Zacznę od trochę mniej przyjemniejszych i radośniejszych rzeczy, które aktualnie działy się w domu Henry'ego Tygelliusa aka Yoshidy. Cofniemy się również w czasie - dokładnie do dnia, w którym to Arsene wrócił już z Piekła i spokojnie grzał stopy nad kominkiem w jakimś pchlim hotelu. Obok niego leżał jego chudy, przypominający budową dobermana ogar piekielny. Patrzył się na swojego pana dwoma parami krwistych oczu i nie za bardzo wiedział, co właściwe tutaj oni robili. Pies chciał być na polowaniu. Tak jak na psa Łowcy przystało - pragnął tropić jakąś poczwarę i zaskowyczeć radośnie, kiedy wraz z Arsene'em ją dobiją. Pan zapewne nagrodziłby psa surowym płatem mięsa, tak soczystym, że aż kręciło się w głowie psowatemu. Lecz jego właściciel siedział na fotelu z czołem podpartym na boku dłoni. Rozmyślał nad tym, co spotkało go w ostatnich dniach i jak szybko obracały się różne sprawy. Dużą część swojej uwagi poświęcał czarownicom, o których szczerze już nie wiedział, co ma myśleć. To znaczy - wiedział - ale czy było to słuszne? Zastanawiał się, czy to aby możliwe, aby trzy wiedźmy spokojnie przebywały w mieszkaniu ich wuja i zachowywały się niemalże normalnie? Arsene wzdrygnął się, kiedy wyobraził sobie, jak zamiast ludzkich potraw przy stole siorpią gulasz z krwi niemowląt i mamią jakimiś czarami jego młodszego brata. Wyobrażał sobie, że właśnie teraz zatapiają w nim szpony i rozrywają, dzieląc między sobą. Jak Chrystus dzielił i podawał chleb swoim uczonym. Arsene przez ów wizję prawie zwrócił obrzydliwą kolację, którą zjadł w pojedynkę. Mężczyzna, bo miał już dobre dwadzieścia sześć lat, myślał też o szaleńczym planie jego ojca. O tym, co też ten znowu nawymyślał. Arsene był myślącym człowiekiem, tylko... nie był asertywny. Odmówić potrafił tylko bratu... Ale jeśli ojciec prosił go o cokolwiek, mężczyzna, a wcześniej chłopak, wykonywał te polecenia w kolejności alfabetycznej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Teraz jednak sytuacja wyglądała trochę inaczej. Pamiętacie, kiedy to Arsene zapytał się pana Yoshidy, czy ma dla niego odpowiednią żonę? W końcu miał już ponad dwadzieścia lat! I to grubo. A w tamtych czasach członkowie rodów takich, jak Yoshida, zaręczani byli bardzo, ale to bardzo szybko! Fergus, ojczulek, spojrzał wtedy na syna mętnym wzrokiem (wręcz szaleńca!) i rozpoczął swój mrożący krew w żyłach dialog:
- Oczywiście, że znalazłem ci małżonkę, kochany synu! Jednakże nie będzie to tak proste do zrealizowania, jak zwykło to być na codzień - jego ojciec odchylił się na fotelu, po czym splótł palce dłoni. - Te czarownice rosną w siłę - wypluwał każde słowo, jakby było klątwą - i kręcą się coraz bliżej ludzi. Położyły już łapy na naszej rodzinie, Arsenie! Zamieniły mojego syna, a twego brata, w jakieś posłuszne voodoo i pomaga im w rozrodzie! Musimy to powstrzymać. Wybić je raz, a porządnie - nachylił się do Arsene'a i złapał go za nadgarstek boleśnie. - Opętały Satoru. Teraz to już nie jest ten sam człowiek, którego znałeś. To obrzydliwiec, który miał za słabą wolę, aby im się sprzeciwić. Na szczęście ty jesteś inny. Zabijemy białowłosą. Jeśli ją pokonamy, odzyskasz brata! Uratujemy ludzkość, przed nawrotem tych bestii i pomiotów-
- Dobrze, ojcze, ale jak? - Arsene raczej nie rzucił tego z entuzjazmem godnym ucznia Szatana. Stwierdziłabym, że wypowiedział te słowa z przerażeniem, bo takiego szaleństwa w swym ojcu nigdy, przenigdy nie widział.
- Manon Czarnodzioba, ich nowa przywódczyni, położyła łapy na twym bracie. Ta starucha opętała zaś mego brata, a twego wuja! Tylko ta młoda, czarnowłosa, została sama. To będzie twa żona. Ma uwierzyć, że ugiąłeś się pod jej wdziękami i będziesz służył jej jak ta dwójka nieudaczników, tylko że ty zachowasz wolną wolę. Ona będzie myślała, że owinęła cię wokół palca, a to tak na prawdę, ty owiniesz nią wokół swojego. Dzięki temu zdobędziesz informacje o czarownicach. O tym, gdzie jest ich gniazdo, co robią, jak się zachowują i o jakich porach najmniej występuje tam straży! Te informacje przekażesz mnie i... I wtedy zaatakujemy! Zabijemy je wszystkie! SPALIMY! A łeb tej Manon - ojciec splunął w ognisko, które zatrzeszczało - powiesimy na ścianie w holu naszej posesji.
Arsene dokładnie te słowa usłyszał kilka dni temu i przyprawiały go o silny ból głowy. Jego wewnętrzny głos, nawet ten Łowcy, mówił, że tak nie można i byłby to cios poniżej pasa...
Jaka szkoda, że nie był asertywnym człowiekiem.
xxx
Kiedy Manon rzekła, że niczego nie pragnęłaby tak bardzo, jak wyjścia za naszego Satoru, młody mężczyzna stracił na chwilę kontakt z rzeczywistością. Patrząc z dołu na białowłosą, tak szczęśliwą, tak piękną, zdał sobie sprawę, że nie mógłby tych samych słów powiedzieć komukolwiek innemu. Byłoby to nienaturalne, okropne i niezgodne z jego... przeznaczeniem. Ciepło, które rozlało się po jego piersi, było niesamowicie przyjemnym uczuciem. Świadczyło na pewno o tym, że te tony stresu towarzyszące Yoshidzie w ekspedycji do Piekła, spłynęły wraz z takowym finałem. To, co teraz działo się wokół niego było niczym boże błogosławieństwo. Wszakże bez Manon na sto procent byłby zupełnie innym człowiekiem, a raczej jego wydmuszką. Kręciłby się samotnie po ulicach, nieustannie czegoś szukając. Nawet będąc z jakąś zupełnie inną kobietą, brakowałoby mu czegoś. Zapewne szukałby tego pierwiastka po kątach, na całym świecie, nie mogąc przestać. Dzięki Manon, z którą teraz mógł dzielić życie, z którą miał i ma syna, nie musiał niczego szukać. Wszystko miał! Nie chciałby niczego więcej. Może i było to lekko samolubne myślenie, ale myślę, że można mu to wybaczyć. Dopiero brawa ludzi wokół zebranych przyciągnęły go z powrotem na Ziemię. Manon się zgodziła. To nie był sen, to nie było ulotne marzenie, które spełnić się mogło tylko w objęciach Morfeusza! Był to rzeczywisty fakt! Satoru uśmiechnął się szeroko. W sposób emocjonalnie intymny i wrażliwy. Chciał wstać, chciał założyć pierścień na palec jego ukochanej Manon, chciał ją przyciągnąć do siebie, móc objąć ramionami i ucałować, lecz to ona rzuciła się na jego szyję i zaczęła szeptać słowa, które mogłyby roztopić najgrubszą warstwę lodu. Mężczyźnie dopiero po chwili udało się wsunąć symboliczny pierścień i wstać wraz z Manon. Kiedy spojrzał jej w oczy, trzymając w dłoni jej dłoń, zrozumiał, że on po prostu musiał ją spotkać. Musiał wejść do tego okropnego kościoła i musiał skierować w jej stronę swoje spojrzenie. To tak miało być, to było przez jakieś siły wyższe misternie zaplanowane. Jakby to one, ich przykładem, chciały udzielić jakiejś cennej lekcji ludzkości. Satoru miał wrażenie, że pod tą cienką warstwą skóry płonie. Dłoń Manon zdawały się być przyspawana do jego, a jej ciepło jeszcze bardziej rozpalało ten żar gdzieś głęboko w ciele. Był dogłębnie zaskoczony tym, co teraz czuł i co zapewne czuła Manon. Tą więzią, która przepływała przez nich, przez ich żyły. Ucałował ją. Z własnej, nie przymuszanej woli. Wszakże, nie był opętany, jak jego ojciec myślał. Satoru szczerze, z całego serca, kochał białowłosą i nie mógł jej już ponownie stracić. Nie mógł, dobrze o tym wiedział.
Skierowali się następnie w stronę domu, gdzie wszystkie światła się paliły. Wszędzie, jakby cała rodzina ich wyczekiwała. I słusznie, była to ich rodzina. Najbliższa jaką mogli mieć i chcąca dla nich jak najlepiej. Satoru prowadził Manon, wciąż trzymając ją za dłoń. Chciał być tam jak najszybciej! Chciał ponownie ujrzeć swego syna, tylko że tym razem wtulonego w pierś matki, która była niezwykle cenną osobą dla Satoru. Chciał zobaczyć ten obraz rodziny, który niegdyś mógł mu się jedynie przyśnić. Manon zapukała do drzwi, ostrożnie, jakby się obawiała. Satoru nie za bardzo wiedział, czego. Wszyscy na nią wyczekiwali. Wszyscy oczekiwali jej powrotu. I to jak najszybszego. Otworzyła im Cassiopeia, a na ich widok zapłakała szczerze. Kolana się prawie pod nią ugięły. Nad nią wisiała cała reszta - wuj Henry, Asterin oraz Arsene, który... w rękach trzymał syna Manon i Satoru. Cassiopeia, jak i Asterin zaszlochały, a ta starsza z nich z niedowierzaniem przyglądała się i całej parze, i Manon. Bo Manon żyła. Była żywa. Prócz tego unosiła się wokół nich czysta energii tajemniczej więzi, która ich połączyła. To zapewne też przykuwało uwagę starszej czarownicy.
Manon też zapłakała i patrzyła na swojego syna, który wodził oczami niemowlaka po twarzach. Chyba w jakiś magiczny sposób rozpoznał swą matkę, może instynktownie i zaczął się wiercić oraz płakać. Był to płacz zdrowy, o ile taki istnieje. Płacz dziecka, lecz raczej... budzący do życia. Arsene, z miną typową dla siebie i pod ostrożną, rzetelną asekuracją Asterin podał dziecko Manon. Matce. Białowłosa wzięła swego syna w ramiona i przycisnęła opiekuńczym gestem do piersi, a pojedyncze łzy ściekały po jej twarzy. Satoru też płakał. Ze szczęścia.
beng! mam nadzieję, że nie zawiodłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz