Dziewczyna nie do końca wiedziała jak zareagować, czuła, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi, po czym opadnie bezsilnie na marmurową posadzkę. Było jej wstyd, że Satoru musiał widzieć ją właśnie w takiej sytuacji; poza tym, jak ona była ubrana? Jak typowa dziwka! Bez namysłu zaczęła zasłaniać się rękami, a jej oczy spoczęły na ziemi, tuż przy zapalniczce, którą opuścił z rąk jej wymarzony brunet. Stał tutaj, niczym jak na obrazku; stał, oboje stali, patrzyli się na siebie i po chwili odwracali wzrok, jakby samo spojrzenie przynosiło im ból; nie mogli się dotknąć, nie mogli się zbliżyć, nie mogli zrobić niczego; narażali się na czujny wzrok osób, które mogły ich obserwować w każdej sytuacji, bo nie wierzę, że Asterin tak po prostu zaufała słowom tej dwójki. Jak białowłosa miała wytłumaczyć się z tej sytuacji i czy w ogóle musiała? Nie mieli przed sobą żadnych obowiązków, Satoru pewnie też w przeciągu miesiąca spotykał się z wieloma kobietami, przecież był nad wyraz przystojny, a do tego taki inny od reszty; może już miał plany, żeby założyć rodzinę? Nie oszukujmy się, świat Manon za bardzo różnił się od świata ludzkiego; nawet, jeżeli kobieta chciałaby się wytłumaczyć, to czy uwierzyłby on, że mają obowiązek sypiania z przypadkowymi mężczyznami? To brzmiało tak dennie i nieludzko, niczym burdel na kółkach. Manon od miesiąca sporo myślała na ten temat, nawet aż za dużo; marzyła o tym, żeby urodzić się zwykłą kobietą, spotkać Satoru i zostać jego żoną, oczywiście, gdyby chciał, ale to nie miało prawa się wydarzyć; zazwyczaj wszystko, co sobie wyobrażamy, to tylko beznamiętne kłamstwa, oszukujemy sami siebie, aby poczuć się lepiej i żeby nadać życiu jakikolwiek sens.
- Za chwilę muszę wracać, mój mężczyzna na mnie czeka - kobietę potwornie paliły te słowa, gdy je wypowiadała, miała wrażenie, że jej gardło stopi się zaraz niczym lód; po wpływem wysokiej temperatury. Wiedziała, że jej słowa zranią chłopaka już na dobre, ale inaczej nie uwolniłaby go od siebie, nie mógł za nią biec za każdym razem, gdy ich drogi na nowo się krzyżowały, nigdy nie znalazłby prawdziwej miłości, gdyby tak ślepo podążał za wiedźmą. Manon opanowała drgawki, podniosła wyżej głowę i spojrzała jeszcze raz na chłopaka, którego twarz spędzała jej sen z powiek co noc. Widziała bardzo dobrze, jak jego twarz nabrała mocny grymas bólu, a oczy na nowo zaszkliły się od łez. Była podła, ale robiła dobrze; czuła się potwornie, tak naprawdę miała ochotę rzucić mu się na szyje i błagać na kolanach, żeby gdzieś razem uciekli, żeby nigdy, przenigdy już jej nie zostawiał, bo nadał jej życiu nowy sens i nauczył ją, co to znaczy czuć cokolwiek. - Mam nadzieję, że odnajdziesz szczęście, Satoru - gardło paliło ją bardziej, przez coraz to nowe, okropniejsze kłamstwa - Może kiedyś Cię odwiedzę, by poznać twoją nową rodzinę - uśmiechnęła się półgębkiem, ale jej słowa oznaczały ostatnie pożegnanie, którego uprzednio ich pozbawiono.
- Ty też, Manon - chłopak przegryzł wargi, jakby powstrzymywał się, żeby nie powiedzieć niczego więcej. Kobieta spojrzała ostatni raz na mężczyznę, który wniósł wiele kolorów do jej szarego życia, po czym weszła na nowo do kamienicy Gravesa. Co ty zrobiłaś idiotko! Głosy w jej głowie nie dawały jej spokoju, nawet jej "wiedźmie ja" zostało przez nie zagłuszone. Idź i natychmiast to odkręć, inaczej ja skręcę ci kark! Nie wspominałam, że dziewczynka była kiedyś na tyle samotna, że rozmawiała sama ze sobą, przez co jej umysł wygenerował jej sobowtóra-przyjaciela? Ha, a jednak. Zwykle zgadzał się on z Manon, ale teraz miał ochotę nakopać jej do dupy i to solidnie. Dziewczyna wiedziała, że traci właśnie szansę na szczęście, ostatnią, bo powiedziała zbyt wiele potwornych słów, żeby Satoru kiedykolwiek jeszcze postarał się ją znaleźć.
- Ty pierdolnięta kretynko, a niech cię trafi szlag i sto piorunów - powiedziała sama do siebie, gdy wchodziła do sypialni, w której czekał już jej potencjalny kandydat na ojca dla dziecka. Graves zbliżył się do dziewczyny, a ta kopnęła go z całej siły w krocze, mężczyzna zgiął się w pół i zaczął krzyczeć z bólu. Białowłosa nawet tego nie przemyślała, jak zwykle nie liczyła się z konsekwencjami, złapała za swój płaszcz, szybko nałożyła go na siebie i wybiegła na nowo z budynku; nie miała pojęcia, gdzie podążył Satoru, ale coś podpowiadało jej, aby biegła na wprost i to jak najszybciej tylko mogła. W końcu zobaczyła go w oddali i zaczęła wykrzykiwać jego imię, błagała, aby się zatrzymał, lecz chłopak nie reagował, nawet się nie odwrócił i wiedźma wcale mu się nie dziwiła; paręnaście minut temu zraniła go niesamowicie mocno.
- Satoru proszę! - krzyknęła, ale nie miała siły dalej biec; jej rany nadal się nie zagoiły, przez co miała wielką trudność w łapaniu prawidłowo oddechu. Jej myśli gryzły się ze sobą w rozbrajająco szybkim tempie - Ja Cię Kocham! - warknęła i opadła na kolana z 200 metrów od chłopaka, który na te słowa stanął jak dąb; jakby ktoś poraził go prądem. Zdrowy rozsądek dziewczyny właśnie uciekł wraz z jej wiedźmią naturą.
Nie spaprałam?;-; Satoru?
ilość słów: 809
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz