Kiedy w końcu wróciłam z toalety, byłam tak zmęczona, że nie zważając na chłopaka zdmuchnęłam tlący się płomyk jedynej świecy w pokoju. Trochę szkoda, że nie było tu porządnego oświetlenia, lecz cóż - mówi się trudno. Wpełzłam pod ciepłą kołdrę i zamknęłam oczy, ale zbyt dużo myśli tłoczyło się we mnie. A przede wszystkim świadomość, że zaraz mogą przyjść tutaj żołnierze z nakazem zatrzymania mnie. No właśnie... nie dawało mi spokojnie myśleć to, że w mieście, z którego wyjechałam zdarzył mi się drobny wypadek i byłam zmuszona walczyć z jakimś zbokiem, który po pijaku zaczął się do mnie dobierać. Jak wiadomo - wkurzyłam się nieźle i w niepohamowanym gniewie skróciłam jego egzystencję. Do prawdy smutne. A teraz pewnie ściga mnie cała gromadka oburzonych stróży prawa. Odrzuciłam te nieprzyjemne przemyślenia i zaczęłam się zastanawiać, kim właściwie jest ten cały Kaneki. Szczerze mówiąc, był do mnie całkiem podobny, w końcu miał białe włosy i... maskę. Nie no, więc tylko włosy by się zgadzały. Obróciłam się i spojrzałam na jego twarz, która była w połowie okryta nieco mrocznie wyglądającym kawałkiem materiału i... czegoś tam jeszcze. Chodzenie w czymś takim musiało być niewygodne. Być pozbawionym możliwości widzenia na jedno oko nie miało najmniejszego sensu. Inna sprawa, że owa maska wyglądała całkiem dobrze na tle jego osoby.
- Nie przeszkadza Ci ta... maska? - mruknęłam z ciekawości i zaczekałam na odpowiedź. On jedynie wypuścił głośno powietrze i wzruszył ramionami. No dobra, może to jeden z tych, którym spaliło pół gęby i chcą to zamaskować... właściwie momentalnie przestało mnie to obchodzić i znów postanowiłam oddać się w ramiona snu.
Jednak nie dane mi było spełnić mojego skromnego życzenia do losu i ze stanu "przedsennego" wybudził mnie odgłos walenia w drzwi. No nie... czyli jednak mnie znaleźli.
- Otwierać! - dotarł do mnie krzyk. Poderwałam się z łóżka i błyskawicznie wciągnęłam na siebie długie spodnie, potem kurtkę, oraz buty.
- To po mnie - rzuciłam do zdezorientowanego Kanekiego. Że też teraz musiał mi się napatoczyć. Jak go złapią, to za pewne pięknie im wszystko wyśpiewa, gdzie pobiegłam i co ze sobą mam. Słodki losie... czy ja znów muszę wplątać się w jakiś sojusz?
- Posłuchaj mnie. Przeskrobałam parę rzeczy w sąsiedniej mieścinie i przydałby mi się sojusznik. Załóżmy, że tymczasowo będziesz mi pomagać w ucieczce, aż dadzą sobie spokój.Tym razem ta twoja barykada by się przydała. - szturchnęłam chłopaka.
- Że co proszę?! - warknął. Złapał mnie za ramiona i lekko uniósł do góry.
- Za kogo ty mnie masz? - spytał nie kryjąc irytacji. Ja wyrwałam się i ponowiłam rozkaz.
- No zastaw te drzwi i daj mi myśleć!
Kaneki wsciekły podszedł do swojego łóżka i przesunął pod wejście. To samo zrobił z moim.
- Musimy skakać. - wypowiedziałam to zdanie beznamiętnie. Wzięłam torbę pod pachę i chłopaka za rękę. Zaczęłam go ciągnąć w stronę okna. Kiedy byłam tuż przy prowizorycznym wyjściu, zamaskowany nagle stanął i puścił mnie.
- Na co czekasz, idioto? - krzyknęłam. Walenie w drzwi stawało się coraz bardziej uporczywe. - Skacz, bo zaraz wyląduję w więzieniu!
- Niezbt mnie to obchodzi, i tak nic nas nie łączy. Co mi da przyłączenie się do takiej ptaszynki jak ty? Kłopoty. A uwierz mi, sam mam ich dosyć. - ostatnie zdanie praktycznie wykrzyczał. Kurde... zaraz mnie złapią, a sama nie dam rady stąd zwiać. Pociągnęłam go do siebie i wypchnęłam na zewnątrz. Z gracją wyleciał przez framugę, zachaczając nogą o parapet.
- Co do... - wychrypiał i uderzył w ziemię pod oknem. Ja natomiast wygramoliłam się z walizką, a następnie skoczyłam na błoto. Rozbryzniętena wszystkie strony, wleciało Kanekiemu do ust. Zniesmaczony wypluł je i wstał. Rzucił mi mściwe spojrzenie, a potem odbiegł w stronę bogatej części miasta.
- Hej! Czekaj na mnie kundlu! - sprawdziwszy czy mam wszystko, pognałam za uciekającym chłopakiem.
- Zostaw mnie, narwana babo! Nie widzisz, że chcę stąd jak najszybciej spadać? - dogoniłam go i starałam dotrzymać kroku. Miał ode mnie o wiele dłuższe nogi i był z pewnością silny.
- Czekaj no!
Mijaliśmy budynki i ogródki, zbliżaliśmy się do obrzeży miasteczka. Coraz bardziej wierzyłam w powodzenie mojego spontanicznego planu. Nie dane mi było jednak tego doświadczyć, ponieważ przed nami jak spod ziemi wyrosło dwoje magów. Bez chwili zastanowienia rzuciłam bagaż na ziemię i ruszyłam do ataku.
<Mam nadzieję, że się spodobało, Kaneki?>
Ilość słów: 712
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz