nasza wioska... - na chwilę przerwał, by wziąć krótki,świszczący oddech. - To była nasza wioska... nasz dom... moja żona. Dzieci...
Jego głos się załamał. Możliwie delikatnie, choć dość niezręcznie, przejechałam dłonią po ramieniu mężczyzny,sądząc po głosie, dobiegającego czterdziestki.
- Przykro mi to słyszeć...
- Dlatego zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc pokonać te potwory - nagle w jego ton wkradła się stal. - Ale... teraz jestem do usług, w czym mogę pomóc?
- Rozumiem. Proszę mnie zaprowadzić do prezydenta...
- Oczywiście, oczywiście, pan się już bardzo niecierpliwi - teraz dla odmiany jego głos stał się dużo bardziej nerwowy. - L-lepiej się pośpieszyć, panno Tarumi...
- Shirley wystarczy. Nawet nie skończyłam dwudziestki, jeśli mam być szczera...
- Wygląda panienka młodziutko - przyznał. - Zdziwiło mnie, że wysłali kogoś tak... ach...
Po jego głosie poznałam, że się speszył.
- Nie dziwią mnie pańskie obawy - przyznałam, ruszając za mężczyzną. Aku nakierowywał mnie na właściwą trasę, co jakiś czas pomagałam też sobie delikatnym śledzeniem myśli Johna Smitha. - Zostałam magiem klasy S dość niedawno, ale reszta obecnie jest na misjach...
- Rzuca się panienka od razu na głęboką wodę? To naprawdę nie jest dobre miejsce do ćwiczeń...
- Pomogę wiosce, panie Smith. Od tego tu jestem. Przysięgam na swój honor jako członka Blue Pegasus.
- Cieszy mnie panienki zapał - w głosie mężczyzny brzmiała pewna pobłażliwość, ale wyraźnie się rozluźnił.
- Mógłby mi pan opowiedzieć więcej...? O tej całej sytuacji?
- Lepiej zrobi do prezydent, panienko, o wiele treściwiej, a my lada chwila tam będziemy... tym bardziej, że z całą pewnością się już niecierpliwi...
~ Mała, nie podoba mi się ta sytuacja ~ Aku spróbował po raz kolejny.
~ Mówiłam ci, że się nie wycofam ~ odparłam mu telepatycznie. ~ Ktoś musi im pomóc.
~ Tym ktosiem nie musisz być ty.
~ Ale jestem. Koniec dyskusji.
- Jesteśmy - oznajmił John. - Zawołam pana...
- NARESZCIE - przerwał mu jakiś głos. - Czyżby wreszcie przybyła?
Wyczułam jeszcze parę obecności. Wzięłam głęboki oddech. Spokojnie. To jeszcze nie walka, tylko rozmowa z moimi pracodawcami.
- Smith, czemu się tak guzdrasz? Wejdźcie, czekam już całe wieki...
~ Ratunku ~ podsłuchałam myśl mężczyzny.
Nie powiem, że mnie to rozluźniło...
~ Mała, namiot. Na wprost, otwarte. Krzesło piętnaście kroków, nieco na lewo.
Ostrożnie podążyłam za wskazówkami liska.
~ Wskazuje ci na to krzesło. Siadaj.
Z ręką na sercu udało mi się znaleźć mebel, zaciskając mocno dłonie na oparciu. Zajęłam miejsce - krzesło było najwyraźniej stare, zaskrzypiało pod moim ciężarem.
-Wydajesz się być zdenerwowana. Wybacz, ale daruję sobie uścisk ręki. Nawet nie widzę. Lepiej przejść do konkretów.
- Również nie widzę. Miło mi pana poznać, prezydencie Born. Jestem...
- SŁUCHAM?! - starzec znowu mi przerwał. - JAK TO "NIE WIDZISZ"? WYSŁALI MI ŚLEPEGO MAGA?!  CZY TO ŻARY?
- Nie jest to powód do krzyku - starałam się zmodulować głos na możliwie spokojny, ale i z nutą nagany. - Spełniam wszystkie wymagania, które zostały...
- ALE NIC NIE WIDZISZ, DO JASNEJ...
- Zdołałam zostać magiem klasy S - kontynuowałam niezrażona, dumnie wymawiając każde kolejne słowo. - Ślepota mi w niczym nie przeszkadza, opanowałam telepatię.
- NIE MYŚL SOBIE, ŻE RZUCISZ TU SOBIE JEDNE CZARY-MARY I PO SPRAWIE.
- Inaczej by mnie tu nie było - zauważyłam. - Tylko ktoś zupełnie inny. Podjęłam się tego zadania. Jeśli pan jednak uprze się mnie nie przyjąć, będę zmuszona odejść. Nie wiem jednak, czy tak szybko pan kogoś znajdzie...
Nie musiałam nawet wnikać zbyt głęboko wnikać w myśli prezydenta, by zdać sobie sprawę z jego obecnego stanu, istnej gonitwy myśli. Tę aurę wyczuwali pewnie teraz wszyscy obecni w namiocie.
- Niech będzie - rzucił zatem po dłuższej chwili.
~ Może potem wyślą kogoś bardziej kompetentnego ~ przechwyciłam myśl.
~ Śmiem wątpić, panie prezydencie. To zresztą nie będzie nawet konieczne ~ odparłam, rozkoszując się jego zakłopotaniem. Nawet jeśli nie przepadałam za złośliwościami, uważałam za powinność każdego człowieka utrzeć czasem nosa tym, którzy na to zasługują.
- Zaprowadzimy cię zaraz na rozmowę z Hilmem - wznowił po chwili prezydent, wyraźnie wyprowadzony z równowagi.
- Kim? - zmarszczyłam brwi.
- Nasz alchemik - wyjaśnił, zniecierpliwiony.
- Proszę o bardziej szczegółowe informacje.
- On wszystko objaśni!
- Panie prezydencie, proszę nie podnosić głosu. Chciałabym wiedzieć możliwie dużo, zanim zmierzę się z potworami.
- Te gnidy mogą pojawić się w każdej chwili - wysyczał, akcentując dobitnie każde słowo. - Nie mamy czasu na zbędne pogaduszki.
- Marnotrawstwem można określić tę bezsensowną dyskusję. By efektownie wykonać zadanie, potrzebuję możliwie wielu danych...
- Na wszystko odpowie Hilm!
Westchnęłam ciężko. Biorąc pod uwagę gościnność tego mężczyzny, który teoretycznie mnie zatrudnił i powinien powiedzieć mi najwięcej, miałam szczere wątpliwości, czy dowiem się czegokolwiek od alchemika - tym bardziej, że większość z nich była raczej skryta, nawet bardzo. Ba, wręcz... zdziwaczała.
- Strażnik cię zaprowadzi. Chyba że nasza panienka życzy sobie specjalne traktowanie?
Zaskoczyła mnie ta oschłość. Cóż, zapewne informacja o mojej ślepocie musiała nim nieźle wstrząsnąć, po magu S oczekiwał pewnie bardziej... hm, spektakularnej siły. Tym bardziej, że sama nie mogłam się pochwalić imponującymi umiejętnościami bitewnymi, postanowiłam zatem pominąć milczeniem ten przytyk. Bitwy słowne nie miały teraz żadnego sensu. Wszyscy zapewne byli wykończeni, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. John Smith stracił rodzinę, prezydent zdrowie, wszyscy domy, ich wspomnienia...
- Wystarczy, jeśli mogłabym dostać objaśnienie drogi.
- Może mapę? - zaproponował ironicznie.
- Dziękuję, nie skorzystam.
- Do jaskini alchemika prosto, panienko - wtrącił pan Smith. - Potem trzeba skręcić przy... ach, pokażę sam zresztą.
- Byłabym wdzięczna. Aku mi pomoże.
- Ślepa i lisi kurdupel...
~ Możemy go wykończyć zaraz po tamtej zgrai? ~ poprosił mały.
~ Nie, skarbie - westchnęłam. ~ Im pomagamy.
~ Zachowuje się jak burak.
~ Ale to wciąż człowiek, który cierpi...
- Panienko - mężczyzna, który siłą rzeczy nie słyszał naszej dyskusji, odezwał się cicho. - To tutaj... ja dalej nie... nie wejdę.
- Dobrze, rozumiem - pokiwałam głową, nieco zdumiona. - Cóż, zatem...
- Jakbyś czegokolwiek potrzebowała, daj znać - w jego głosie wyczuwałam coraz większe zniecierpliwienie. - Do widzenia!
- Dziękuję za wszystko, do widzenia - zdążyłam jeszcze wybąkać, zanim nie usłyszałam, jak ten odwraca się na pięcie i szybko odchodzi.
I wtedy poczułam, jak coś o zapachu truskawek okrywa mnie - może dym? Aku najwyraźniej również to zauważył, bo usłyszałam jego warknięcie.
~ Ucieka...
I wtedy zostaliśmy wciągnięci w wir. Jakaś siła wciągnęła nas do środka, a sekundę później poczułam, jak opadam na twarde, kamieniste podłoże. Podniosłam się z trudem, postękując.
- Przepraszam za ten brak manier - usłyszałam wesoły, męski głos. - Gości się tak nie traktuje, co? Ktoś by powiedział "Hilek, trzy wieki człapiesz po tym świecie, a dalej nie umiesz dam i lisów traktować, wstydziłbyś się!".
- Um... pan alchemik? - wzięłam głęboki oddech, czując przy nodze ciałko Aku, który lekko się trząsł, najwyraźniej przerażony podróżą - wręcz atakiem, jak to zapewne odbierał. Wzięłam go w ramiona i zaczęłam kołysać.
- W rzeczy samej! - wyraźnie się ucieszył. - A przede mną zapewne stoi nasza, na co żywię szczerą nadzieję, wybawicielka, panna Shirley Madelyn Tarumi? Znałem jednego z twojego rodu dwa wieki temu, Carl Tarumi się zwał, kolega po fachu, ale zmarło się biedakowi... ach, tak się kończą eksperymenty z saletrą, jak ktoś ma nadpobudliwą papugę...
- Miło mi poznać... - wydukałam. Carl... nie pamiętałam nikogo takiego. Gdzieś z tyłu głowy zanotowałam to imię, obiecując sobie w duchu zapytać o nie dziadzia przy najbliższej okazji.
- Mi również, mi również, piękna pani, całowałbym po rączkach, ale nie bardzo mam jak...
~ To duch ~ lisek przylgnął do mojego ciała.
- Och, czyli już wszystko wiadomo o mnie? - alchemik nie stracił nic ze swojego wesołego tonu. - Cóż, wiedza od zawsze wymagała poświęceń, jak głosi pewne znane porzekadło, tylko bolesna lekcja może czegoś nauczyć, czyż nie?
- Co się panu stało?
- Ach, historia długa i nieprzyjemna, a my nie mamy czasu na pogaduszki, nasza Delicja i Paróweczka lada chwila powinny nas odwiedzić... a trzeba zdążyć, nim to zrobią, droga panno Shirley.
- Gdzie są obecnie?
- W jaskini, pewnej grocie niedaleko stąd, na zachód, dosłownie rzut tiarą... nie odzyskały jeszcze pełni sił,w szczególności Deliora...
- Proszę o bardziej szczegółowe informacje, panie Hilm. Czas nagli.
- Otóż - alchemik odchrząknął - jak zapewne panience wiadomo, Deliora został zapieczętowany przez jednego ze Świętych Magów, choć ten oddał życie za ten czar...
~ A ty możesz podzielić jego los, Mała...
- Proszę bez takich czarnych scenariuszy, drogi Akamaru, tym razem okoliczności są dużo bardziej sprzyjające.
- Co pan przez to rozumie?
- Cóż, przede wszystkim, bestia nie odzyskała pełni mocy, po drugie, całe lata pozostała pod wpływem zaklęcia o olbrzymiej mocy - ciągnął wesołym tonem, którym równie dobrze można by rozprawiać o pikniku w słoneczny dzień. - Dużo czasu spędza zatem w grocie, gdzie dochodzi do siebie, przez rok odbudowała bardzo dużo, choć byłoby dużo gorzej, gdyby nie mój wywar na bazie łez pokrzyw...
- Słucham?
- Ach, nie przyjąłem takiej formy z własnej woli, panienko, jeszcze trzy miesiące temu miałem ciało z krwi i kości, nawet przywiązany do niego byłem, nieźle się trzymało. Dziś... co prawda, żyję, jednak nie mogę opuścić terenu mojej groty. Dlatego to panience powierzę dwie fiolki...
- Są skuteczne? Czy zabiją potwory?
- Jeśli będą trochę osłabione, mogą zdziałać bardzo dużo. Tutaj dam panience również wywar, który przygotowałem specjalnie dla maga klasy S... a który pozwoli jednorazowo użyć pewnego bardzo ważnego zaklęcia...
-Skoro zrobił pan tak dużo, czemu nie można było tego zamieścić w ogłoszeniu? Wtedy być może mógłby się go podjąć nawet mag dość silny, ale niekoniecznie ten klasy S...
- Zostałem kiedyś wyklęty z grona alchemików, panienko, mówienie o tym głośno nie byłoby mile widziane... a i przyjęcie w siebie wywaru niesie ze sobą wielkie ryzyko.
~ To zdecydowanie zły pomysł, Mała, masz ostatnią szansę...
- Już nie, mój drogi. Już nie - alchemik wyraźnie się zasępił, zaraz jednak jego dobry nastrój powrócił, zupełnie jak za dotknięciem magicznej różdżki.
- Jakim cudem słyszy pan to, co mówi Aku? I jakie działanie ma ten...wywar?
- To dwa bardzo istotne pytania! Cóż, w tej formie zyskałem kilka istotnych umiejętności, ta skrótowa informacja musi panience wystarczyć. Co do drugiego, pozwoli to na jednorazowe użycie pewnego zaklęcia, które powinno związać istotę jaskini razem z Delusiem i Paru, co powinno powstrzymać je na dłuższy okres czasu. Przygotowałem już ładunki wybuchowe, których użyje panienka na końcu do zniszczenia groty, co pozwoli uznać misję za udaną. Cała magia ujawni się i będzie można jej użyć, gdy nadejdzie odpowiednia chwila...
Uśmiechnęłam się słabo. Cóż... z ciężkim sercem, ale musiałam przyznać, że tylko tak miałam zapewne jakiekolwiek szanse z tymi potworami. Magia Telepatii mogła mi je pomóc co najwyżej zlokalizować i nieco zdezorientować, Historia Trupów była najskuteczniejsza w walce z ludźmi, musiałabym zatem polegać głównie na przemianie.
- Proszę zatem o wywar.
- Doceniam, panienko, wiarę w moje możliwości... i liczę, że magia się przyjmie.
- Pomimo braku ciała, jest pan w stanie pracować?
- Tak, to nawet mi w pewnym sensie pomaga. Jestem cały czas w obrębie swojej groty, chwytam przedmioty, które nie są żywe, robię dosłownie wszystko... i proszę, oto nasza fiolka. Do dna!
Moja dłoń musnęła szkło. Powędrowałam palcami nieco w górę po wąskiej, rozgrzanej od bulgoczącej wesoło cieczy probówce, a po trwającym ułamek sekundy wahaniu, jednym haustem wypiłam całą zawartość. Słodka, choć z wyczuwalnym posmakiem mięty, przypominała mi trochę dziadziną nalewkę wiśniową. No i była dużo,dużo gęstsza - kiedy płyn penetrował gardło, miałam wrażenie, jakby był to roztopiony kamień, który wraca do swojej stałej formy.
A potem przełyk stanął mi w ogniu i świat się zamazał...
***
Kiedy odzyskałam świadomość, pierwszym co poczułam, był srogi wiatr siekający mnie po całym ciele - wyjąc głośno, ze wściekłością zdawał się atakować milionami niewidzialnych, lodowatych i ostrych igiełek w moje nieosłonięte niczym ramiona, nogi zakryte cienkim materiałem spodni oraz twarz, na którą co chwilę opadały mi włosy.
~ Aku ~ spróbowałam telepatycznie skontaktować się z liskiem.
~ Nareszcie! ~ usłyszałam ku swojej uldze. ~ Mała, on to zrobił tak szybko... myślałem już...
Umilkł, a ja z jego wspomnień odczytałam, co stało się po tym, jak przyjęłam w siebie eliksir. Aku na samym początku próbował atakować alchemika, koniec końców jednak, po dłuższej kłótni, zaniósł mnie, fiolki oraz bomby do groty - tam, gdzie miały czyhać bestie.
~ Jak się czujesz? ~ pogłaskałam go czule po łebku. Musiał być absolutnie przerażony.
~ Dobrze, skarbie...
Nie kłamałam. Byłam raczej w niezłym stanie, choć trochę jak człowiek po ciężkiej chorobie i bardzo dużym wysiłku fizycznym - cała drżałam, znacznie osłabiona. Magia płynęła jednak nadal we mnie, czułam również tę, którą podarował mi alchemik - choć za każdym razem, gdy próbowałam przywołać choć jej odrobinę, cofała się. "Gdy przyjdzie czas", zdawała się mówić.
- Albo my przyjdziemy do niego - mruknęłam, odnosząc się z usłanej ostrymi kamieniami ziemi. Przyjęłam formę tygrysa, razem z Aku ostrożnie, możliwie cicho starając się pokonać drogę dzielącą nas od jaskini.
Moje zmysły szalały, węch, słuch i dotyk równoważyły brak wzroku - ba, dostarczały nawet więcej informacji. Telepatia działała na pełnych obrotach, usiłowałam znaleźć obie bestie - robiłam tak nieraz, gdy chciałam przekazać wiadomość, a po jakimś czasie okazało się to przydatne również do lokalizowania różnych istot myślących, przede wszystkich ludzi.
Wzięłam głęboki oddech, zaskoczona łatwością, z jaką pokonywaliśmy następne metry - mięśnie wciąż jednak miałam spięte, przygotowana na to, że atak może nadejść zawsze i z każdej strony, góry pełne były potworów maści wszelakiej, choć to Deliora i Paratharmon stanowili główne zagrożenie. Zamachnęłam niemrawo ogonem - zebrałam niewystarczającą ilość informacji, czułam to coraz mocniej z każdym następnym krokiem, gdy piętrzyły się przede mną wątpliwości i lęki. Byłam w tygrysiej formie, owszem, fakt opanowania Magii Przyjęcia na samym początku wprawił mnie w istną euforię, teraz jednak pytałam samą siebie, cóż właściwie mogę w starciu z dwoma tak potężnymi bestiami. Nadal byłam Shirley, ślepą pacyfistką, znaną ze swojej magii telepatii. "Mistrz Bob przyjął ją z litości", usłyszałam kiedyś. Nawet dziś, jako mag klasy S, miałam te słowa gdzieś z tyłu głowy, boleśnie obijające się o czaszkę. Samą siebie zaskoczyłam wcześniej pewnością siebie, z jaką przyjęłam zlecenie - nie zmieniało to jednak faktu, z jak wielkim ryzykiem się wiązało...
~ Mała ~ głos liska sprowadził mnie na ziemię ~ pomarzysz sobie później.
~ Wybacz ~ mruknęłam.
~ Nie przepraszaj, tylko uważaj...
Weszliśmy do jaskini - wiatr przestał nas atakować, jednak przejmujący chłód pozostał, choć gdy już ochraniała mnie gruba warstwa sierści, stał się dużo mniej groźnym wrogiem. Zawsze to jeden mniej.
Teraz byłam na terytorium obu bestii. Ich obecność nasiliła się, aura obydwu zlewała się ze sobą, tworząc coś... strasznego, przejmującego do szpiku kości - wiatr atakował wściekłymi podmuchami skórę, a sam fakt istnienia Deliory i Paratharmon zdawał się siekać ducha na plasterki. W porównaniu z nimi, byłam mrówką.
Obca magia zamruczała w moim ciele, rozlewając w nim falę ciepła. Nie było w tym jednak nic ponaglającego, jakby znowu mówiła, że jeszcze nie czas. Póki jednak żaden z potworów nas nie zauważył, musiałam działać, korzystając z ich osłabienia.
Wrzasnęłam telepatycznie, mając nadzieję, że zdezorientuję obie bestie. W krzyk wkładałam wszystko, cały swój strach, wszystkie wątpliwości, ale i moc - tu liczyła się każda sekunda.
Ruszyłam do ataku.
Na początku, przebiłam się do umysłu Deliory - bestia nawet nie stawiała oporu, sam jednak chaos w całym jej umyśle o mało mnie nie odbił, co zapewne zaowocowałoby zapewne moim ogłuszeniem - nieudane próby telepatii niosły ze sobą różne tego typu konsekwencje. Przedarłam się jednak możliwie szybko przez całą żądzę krwi, znajdując wspomnienie Świętego Maga, który ongiś stanął w szranki z Deliorą, po czym przywołałam go.
Potwór zaryczał wściekle, najwyraźniej wyczuwając gdzieś z tyłu swojego wroga, w czym upewniły mnie jego ciężkie kroki i wściekły ryk - a to dawało mi możliwość próby osłabienia Paratharmon, która to właśnie najwyraźniej właśnie zlokalizowała dwie żałosne mróweczki w postaci mojej i Aku.
~ Uważaj, Mała ~ warknął Aku ~ zaraz zionie...
~ Wiem ~ rzuciłam, zaczynając bieg w stronę bestii.
Choć wyraźnie usłyszałam, że strumień ognia zniszczył miejsce bite kilkanaście metrów ode mnie, poczułam z boku ciepły podmuch.
Potężnym susem zdołałam dostać się na przednią łapę smoka - wbijając pazury możliwie głęboko, wspinałam się coraz wyżej i wyżej, choć przypominało to bardziej próbę utrzymania się na bardzo rozhuśtanej, wrogo nastawionej linie.
~ Mała! ~ dobiegł do mnie wrzask Aku. Lisek wskoczył momentalnie na moją głowę, a stamtąd jeszcze wyżej. ~ Zostań tam!
~ Nie ma mowy ~ ruszyłam za towarzyszem, jakimś cudem udało mi się prawie bez szwanku wspiąć na pysk - doskoczyłam zatem w stronę oczu bestii i z całej siły wbiłam w nie pazury, ciągnąc dalej i rozrywając gałki oczne i powieki.
Nim jednak zdążyłam zrobić coś więcej, Paratharmon gwałtownie szarpnęła łbem - choć wczepiłam w nią pazury, poszybowałam kilkanaście metrów dalej, obijając się o ścianę jaskini, a potem lądując na ziemi. Przez kilka sekund leżałam w swojej ludzkiej formie na zimnym głazie,zwinięta w kłębek - nie mogłam ruszyć lewą nogą, a ohydny trzask, jaki usłyszałam chwilę wcześniej, jasno dowodził,co się z nią stało...
W tym samym momencie usłyszałam też rozpaczliwy pisk Aku - lisek wylądował z okropnym hukiem na ziemi... a potem była cisza.
Już czas
Jakaś niewidzialna siła podniosła mnie z pozycji embrionalnej. Opierałam cały ciężar ciała na prawej nodze, choć podejrzewałam, że i ta była uszkodzona - teraz jednak cały ból zdawał się odpływać,a magia w moim ciele zaczęła dziko pulsować.
Wywar alchemika zaczął działać.
Jeśli mam być szczera, niewiele rejestrowałam w ciągu następnych minut - jakby moje ciało przejęło inicjatywę, kierowane magią, a dusza gdzieś  odpłynęła. Kojarzyłam tylko słowa, które zdawały się płynąć w powietrzu, a także wściekłe, złączone ryki Deliory i Paratharmon. Oba demony zaczęły mnie wściekle atakować, pazurami, ogniem, ogonem, kłami - większość ataków blokowała jednak dziwna błona, jak wywnioskowałam z dźwięków - trzasków, charakterystycznych dla obijania magii - ta jednak czasem jednak uginała się jednak pod siłą ciosów - ramię piekło niemiłosiernie, ubranie było w strzępach, a prawego ramienia praktycznie nie czułam - w pewnym momencie jednak nastąpił też przełom. Ruchy obu bestii były coraz wolniejsze, zdawałam się wręcz słyszeć trzaski ich stawów, jakby pokrywał je lód. Po gwałtownej zmianie z tygrysa w człowieka wciąż zachowałam nieco cech zwierzęcia, jak węch - stąd też wyczułam zapach podobny dziwnie podobny do... konia? Kleju? Co to w ogóle za magia?
~ Aku? AKU! ~ krzyknęłam, jednak odpowiedziała mi głucha cisza. Jaskinię wypełniały tylko stopniowo tracące na sile wrzaski potworów, w końcu jednak ucichły i one.
~ AKU?! ~ spróbowałam ponownie. Tym razem usłyszałam cichutki jęk.
~ Żyję ~ wyszeptał. Ledwo miał siłę nawet na taki kontakt... ignorując ból, przykuśtykałam w jego stronę, kilka metrów na prawo, gdzie też udało mi się zlokalizować malca. Objęłam liska zdrową ręką i spróbowałam zmusić ciało do przemiany, tym razem w ptaka. Wzięłam głęboki, świszczący oddech, modląc się, by bestie nas nie ruszyły.
Będzie dobrze. Najgorsze za nami.
Słowa pocieszenia powtarzałam niczym mantrę, gdy ostatkiem sił wyprowadziłam nas z jaskini. Drżąc na całym ciele, zmusiłam się do zakładania ładunków wybuchowych, polegając na tygrysim węchu i dotyku - praca szła mozolnie, Aku też był się w stanie ledwo ruszać. Skończyliśmy po blisko godzinie, wtedy też wyjęłam drugą fiolkę, jakimś cudem nienaruszoną i polałam jej zawartością lont, po czym całość podpaliłam.
Jak opisać, co działo się chwilę potem? Cóż...
BUM
***
Obudziłam się ze strasznie zaschniętym gardłem i obolałym ciałem - leżałam na miękkiej, pachnącej fiołkami pościeli. Poruszyłam lekko ręką.
~ Aku?
- Wreszcie! - jakaś dłoń złapała mnie. Znałam ten głos bardzo dobrze.
- Mistrz? - zapytałam. Nie miałam siły nawet, by skorzystać z telepatii. Ktoś przegładził mnie po włosach.
- Tak, jesteś w domu. Dałaś radę, nagroda na ciebie czeka.
- Aku?
- Oboje żyjecie, choć trochę minie, nim się z tego wykaraskacie. Prezydent Born przysłał ci podziękowania, wzięli się za odbudowę wioski, załączony jest też list od alchemika, później wszystko na spokojnie ogarniemy.
Zaskoczyły mnie słowa Mistrza, przyznaję. Były takie... łagodne? Ojcowskie?
- Ile dni byłam nieprzytomna?
- Trzy, musisz odpocząć. Przyjęcie w siebie obcej magii to ciężki kawałek chleba... ale dałaś sobie radę, pokonałaś oba, Deliorę i Paratharmon!
- Były osłabione i tak...
- Ale nadal stanowiły ogromne zagrożenie.
- Mieszkańcom Born nic nie jest, Mistrzu?
- Powoli odbudowują wioskę.
Uśmiechnęłam się słabo, całkowicie wyczerpana.
- To dobrze...
Po czym twardo zasnęłam. Kiedy się obudziłam, obok mnie leżał zwinięty w kłębek Aku - rozpoznałam go od razu po charakterystycznym sposobie oddychania - kiedy spał, wypuszczał powietrze z uroczym sapnięciem. Położyłam delikatnie rękę na jego grzbiet, gładząc aksamitną sierść przyjaciela.
- Dziękuję - szepnęłam.

THE END
< tak, wreszcie koniec... >

Ilość słów: 4726

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz