Wychyliwszy głowę zza drzwi mieszkania, młoda dziewczyna bacznie zeskanowała wzrokiem cały korytarz, który i tak był już pusty od wielu godzin. Ostrożnie, oraz ze zbytnią uwagą, wyszła na spokojny hol i żwawo, na palcach, pobiegła do wyjścia z siedziby gildii Tartarus. Kołczan z kilkoma strzałami podskakiwał na plecach srebrnowłosej, dopóty nie przeskoczyła progu budynku. Teraz mogła pozwolić sobie na więcej, więc uśmiechnęła się do siebie delikatnie, a zarazem uroczo. Uniosła głowę do nocnego nieba i rozkoszowała się spokojem ją otaczającym. Wiatr otulał Shizune swymi ramionami, nijako zapraszając do kolejnej wyprawy w nieznane. Może tym razem las albo rozległe równiny z dala od wszystkiego? Pragnęła odskoczni od żmudnych i męczących dni, które nie przynosiły żadnego zysku czy zwykłego szczęścia z tego, co wykonywała. Westchnęła, uświadamiając sobie, że i tak radość spowodowana ucieczką zostanie zgaszona przez gniew mistrza, siostry i innych magów należących do gildii. Znowu jej się oberwie, a na to nic nie poradzi. Popatrzyła to na lewo, to na prawo i z wolna zrobiła następne, niepewne kroki przed siebie — w stronę oddalonego lasu. Czy to coś nowego dla dzielnej Shizune? Ależ oczywiście, że nie. Kolejne metry pokonała już truchtem, ale po ułamku sekundy nie pragnęła zatrzymywać wspaniałego uczucia wolności oraz swobody, które zewsząd otaczało niepozorne ciałko dziewczyny, a więc puściła się biegiem. Gnała bez wytchnienia, a momentami na twarzy dziewczyny pojawiał się delikatny uśmieszek. Miała wrażenie, że chude palce mroku wyciągają zimne dłonie ku jej nogom, pragnąc złapać jasnowłosą i już nigdy nie wypuszczać ze swych szponów. Przerażająca wizja, ale jak prawdziwa. Zwolniła kroku dopiero wtedy, gdy do jej nozdrzy dotarł ten charakterystyczny, rześki zapach lasu. Jej pilny wzrok zwinnie prześlizgiwał się z jednego krzaczora na drugi, bacznie wyczekując chociażby najmniejszego szmeru, który mógł dobiec znikąd. Bez cienia niepewności zagłębiła się w las, który należał do ulubionych miejsc dziewczyny, dlatego też, tam zazwyczaj przesiadywała. Sięgnięcie po pierwszą strzałę zapoczątkowało, że dziwny spokój ogarnął serce zmiennokształtnej, ale jednak nakłaniał do ostrożności i rozwagi. Zważyła jeszcze łuk w dłoni i naciągnęła drzewce, wyciągnięte ze zdobnego kołczanu. Grot skierowała ku ziemi, a następnie okręciła się wokół własnej osi, jak to mają w zwyczaju robić gibcy tancerze po zakończonym sukcesem występie. Dała susa przed siebie, a potem w bok, chowając się za przedwieczne drzewo, a jednocześnie obserwując teren gorliwym spojrzeniem, przepełnionym fascynacją do otaczającego ją lasu i tajemnic w nim ukrytych. Cisza jak makiem zasiał. Zamknięcie czerwonawych oczu i rozmarzenie się na temat niestworzonych rzeczy, skutecznie uniemożliwiła blada poświata, jaka w pewien sposób „wypłynęła” zza kępki soczyście zielonej trawy. Najpierw młodej ukazały się śnieżnobiałe pióra, składające się na majestatycznie skrzydła. Czarne koraliki, jakie po pewnej chwili okazały się smutnymi oczyma osadzonymi na niewielkiej główce, która mieściła się na pełnej gracji, gibkiej szyi skierowanej w nocne niebo. Spojrzenie ciemnych ślepi wwiercało się natrętnie ku oddalonym, enigmatycznym gwiazdom, nadającym sytuacji napiętego charakteru, a to można było wywnioskować z samej postawy Shizu, skrycie kulącej się między gałęziami niby w obawie przed czającym się nieopodal zwierzęciem, jakim był Łabędź. Piękne stworzenie z pewnością nie należało do tych zaniedbanych czy dzikich, ponieważ biła od niego dumna aura, ale szlachetności również nie zabrakło w tamtym momencie. Dziewiętnastolatka zaciągnęła kaptur od wysłużonego ubrania na głowę, a miała to w zwyczaju robić, podczas chęci dyskretnego wycofania się z nieprzyjemnej sytuacji, jakie chyba zdarzały jej się na każdym kroku. Już, gdy miała myknąć w kolejne gąszcze, niczym niezachwianą ciszę przeszył odgłos drącego się materiału bluzy Shizu, a wraz z nim okrzyk ptaka (mogła przysiąść, iż zaskrzeczał piskliwie ludzkim głosem „Uciekaj”), który zmieszał się z podburzonymi słowami, jakie czelność miały wypłynąć z ust mężczyzny, a ton ten był ponury, a także dziwnie podirytowany. Dziewczyna zajęta była rozpaczliwym ukryciem swej charakterystycznej cechy, do jakiej należały uporczywe rogi, ale zaprzestała czynności w chwili westchnięcia, które nie wydobyło się z jej warg.
– No idź stąd, ptaszorze – wycedził ktoś przez zęby, a warkot ten zakończyło tylko głuche uderzenie kamienia o taflę wody, prawdopodobnie niewielkiego bajorka, w jakim odbijał się dobry znajomy Shizune – Księżyc. Wytężyła słuchu, ale po kilkunastu sekundach wyczekiwania nie dotarł do niej żaden dźwięk, a więc czujnie wyjrzała zza pnia na pustą przestrzeń przetykaną gdzieniegdzie pojedynczymi, acz monumentalnymi drzewami oraz uprzednio wspomnianym stawie nakrapianym srebrem. Natomiast zagadkowy głos, jak i zwierzę, zniknęli, czego nikt nie umiałby wyjaśnić. Pod bujną czupryną rogatej zaczęła się intensywna analiza zaistniałej sytuacji, lecz kolejny okrzyk sprawił, iż w pewien sposób dziewczyna odżyła. Swe kroki z początku skierowała ku wodzie, ale dźwięk rozdzierający knieję z innego kierunku nijako nakazał oraz przyzywał ostrożne stąpania jasnowłosej. „Przecież nic nie może się takiego wydarzyć, gdyż o tej porze większość magów oraz pozostałych istot znajduje się w biernym spoczynku. Sen już dawno zmorzył każdego” – rozumowała kobietka. Trąciła niewielki kamień, spoczywający na jej drodze. Zapatrzona w czubki własnych butów, zdołała wychwycić zduszone plaśnięcie skałki o... Właśnie. Cóż to mogło być? Uniosła nieco zamglone spojrzenie na plecy pokryte czarnym puchem oraz rozłożone, zaciekle gestykulujące ramiona, na których falowały pióra. Nie zapowiadało się na odwrócenie nieznajomego, gdyby nie jeden, pochopny krok Shizu wstecz, jakiemu towarzyszyło otarcie piętą o wredny korzeń, a tym samym – bolesny upadek. Smolisty człowiek ukazał przed dziewczyną oblicze, które przysłaniały gęste kudły, zasłaniające całą twarz.
– Mówiłem, że ktoś za nami podąża – mruknął, a już po chwili wylądował nosem przy ziemi z powodu mocnego popchnięcia. Przez jego ciało, leżące niczym kłoda, przestąpiła następna, nieznajoma oczom Shizune sylwetka. – Mieliśmy iść, ale Ty się uparłeś – obruszył się Czarny, ale zniknął w tej samej chwili, gdy drugi mężczyzna bliski był nadepnięcia mu na twarz. Odziany w pióra, ciemnowłosy jegomość po prostu zniknął, czemu towarzyszył szum powietrza i nic więcej.
Zostali sami.
Dwie pary oczu zwrócone ku sobie nawzajem. Jedna z nich wystraszona, niepewna, mająca ochotę szybkiej ucieczki, natomiast spojrzenie drugiej na to nie pozwalało. Zdezorientowanie było skutecznie maskowane dzięki obojętności, jednakże pod tą kryły się także iskierki potężnego gniewu, a nawet wnerwienia. Ciężkie kroki zbliżyły się leniwie w stronę Shizune, która nadal leżała w bezruchu z powodu czystego strachu, jaki opanował całe jej ciało. Zdołała tylko przygryźć wargę niby w intensywnym myśleniu nad niefortunną pozycją, w jakiej się znajdowała, oraz spuścić głowę, dzięki czemu jasne włosy zakryły przerażone lico niedoświadczonej nastolatki. Rogi już dawno przebiły się przez nieco ubrudzone ubranie, a w tamtej chwili oświetlało je światło Księżyca.
– Zwykle „przepraszam” nie wystarczy, mam rację? – niełatwo było zrozumieć bełkot zmiennokształtnej, który zdołał przecisnąc się przez jej ściśnięte gardło, lecz była niemalże pewna, że osoba nachylająca się nad nią i niemal karcąca wzrokiem, zrozumiała co też takiego wymamrotała, jednocześnie nie będąc z tego faktu zadowolona. Przed oczyma Shizu, wbitymi wówczas w sporych okazów szyszkę, objawiła się para skórzanych, brązowych butów, w jakie wciśnięte były tego samego koloru spodnie. Jak wyglądał obcy? Tego mogła się dowiedzieć poprzez uniesienie podbródka, czego nie uczyniła, ale sam głos nieznajomego napełniał ją przestrachem, jak chyba zawsze podczas niezręcznej sytuacji. Odetchnęła cicho, wypuszczając z ust obłoczek pary, mieszającej się z zimnym, nocnym powietrzem.
< Tiago? Może i Klub Idiotów, ale ten umie genialnie pisać, czyż nie? >
Ilość słów: 1147
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz