11 mar 2019

Od Satoru c.d: Manon

Można by powiedzieć, że Satoru i Manon spędzili cudny tydzień razem - po w końcu ze sobą, prawda? Młody Yoshida był szczęśliwy, że mógł spędzić czas ze sobą, że byli teraz i tylko to teraz się liczyło, lecz widząc to, jak Manon po prawie każdym posiłku wędruje do toalety niepokoiła naszego maga. Białowłosa tłumaczyła się, że to ludzkie jedzenie - jest za bardzo doprawione, za bardzo wygotowane albo wysmażone. Satoru postanowił, że w takim razie odwiedzi rzeźnika i poprosi go o mięso, które może bardziej podejdzie Manon do gustu. Wrócił wieczorem, było już ciemno i postawił styropianowe opakowania na stole, uśmiechając się szeroko do swojego wuja. Odpowiedział mu swoim szybkim, może trochę zaskoczonym uśmiechem, kiedy strzepywał popiół z papierosa. Wstał, mimo skrzywienia się Yoshidy na tytoniowy dym i zebrał zakupione mięso, po czym zaniósł je do piwnicy, nucąc jakąś starą, wojskową piosenkę.
Satoru w tym czasie ruszył na górę do swojej ukochanej. Czasem obawiał się, że jak nie będzie go w domu - zniknie, ale kiedy wracał i Manon siedziała albo w ich pokoju, albo w kuchni (trochę bledsza niż zwykle), mag od razu się rozpromieniał i serce prawie pękało mu z ulgi. Tym razem białowłosa czekała na niego w pokoju, wsparta o parapet i patrzyła się w nocne niebo. Kiedy zauważyła, że wszedł do pokoju, odwróciła się w jego stronę i odwzajemniła uśmiech Satoru. Yoshida zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku, po czym podszedł do Manon - już miał jej powiedzieć, że kupił świeże mięso, które może przypadnie jej do gustu, gdy nasza białowłosa zaczęła, lekko zamyślonym tonem:
- Satoru, jak myślisz... Mógłbyś mieć kiedyś dzieci?
Satoru w tym momencie był totalnie zbity z tropu. Spojrzał na Manon zaskoczony i zamyślił się, drapiąc po karku. Nie spodziewał się takiego pytania, więc trochę zajęło, nim odpowiedział:
- Może? To znaczy, kiedyś tak, ale to później.
Jakiś dziwny cień przemknął po twarzy jego ukochanej, co wcale mu pewności nie dodało. Znowu się zamyślił. Coś jest nie tak? Czy coś się stało? A może to on zrobił coś nie tak? Odetchnął, ponownie się uśmiechając. Chciał poprawić jakoś Manon humor, żeby się rozpromieniła bez żadnego "cienia" negatywnych emocji.
- Chodź, Manon, pokażę ci coś - wziął lekko dłoń białowłosej, teraz już bez żadnej niezręczności, po prostu splótł z nią palce i to mu jak najbardziej odpowiadało.
Poprowadził czarownicę korytarzem do innego, trochę mniejszego pokoju części mieszkalnianej, gdzie piękne gwiazdy zasłaniała czarna, gruba zasłona. Chłopak uśmiechnął się szerzej do Manon, w końcu nigdy nie powiedział jej o swoim hobby, nie było na to czasu. Podszedł do okna i odsłonił firanę, aby światło mogło wpaść do pokoju. Na samym jego środku stała tylko jedna rzecz, nie licząc starego krzesła - fortepian - obsydianowy, zakurzony, jakby... zapomniany. Spojrzał na swoją ukochaną, ta tylko patrzyła na instrument, a później na Yoshidę. Satoru powiedział jej, aby oparła się o fortepian i po prostu słuchała. Mag usiadł przed klawiaturę, starając się sobie wszystko przypomnieć, jeśli chodzi o grę na klawiszowych instrumentach. Podniósł klapkę i demonstracyjnie nacisnął jeden klawisz. Wydobył się z niego cichy, lekki dźwięk. Czarownica nadal patrzyła się na niego - jakby zafascynowana instrumentem i czystym dźwiękiem - oznaczało to, że wuj Henry podczas nieobecności Satoru zadbał o nastrojenie instrumentu.
Satoru dłużej nie zwlekał, ustawił palce na klawiaturze i zaczął na prawej stronie klawiatury wygrywać cichą, może trochę nieśmiałą, łagodną melodię. Była to wariacja łącząca inwencję twórczą młodego Yoshidy i utwory Dla Elizy. Mag zmienił tonację, zaczął grać dźwięki grubsze, trochę niespokojniejszy, jakby chciał przedstawić nimi grozę śmierci, która na początku połączyła chłopaka z dziewczyną - melodią urwała się w połowie, symbolizując ich ponad miesięczną rozłąkę, po czym na nowo zaczęła rozbrzmiewać, trochę płaczliwie, krucho... A później nawet lekka złość uderzyła w dźwięki - oznaczało to zbicie z tropu, kiedy Satoru podążył pewnego wieczora za Manon i mężczyzną od kamienicy. Dźwięki były szybkie, dzikie, niepowstrzymane, aż nagle ucichły i zaczęły rozbrzmiewać na nowo, radośnie, zdawały się mówić: Manon, wtedy byłem przy tobie, a ty przy mnie, wtedy było idealnie, a potem znowu skakały po grubych, groźnie brzmiących dźwiękach. Niebezpieczeństwo, groza, ale też nadzieja wgryzała się w nuty, jak jakiś pająk. Szalała melodia pełna przerażenia i strachu, aż w końcu zamieniła się ponownie w coś pięknego - lekkiego, lecz nie na długo. Zaczęła się robić dziko szybko, buzująca, niemalże dudniąca w kościach - pełzła wszędzie, po każdym skrawku duszy! Zaryzykowałabym nawet określenie, że była dziki, niczym ogień, pełna namiętności, radości i oddania. Aż w końcu Satoru zaczął ponownie grać lżej, lżej, ciszej, spokojniej... Jakby wszystko się ustatkowało, było pełne czułości i miłości. Melodia urwała się po ostatnim takcie. Ucichła, ale nie była to cisza drastyczna, po prostu cisza spokoju. Wówczas już, nie było to Dla Elizy, ale Dla Manon.

Manon? nie sprawdzałam, więc mogą być błędy

ilość słów: 765

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz