Zamknęłam powoli oczy, biorąc głęboki oddech. Mimo
przyjemnego zapachu morza, nie czułam się ani trochę dobrze czy spokojnie. Choroba
lokomocyjna to przekleństwo, zwłaszcza dla kogoś kto ciągle musi podróżować. Ręce
zwisały mi poza burtą, a głowa schowana pomiędzy nimi, jakby miałoby mi to pomóc.
Byłam pewna, że jeżeli ktoś by mnie znalazł pomyślałby, że jestem truposzem, więc
postanowiłam siedzieć w najciemniejszym zakamarku jaki mogłabym znaleźć i
pozostać tam do końca rejsu. Nie mogłam się doczekać dopłynięcia do portu, nie
tylko z powodu nudności, ale również z utęsknienia za łóżkiem, mimo wszystkiego
byłam wykończona po misji która zajęła o wiele za długo jak dla mojego
upodobania i do tego jeszcze będę musiała iść z powrotem do gildii, żeby zgłosić
powrót, co oznaczało dodatkowy wysiłek, do którego naprawdę nie miałam ochoty.
No i oczywiście nie mogłam zapomnieć o swoim małym towarzyszu, który pozostał w
bezpieczny w domu. Niestety rzadko brałam go ze sobą na misje, z lękiem o ryzyko
zranienia, nie darowałabym sobie jeśli coś by mu się stało, jest tylko bezbronnym
królikiem. Po paru minutach dalszego męczenia się, udało mi się pogrążyć w sen.
Minęło zaledwie parę godzin, a statek przystopował. Znaczyło to tylko jedno, że byliśmy nareszcie w pożądanym porcie. Zostałam znaleziona i obudzona przez jednego z marynarzy okrętu, który niechcący natknął się na mnie, kiedy wyładowywał bagaże innych pasażerów. Leniwym krokiem wyszłam na ląd, nadał odczuwając skutki spędzenia długiego czasu bujania się, lecz złe uczucie powoli mijało. Podziękowałam szybko jednemu z przypadkowych ludzi i bez dalszego ociągania ruszyłam w miasto. Nie odczuwałam już żadnego wiatru, ale za to słońce zaczęło przygrzewać coraz mocniej, co nie przeszkadzało mi aż tak bardzo jak parę dni temu, kiedy miałam go dość i oddałabym wszystko nawet o krople deszczu. Na ulicach było pełno ludzi, co mogło by oznaczać, że nie jest jeszcze za późno. Przechodziłam wolnym krokiem i wyglądałoby to jakbym była na spacerze, gdyby nie duży plecak, który ze sobą nosiłam na te dłuższe misje oraz ciche wzroki przechodniów, które na mnie lądowały. Kiedyś mówiłam, że bycie w mrocznej gildii było trudne, i najwyraźniej się grubo myliłam. Bycie w gildii, która nagle przepisała się na tą ”dobrą stronę” było o wiele trudniejsze jak dla mnie. Do tej pory nie musiałam się martwić o reputacje ani o szkody, ale teraz nie mam za dużego wyboru a przestrzeganie uciążliwych reguł o których wolałabym zapomnieć.
Stanęłam przez drewnianymi drzwiami gildii i nadsłuchiwałam przez chwile. Często słychać odgłosy bójki lub krzyki, ale dzisiaj było zaskakująco cicho. Szybko otworzyłam drzwi, jakby ta cisza miała zaraz zniknąć i była na nowo zastąpiona regularnym chaosem. W środku było parę nieznanych mi osób, reszta pewnie była na misjach lub gdziekolwiek indziej. W czasie, kiedy staliśmy się legalną gildią, dużo osób postanowiło odejść i szczerze ich nie winię, sama parę razy o tym myślałam. Od razy zaczęłam wypatrywać mistrza Ivana licząc na jego obecność i nie zawiodłam się. Mężczyzna siedział przy małym barze na drugiej stronie budynku, popijając ciemno-czerwoną substancje, najprawdopodobniej wino. Ruszyłam szybkim krokiem w jego stronę. Nie zajęło mu długiego czasu, aby mnie zauważyć, a jego mina wyglądała na zadowoloną. Zamieniliśmy parę słów, po jego dwóch długich przemowach które były więcej niż zbędne i moje parę niechętnych słów zgody, mogłam w końcu opuścić zimne i dziwnie przerażająco ciche miejsce. Słońce już powoli zachodziło, a na zewnątrz było coraz mniej mieszkańców. Z ulgą ruszyłam w stronę swojego mieszkania, nie mogąc doczekać się utęsknionego wypoczynku.
Będąc już blisko celu, przeszłam obok małej piekarni, z której było czuć zapach świeżych wypieków co obudziło mój pusty brzuch który dawał mi ostro znać, że trzeba coś zjeść. Pamiętam, że miałam coś przez podróżą, ale sama nie byłam pewna, ile czasu naprawdę minęło. Błyskawicznie obróciłam się na piętach i prawie wskoczyłam do sklepu, poszukując nic innego niż szarlotkę i od razu osiągnęłam sukces. Po zakupie ukochanego ciasta postanowiłam jeszcze kupić trochę marchewek lub sałaty dla Peanut. Było już całkowicie ciemno, a nogi powoli zaczęły domagać się przerwy, ale to nie zatrzymało mnie przed wracaniem się mając nadzieję, że jakiś stragan będzie jeszcze otwarty. Jednak to co ujrzałam przez sobą przeszło moje oczekiwania i zmusiło do zatrzymania się, żeby upewnić się, czy przypadkiem nie halucynuje. Albowiem był to przedziwny stworek, którego jednym słowem nie mogłabym określić, nigdy wcześniej nie widziałam niczego podobnego. Powoli zaczęłam się do niego zbliżać, żeby bardziej się mu przyglądnąć, ale usłyszałam kroki które z chwilą stawały się coraz głośniejsze, idące w moją stronę. Kiedy się odwróciłam, stał przede mną wysoki chłopak, którego twarzy nie mogłam wyłapać w ciemności ulicy. – Co chcesz? – spytałam oschło.
Minęło zaledwie parę godzin, a statek przystopował. Znaczyło to tylko jedno, że byliśmy nareszcie w pożądanym porcie. Zostałam znaleziona i obudzona przez jednego z marynarzy okrętu, który niechcący natknął się na mnie, kiedy wyładowywał bagaże innych pasażerów. Leniwym krokiem wyszłam na ląd, nadał odczuwając skutki spędzenia długiego czasu bujania się, lecz złe uczucie powoli mijało. Podziękowałam szybko jednemu z przypadkowych ludzi i bez dalszego ociągania ruszyłam w miasto. Nie odczuwałam już żadnego wiatru, ale za to słońce zaczęło przygrzewać coraz mocniej, co nie przeszkadzało mi aż tak bardzo jak parę dni temu, kiedy miałam go dość i oddałabym wszystko nawet o krople deszczu. Na ulicach było pełno ludzi, co mogło by oznaczać, że nie jest jeszcze za późno. Przechodziłam wolnym krokiem i wyglądałoby to jakbym była na spacerze, gdyby nie duży plecak, który ze sobą nosiłam na te dłuższe misje oraz ciche wzroki przechodniów, które na mnie lądowały. Kiedyś mówiłam, że bycie w mrocznej gildii było trudne, i najwyraźniej się grubo myliłam. Bycie w gildii, która nagle przepisała się na tą ”dobrą stronę” było o wiele trudniejsze jak dla mnie. Do tej pory nie musiałam się martwić o reputacje ani o szkody, ale teraz nie mam za dużego wyboru a przestrzeganie uciążliwych reguł o których wolałabym zapomnieć.
Stanęłam przez drewnianymi drzwiami gildii i nadsłuchiwałam przez chwile. Często słychać odgłosy bójki lub krzyki, ale dzisiaj było zaskakująco cicho. Szybko otworzyłam drzwi, jakby ta cisza miała zaraz zniknąć i była na nowo zastąpiona regularnym chaosem. W środku było parę nieznanych mi osób, reszta pewnie była na misjach lub gdziekolwiek indziej. W czasie, kiedy staliśmy się legalną gildią, dużo osób postanowiło odejść i szczerze ich nie winię, sama parę razy o tym myślałam. Od razy zaczęłam wypatrywać mistrza Ivana licząc na jego obecność i nie zawiodłam się. Mężczyzna siedział przy małym barze na drugiej stronie budynku, popijając ciemno-czerwoną substancje, najprawdopodobniej wino. Ruszyłam szybkim krokiem w jego stronę. Nie zajęło mu długiego czasu, aby mnie zauważyć, a jego mina wyglądała na zadowoloną. Zamieniliśmy parę słów, po jego dwóch długich przemowach które były więcej niż zbędne i moje parę niechętnych słów zgody, mogłam w końcu opuścić zimne i dziwnie przerażająco ciche miejsce. Słońce już powoli zachodziło, a na zewnątrz było coraz mniej mieszkańców. Z ulgą ruszyłam w stronę swojego mieszkania, nie mogąc doczekać się utęsknionego wypoczynku.
Będąc już blisko celu, przeszłam obok małej piekarni, z której było czuć zapach świeżych wypieków co obudziło mój pusty brzuch który dawał mi ostro znać, że trzeba coś zjeść. Pamiętam, że miałam coś przez podróżą, ale sama nie byłam pewna, ile czasu naprawdę minęło. Błyskawicznie obróciłam się na piętach i prawie wskoczyłam do sklepu, poszukując nic innego niż szarlotkę i od razu osiągnęłam sukces. Po zakupie ukochanego ciasta postanowiłam jeszcze kupić trochę marchewek lub sałaty dla Peanut. Było już całkowicie ciemno, a nogi powoli zaczęły domagać się przerwy, ale to nie zatrzymało mnie przed wracaniem się mając nadzieję, że jakiś stragan będzie jeszcze otwarty. Jednak to co ujrzałam przez sobą przeszło moje oczekiwania i zmusiło do zatrzymania się, żeby upewnić się, czy przypadkiem nie halucynuje. Albowiem był to przedziwny stworek, którego jednym słowem nie mogłabym określić, nigdy wcześniej nie widziałam niczego podobnego. Powoli zaczęłam się do niego zbliżać, żeby bardziej się mu przyglądnąć, ale usłyszałam kroki które z chwilą stawały się coraz głośniejsze, idące w moją stronę. Kiedy się odwróciłam, stał przede mną wysoki chłopak, którego twarzy nie mogłam wyłapać w ciemności ulicy. – Co chcesz? – spytałam oschło.
Saruhiko?
Ilość słów: 751
Ilość słów: 751
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz