19 mar 2019

Od Manon c.d: Satoru

Satoru mówił te słowa, jakby były ciągiem wielkiego monologu, którego uczył się od najmniejszych lat, aby później, gdy już się przydadzą; wywrzeć na drugiej osobie tak wielki wpływ, że aż wiedźmy by zapłakały.. I przysięgam, na litość boską przysięgam, że w tym momencie serce Manon omal nie wypadło jej z piersi; czuła, jakby samym biciem mogło odlecieć hen daleko i już nigdy by się nie znalazło; chciała wyjść, przeokropnie bardzo chciała wyjść i więcej nie pokazywać się na oczy Yoshidom, dla których Czarnodziobe właśnie stały się odwiecznym problemem. Brunet mówił o swojej miłości do białowłosej z taką łagodnością, swoistym uśmiechem na twarzy i jakby nutką romantycznej twórczości, że aż Asterin złapała się framugi schodów, przy których ostatecznie znalazła się, gdy chciała biec za Manon, która wcześniej zamierzała wyjść. Widać było po niej wzruszenie, zdaje się, że chłopak nie poruszył tylko jednej osoby, a każdą możliwą, oddychającą istotę w tym domu. Dotykał brzucha swojej ukochanej w taki sposób, jakby był cenną porcelaną, której nie można zbić; jakby bał się, że samym dotykiem może zrobić krzywdę ich dziecku i do jasnej cholery nędzy, co było najważniejszym aspektem jego monologu; wypowiadał słowa "naszym" synem, nie twoim, nie moim - a naszym i to chyba wywarło największy wpływ na emocje następczyni, dziewczyna stała jak zamurowana, gdy Yoshida, Łowca, odwieczny wróg wiedźm, mówił o swojej miłości do niej, do Czarnodziobej, a później z taką lekkością i wzruszeniem patrzył na cud, którym niedługo miało okazać się ich dziecko. Wreszcie uwierzyła, że Satoru może go chcieć, może ICH chcieć i mimo tego, że stworzenie przez nich rodziny, a raczej stworzenie tej rodziny w tym czasie; nie było planowane, to mogli mieć szansę, aby zbudować razem piękną historię; historię razem z małym Henrym. Dziewczynie ciurkiem poleciały łzy z oczu i rzuciła się na chłopaka z taką szybkością, że ten nawet nie zdążył mrugnąć, a już był przytulany przez swoją wiedźmę; znowu było dobrze. Ich przeboje wydawały się być istną linią życia, monitorem, który pokazywał tylko wzloty i upadki bijącego serca, znajdującego się raz na dole, a raz na górze.
- Idiota, głupi, głupi idiota! - zdawała się tylko szeptać, gdy wtuliła się z całej siły w jego tors; czuła, jakie emocje również wywarł ten moment na mężczyźnie, gdyż był cały roztrzęsiony; obawiał się reakcji wiedźmy, poza tym Asterin mogłaby rzucić się na niego niczym kot na polną mysz, gdyby tylko powiedział coś nie tak. Wiedziała też, że Henry, osoba o tak łagodnym i dobrym sercu, był szczęśliwy widząc tą dwójkę razem, wspierał ich na każdym kroku, jakby próbował nie dopuścić do tego, aby ich historia skończyła się tak licho, jak jego życie u boku Cassiopei. Ubolewał, Manon czuła. że było mu przykro, ale trafili na siebie w momencie, gdy ich ścieżki nie bardzo się łączyły i znów na litość boską powiem wam, że najgorszym może być, gdy trafisz na kogoś, kto pasuje do ciebie niczym szklanka z wodą, z którym potrafisz zrozumieć się bez słów, a okaże się, że los nie będzie wam sprzyjał; białowłosa tak przytulając mężczyznę błagała ich wszystkich bogów, w których i tak nie do końca wierzyła, aby chociaż raz byli po stronie starszego Yoshidy i aby dali mu naprawić młodzieńczy błąd.
~~*~~
W tym samym czasie Cassiopeia obudziła się w dziwnym pomieszczeniu, tykanie małych komputerków, o których w sumie już sporo wiedziała, przyprawiały ją o ciarki; próbowała energicznie wstać, ale poczuła przyszywający ból klatki piersiowej; była cała obandażowana! W tym momencie chwile, które wydarzyły się całkiem niedawno, sfrunęły na nią niczym grom z jasnego nieba. Manon, ta głupia białowłosa, swoim nieprzemyślanym czynem, w sumie już którymś z kolei, prawie skazała swoje dziecko na śmierć (nie, żeby zrobiła to już od razu przy poczęciu). Czarnowłosa odpięła się od wszystkich przyrządów, jakby wiedziała doskonale do czego służą i jak robić to niezauważalnie; oczywiście, że wiedziała; nie dość, że była szamanką, to jeszcze kiedyś miała romans z pewnym lekarzem.. Lekarzem, a raczej studentem medycyny, do którego czuła coś dalej po dziś dzień, ale nie miała już pojęcia gdzie się podziewał, jak wygląda.. Powiedzmy, że było to bardzo dawno temu, z 20, 25 a może nawet więcej lat wcześniej. Ich ścieżki rozeszły się bardzo szybko, ale chwile, jakie zdążyli razem ze sobą przeżyć, pozostały niezapomniane; wręcz widziała ich dwójkę w Manon i Satoru, szczęśliwych, bo tak odmiennych, a równocześnie tak pasujących do siebie. Kiedyś bała się pozwolić białowłosej na związek z ludzkim mężczyzną, a co dopiero z Łowcą, ponieważ widziała już, jak jej matka przepłaciła za to życiem, jak ona żyła przez większość swojego życia ze złamanym sercem, ponieważ oboje z tym młodym, choć wtedy widocznie doroślejszym studentem medycyny o imieniu Henry, zaprzepaścili swoją szansę. Czasami zastanawiała się, jak teraz potoczyły się jego losy, czy miał żonę, dzieci i czy był szczęśliwy, ale przyłapała się na tym, że wtedy jakby... Smutnieje, czuła się egoistką, że nie chciała, aby faktycznie tak było, bo przecież każdy zasługiwał na szczęście, a co dopiero ten dobry człowiek, który poświęcił swoje życie ratowaniu innych. Czarnowłosa powoli wstała, chwiejnym krokiem podeszła do drzwi, które znalazła dosyć szybko i bardzo zdziwił ją fakt, że czuła, jakby miała deja vu; jakby kiedyś już tutaj była, ale zbagatelizowała te myśli, ponieważ w swoim poł wiecznym życiu miała szansę na pojawienie się gdziekolwiek i wcale nie musiała znajdować ku temu powodu. Otworzyła drzwi, tam od razu ujrzała szczęśliwą, przytulającą się do swojego mężczyzny, do ojca jej dziecka; Manon Czarnodziobą; więc automatycznie też się uśmiechnęła, lecz jej wzrok poleciał tez tak jakby na miejsce, gdzie siedział człowiek z nieodpaloną jeszcze fajką. Mężczyzna spojrzał na nią w tym samym momencie, w którym Cassiopeia odnalazła jego oczy; oczy Henryiego i przysięgam, że w tym momencie nogi miała jak z waty. Jej wzrok przeniósł się na jej bandaż, który z gracją oplątał całe jej ciało, jakby ktoś, kto stworzył to dzieło, z całego serca nie chciał dać jej umrzeć.
- Najwidoczniej kiedyś nie doceniałam medycyny - powiedziała już nie jako dorosła kobieta, nie jako Cassiopeia Czarnodzioba, siejąca strach wśród Klanu, wielka, poważna i potężna wiedźma, lecz jako głupia, zakochana nastolatka, która właśnie przed sobą ujrzała studenta medycyny pierwszego roku...

Przepraszam, presja czasu;_; Zjebałam po całości. Satoru?

ilość słów: 1008

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz