10 mar 2019

Od Satoru c.d: Manon

Pocałunki, którymi obdarowywali się w domu wuja Satoru były w porównaniu do tych ledwie zalążkiem, iskierką. Teraz były to płomienie tak duże, że młody Yoshida czuł, jak krew bulgocze w jego żyłach, jak uderza mu do głowy, jak dudni w jego uszach. Ten szum był... pompujący, dodawał adrenaliny. Przyciągnął do siebie Manon tak, że ich ciała się stykały w praktycznie każdym miejscu, a dzieliły ich tylko ubrania - przepocone i brudne od pobytu w obozie czarownic. Wszystko teraz zdawało się docierać do Yoshidy ze zdwojoną siłą, każdy bodziec - dźwięk, cichy pomruk, każdy dotyk - i zębów na swoich wargach, i ciała Manon, które przyciskało go do ściany. Satoru wplótł palce w białe włosy swojej ukochanej i pociągając ją do tyłu pocałunkami, zawiódł do tapczanu, może trochę zakurzonego, ale zapewne lepszego niż byle prycza. Przez oparcie oboje runęli na lekko skrzypiący pod ich ciężarem mebel. Satoru chciał za wszystko przeprosić Manon, wszystko jej wytłumaczyć i starał się to w jakiś sposób przekazać, każdym dotykiem, każdym spojrzeniem. Prócz tych emocji w jego, ale i także w oczach Manon, czaił się głód, ten ogień, jakże pierwotny i niebezpieczny, łączący dwie osoby. Przypominało to o tekście piosenki Love and Hunger, gdzie porównywano miłość do wiecznego głodu. Więcej, więcej i więcej. Tak, tak to właśnie było. Satoru nawet nie zorientował się, kiedy zdjęli z siebie nawzajem ubranie, a raczej zdarli, rozerwali i rzucili w zapomnienie. W końcu, po tylu tygodniach, które wycierpieli, odseparowani od siebie ludźmi, pochodzeniami i przekonaniami mogli teraz być ze sobą, choć przez tę chwilę, choć Yoshida wolałby wieczność. W końcu nie dzieliło ich nic, no chyba że liczyłaby się cienka warstwa skóry, która i tak była niczym. Satoru był cały napięty jak struna, kiedy zobaczył Manon. Zapragnął zbadać każdą krzywiznę jej ciała, zapragnął wszystko to wycałować, przekazać, że jest osobą, na której zależy mu najbardziej, najpiękniejszą osobą, jaką widział. Całował jej szyję, jej piersi, jej brzuch, a gdy wsunął palce pomiędzy jej uda, kusił ją. Aż w końcu nie dzieliło ich nic, żaden skrawek ubrania, zero powietrza pomiędzy nimi, jakby byli jednym i tym samym życiem, jakby oddychali razem, jakby ich serca biły razem! Ba, jakby po prostu oboje zlali się w jedno. Byli plątaniną zębów, kończyn, pięknych słów, które intymnością równały się temu, co teraz robili. Byli po prostu razem, ze sobą, chociaż na tę chwilę, na ten moment. I to chyba było najpiękniejsze świadectwo tego, jak człowiek i czarownica mogą się kochać. Jakby po prostu żyli chwilą i jakby tę chwilę po prostu wykradli tylko i wyłącznie dla siebie.
xxx
Arsene nie siedział już pod dębem, stał teraz nad ziemią, gdzie białym prochem oznaczył kształt pięcioramiennej gwiazdy w kółku. Arsene był na pewno dziwną postacią, o której raczej nie wie się zbyt wiele, ale ja postaram się to w jakiś sposób zmienić. Pewnego dnia, kiedy rozmawiał z księdzem na zakrystii, usłyszał również o wizycie egzorcysty w ich parafii. Wtedy trochę młodszy udał się na rozmowę z tym gościem. Był on księdzem osobliwym, miał twarz o ostrych rysach, pobliźnioną z lekkim zarostem. Chodził w białym płaszczu z wielkim krzyżem na piersi, ale ten krzyż... Arsene od razu zauważył, że był inny. Jakby... odwrócony do góry nogami. Ksiądz przedstawił mu się jako Mefisto. Miał strasznie dziwne oczy, prawie że płonęły.
- Yoshida Arsene. Złote dziecko Yoshidów, widzę w tobie potencjał.
Jeśli myślicie, że widział w nim potencjał na dobrego Łowcę, to się trochę... mylicie. Bo częściowo też, ale nie o to chodziło egzorcyście. Zabierał regularnie Arsene'a na treningi, uczył go walczyć umysłem, bez broni. Mówił tak:
- Walka z demonami jest trudna, Arsenie, trudniejsza niż z twoją kelpie, czy wilkołakiem. To walka umysłem i silną wolą, bo demony to grzechy w ciałach ludzi. Musisz umieć się im postawić, jeśli życie ci miłe.
Arsene kiwnął głową, ponownie skupiając się na tym, aby wznieść "mury" wokół swojego umysłu. Wyżej, grubiej, dokładnie. Zaszpachluj cały mózg, każdą myśl, nawet tę najmniejszą. Chłopak robił ogromne postępy. W oczach księdza Mefisto rósł, po prostu rósł, piął się do góry z piersią do przodu. Uczył się o demonach, o ich słabych punktach, czeka nie lubią, a co uwielbiają (swoją drogą, czy wiedzieliście, że demony nie cierpią dźwięku pianina?). Pewnego dnia Mefisto powiedział mu, że jeśli chce powstrzymać demony zagrażające ludziom, musi też je rozumieć. Jak on to określił? Że nie należy ich od razu zabijać, bo są, oczywiście, złe i tylko złe. Powiedział mu metaforą, że musi nauczyć się śpiewać i tańczyć z tymi piekielnymi stworzeniami, a staną się jego klingą i nożem.
- Daję ci prezent, mój chłopcze - Mefisto uśmiechnął się, prezentując idealnie proste zęby. Wyciągnął do Arsene'a pobliźnioną dłoń, na której spoczywało srebrne kółko ze zdobieniami na brzegach. - To jest Pierścień Salomona, weź go ze sobą i wykorzystaj, kiedy uznasz to za konieczne. Przeniesie cię na ziemie samego Księcia Piekieł. Będziesz mógł przeczekać tam niebezpieczeństwo, a kiedy uznasz, że możesz już wrócić, po prostu wyjdź za granice jego lasów. Wrócisz na Ziemię.
Arsene jako młodziak łatwo dawał się manipulować, jak pewnie zobaczyliście, nawet nie pytał się, skąd u księdza taka wiedza, skąd ksiądz w ogóle o czym takim wie. Po prostu słuchał księdza Mefisto, których coraz bardziej zaczynał lubić chłopaka - prawie kochał go, jak syna. Mefisto opowiadał mu o lasach Salomona - zasiane były wieki temu, kiedy Szatan z gaju ukradł nasiona drzew i roślin. Salomon mógł sobie na to pozwolić, cieszył się sławą i potęgą wśród swoich braci. Zasiał najpiękniejszy las, jaki kiedykolwiek istnieć będzie. Wybudował w nim dworki i pojedyncze domku, w których będą mogły przebywać właśnie posiadanie jego Pierścienia. Był doprawdy wielkodusznym demonam, o ironio. Łamał wszystkie stereotypy o demonach, do których tak bardzo ograniczali się chrześcijanie. Co prawda, był chciwy, mordował, bluźnił i kobiety miłował przed małżeństwem, ale uwielbiał ludzi i dobrą zabawę jak jego brat Azazel. Chciał udowodnić, że istotą Piekła nie są kotły z wrzątkiem, nie są wieczne tortury trójzębami, ale prawdziwą męką człowieka w Piekle jest możność odczuwania negatywnych emocji i życie od początku, jakby człowiek po śmierci nawet nie mógł odpocząć. Lecz to nie przeszkadzało mieszkańcom tych ziem. W lesie były trzy wioski - każde piękne, z bramą kamienną ozdobioną bluszczem, z uliczkami lśniącymi od czerwonych i pomarańczowych lampionów, z muzyką hiszpańskiej gitary, kastanietami i tańcem flamenco, tak życiowym, tak żywiołowym, że aż piękniejszym niż pożoga tak podniecająca demony. Musicie wiedzieć, że Salomon miał słabość do klimatów latynoskich...
Więc tak też Arsene zdobył pierścień od księdza Mefisto.
Ale nie tylko pierścień, zdobył też...
... Potężnego sojusznika.

Daję Ci pełne prawo do zabicia mnie, jeśli coś jest nie tak. Manon, słońce, mam nadzieję, że to nie jest aż takie straszne

ilość słów: 1064

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz