- Znajdź ją! - Satoru krzyknął na psa z ogromną desperacją w głosie, ale pies nadal tkwił w miejscu. Satoru zerwał się z krawężnika i postąpił gwałtowny krok do przodu, aby odstraszyć ogara - ZNAJDŹ JĄ! - krzyknął, a głos załamał mu się rozpaczliwie. - Proszę...
Lecz pies został, gdzie stał. Wydawało się, że mówi, że nie potrafi, że nie może, za co bardzo go przeprasza. Satoru załamał ręce, a jego włosy przykleiły mu się do lśniącego od potu czoła. Spojrzał raz jeszcze na ogara, błagalnie i prosząco. Jakby to ON był psem. Już miał znowu wykonać ruch, który miałby kazać cienistemu psu biec, lecz wtem przed nim wyrosła postać czarnowłosej kobiety. Satoru ją znał, widział ją i pamiętał jak gorliwie dopilnowywała, aby trafili do lochów i pod ostrze kata. Odskoczył od kobiety - mogła wiedzieć coś o Manon, mogła wiedzieć, GDZIE jest.
- Niestety, zakazano mi cię zjeść, Yoshida Satoru - warknęła, wciskając mu w ręce kartkę złożoną na pół; serce waliło młodemu Yoshidzie o żebra z taką mocą, że wycisnęło z niego powietrze i łzy spod powiek.
Otworzył od razu kartkę i w drżących dłoniach trzymając papier, zaczął czytać. Rozpoznał ten charakter pisma - pisała to Manon - własnoręcznie i do niego. Opadł na krawężnik, a pies warczał gdzieś w tle na Czarnodziobą, która nic sobie z tego nie robiła. Czyżby czekała na reakcję chłopaka? Chłonął każde zdanie, każdą literę i każdy przecinek; z każdym znakiem, czuł, że jest jeszcze bliższy płaczu niż przedtem - Manon się obwiniała. Białowłosa twierdziła, że to jej wina, że sprawiła mu przykrość, że nie powinien się nią przejmować, ani dzieckiem. Satoru przerwał w tym momencie czytanie i zaszlochał w rękach swojego płaszcza, tak nie mogło być, on się na to nie zgadzał. Nie chciał, aby Manon czuła się mu czegokolwiek winna, nie chciał, aby się obwiniała, bo wiedział, że ta świadomość będzie ciążyć na czarownicy do samego końca. Kiedy przyszła pora na przeczytanie zdania, w którym Manon pisała, że ochroni ich dziecka, użyła "go". Satoru może nie myślał klarownie, ale wiedział, co to oznacza. Miał zostać ojcem i miał mieć syna. Zapłakał ponownie, gdy wzrokiem prześlizgnął po końcówce "nie przejmuj się, to moja wina".
- Przeczytałeś? - głos czarownicy złagodniał nagle.
- Pozwól mi chociaż jej odpisać - Satoru uniósł głowę i szklącymi się oczami spojrzał na czarnowłosą. - Gdzie ona jest? Muszę się z nią zobaczyć, proszę. - w tym momencie nawet jego cichy głosik Łowcy był gotowy błagać o to czarownicę. - Proszę!
- Nie będę czekać, aż wykombinujesz kartkę, coś do pisania i znajdziesz odpowiednie słowa. Powiedz mi, a ja jej przekażę.
Jak on miał niby nagle wiedzieć, co chciał powiedzieć? SKĄD? I skąd miał gwarancję, że czarnowłosa nic nie przekręcił? W końcu postanowił jej zaufać i poskładał swe myśli na tyle, aby wychrypieć:
- Powiedz jej, że to nie jej wina. Niech wróci, proszę, przebrniemy przez to jakoś, razem przebrniemy. To była moja wina w stu procentach, powiedz jej, że chcę, aby wiedziała, że ją kocham, nadal i jeszcze mocniej, jeśli myślała, że przestałem. I przypominaj jej o tym, proszę! - chłopak gubił się w swojej głowie i słowach; złapał czarnowłosą za płaszcz, nie zważając na jej syk. - Pozwól mi iść z wami! Pozwól mi z nią się zobaczyć! PO-ROZ-MA-WIAĆ.
- Nie, Yoshida Satoru.
Wypowiadając te słowa czarownica rozpłynęła się w palcach chłopaka. Prysnęła w powietrze i tyle ją widzieli. Satoru patrzył się na swoje dłonie, na palce i... na prawdę przeżył to niemiłosiernie mocno, a wszystko to zniósł jego ogar, Brzydal. Słuchał, jak jego pan płacze, jak zawodzi i wzywa Manon. Uwierzcie mi, że kiedy wrócił, lepiej nie było - cały się trząsł i oczy miał napuchnięte. Nie dbał o to, czy ktoś go usłyszy, czy zauważy. Ogar szedł za nim, krok w krok, a chłopak miał ochotę się zadźgać, jeśli można tak to ująć. Zapalił światło, ściągając z szyi szal i płaszcz ze swoich ramion. Odwrócił się i prawie ponownie dostał zawału, kiedy zobaczył, kto się przy stole. Niebieskie oczy napotkały niebieskie. Mężczyzna zacisnął dłoń na oparciu krzesła i zlustrował młodego Yoshidę od stóp do głowy, z obrzydzeniem witając jego wyraz twarzy i ślady od słonych łez na policzkach. Obok mężczyzny siedział wuj Satoru, palił nerwowo papierosa i patrzył to na Satoru, to na przybysza.
- Ojcze... - wyrwało mu się, ale głos mu się już nie trząsł; czuł teraz złość, widząc rodziciela.
- Właśnie przejeżdżałem - mężczyzna wziął papierosa od wuja i zapalił go, smrodząc jeszcze bardziej w kuchni.
Od tego zapachu nasz mag prawie zwymiotował, ale uparcie trzymał się w pionie, a w pięści ściskał list od swojej ukochanej. Dzisiaj mógł tylko pomarzyć o spokojnym śnie.
jak zwykle nie sprawdziłam błędów :v Manon?
ilość słów: 1120
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz