14 lut 2018

Od Stefki — Misja "Teatru"

Na litość boską, co jest nie tak z tymi ludźmi? Piękne kwiaty, zadbane kwiaty, w doniczkach, cudownie pachnące, najwspanialsze na świecie, radujące serce każdej kobiety, mężczyzn zresztą też i nie udawajcie, że jest inaczej, bo wiem, że tylko czekacie na swoją miłość, która stanie w waszych drzwiach z różami i obcałuje was za wszystkie te czasy, wręcz zaleje wodospadem uczuć. Chyba każdy tego chce. W większości. Chyba. No. Tak. Przejdźmy dalej, nie ma co się pastwić w nieskończoność nad jednym tematem.
No i macie te piękne kwiatuszki, to nie, wolicie kupić sztucznego chabazia, albo, co gorsza, bombonierkę! (Żartuję, sam wolałbym czekoladki od zasranych kwiatów, tylko gnije, albo się ususza, no, na co to komu, jezu)
A nam, biednym sprzedawczykom tych beznadziejnych wyschniętych na wiór patyków z litrami wpompowanej odżywki, byle się utrzymało przez dzień, zostaje padać na kolana przed klienterię i wręcz błagać o wykupienie tej jednej, biednej, pierdolonej, kurwa jego mać gerbery, patrz, jaka jest piękna, weź pan tego chaszcza, bo mnie szlag jasny trafi, a nie chcę zemrzeć w tak debilnym momencie, jak sprzedawanie kwiatków, na których pyłek swoją drogą miałem alergię i kichałem jak pojebany, smarcząc na lewo i prawo, wycierając czerwony nos i płacząc nad swoim żywotem, bo przecież mogłem iść na to prawo, przynajmniej bym kupował sojowe gówno i chodził na sztuki walki, żeby się przed towarzystwem pochwalić. Patrzcie, jaki ja piękny, zgrabny i powabny, nie, chuj, dupa, cyc, do kwiaciarni, Stefka, pelargonie czekają!
Fuknąłem trzy razy pod nosem, przecierając doniczkę, nówka sztuka, nieprzejechana w żadnym calu, dostawa dopiero przyszła, trzeba towar rozpakować i suszyć ząbki, pałając cichą nadzieją, że może się dzisiaj jakaś rybka nawinie na haczyk i nie wróci się samotnie do domu. Marzenie ściętej głowy. Westchnąłem, odkładając biedną, ceramiczną obudowę na półkę i schylając się po kolejną.
Dzwoneczek. Klient? O tej porze? Proszę państwa, mamy rekord!
— Dzień dobry, w czym mogę służyć? — Wyszczerzyłem się firmowym, najurokliwszym uśmiechem, jaki miałem tylko w zanadrzu, do potencjalnego zakupowicza, który mógł mnie ocalić od wywalenia na zbity pysk, bo obroty mieliśmy marne, a roślinki gniły od ilości wypalanych przeze mnie szlugów na godzinę. Niedługo powstanie miara zatrucia płuc, jedna stefka, dwa stefki, piętnaście stefków to już śmierć kliniczna, dobranoc, życzymy miłej podróży, reklamacji nie przyjmujemy, dziękujemy za wspólne wyjazdy z TKP!
Mój uśmiech, mimo że najpiękniejszy, na jaki mogłem się wysilić, był tak przesiąknięty kpiną i irytacją na świat otaczający, że świńskie oczęta klienta od razu zniknęły pod otłuszczonymi powiekami, krzaczaste brwi prawie się zetknęły (jakby na co dzień się nie przytulały), a fałda na czole jeszcze bardziej pogrubiała, wraz z jedną, narastającą bruzdą pod spodem. Charknięcie, a następnie mało co mi do nowej doniczki nie splunął, memłając przy okazji wąskimi, uwalonymi sosidłem ustami. Dopiero co się panicz najadł i przyszedł pewnie po kwiatki na dokładkę. Brud, smród i gnojowisko, nienawidzę ulanych skurwysynów. Jednak, jak to się mówi, klient nasz pan.
— Wiązanka na przyszły tydzień, ładna — bąknął jedynie, rzucając na stolik sakiewkę i bez zbędnych ceregieli opuścił lokal, zostawiając mnie w przepotężnej kropce i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Z dnia na dzień coraz bardziej nieciekawi ci ludzie, a chamstwo się wręcz z nich wylewa. Ani me, ani be, ani kukuryku i co ja mam z tym zrobić? Otworzyłem torebkę, by zobaczyć dość sporo rubli i karteczkę z adresem. Teatr. Nie no, jak kto woli, ale myślałem, że jak już coś takiego się dzieje, to dostanę więcej wytycznych. No cóż, praca to praca, mus to mus, zostaje mi nic innego, jak walnąć krzywy bukiecik, spsikać go perfumami i machnąć ręką, bo kwiaty same w sobie pachniały dość mizernie.
Byle do przodu, Stefka, byle do przodu.

xXx

Róże, pnącza, listeczki i różne śliczności, wszystko zawinięte szczelnie w celofan, obwinięte uroczą (najurokliwszą, jaką znalazłem) wstążeczką i ładnie udekurowane, bo miało ładnie wyglądać i przyznam, że jak na mój absolutny, ale to absolutny brak gustu, to wyszło mi nawet, nawet. W trąbkę, rzekłbym wręcz. Porwałbym się i na stwierdzenie, że w puzon. Podziwiajcie panie i panowie, teatr na pewno będzie, a ja zabłysnę, jak ta gwiazda betlejemska, kwiaciarnia Stefki, zwalą się tu tłumy, każdy będzie chciał moje bukiety.
Tak, z pewnością, godoj dalej panoczku i śnij marzenia ściętej głowy, bujda na resorach, nawet nasiona stokrotki nie sprzedasz przy dobrych wiatrach. No, a chcę zauważyć, że kryzys gospodarczy już hen, hen za nami, a wy dalej nie pozbieraliście się z dołka finansowego, towarzyszu. Umrzecie na suchoty, zobaczycie, a ratunku dla was już nie będzie. Amen.
Wziąłem nieszczęsne kwiaty z głośnym westchnięciem, poprawieniem okularów i dopięciem ostatniego guzika w długim, czarnym płaszczu, na który normalnie nie było mnie stać, ale hej, od czego są second-handy? Lumpexy górą, znajdziesz tam wszystko, a często gęsto nówka nieśmigana, tylko śmierdzi w opór i się charakterystyczny zapach zostaje na długo w nosie, na ubraniach i we włosach, a potem patrzą na ciebie, jak na największego biedaka. Tak, ledwo zbieram grosz do grosza, podziwiajcie mnie! Żyję? Żyję. No ja nie przeżyję? Jak nie ja to kto? No nikt, taka prawda.
Szybkie, twarde kroki, nigdy nie poruszałem się tak zwinnie i giętko jak inni, wręcz jakby mi wsadzili kija w dupę i kazali paradować po mieście. Albo grozili stryczkiem. Obie opcje bardzo akuratnie do sytuacji.
Adres był mi znany, niejednokrotnie mijałem owy teatr. Wyżyny intelektualne, tylko inteligencja może pozwolić sobie na tak poważne obrzędy, jak oglądanie facetów przebranych w kalesony. W sumie to sam z chęcią bym pooglądał, ale to kiedyś, jak już ukradnę swój pierwszy milion, bo zarobić nie da rady i jestem tego bardziej, niż pewien. W sumie to dobrze, budynek nie był zbyt daleko, wręcz w okolicy kwiaciarni. Może to dlatego ten knur wstąpił akurat do niej, bo była najbliżej, a tłuste nóżki nie mogły już dłużej nosić tych przeklętych dwóch ton przyjętych w obwarzankach i mięchu, którym pewno się obżerał gorzej, jak niedźwiedź przed zapadnięciem w tak bardzo umiłowany sen zimowy.
No i wpełzłem do teatru przez potężne drzwiska, nie kwapiąc się nawet na zapukanie, czy jakiekolwiek z takowych ceregieli. No, a tam co? Harmider, chaos, panika, ludzie uciekajcie, pali się i wali, przerażenie na twarzach, strach w oczach i głośne lamentowanie, bo nie było jakiegoś Zancera, Zencera, Zacne? Cholera go tam wie, wszyscy mają jakieś porypane imiona, jakby matka go normalnie nazwać nie mogła, na przykład Zenon. Bardzo porządne, ładne imię, no czego więcej pragnąć? Wcale nie tak, że im zazdrościłem, bo sam miałem żeńską wersję męskiego imienia, czy co to tam wie, wcale. Westchnąłem cicho i chrząknąłem, starając się o zwrócenie na siebie uwagi owych person. Spojrzenia padły na mnie wręcz natychmiastowo, a ich oczy błysnęły niebezpiecznie radośnie i nim się porządnie spostrzegłem, to stałem w przymiarkach, bo jak to powiedział jakiś dyrektor, wyglądam zupełnie jak ich gwiazda wieczoru. Aktor, który jakimś prawem śmiał zachorować i sprowadzić na mnie te męki, katusze, dramaty.
Gdy po pół godzinnej bitwie z nimi doszedłem do wniosku, że nie dam im rady i tak czy siak, skończę występując, jak ten pajac, a jeszcze dostanę za to kasę, to w sumie już nawet się nie opierałem, wręcz opadałem w ich ramiona, czekając na poklask i jakiś soczek z rurką, jak to na prawdziwą divę estrady przystało. Jeszcze tylko winogronko proszę podać i będziemy w domu.
No i wtedy dotarło do mnie, że za samo leżenie i pachnienie to ja piniążków nie dostanę i oto przede mną staje wyzwanie, bo, cholera jasna, mam się nauczyć jakiejś roli i odegrać magiczne przedstawienie. Ciekawe jak, skoro jedyne, co zrobić mogę, to machnąć kogoś w kamień i podziwiać jak stoi bez większego celu. Cudownie, nie ma co, a cała ta maskarada za trzy dni i co ja mam zrobić? Nauczyć się nie nauczę, bo nawet nie mam jak, zostaje rzeźbić w fekaliach, które podstawiono mi pod nos i liczyć na to, że jakimś cudem wybrnie się z opresji. Tak, zdecydowanie mi się uda. Marzenie ściętej głowy. Powtarzam się, ajci, aj.

xXx

Oczywiście, że musieli mnie przedstawić imieniem tego skurwibąka i zabrać mi całą chwałę, blask reflektorów i atencję, bo jakże by inaczej. Przecież Stefka nie ma absolutnie żadnego wydźwięku w świecie showbiznesu, a tylko tego pragnie cała śmietanka towarzyska. Plotki, ploteczki, występy, występiki. Byle ogromne koło finansów i gazet z informacjami wyssanymi z palca się kręciło i nie zatrzymywało, bo wtedy całą gospodarka runie na łeb na szyję i uciekajcie panowie ile sił w tych koślawych nóżkach.
No, ale czas w końcu doprowadzić do skutku istnie szatański plan, na który wpadłem dosłownie wieczór przed występem. Odrobina zabawy chyba nikomu nie zaszkodzi, a tępe osły uwierzą w każdą bujdę, także...
— Jak może i wiecie albo i nie, teraz się okaże, kto czytał uloteczki, zaprezentuję wam występ pełen czarów! Magia, iskierki i różne bajerki, wiadomo, proszę państwa. Jednakże, aby moje sztuczki się udały i powaliły każdego, muszę prosić osoby noszące okulary i szkła kontaktowe o jak najszybsze pozbycie się soczewek, o ile jeszcze tego nie uczyniliście! Prędko, prędko, inaczej ominie was cała frajda i finezja moich sztuk! — Klasnąłem z podirytowaniem, bo naprawdę nie miałem ochoty się użerać z paskudami. Oczywiście naiwni zdjęli wszystko i patrzyli zza mgły na moją sylwetkę. O ile cokolwiek widzieli. — Raz, dwa, trzy, śpicie. — Jedno mrugnięcie wystarczyło, by cała sala zmieniła się w muzeum rzeźb kamiennych, a ja miałem chwilę, czyli dokładnie dwie godziny na pospacerowanie, pobawienie się z psiakiem sąsiadki, czy wypicie kawy, a po powrocie odczarowanie publiki z głośnym „Dziękuję za uwagę, byliście cudowni!” na ustach. No bo przecież widzieli całą sztukę, a więc klaskali, tak jak inni, by nie wyjść na markotniaków, którzy przysnęli w środku całego spektaklu.
Zaprawdę, byliście cudowni.
A kasa wpadła? Wpadła. Nawet podwójnie, bo bukiet został wręczony nikomu innemu, jak mi.
Ave Stefka!
Ave ja.

Ilość słów: 1601

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz