Nie bałem się już wyroku, bo miałem haczyk na samego Przewodniczącego Rady Magii, więc podszedłem do niego możliwie jak najbliżej, z pewnością siebie wymalowaną na twarzy. A więc sprawa była prosta i niektórym znana - Gran Doma od wieków był zakochany w Oobie Baabasamie, mistrzyni mojej gildii. Jeżeli chcę, potrafię zdobywać informacje, które przydadzą mi się w przyszłości (tak jak teraz). A tak poważnie, to mój tyłek nie raz zagościł w tej ruderze, pewnego cudownego i najlepszego dnia w moim dotychczasowym życiu, szukałem łazienki, ale niestety przez przypadek (nie, nie ma tu ironii, to było naprawdę niecelowe) trafiłem na biuro samego Gran Domy - i to otwarte! (PS. co za kretyn zostawia otwarte drzwi do pomieszczenia z wartościowymi papierami? Sam jest sobie winien). Nie mogłem przecież nie skorzystać z okazji, wszedłem i poszperałem w paru szafkach, ale to, co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wyciągnąłem masę zaadresowanych do Ooby listów, które jednak nigdy nie zostały wysłane - były tam wiersze, poematy miłosne! Wyobraźcie sobie tylko moment, w którym na jaw wychodzą takie sprośne teksty, od bodajże samego "Króla" Magicznej części świata. Zostałby zmieszany z błotem -> także podczas mojej pierwszej egzekucji, przed samą rozprawą pokazałem mu zabrane listy i zagroziłem ich publikacją, moje karty do dzisiaj pozostały czyste, jestem w świetle prawa po prostu bezkarny. Przewodniczący Rady Magii zrobił się czerwony jak burak, gdy do niego podchodziłem.
- Jest jakiś powód, przez który zostałem zatrzymany? - uśmiechnąłem się do niego, a on przeklął siarczyście pod nosem, ale niektórzy strażnicy z bardziej wyczulonym słuchem, aż się naprężyli na te słowa. Najwidoczniej ich pracodawcy rzadko udaje się używać tak nieładnych słów. Poprawiłem swoje ubranie, które było już trochę pogniecione przez brudne łapska armii i wpatrywałem się głęboko w źrenice mężczyzny; on wręcz nie mógł znieść kontaktu wzrokowego ze mną, byłem na cholernie wygranej pozycji z moim asem w rękawie.
- Lyonie Vastio, magu z Lamia Scale - mówił cicho, ale używał uroczystego języka tylko dlatego, że niektórzy jednak nas słyszeli - niniejszym ogłaszam, że zostajesz uniewinniony - na te słowa większości zgromadzonym aż szczęka opadła - Uzasadniony jest fakt rozwalenia przez Ciebie karczmy Jacka (żartuje, tego słowa -> Jacka -> tutaj wcale nie było, jednak tradycja wymaga), gdyż działałeś w obronie własnej - odchrząknął, gdyż słowa "niewinny", bardzo ciężko przechodziło przez jego wrażliwe i POETYCKIE gardełko, ja natomiast nie przestawałem się uśmiechać i wróciłem na swoje miejsce... To jednak nie koniec mojego nieśmiesznego poczucia humoru. Spojrzałem na dziewczynę, która nie wiedziała o co chodzi.
- Próbuje mnie zabić czarną magią! - krzyknąłem, wskazując na nią palcem (rodzice nie nauczyli kultury). Chciałem zobaczyć jak zareaguje reszta, ale Ci spojrzeli tylko wrogo w naszą stronę. Serio? Zero zabawy, dranie. Byłem niemal pewny, że Atalia, o ile dobrze pamiętam jej imię, już obmyśla plan mojego zgonu, opisując dokładnie każdy szczegół, który przyjdzie jej do głowy.
- Jakby co, to pamiętaj, czarny kamień! - zwróciłem się do niej szeptem, a ta spojrzała na mnie, jakbym był niedorozwinięty umysłowo (czy to mijało się z prawdą?). Powiedziałem tylko o rodzaju kamienia, z którego chciałbym mieć wyryty nagrobek z napisem "Lyon Wielki", na samą myśl aż łezka z oka cieknie. A teraz tak poważnie, czułem się odrobinę, ale tylko odrobinę zobowiązany, aby wyciągnąć dziewczynę z tej beznadziejnej sytuacji, więc jak to mam w zwyczaju, zacząłem wygłaszać pełen wspaniałości monolog.
- A wiecie, że czarne wcale nie musi oznaczać niedobre? - uniosłem do góry jedną brew, gdy reszta pajaców patrzyła na mnie z rezerwą, jakby myśleli: Spokojnie, bierz na niego poprawkę Jacek (musiałem), on nie jest na naszym poziomie inteligencji" <-- i całe, cholera, szczęście - Dlaczego dyskryminujemy w ogóle kolory? A co, jeżeli ktoś jest daltonistą? - nieważne, że nie odróżnia wtedy tylko czerwonego i zielonego koloru, ja dalej paplałem bez sensu - Przecież zrobi mu się na pewno przykro - westchnąłem, udając smutek - A murzyni? Jak na waszym miejscu poczuje się teraz czarna społeczność! - krzyknąłem, dodając do mojej wypowiedzi nieco dramaturgii - Na ich miejscu właśnie szykowałbym bunt, dużo buntów! Chcecie wojny domowej? Jestem wręcz pewien, że piszą oni właśnie do was poematy - specjalnie użyłem tego słowa, a Grand Doma niemal spadł z siedzenia - i to wcale nie miłosne - na końcu, tradycyjnie się uśmiechnąłem.
- Atalio Weinberg, pozwoliłem sobie spojrzeć - masło maślane, bo przecież kto odważyłby się mu nie pozwolić? No, może oprócz mnie? - do twoich akt i z racji tego, że nie byłaś nigdy wcześniej notowana, a nie wyglądasz na osobę wzorowaną na Zerefie - imię te wypowiedział zbyt poważnie - również zostajesz uniewinniona - jego sądowy młotek opadł bezwładnie na biurko, oznaczając koniec jakiejkolwiek rozprawy, przesłuchania etc. W chwili, w której pokazałem mu środkowy palec, nie zrobił nic, udał, że tego nie widział. Całą salę wypełniły szepty.
Atalia?
Ilość słów: 788
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz