10 mar 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru był w cholernie dobrym humorze, mimo że doskonale wiedział, jak ulotne może to być. Nie musiał nic mówić, nie musiał nawet wypowiedzieć żadnej sylaby, zdawało mu się, że jego miłość go rozumiała bez tego, to właśnie było niesamowite. Yoshida, gdyby miał do wykorzystania jedno życzenie, najpewniej życzyłby sobie spokojnego życia z naszą Manon, którą darował na prawdę rzadkim, niespotykanym uczuciem. Nie sądził też, aby mógł kochać kogoś innego tak mocno, z takim oddaniem, po prostu wydawało mu się to niemożliwe. W tym momencie, kiedy opuszczali mały domek, był nawet wdzięczny, że tutaj stał, że tutaj Manon go zaprowadziła. Zdawało się, że powiedział, przekazał w pewien sposób czarownicy dokładnie to, co powiedzieć chciał. Szli razem, może nie wyglądając tak ogładnie jak przed wejściem do chaty, ale i tak przynajmniej dobrze; szli obok siebie, we dwójką, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że stykają się ramionami, dłońmi... Po prostu ten dotyk zdawał się być niebywale naturalny, jakby po prostu m i a ł być, koniec i kropka. Tego młody Yoshida nigdy nie czuł, a to uczucie było niebywałe, niesamowite (szczerze, życzę go wszystkim). Jak już wspomniałam, wątpił, aby mógł poczuć to samo z inną osobą - nie mógł, po prostu nie mógł. Na Bogów, chciał Manon - tylko jej. Nie Emilii! W ogóle się zastanawiał skąd ona się znalazła w takim centrum uwagi; czyżby była przyjaciółką czarownic? Satoru w to wątpił.
Szukali Arsene'a. Satoru, jako młodszy brat, nie raz musiał za nim podążać, nie raz musiał za nim biec, jak głupi pies, lecz teraz odnalezienie szatyna było kluczową sprawą, on (tak wydawało się młodszemu Yoshidzie) znał sposób w jaki mogą stąd odejść. Kiedy zobaczyli go pod drzewami z... postacią księdza w białym płaszczu, Satoru stanął wryty w ziemię i bez krztyny zrozumienia patrzył się na nieznajomego. Był on na pewno osobliwą postacią - w dodatku teraz połowa jego twarzy wyglądała, jakby ktoś przejechał po niej palącą się pochodnią.
Satoru nie wiedział, co Arsene najlepszego wyprawiał, dlaczego rozmawiał z tym mężczyzną i już miał się zapytać, o co, do jasnej cholery, chodzi, kiedy wyprzedziła go Manon stanowczo odradzając jego bratu jakiegokolwiek kroku w stronę mężczyzny. Wtedy nieznajomy odwrócił się do nich, ukazując pełny profil i posłał uśmiech w stronę Manon. Satoru nie spodobał się ten uśmiech, ani trochę. Drgnął, kiedy zobaczył, że wcale nie jest przyjazny, wcale nie jest nawet... neutralny. Był uosobieniem negatywnych emocji.
- No i przywiało nam kolejnego demona - poważny, głęboki głos mężczyzny, chyba księdza, poniósł się echem po lesie i po drzewach.
Mężczyzna przeniósł spojrzenie na zdezorientowanego Satoru i splunął na ziemię, przeklinając duszę chłopaka. Popatrzył się na niego z pogardą, po czym z taką samą niechęcią spojrzał na Manon. Uwierzcie mi, że naszemu bohaterowi wcale się to nie podobało.
- Oho, zawód całej rodziny brata się z dziewką Szatana - ksiądz mlasnął. - Na imię mi Mefisto, robaku. Dzięki mnie żyjecie. Podarowałem twemu bratu pierścień Salomona lata temu i jak widać... w końcu uratował komuś tyłek.
Salomon. Satoru wiele słyszał o tym Księciu Piekła. Podobno zabijał swoim oddechem, oczy lśniły mu bardziej od aureoli Boga i jednym machnięciem dłoni mógłby zmieść całe życie z Ziemi. Chłopak miał niezły mętlik w głowie, po pierwsze - Mefisto było skrótowym Mefistofeles, a z kolei Mefistofeles był również Księciem, a po drugie - jego brat, oddany Łowca... właśnie bratał się z czarną, nekromancką magią. Brunet spojrzał na swojego brata, lecz ten patrzył z dumą na swego towarzysza, jakby po prostu czuł, że nie ma obowiązku tłumaczenia się młodszemu Yoshidzie.
- Ojcze Mefisto, wrócimy na Ziemię, obawiam się, że tak musimy postąpić - powiedział Arsene.
- Oh nie, mój chłopcze, nie na mojej warcie, ty pyszałku.
Nagle ksiądz chwycił w palce podbródek i tak wysokiego Arsene'a. Urósł w oczach, przerastał ciemnowłosego o trzy głowy, oczy całkowicie zalały się czerwienią, a szeroki uśmiech rozciągnął usta księdza w obrzydliwym grymasie. Arsene jednak pozostał niewzruszony; bruzda przecięła mu czoło i patrzył się uparcie w oczu swego towarzysza. Satoru chciałby mu pomóc, ale chyba był zbyt bardzo zadziwiony zaistniałą sytuacją. Co się, do jasnej cholery działo.
- Pierwej poznacie waszego gospodarza, dopiero potem wrócicie na swoją Ziemię. Arsene, ile razy mówiłem ci, chłopcze, że wszystko ma swoją cenę, ty idioto. Ceną jest konfrontacja z samym Salomonem za pobyt na jego ziemiach - ksiądz, a raczej teraz potwór-ksiądz chwycił szatyna tak mocno za brodę, że poleciała z niej strużka krwi.
Satoru pokręcił głową, podszedł do przodu, mimo tego, jak źle mogło to się skończyć i już otworzył usta, aby coś powiedzieć, kiedy Arsene go wyprzedził. Teraz niebieskie oczy patrzyły się również w niebieskie oczy - braciane.
- Satoru, nigdy nie wybaczę ci zdrady nazwiska, ale żyj ze swoją ukochaną długo i szczęśliwie. Jeśli usłyszę, że czynisz moje błędy, nie żyjesz. I dopilnuję tego sam.
Jego brat rzucił mu wielki, srebrny pierścień. Młodszy z Yoshidów złapał go w locie, zbyt roztrzęsiony tym, co widział, aby się skupić. Czy jego brat właśnie się z nim żegnał? Bo jeśli tak, to słabo mu szło, i to cholernie słabo. Satoru miał ochotę rzucić się tam, do Arsene'a i mu pomóc, ale stanowcze spojrzenie swojego brata wystarczyło, by go zatrzymać. Nie chciał w ogóle słuchać tego, jak brat się z nim żegna. Do jasnej cholery, to był jego brat - mimo kłótni, nienawiści, różnicy, jaka ich dzieliła, w końcu mieli w sobie rodzinę... Nim brunet, młodszy z rodzeństwa, zdążył coś powiedzieć, pierścień zaczął jaśnieć karmazynem. W jednej chwili Satoru widział Arsene'a, który kopie ciężkim buciorem Mefista w twarz, a w drugiej chłopak widział dziedziniec miasta, w którym mieszkał jego wuj. Przerażony skoczył na nogi, mimo bólu. Co się działo? Co się właśnie stało? Gdzie Manon, gdzie Arsene? Dlaczego tak też musiało się stać? Nawet nie wiecie, jakie uczucie ulgi zalało serce młodego Yoshidy, kiedy zobaczył Manon o kilka stóp dalej. Podbiegł do niej i pomógł jej wstać, przepraszając za to, że on nic nie wie, że nie rozumie i za zbędny kłopot. Byli w Piekle, ale za jaką cenę?! Czy Arsene wróci? Powoli do chłopaka docierało to, że nie. Przełknął ślinę i spojrzał na lekko pobladłą twarz Manon. Czy on właśnie zostawił swojego brata na pastwę losu?
- Spokojnie, nie zostawiliście go - podszedł do dwójki wspierającej się o sobie nawzajem wysoki mężczyzna z kruczoczarnymi włosami do łopatek i odziany w najdroższe garnitury. - Zaznał mojej... sympatii. I wy też. Lubię to, co zabronione, a wasza relacja takowa jest.
I mężczyzna zniknął, jak się pojawił. Był to sam Salomon, we właśnie swojej osobie. Satoru kamień spadł z serca, Arsene był w jakimś stopniu bezpieczny. Na pewno żył, jeśli można było to tak ująć. Bo... może zabrzmi to dziwnie, ale na prawdę uwierzył mężczyźnie. A to... co powiedział o Yoshidzie i Manon... Cóż, nawet jeśli dla innych, to, jaką emocją się darzą jest zabronione, dla niego zawsze byłoby czymś najważniejszym. Dopiero po chwili dostrzegł, jak mocno ściska ramię Manon i zabrał rękę, ponownie przepraszając, trochę czerwony na twarzy. Wypuścił drżące powietrze z płuc. Mieli czas, prawda? Nie byli w Piekle, nie widział nikogo wrogiego, niczego, co by na nich wyskoczyło. Powiedział sobie, że wyciągnie brata z Piekła, ale musi poukładać sobie wszystko w głowie i znaleźć na to sposób - na pewno jakiś był. Teraz jest z Manon - a ostatnio uświadomił sobie, aby cieszył się tym teraz. Wiedział, jak cholernie zagmatwana była ta cała sytuacja, jak bardzo była... dziwna, ale był zmęczony, głodny. Wypompowany przez ponowny przeskok pomiędzy światami... Spojrzał na Manon.
- Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz zjeść coś ze mną? - uśmiechnął się, na prawdę się uśmiechnął. Mieli może i mało czasu, może i kilka miesięcy, ale chciał na pewno ten czas wykorzystać, póki mógł.

tak bardzo sorry, jeśli to nie ma sensu XD Manon?

ilość słów: 1265

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz