10 mar 2019

Od Manon c.d: Satoru

Dla Manon wszystko to działo się tak szybko, że jej organizm po tych wszystkich przeżytych chwilach nie mógł się jeszcze wystarczająco dostosować; byli w piekle, później ta ostra wymiana zdań z księdzem-psychopatą, zdanie Arsene; Arsene, który tak nienawidził wiedźm, a mimo wszystko życzył im z całego serca szczęścia, poświęcając się i swą wolność, aby Manon razem z Satoru mogli się wydostać. W oczach białowłosej przestał być Łowcą, a zaczął być... Dobrym człowiekiem, osobą, którą ceniło się bez granic możliwości. Było jej przykro, gdy widziała, jak przeżył to Satoru, jak myślał, że jego brat odchodzi na zawsze, więc nasza wiedźma przysięgła sobie, że mimo wszystko, nieważne jakim kosztem, wydostanie brata swojego ukochanego z podziemi; nawet jeżeli miałoby to jej zająć wieczność. Po chwili znaleźli się już w miasteczku, w którym pierwszy raz się poznali; jak zwykle tętniło życiem, było wesoło, a na niebie pojawiło się jasne słońce, które przyjemnie ogrzewało twarze wszystkich dookoła; było tak normalniej, choć też niedobrze.. To jest pierwsze miejsce na liście miejsc, które muszą przeszukać Czarnodziobe, aby odnaleźć naszą nieszczęsną następczynię, mimo wszystko Manon była zadowolona, cieszyła się tą chwilą, uwielbiała czuć, że na nowo może być z Satoru; tu i teraz, reszta już nie miała znaczenia, a wszystko dookoła rozmywało się, jakby było nic nie wartym tłem, bo cała uwaga spoczywała tylko na tej dwójce; widzieli tylko siebie i to właśnie było w nich najpiękniejsze. Mężczyzna zaproponował jej kolację, więc dziewczyna bez zawahania odpowiedziała na pytanie pozytywnie. Poszli do baru, ale nie do tego, w którym niedawno gościła Manon, aby swój pierwszy raz przeżyć z jakimś nic nie znaczącym facetem; nie bardzo chcieli psuć sobie tego dnia negatywnymi wspomnieniami; żyli chwilą, od tej pory to było dla nich najwłaściwsze zachowanie, ponieważ znów lada moment mogli zostać rozdzieleni; nie wiadomo na ile, ich życie zdawało się być kostką Rubika, to od nich zależało, czy ułoży się idealnie. Manon zamówiła lekko surowe mięso; bo wiadomo; wiedźma na zawsze pozostanie wiedźmą, chociażby w najmniejszej części, ale jednak. Cieszyli się sobą, chociaż mieli tak wiele do stracenia; znów razem, ale na jak długo? Pozostało im jedynie gdybanie, ale szkoda psuć sobie tych chwil jakimiś bezsensownymi przemyśleniami. Po wszystkim udali się do domu Henryego, Manon była przekonana, że przywita ją z otwartymi ramionami, przecież już dawno się do niej przekonał, co naprawdę ją uszczęśliwiało, bo widziała jak pozytywny wpływ miał na Satoru, była mu wdzięczna, że nie dawał mu się załamać i trzymał go twardą ręką wtedy, gdy chłopak najbardziej tego potrzebował; czuła, że zastępował mu ojca, jak poniekąd Cassiopeia naszej Manon matkę. Mężczyzna otworzył im drzwi widocznie uradowany, ale Manon i jej... Dosyć wyczulony zmysł węchu (przez wieczne życie na zewnątrz, z dala od "cywilizacji") wyczuła, że w pomieszczeniu znajduje się również... Jakaś dziewczyna. Weszli, a na kanapie siedziała.. Dobrze jej znana Emilia; ucieszyła się, gdy zobaczyła Satoru i niemal dorównując prędkości błyskawicy doskoczyła do chłopaka.
- Jejku Satoru, tak się martwiłam! - rzuciła mu się w ramiona, a Manon ledwo powstrzymała się, żeby jej nie odepchnąć, ale wiadomo, jej siła była na tyle mocna, że odrzuciłaby Emilię na drugą stronę pomieszczenia przy okazji łamiąc jej wszystkie kości, ahh cóż to byłaby za przepiękna symfonia! Dziewczyna powoli wysuwała swoje pazury, zachowując grobowy wyraz twarzy, ale ktoś złapał ją za rękę.. Może nie złapał, ale delikatnie chwycił, dziewczyna spojrzała na wuja Yoshidę, który kiwał jej przecząco głową, że nie ma takiej potrzeby, że powinna tylko zacząć głęboko oddychać i to przeboleć; nie byłoby w tym nic dziwnego, ale dziewczyna mu zaufała, czuła, że mężczyzna ma rację i powoli schowała je z powrotem.
- Jestem Manon, dziewczyną twojego przyjaciela - odparła i z trudem uśmiechnęła się do kobiety, która na całe szczęście już puściła młodego Yoshidę. Nie muszę tłumaczyć, że Manon idealnie podkreśliła słowo DZIEWCZYNĄ a tym bardziej TWOJEGO PRZYJACIELA, prawda? Otóż, gdybyście tylko widzieli tą pełną bólu twarz Emilii, przysięgam, że ta mina będzie się śniła naszej wiedźmie jeszcze przez paręnaście lat; i będzie to naprawdę przepiękny sen, bo ta satysfakcja, jaką Manon zyskała przez te słowa, była nie do opisania.
~~*~~
Tydzień później Manon czuła, że coś niedobrego dzieje się z jej ciałem, ale zdziwię was, bo to nie przez Emilię, ta wyjechała jakieś dobre parę dni wcześniej pięknie załamana! Jak na razie żadne wiedźmy z Klanu Czarnodziobych nie dały znaku życia, więc żyło jej się tak... Tak cudownie normalnie. Codziennie bolał ją brzuch, zdarzało się również, że zaraz po posiłku musiała iść do toalety, aby opróżnić zawartość żołądka, przez co bardzo marniała, ale nie chciała dać się zbadać wujowi Satoru, ponieważ tłumaczyła się tym, że wiedźmy czasami tak mają; to prawda, nie są przyzwyczajone do ludzkiego pożywienia; takiego ugotowanego, doprawionego.. To mogło być przecież to, więc właśnie tak to wszystko argumentowała; musiała się oswoić z nowym życiem, na razie dano jej z tym spokój. Wieczorem siedziała przy oknie i patrzyła w gwiazdy, zawsze lubiła to robić, ponieważ wydawało jej się, że może w ten sposób spojrzeć na matkę; dobrą matkę; Lothian Odważną; wiedźmę, która się postawiła, więc na pewno nie trafiła do piekła, Bóg być może jej wybaczył. Nagle poczuła znajomy zapach tytoniu, a za nią pojawiła się dobrze znana jej postać, za którą tak mocno tęskniła.
- Cassiopeio! - uradowana podbiegła do starszej wiedźmy i rzuciła jej się w ramiona. Ta mimo tego, jak bardzo wydawała się wściekła; odwzajemniła uścisk. Przez ten szybki ruch dziewczynie znowu zrobiło się niedobrze, ale opanowała sytuację.
- Manon, musimy poważnie porozmawiać - odparła i usiadła na fotelu, zawsze kochała dramatyczne wejścia. Białowłosa zauważyła, że słowa szamanki brzmią poważnie; czyżby miała wizję, że Manon umiera? Nie no, życie nie mogło być aż tak niesprawiedliwie, żyła dobrze jedynie przez tydzień! - Jak myślisz, dlaczego się tak źle czujesz? - spojrzała na dziewczynę pytającym wzrokiem, który nie oznaczał niczego dobrego. Manon umiera. To jednak prawda.
- Oh nie martw się, to tylko to ludzkie jedzenie, ale myślę, że kiedyś się do niego w pełni już przystosuje - uśmiechnęła się do Czarnodziobej jak tylko najpewniej mogła. 
- Manon, ty jesteś w ciąży - słowa szamanki jeszcze przez chwilę dudniły w głowie białowłosej, odbijały się echem od ścian i krzyczały w niebogłosy ciągle powtarzając te trzy słowa; jesteś w ciąży. Przecież to było do diabła niemożliwe, każdy o tym wiedział. Manon jako pierwszą reakcję obronną wybrała śmiech, więc tak też jej po części odpowiedziała.
- Mylisz się, w ciążę możemy zajść tylko podczas Krwawego Księżyca, Cassiopeio - odparła pewnie, chociaż druga część jej ciała mówiła ostro i wyraźnie; a co, jeśli nie? Nigdy nie zdarzało się, żeby najstarsza kapłanka w Klanie się myliła.
- W ciąże możemy najpewniej zajść w dniu Krwawego Księżyca, istnieje szansa, doprawdy znikoma, że innego dnia też się uda, ale ty zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie, więc los postanowił cię pobłogosławić synem, Manon, oboje jesteście teraz w wielkim niebezpieczeństwie.
Przez te słowa Manon prawie zemdlała.
~~*~~
Cassiopeia opuściła pokój Satoru i Manon już jakąś godzinę wcześniej, ale nasza białowłosa dalej siedziała w tym samym miejscu, wpatrując się tylko w jeden punkt na ścianie; w jakiś obraz, siedziała niczym zawieszona lalka teatralna, która nie może poruszyć się bez jakiegoś bodźca. Nie mogła w to wszystko uwierzyć, trzymała się za brzuch; płakała może z jakieś pół godziny, ale postanowiła się uspokoić, aby nie wzbudzać podejrzeń. "Będziesz okropną matką. Już jesteś okropna. Współczuje twojemu dziecku. On zginie, tak czy siak. Brawo, skazałaś go już na śmierć". Po jakimś czasie wyglądała już w miarę normalnie, ponieważ od zawsze była dobrą aktorką; meh, co ja mówię, znakomitą! Jej ręce dalej spoczywały na brzuchu, jakby próbowały wyczuć ruch... Rozpoznać bicie serca, chociaż na to było jeszcze zdecydowanie za wcześnie; coś żyło w niej, istniało i było to tak wspaniałe, a jednocześnie tak przykre. Jakiś czas później do pokoju wszedł Satoru, chłopak, który jeszcze nie wiedział, że dziewczyna właśnie stała się chodzącą bombą atomową i że na zawsze zepsuła jego życie; czuła się podle. Błękitnooki uśmiechnął się do swojej ukochanej, a ona odwzajemniła ten uśmiech, ale już z nieco bardziej przygaszonymi emocjami; nie wiedziała jak miała o to zapytać, żeby nie wzbudzać kolejnych podejrzeń.
- Satoru, jak myślisz - próbowała się nie wahać, ale było to naprawdę ciężkie zadanie - Mógłbyś mieć kiedyś dzieci? - na szczęście głos jej się nie załamał, zachowała zimną krew, chociaż wewnątrz była titanikiem uderzającym w górę lodową.

Badum tss, Satoruś?


ilość słów: 1350

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz