24 lut 2019

Od Satoru c.d: Manon

Minęło całkiem sporo długich, niemiłosiernie ciągnących się dni, odkąd Satoru widział po raz ostatni Manon, białowłosą czarownicę, która odeszła wraz z jego sercem. A gdzie? Tego młody Yoshida nawet nie wiedział. Przez te wszystkie dni doskwierała mu niesamowita pustka, czuł, że czegoś mu brakuje; nogami szurał po podłodze, godzinami wyczekiwał Manon w kuchennym oknie na parterze, a kiedy wuj starał się go jakoś pocieszyć, Satoru po prostu warczał na niego. Czasami, przyznam szczerze, tracił nadzieję, że Manon wróci. Czasami myślał, że wiedźmie obowiązki sprawą, że zapomni o nim, jakby był tylko krótkim epizodem w jej życiu. Zdarzały się, naturalnie, również lepsze chwile, kiedy to po prostu czekał - pełen nadziei i spokojny - a skąd brał się ów spokój? Sama nie znam odpowiedzi na to pytanie. Myślał o białowłosej jak się budził, wspominając karteczkę, którą zostawiła na poduszce (swoją drogą, karteczkę taszczy ze sobą wszędzie, słowo daję), myślał o niej, kiedy kładł się spać - wspominał wtedy, jak wprowadził czarownicę do swojego pokoju, ułożyli się obok siebie i całowali przez prawie całą noc, zapominając o bożym świecie. Ot, niby byście powiedzieli, typowe pierwsze lepsze reakcje po zakochaniu, ale ja wiem swoje i proszę się z tym nie kłócić. Gdyby nie goście siedzący na głowie maga, już dawno by zatracił się, siedząc w swoim pokoju i myśląc: "Manon, gdzie jesteś?", "Manon, czy wszystko w porządku?", "Manon, jak ci dzisiaj minął dzień?", "Chcesz dzisiaj spać ze mną?"... Ach, biedny chłopak, nie ma co. Wracając do gości, o których wspomniałam... Emilia, pierwsza miłość Satoru, prawie w ogóle się nie zmieniła, oprócz tego, że dojrzała i wydoroślała. Jej rysy się zmieniły, ociupinkę, ale wszystko inne było takie same. Satoru starał się być dla niej miły, uśmiechać się, rzucać jej jakieś anegdotki i od czasu do żartować sobie z byle czego, ale mimo wszystko, nie były do swobodne działania. Oczywiście, chłopakowi nie umknęło uwadze to, że dziewczyna przybliża się do niego, kiedy rozmawiali, głaszcze go po ręce, ramieniu, a gdy zakładała koszulę na guziki, to zawsze nie zapinały tych dwóch ostatnich, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę Satoru. Mag przechylał wtedy zawsze głowę, siłując się, aby nie palnąć, że to dosyć... żałosne działanie i że Emilia nie jest Manon, ale po pierwsze - co on sobie wyobrażał zrażając do siebie kobietę, z którą łączyła go przyjaźń, a według niej teraz łączyło coś jeszcze - a po drugie, tam zawsze gdzieś, w cieniu, z marsową miną, stał jego o trzy lata starszy brat i lustrował go wzrokiem, jakby doszukiwał się jakiejś skazy. W sumie jak zawsze. Gdy Satoru się wyprowadzał do gildii, Arsene miał osiemnaście lat. Teraz miał dwadzieścia trzy i zmienił się potwornie. Włosy mu pociemniały, skórę miał opaloną, był to prawie taki opalizujący brąz, jakby mieszkał w jakimś egzotycznym kraju - no i, naturalnie, doskonalił się w "Łowiectwie". Satoru od razu to zauważył, jego postawę - wiecznie przyczajoną, jak u kota na polowaniu; jego sztylety przy pasku (ze srebra, żelaza, jarzębiny i tysiąca innych materiałów zdolnych do zranienia nadnaturalnego stworzenia), a kiedy wrócił pewnego dnia z zakrwawioną, jarzębinową laską, Satoru myślał, że zwróci swój i tak niewielki obiad. Jarzębinową laską, bowiem, godziło się czarownice. Wszelkiego rodzaju, i te wodne, i te lądowe, i te potężne, i te słabsze. Kiedy Księżyć już wisiał wysoko, Arsene wrócił do domu wuja - przemoczony do suchej nitki, ubranie przyklejało się do niego, a z włosów ciekły stróżki wody - w rękach trzymał ogromny, koński łeb. Jego dłonie były całe pokryte w czarnej krwi i posoce, a rysy łba zdobił grymas wściekłości i przerażenia. Była to kelpie - demon wodny, jedno z najobrzydliwszych stworzeni, jakie mogłyby być. No bo, pod postacią konia, może i były ładne, może i były wręcz zniewalające, ale kiedy przeobrażały się w makabryczne stworzenia o szponach metrowych, o skrzelach prześwitujących przez skórę, o trzewiach wysuwających się spod fałd brzucha i pysku okrągłym, pełnym zębów, nie były takie piękne. Były wręcz... przerażające. Arsene rzucił łeb na podłogę tak, że przeturlał się pod stopy i tak już bladej Emilii. Dziewczyna usunęła się na podłogę tak, że jej twarz była na wysokości uciętego pyska kelpie.
- Coś duże macie te szczury - wymruczał Arsene, bezceremonialnie wchodząc do domu i wyciskając włosy na podłogę. - Satoru to posprząta, co nie, Oruś?
Chłopak miał ochotę przebić w tym momencie swojego brata jarzębinową laską. Albo jeszcze lepiej! Miał ochotę zamienić się w smoka i przyszpilić go do ściany. Ciekawe, co by wtedy zrobił. Już miał coś powiedzieć bratu, kiedy ciemnowłosy go wyprzedził:
- Śmierdzisz czarownicą, lepiej żebyś śmierdział kelpie.
I wszedł po krętych schodach na górę, do części mieszkaniowej, zostawiając Satoru z pasztetem pod postacią łba kelpie, a wuja Henry'ego z dźwignięciem na nogi Emilii. Chłopak zacisnął zęby - siłami woli powstrzymywał się, żeby nie palnąć, że on nie śmierdział, że czarownice nie śmierdzą, ale taka kłótnia z jego bratem nie miała najmniejszego sensu.
Od zdarzenia z głową minął raptem dzień, kiedy przy kolacji Arsene ogłosił uroczyście, że zaprasza Satoru na polowanie. Nie zdradził, na co, ani co powinien chłopak ze sobą zabrać. Po prostu rzucił - bądź gotowy za dwadzieścia minut. I zero baboszenia. Satoru prawie zapomniał, dlaczego tak bardzo nie cierpiał swojego brata. Chyba właśnie sobie przypomniał. Po upływie czasu dwudziestu minut, Satoru, w kurtce z łusek, które zostawiała jego smocza postać, czekał na swojego brata. Nie chciał iść na to polowanie, wiedział, że na pewno królika nie będą tropić. W planie miał po prostu "zgubić" brata w pewnym momencie i po "wielu próbach nieudanych poszukiwań" wrócić do domu. Dokładnie. On nie był Łowcą, nie był takim Yoshidą. Za to między innymi Manon go kochała. Wiedział o tym, nie miał zamiaru jej zawieść. Zabrał kartkę z właśnie tymi słowami ze sobą, schował ją pieczołowicie w kieszeni spodni. W końcu Arsene zjawił się tuż przy naszym magu i ze sztucznym uśmiechem podwinął rękawy bluzki łowieckiej.
Bez słowa wypchnął młodszego brata na dwór. Szli długi, nim wyszli z wioski, minęło sporo czasu. Następnie błądzili po lesie. Satoru nalegał, aby się rozdzielili, aby poszukali w dwóch innych miejscach na raz, ale jak na złość Arsene odmawiał kategorycznie. Trzymamy się razem, tak powtarzał. Satoru przeklinał go w duchu, chciał go ogłuszyć i zwiać, ale co by się stało, gdyby coś wtedy zaatakowało jego nieprzytomnego brata? Szli jeszcze tak przez ładne kilkadziesiąt minut, kiedy Arsene kazał chłopakowi ukucnąć i się schować. Satoru wykonał polecenie, ale pokusa wyjrzenia przed czym się kryją, zwyciężyła nad magiem. Uniósł głowę lekko do góry i... od razu rozpoznał Czarnodziobe w kobietach. Pobladł cały, serce zacisnęło mu się w piersi boleśnie i panika ogarnęła nim całym. Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Musiał coś zrobić! Tu mogła być... Manon...
Mózg mu w tym momencie zwiędnął, kiedy ujrzał młodą kobietę o rysach tak podobnych do Manon - takich samych, ale jednocześnie innych. To była jego ukochana? To ona? Zmieniła się... Satoru obawiał się, że go w ogóle nie pamięta - wyglądała jak jedna z najstraszniejszych i najpotężniejszych Czarnodziobych. Chłopak chciał do niej biec, chciał ją chwycić w ramiona tak bardzo, że aż ta świadomość go zabolała. Czy to była na prawdę ta sama Manon?! To musiała być ona, tylko ona miała takie białe włosy!
Arsene złapał go za nogawkę i ściągnął do dołu, gromiąc wzrokiem. Nie, Satoru nie mógł na to pozwolić. Obiecał. Poprzysiągł. Obiecał dla Manon, że on nie będzie polować, że to nie leży w jego naturze, bo nie leżało! A może... Wtem chłopak zrobił coś tak dla niego niespodziewanego, że aż sam był sobą rozczarowany i zaskoczony.
- TO YOSHIDAA! - wrzasnął na całe gardło, po czym spojrzał przepraszająco na Arsene'a. Modlił się, aby jego brat zaczął uciekać.


Manon? mam nadzieję, że głupota Satoru chociaż Ciebie nie zraża.

ilość słów: 1252

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz