- Idiota, głupi, głupi idiota! - zdawała się tylko szeptać, gdy wtuliła się z całej siły w jego tors; czuła, jakie emocje również wywarł ten moment na mężczyźnie, gdyż był cały roztrzęsiony; obawiał się reakcji wiedźmy, poza tym Asterin mogłaby rzucić się na niego niczym kot na polną mysz, gdyby tylko powiedział coś nie tak. Wiedziała też, że Henry, osoba o tak łagodnym i dobrym sercu, był szczęśliwy widząc tą dwójkę razem, wspierał ich na każdym kroku, jakby próbował nie dopuścić do tego, aby ich historia skończyła się tak licho, jak jego życie u boku Cassiopei. Ubolewał, Manon czuła. że było mu przykro, ale trafili na siebie w momencie, gdy ich ścieżki nie bardzo się łączyły i znów na litość boską powiem wam, że najgorszym może być, gdy trafisz na kogoś, kto pasuje do ciebie niczym szklanka z wodą, z którym potrafisz zrozumieć się bez słów, a okaże się, że los nie będzie wam sprzyjał; białowłosa tak przytulając mężczyznę błagała ich wszystkich bogów, w których i tak nie do końca wierzyła, aby chociaż raz byli po stronie starszego Yoshidy i aby dali mu naprawić młodzieńczy błąd.
~~*~~
W tym samym czasie Cassiopeia obudziła się w dziwnym pomieszczeniu, tykanie małych komputerków, o których w sumie już sporo wiedziała, przyprawiały ją o ciarki; próbowała energicznie wstać, ale poczuła przyszywający ból klatki piersiowej; była cała obandażowana! W tym momencie chwile, które wydarzyły się całkiem niedawno, sfrunęły na nią niczym grom z jasnego nieba. Manon, ta głupia białowłosa, swoim nieprzemyślanym czynem, w sumie już którymś z kolei, prawie skazała swoje dziecko na śmierć (nie, żeby zrobiła to już od razu przy poczęciu). Czarnowłosa odpięła się od wszystkich przyrządów, jakby wiedziała doskonale do czego służą i jak robić to niezauważalnie; oczywiście, że wiedziała; nie dość, że była szamanką, to jeszcze kiedyś miała romans z pewnym lekarzem.. Lekarzem, a raczej studentem medycyny, do którego czuła coś dalej po dziś dzień, ale nie miała już pojęcia gdzie się podziewał, jak wygląda.. Powiedzmy, że było to bardzo dawno temu, z 20, 25 a może nawet więcej lat wcześniej. Ich ścieżki rozeszły się bardzo szybko, ale chwile, jakie zdążyli razem ze sobą przeżyć, pozostały niezapomniane; wręcz widziała ich dwójkę w Manon i Satoru, szczęśliwych, bo tak odmiennych, a równocześnie tak pasujących do siebie. Kiedyś bała się pozwolić białowłosej na związek z ludzkim mężczyzną, a co dopiero z Łowcą, ponieważ widziała już, jak jej matka przepłaciła za to życiem, jak ona żyła przez większość swojego życia ze złamanym sercem, ponieważ oboje z tym młodym, choć wtedy widocznie doroślejszym studentem medycyny o imieniu Henry, zaprzepaścili swoją szansę. Czasami zastanawiała się, jak teraz potoczyły się jego losy, czy miał żonę, dzieci i czy był szczęśliwy, ale przyłapała się na tym, że wtedy jakby... Smutnieje, czuła się egoistką, że nie chciała, aby faktycznie tak było, bo przecież każdy zasługiwał na szczęście, a co dopiero ten dobry człowiek, który poświęcił swoje życie ratowaniu innych. Czarnowłosa powoli wstała, chwiejnym krokiem podeszła do drzwi, które znalazła dosyć szybko i bardzo zdziwił ją fakt, że czuła, jakby miała deja vu; jakby kiedyś już tutaj była, ale zbagatelizowała te myśli, ponieważ w swoim poł wiecznym życiu miała szansę na pojawienie się gdziekolwiek i wcale nie musiała znajdować ku temu powodu. Otworzyła drzwi, tam od razu ujrzała szczęśliwą, przytulającą się do swojego mężczyzny, do ojca jej dziecka; Manon Czarnodziobą; więc automatycznie też się uśmiechnęła, lecz jej wzrok poleciał tez tak jakby na miejsce, gdzie siedział człowiek z nieodpaloną jeszcze fajką. Mężczyzna spojrzał na nią w tym samym momencie, w którym Cassiopeia odnalazła jego oczy; oczy Henryiego i przysięgam, że w tym momencie nogi miała jak z waty. Jej wzrok przeniósł się na jej bandaż, który z gracją oplątał całe jej ciało, jakby ktoś, kto stworzył to dzieło, z całego serca nie chciał dać jej umrzeć.
- Najwidoczniej kiedyś nie doceniałam medycyny - powiedziała już nie jako dorosła kobieta, nie jako Cassiopeia Czarnodzioba, siejąca strach wśród Klanu, wielka, poważna i potężna wiedźma, lecz jako głupia, zakochana nastolatka, która właśnie przed sobą ujrzała studenta medycyny pierwszego roku...
Przepraszam, presja czasu;_; Zjebałam po całości. Satoru?
ilość słów: 1008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz