- Henry będzie bardzo grzecznym chłopcem, Manon - wymamrotała pewnego razu patrząc, jak na te słowa uśmiech białowłosej się rozszerza. Nasza wiedźma w końcu dorosła do myśli, że będzie matką, nie było jej już z tego powodu przykro; wiedziała, że Asterin i Cassiopeia jej pomogą, że nie pozwolą skrzywdzić jej małego synka, że będzie żył, chociażby miałaby go oddać obcej rodzinie kilkaset kilometrów dalej, to on nie umrze. Nie wierzyła, że będzie jej dane żyć z tą malutką istotką, ale chciała zrobić wszystko, aby chociaż uratować mu życie. Codziennie też, albo parę razy w tygodniu, wiedźma, nazywana ironicznie przez Cassiopeię "czarną jędzą" wybierała się na drugą stronę oceanu i opowiadała o wszystkim Satoru, który coraz bardziej błagał ją o to, aby mógł pojechać z nią; czarnowłosa zawsze odmawiała, sycząc do niego, że jest ostatnim idiotą, że ciągle o to prosi, nie potrafiąc zrozumieć, że skazałby tym siebie i swojego syna na śmierć, gdyby Rhiannon cokolwiek wywęszyła; na razie mieli spokój, Manon dalej nie wierzyła, że Oru był gotowy zostać ojcem, przez co te myśli gryzły ją i gryzły... Nie chciała ruszyć się z Klanu, nie chciała doprowadzić do konfrontacji z Yoshidą, bo nie chciała widzieć zawodu w jego oczach, chociaż kuzynka tak mocno próbowała wytłumaczyć jej, że się myli. Wuj Yoshidy, Henry, który czasami pojawiał się podczas dyskusji Oru z Asterin, ewidentnie też martwił się stanem białowłosej, ponieważ jak na urodzonego lekarza przystało zadawał mnóstwo pytań o jej stan zdrowia, jakby próbował sobie wyobrazić co teraz przeżywa wiedźma; wiedźma, nosząca dziecko Yoshidów w jamie Czarnodziobych węży.
- Manon na litość boską! - warknęła w końcu Asterin, która kolejny raz wróciła ze spotkania z młodym ojcem, Yoshidą - On naprawdę jest z tego dumny, rozumiesz? Nigdy nie widziałam większego, ludzkiego pawia, za którego on teraz się uważa - prychnęła ironicznie, porównując chłopaka do tego egoistycznego ptaka - Nie możesz ukrywać się przez wieczność, w końcu będziesz musiała z nim porozmawiać - westchnęła, powoli jakby... Broniła młodego Łowcę? Widziała w nim tą iskierkę, gdy opowiadała, że jego syn rozwija się naprawdę dobrze i w zadawalająco szybkim tempie, chociaż to może przysporzyć sporo problemów tej parze. Nie miała też wątpliwości, że młody Czarnodzioby; będzie w dużej części bardziej wiedźmi, Asterin nawet nie wiedziała, jak to wymówić, wiedźma... Ale jak to miałoby być w męskiej wersji? W końcu nigdy z niczym takim się nie spotkały. Cassiopeia badając Manon co wieczór; mówiła, że jej syn odziedziczy łagodne serce ojca, ale widać było też, bynajmniej tak mówiły jej wizje, że będzie doskonałym, małym pół-potworkiem ze szponami Czarnodziobych... I ich złotymi tęczówkami. Białowłosa cały czas reagowała w inny sposób; raz się cieszyła, innym razem przeżywała, że będą go ścigać całe życie, ale wiedziała też, że jaki by nie był, będzie kochała go całym sercem. Była to miłość nie do opisania, piękna, matczyna, bezinteresowna, że dla niego rzuci się w ogień; oczywiście, że za Satoru też straciłaby życie, ale było to coś innego... Wrodzonego, uhh naprawdę życzę wszystkim tyle uczuć, które w parę miesięcy przeżyła Manon, będziecie mieli co opowiadać później swoim wnukom. Dziewczyna więc żyła sobie pod czujnym okiem dwóch wiedźm, które robiły wszystko, aby nikt nie dowiedział się o ich małym sekrecie, chociaż brzuch białowłosej z dnia na dzień robił się większy; nadal można byłoby sądzić, ze następczyni po prostu za dużo je, ale już niedługo nie będzie na co zrzucać winę. Pewnego dnia; Cassiopeia kończąc powtórne badanie swojej jakby córki, pogrążyła się w myślach, ale zaraz zaczęła wyrzucać z siebie po kolei słowa, od których Manon dostawała gęsiej skórki.
- Kiedyś spotykałam się z takim Henrym, ale nasze drogi rozeszły się, gdy tylko postanowił pójść na studia medyczne - westchnęła, patrząc głucho na ziemię, jakby to ona do niej mówiła, jakby pokazywała jej pewne, stare epizody z jej życia - Nie wiem, czy podejrzewał, że nie byłam z tego świata, ale był jedyną osobą, do której kiedykolwiek coś poczułam, Manon. Mam nadzieję, że twój Henry będzie takim samym wzorem mężczyzny, jak facet, który kiedyś skradł moje wiedźmie serce - uśmiechnęła się, ponownie otwierając się przed Manon. Białowłosa czuła, że mogły sobie już mówić wszystko, bez obaw, bez blokady i limitu... Chociaż też podświadomie czuła, że mężczyzną, o którym mogła mówić starsza, choć dalej przepiękna wiedźma- Był lekarz Henry, Henry Yoshida; człowiek, którego imię odziedziczy jej syn. W jej głowie powoli układała się masa planów, skoro Cassiopeia pomogła dziewczynie wrócić na tory miłości, ta też szykowała się do misji, w której zaplanuje przypadkowe spotkanie Henryiego z mroczną Cassiopeią; chciałaby zobaczyć, czy to, co sądzi, mogłoby być prawdą; wtedy ich historia miłosna zdałaby się być jeszcze piękniejsza, niż ta białowłosej, powrót po latach. Niespodziewanie otworzyły się "drzwi" do namiotu szamanki, wyłoniła się z nich Kalipe, jedna ze strażniczek Matrony.
- Manon, babka bardzo pilnie oczekuje Cię w swojej kwaterze - wymamrotała, a jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, była niczym jak z kamienia, po chwili wyszła tak szybko, jak weszła. Wszystkie trzy wiedźmy spojrzały na siebie lekko przerażonym wzrokiem.
- Jakby co mów, że to ciąża z Krwawego Księżyca - Cassiopeia złapała dziewczynę za ramię i ścisnęła mocno; widać było po niej nerwy, bała się, że to spotkanie nie zakończy się dobrze. Krwawy Księżyc objawiał się co miesiąc, czasami co dwa, więc mogło to być wystarczającą wymówką, aby Rhiannon pozwoliła Manon donieść ciążę. Mimo wszystko szamanka wolała pójść za białowłosą, trzymać się z tyłu i w razie problemów; pierwszy raz wyjść z cienia i zareagować, postawić się największemu potworowi z Klanu.
No to też czas i na mnie! xD Satoru?^^
ilość słów: 1129
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz