Sunąc palcem od lewej do prawej skroni,
zebrałam pasma włosów, tak niemożliwie irytująco przysłaniających mi świat.
Wicher ani myślał odpuścić, szamotał moimi włosami, rwał je i plątał, ciskał
piaskiem w oczy. Zjadliwym uśmiechem zawtórowałam kolejnemu zrywowi, w myślach
przeklinając jego narowistą naturę, a on kontynuował zabawę, nie zwracając na
mnie uwagi. Bawiła go moja złości, zachęcała do dalszym igraszek.
Myśli na przemian zajmowało mi przeklinanie
tego cholernego wiatru i przeklinanie konieczności wykonania kolejnej nudnej
misji. Od dawna nie trafiło się nic godnego uwagi, każda wykonywana przez mnie
misja przytłaczała, łatwością, schematycznością, prostotą, ogólnie szeroko
zakrojoną nudą. Nie była do końca pewna, co ostatecznie przypieczętowało
decyzję mojej wyprawy. Chęć przygody? Nie, nigdy nie lubiłam robić niczego z
polecenia jakiegoś robaka. Z Nudy? Nie, nie można robić nie czego wbrew
upodobaniom, a ja właśnie upodobałam sobie nudną bezczynność. Chęci zarobku?
Śmiechu warte. Wszystkie te misje oferowały śmieszną płacę, stanowią obelgę, w
ten sposób, zleceniodawcy niemal plwają na magów. Więc co? Najprawdopodobniej
było to, to niespotykane nigdy wcześniej przeczucie. Nadzieja głupich, ta
maluteńka iskierka, szepcząca do ucha „wydarzy się coś niesamowitego”.
Nie zwalniając kroku, sięgnęłam ku cienkiej,
czarnej wstążce, którą wiązałam włosy, a spod której większość już dawno
uciekła. Ciągnąc za jeden z końców, rozplątałam supeł, sprawiając, że pozostałe
pod nią włosy, również zaczęły tańczyć z wiatrem. Niedługo jednak nacieszyły
się wolnością, już po kilku sekundach, złapane w stalowy uścisk. Udało mi się
pochwycić wszystkie wolno latające kosmyki, prócz tego jednego, złośliwego,
zbyt krótkiego, by dobrać, go do reszty. Stanowczym ruchem, zwinęłam włosy w
coś, co kształtem przypominać miało kok, lecz wyraźnie odstawało, od ogólnie
przyjętego wyglądu tej fryzury. Nie było to jednak nic zniechęcającego, liczyło
się tylko to, by dłużej nie irytowały, wijąc się po twarzy.
Droga była łatwa, nie męcząca, mogłaby być
również przyjemna, gdyby nie ten wybryk natury. Na szczęście po kilku godzinach
intensywnego marszu, dotarłam do jakiejś gospody, z pewnością są tam pokoje, w
których będę mogła przenocować. Był tylko jeden, maluteńki ambaras, a
mianowicie nie miałam grosza przy duszy. Wszystkie moje „oszczędności”
rozpłynęły się o wiele szybciej, niż zakładałam, ale i na to znajdzie się
sposób.
Obchodząc budynek dookoła, dokładnie badałam
każdy jego element, odgadywałam sposób rozmieszczenia pomieszczeń. Nie znałam
się zbyt dobrze na tego typu rzeczach, ale udało mi się zdobyć informacje, o
które mi chodziło. Z tyłu gospody, rozciągały się okna pokoi dla gości, pięknie
wspierane filarami, pomiędzy którymi rozciągały się małe balkony. Właśnie one,
czyniły mój plan tak prostym do zrealizowania.
Jeszcze stojąc na dole, triumfalny uśmiech
zagościła na moich ustach, całą ta operacja wydawała się śmiesznie łatwa.
Kręcąc z politowanie głową, wzięłam rozbieg, w dwóch krokach, wspinając się na
kupkę ułożoną z drewnianych klocków. Wybijając się z ich szczytu, złapałam za
poszycie pierwszego balkonu. Bez większych trudności, podciągnęłam się,
pokonanie barierki było już tylko formalnością. Teraz pozostało już tylko
sprawdzenie, pokoi. Zerkając przed szyby, łatwo było stwierdzić, które z nich
są zamieszkałe. Na moje nieszczęście, tutaj- wszystkie. Lekko wskoczyłam na
barierkę, mistrzowsko balansując ciałem, wystarczył delikatny podskok, by
dosięgnąć kolejnego piętra, tam również wszystko było zajęte. Trzecie, okazało
się bardziej przyjazne, wnętrze jednego, jedyne, okazało się puste. Zamknięte
oko, nie okazało się przeszkodą, przed dostaniem się do środka. Wyjęłam z
małej, skórzanej torby, jeszcze mniejszy wytrych. Szpara pomiędzy skrzydłami
okazała się wręcz idealna, bez trudu włożyłam w nią zagięty drut, za pomocą
którego wyciągnęłam haczyk z zaczepu.
Wskoczyłam do środka, nie zwracając uwagi na
dźwięk wydobywający się spod podkutego buta uderzającego o drewniane klepisko.
Pozycja słońca malowała w pokoju delikatny cień przysłaniający szczegóły jego
wątpliwego wystroju. Z całą pewnością nie było to nic szczególnego, ot zwykłe
drewniane, ale nad wyraz przytulne pomieszczenie gościnne. W środku znajdowało
się sporych rozmiarów, pojedyncze łóżko, skrzynia z widocznie przerdzewiałymi
zawiasami, komódka, stolik, dwa krzesła i jeszcze kilka innych mebli.
Rozglądając się raz jeszcze, upewniłam się, czy aby nic nie uszło mojej uwadze,
zgodnie z przewidywaniami, nie było takiej rzeczy.
Niedbale cisnęłam torbę w kąt, sama
bezceremonialnie rzucając się na łóżko, nie zdejmując nawet, zabrudzonych
kurzem butów. Leżąc na wznak, dopiero poczułam jak strasznie bolą mnie stopy,
to co miałam na nogach i ośmielało nazywać się butami, było skrajnie
niewygodne, o obtarciach nawet nie wspominając. Zbierając w sobie nieco sił,
opierając podeszwę palców lewego buta na pięcie drugiego, zsunęłam, ledwie
trzymającego się w kupie oficerka, po chwili, tą samą metodą pozbawiając się
też drugiego.
Nie minęło wiele czasu, gdy dobiegły mnie
kroki zza drzwi, z pewnością był to jakiś mężczyzn i ktoś jeszcze, ale nie
byłam w stanie, stwierdzić kto.
-Dzisiaj najprawdopodobniej dotrze do nas
Angelo- odezwał się głos, posiadacza zidentyfikowanych przez mnie kroków.
Unosząc głowę, zaczęłam wpatrywać się w stronę, z której dobywał się dźwięk. -
Mam nadzieję, że cały i zdrowy- dodał po chwili.
Drugiej części wypowiedzi towarzyszył głośny
szczęk zamka, mimo to nikt nie wszedł do środka. Najwyraźniej był to gospodarz,
zawczasu otwierając drzwi do pokoju, wyczekiwanemu gościowi. Skwitowałam całość
sytuacji, obojętnym grymasem. Biedny Angelo będzie musiał pogodzić się z faktem,
że nie ma tu już dla niego miejsca.
Po godzinie zaniechałam dalszych prób
pogrążenia się w śnie, z reguły nie miałam problemu z zaśnięciem w dowolnie
przez siebie wybranym miejscu, tym razem jednak coś usilnie nie dawało mi
odpocząć.
Przewracając się na bok, sięgnęłam do torby
po osełkę, była szorstka za to twarda i lekka. W wyciągniętej dłoni pojawił się
jeden z moich ulubionych mieczy. Zaczęłam ciągnąć brusem wzdłuż ostrza,
wydające z siebie kojący syk, najprzyjemniejszy dźwięk na świecie.
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche skrzypnięcie
zawiasów, nie zwróciłam większej uwagi na wchodzącego mężczyznę, mimo to kątem
oka bacznie badałam jego ruchy, a raczej ich brak. Przestępując prób, stanął
jak wryty, nie spodziewając się mnie siedzącej na łóżku. Widząc jego zmieszanie
i zaskoczenie na jego twarzy, trudno było powstrzymać się od wybuchnięcia
dzikim śmiechem, była to wręcz bezcenna mina. Choć rozbawienia mieszało mi
nieco szyki, z uporem trwałam ze stoickim spokojem. Dopiero gdy wypadająca mu z
ręki torba uderzyła o podłogę, po której potoczyła się większość jej
zawartości, zaszczyciłam prawowitego mieszkańca pokoju spojrzeniem.
-Huh?- mruknęłam, marszcząc brwi.-A ty tu
czego?
Zaskoczenia na twarzy blondyna pogłębiło
się, ale w oczach malował się pewnego rodzaju opanowane i stanowczość, które
podkreślały spleciona na piersi ręce.
-Tak się niefortunnie składa, że tu mieszkam
– stwierdził sprawiając wrażenie niezbyt przejętego. -A ty, jeśli można spytać?
Blondyn o ładnej buźce i przenikliwych,
szmaragdowozielonych oczach, napastliwie taksował mnie wzrokiem.
-Wybacz Algolo, byłam pierwsza-
stwierdziłam, wzruszając ramionami z udawanym smutkiem na twarzy.
-Co? Zaraz, skąd znasz moje imię?- spytał,
robiąc jelcze śmieszniejszą minę, w skład której wchodziły lekko uchylone usta,
szeroko otwarte oczy i zmarszczone brwi.
-Wiem dużo rzeczy- stwierdziłam triumfalnie,
karmiąc się tym małym zwycięstwem.
Nie zdążył zareagować, gdyż, do pokoju
wpadła kolejna osobistość, w postaci gospodarza, którego donośny głos
rozbrzmiał, odbijając się od ścian.
-Angelo wszystko w porząd… - Urwał w pół
słowa. - Kim ty jesteś i co tu robisz?
-Sam chciałbym to wiedzieć- mężczyźni
popatrzeli po sobie.
Odłożyłam osełkę na bok, wstając,
skierowałam się ku obydwóm:
-Wypad, chcę iść spać- rzuciłam.
-Ale chyba nie tu, to mój pokój-
zaprotestował blondyn, teatralnie potrząsając dłonią.
-Właśnie tu- wskazałam palcem na łóżko.
-Nie możesz tu zostać, nie zapłaciłaś- dodał
gospodarz.
-Bo nie mam z czego- odparłam.
-Ale...- zaczął lokator.
-Nie ma „ale”, ja tu śpię i tyle, no, chyba
że chcesz się sprawdzić?- wymierzyłam sztych w kierunku Angelo, w taki sposób,
że czubek broni niemal dotykał jego nosa.
Gospodarz chciał jakoś zareagować, ale nie
wiedział co zrobić, bał się, albo spokój blondyna przekonał go, że nic robić
nie musi.
-Dobrze, zmierzymy się, ale nie w walce-
stwierdził z lekkim uśmiechem, dwoma palcami odsuwając ostrze miecza.
-To niby jak?- spytałam, można walczyć nie
na miecze?
-Zagramy w kości o to, kto zostanie w
pokoju, co ty na to?
-No dobra- przytaknęłam, po krótkim namyśle.
-Danet, masz jeszcze kości?- spytał,
zwracając się do mężczyzny, niezmiennie trwającego u jego boku.
-T-tak- odparł, jakby wyrwany spod jakiegoś
uroku.- Już przynoszę.
W chwili, gdy gospodarz zniknął na ciemnych
schodach, zaczęłam nieco żałować swoich słów, w końcu nie miałam w to grać.
Były niewielkie szanse, że da mi się wygrać, ale i w przypadku przegranej, nie
przewidywałam mojej eksmisji.
Chwilę później wrócił, wrócił Danat z dwoma
woreczkami, które podał blondynowi, ten z kolei przekazał mi jeden z nich.
Wysypałam na dłoń jego zawartość, były to ładne, czarne kości z białymi
oczkami, mój przeciwnik dostał dokładnie takie same, jedynie z odwrotnymi
kolorami.
-No więc, jak w to się gra?- spytałam
obracając pięć kostek w dłoni.
-Nie umiesz?- zdziwił się. –To nieco
komplikuje sprawę – westchnął. –W takim bądź razie, zagramy w łatwiejszą wersję
tej gry. Słuchaj uważnie, bo zagramy tylko jedną rundę. Rzucamy kostkami, im
więcej wypadnie kostek z tą samą ilością oczek i im wyższa będzie ich ilość,
tym lepiej. W drugiej turze, możemy wybrać te kostki, którym ilość oczek nie
przypadła nam do gustu i rzucić nimi raz jeszcze.
„Zagramy w łatwiejszą wersję tej gry” kto
normalny, ułatwia przeciwnikowi wygraną? W tej sytuacji miałam realno szansę na
wygraną.
Oboje usiedliśmy na podłodze, naprzeciwko
siebie, cały czas czułam na sobie wzrok obojgu, zwłaszcza, gdy cisnęłam
kostkami, które wydały cudowny dźwięk, uderzając zeszlifowanymi rogami o
drewnianą podłogę. Wypadły mi trzy kostki po cztery oczka, jedna szóstka i
jedynka, blondynowi z kolei każda inna. Czułam w powietrzu wiszące zwycięstwo.
W drugie turze udało mi się zdobyć jeszcze jedną czwórkę i znów jedynkę.
Wynik
rozpalił potworny błysk w moich oczach, wygrana była pewna, jak nic. Nawet nie
zauważyłam, kiedy jadowity uśmiech wpełzł mi na usta.
-Poczekaj, ma jeszcze rzut- odparł,
zauważając moją pewność co do wyniku tego starcia.
Jego białe kostki zniknęły nakryte palcami.
Delikatnie potrząsając pięścią, uniósł ją do ust, dmuchnął i rzucił.
-Remis!- wykrzyknął gospodarz, nie mogąc
uwierzyć, że jego znajomy w jednym ruchu wyrzucił, aż cztery te same kostki.
Ja również nie mogłam w to uwierzyć, jak
można mieć aż takie szczęście?
-Jak widać, będziemy musieli się jakoś
dogadać- dodał, po chwili triumfując.
Zgrzytnęłam
zębami, nie podobał mi się ten stan rzeczy, jednak do przeżycia, w gruncie
rzeczy, nie chciało mi się już dochodzić wyłącznych praw do mieszkania tu.
Miałam ochotę się czegoś napić, pójść spać i mieć wszystko gdzieś, tylko tyle.
To chyba niezbyt wiele?
Ostatecznie udało nam się dojść do pełnej
ugody, gospodarz nie chciał żadnym rozrób, którymi groziłam w razie próby
wyrzucenia mnie z pokoju, więc pozwolił mi zostać, zwłaszcza że kości wskazały
remis.
Angelo, poprosił Danata o wino, po które
mężczyzna pognał w te pędy. W tym samym czasie ustaliłam z blondynem, jak będziemy
rozmieszczeni tej nocy. Nie wzbraniał się długo przed odstąpieniem mi łóżka, co
było raczej oczywiste. Przestałam słuchać w momencie, gdy zaczął mówić o swoim
miejscy do spania.
Leżąc, obserwowałam, jak zbiera swoje rzeczy
z ziemi. Po chwili ruszył w ich poszukiwaniu na schody, nie było go dłuższą
chwilę, z pewnością, spotkał na nich gospodarza i ucięli sobie jeszcze
pogawędkę.
Wrócił do środka, dzierżąc w dłoni na powrót
pełną torbę i dwie butelki wina. Ich widok spowodował u mnie wykwit uśmiechu.
Bardzo lubię ten rodzaj alkoholu, można powiedzieć, że tylko ten.
Mężczyzna zniknął za drzwiami prowadzącymi
do łazienki.
Już po kilku minutach, dotarł do mnie słodki
zapach wina. Przeczekałam około godziny, czekając aż różnego rodzaju dźwięki,
wydawane świadomymi ruchami ucichną. Po upływie tego czasu faktycznie większość
ucichła, zastąpiona cichym pochrapywaniem. Wstając cichutko, podkradłam się do
łazienki, zerkając przez szparę uchylonych drzwi, dostrzegłam Angela śpiącego w
wannie z butelką wina w dłoni. Niewiele myśląc, weszłam do środka, wyjmując
naczynie z jego ręki, wychyliłam ostatni łyk. Wino było mocne i bardzo smaczne,
dokładnie takie jak lubię, w końcu prawdziwe wino zaczyna się od 12%, a to z
pewnością ma więcej. Podmieniłam pustą na pełną butelkę i wyciągając korek,
zaczęłam pić.
Angelo, moczymordo? Masz ten swój
odpis :3
ilość słów: 1970
yay! ^^
OdpowiedzUsuń~tsa, moja postać jak zwykle pijana jak bela już na początku wątku ♥XD~