Po opowieści Satoru, Arsene się nie odzywał. Skwitował cały monolog swojego braka beznamiętnym skinięciem głowy i prostym "Aha". Młodszy z Yoshidów, nie wiedział, czy ma uznać to za dobry znać, czy może za zły. Zwykle w końcu Arsene mówił - głośno i to, co myślał, a teraz był milczący. Satoru miał ochotę wrzasnąć, żeby coś powiedział, ale jak zwykle zacisnął zęby, ugryzł się w język i milczał. Wiecie... niespełna dwa dni siedzenia w lochu robią swoje na psychice, czy na poczuciu zdrowia fizycznego. Mag próbował to przeboleć, próbował być silny - mieli zostać zabici już rano, a teraz był wieczór. Nie wiedzieć, czemu, Satoru po prostu wierzył, że to coś ma na rzeczy i był w na prawdę... niesamowitym humorze jak na więźnia czarownic. Radę owej starej wiedźmy wziął sobie do serca - Manon, bowiem, nie mogła być sobą! Młody mężczyzna bardzo w to wierzył, co mogło wydawać się absurdalne... Dla niego był to po prostu ostatni drążek, którego się trzymał. I wiecie, co? Arsene również nie prezentował się najgorzej - co prawda, nadgarstki miał poobijane, podziurawione i ociekające krwią, ale twarz niezwykle spokojną, jakby... profesjonalisty, który wie, co robi. Nie odezwał się do Satoru ani słowem, nawet na niego nie patrzył. Może i słusznie? Nazwał w końcu go zdrajcą, co było równoznaczne z powiedzeniem "Nie jesteś moją rodziną".
Nie myślcie źle o Arsenie, to dobry chłopak, ale lata hartowania serca, lata wpajania do głowy stalowych zasad i przykazań wyrzeźbiły maskę u tego mężczyzny, niczym z marmuru. Dla swojego młodszego brata zawsze chciał... najlepiej, mimo że czasem nie było tego widać. Chcę zostać magiem, słyszał od młodszego Yoshidy. Arsene nie chciał rujnować jego marzeń, ale wtedy nie wierzył, że jego brat ma w sobie grosza magii, więc ironicznymi odzywkami próbował odwieźć i zniechęcić od tego bruneta. Starszy z braci Yoshidów to na prawdę pokrzywdzona przez los i ciekawa postać, ale jego historię przedstawię wam kiedy indziej, nie na to pora.
Rodzeństwo dopiero ożywiło się wtedy, kiedy Księżyc wzniósł się wysoko na niebo i jego lazurowe światło przekradało się przez kraty do lochów. Od razu unieśli głowy, kajdany zasyczały. Czuć można było między nimi napięcie, a Satoru modlił się, aby była to Manon. Aby była to ta sama białowłosa, na której tak mu zależało. W zasadzie to nie modlił się o to do Boga (przypominam, że miał z nim kłopoty), ale modlił się do stworów tkających ludzkie i nieludzkie losy, aby przędły łaskawy dla niego i dla Manon los. Bardzo tego chciał... A jakie jego zdziwienie było, kiedy to faktycznie okazała się być Manon. Coś w jego piersi ścisnęło się boleśnie, chciał wyrwać się z kajdan, lecz ostre szpile, naciskające na jego nadgarstki stanowczo mu tego odradzały. Stój, Satoru, stój, zdawały się mówić i zanosić szyderczym śmiechem. Młody Yoshida spojrzał na białowłosą ze zdziwieniem i z radością - czyżby wróciła, by ich uwolnić? Czyżby sobie wszystko przypomniała? W końcu trzymała w dłoni klucze, w końcu tu zeszła... sama. Satoru zauważył, jak drżała i trzęsąc się, odsunęła od braci o kilka kroków. Jednak cię nie pamięta, syknął mu głos Łowcy.
Miał rację, ale mag, jak uparte, małe dziecko wierzył, że może się to zmienić. Już miał otworzyć usta, już miał coś powiedzieć, kiedy Manon go wyprzedziła:
- Kim jesteś i dlaczego moje ciało tak dziwnie na ciebie reaguje, panie Satoru?
Jej głos był zimny, donośny, lecz czaił się w tym tonie... strach, zagubienie. Arsene poruszył się niespokojnie i spojrzał to na Satoru, to na Manon. Zdawało się, że ponagla swojego brata, aby mówił. Och, przepraszam, nie brata - zdrajcę.
Satoru zignorował to, że zwróciła się do niego tak formalnie, tak... obco. Odchrząknął i opanowując trzęsące się ręce w kajdanach, wychrypiał:
- Jestem Satoru Yoshida, Manon. Idiota, których zamiast uciekać od czarownic, szczerzył się do ciebie jak głupi do sera - zrobił tutaj pauzę; czarownica pytała się go, kim jest. Co miał jej powiedzieć? Byłem dla ciebie kimś ważnym? Idiotycznie. Byliśmy blisko? Brzmiało, jakby zdawał relację policji na temat zamordowanej osoby. Po za tym, gardło tak go paliło z pragnienia, że ledwo mówił. W końcu podjął ponownie monolog: - Ja... my... - dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak ciężko mu było znaleźć właściwe słowa, więc znowu przerwał. - Manon - spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami - tam jest moja kurtka - ruchem brody wskazał kamienną ławę, gdzie rzucono broń jego brata i ich kurty. - Nie potrafię ci wszystkiego dobrze wytłumaczyć, na pewno nie tak szybko; jestem palantem, któremu uratowałaś dwa razy życie. Przeszliśmy razem całkiem sporo, mój wuj chciał, żebym cię pozdrowił, gdybym cię spotkał... W mojej kurtce jest karteczka, w przedniej kieszeni. Myślę, że... że w jakiś sposób ułatwi ci znalezienie odpowiedzi na twoje pytanie - Satoru uśmiechnął się lekko, trochę skołowany, trochę zmęczony, ale i szczęśliwy, że czarownica do niego przyszła. Że chciała z nim porozmawiać. Chciała się dowiedzieć, kim jest, a to znaczyło, że coś musiała sobie przypomnieć. Albo ktoś musiał jej uświadomić to, że straciła wspomnienia...
Satoru patrzył się na białowłosą przez chwilę. Stała pod ścianą, mnąc klucze w palcach i drepcząc w miejscu. Była zdenerwowana i widział, jak wyraz twarzy jej się zmienia, jak się zastanawia, czy słusznie ma podejść do kurty maga. Yoshidzie zdawało się, że minęły wieki, nim czarownica poczyniła pierwsze kroki do ławy. Jeden, drugi, trzeci... przystanęła. Spojrzała się na Satoru, a potem znowu szła. Powoli, jakby bała się, że to podstęp, a kiedy była przy ławie chwyciła kurtkę maga i zaczęła szperać po kieszeniach, aż w końcu musiała znaleźć coś, czego chłopak nakazał jej szukać. Wyciągnęła ostrożnie z kieszeni skrawek papieru, trochę już pomięty, ale w jednym kawałku. Satoru wiedział, co napisała mu wtedy Manon. Pamiętał to zdanie i powtarzał je sobie każdego dnia. Nie wiedział, co sobie najświętszego myśli, ale miał nadzieję, że jeśli białowłosa odczyta te słowa - napisane jej własną ręką, jej własnymi słowami... może choć trochę sobie przypomni.
Czekał.
I to tak boleśnie ściskało mu gardło.
Manon? boże, czuję się źle, to taki crapp wyszedł...
Nie myślcie źle o Arsenie, to dobry chłopak, ale lata hartowania serca, lata wpajania do głowy stalowych zasad i przykazań wyrzeźbiły maskę u tego mężczyzny, niczym z marmuru. Dla swojego młodszego brata zawsze chciał... najlepiej, mimo że czasem nie było tego widać. Chcę zostać magiem, słyszał od młodszego Yoshidy. Arsene nie chciał rujnować jego marzeń, ale wtedy nie wierzył, że jego brat ma w sobie grosza magii, więc ironicznymi odzywkami próbował odwieźć i zniechęcić od tego bruneta. Starszy z braci Yoshidów to na prawdę pokrzywdzona przez los i ciekawa postać, ale jego historię przedstawię wam kiedy indziej, nie na to pora.
Rodzeństwo dopiero ożywiło się wtedy, kiedy Księżyc wzniósł się wysoko na niebo i jego lazurowe światło przekradało się przez kraty do lochów. Od razu unieśli głowy, kajdany zasyczały. Czuć można było między nimi napięcie, a Satoru modlił się, aby była to Manon. Aby była to ta sama białowłosa, na której tak mu zależało. W zasadzie to nie modlił się o to do Boga (przypominam, że miał z nim kłopoty), ale modlił się do stworów tkających ludzkie i nieludzkie losy, aby przędły łaskawy dla niego i dla Manon los. Bardzo tego chciał... A jakie jego zdziwienie było, kiedy to faktycznie okazała się być Manon. Coś w jego piersi ścisnęło się boleśnie, chciał wyrwać się z kajdan, lecz ostre szpile, naciskające na jego nadgarstki stanowczo mu tego odradzały. Stój, Satoru, stój, zdawały się mówić i zanosić szyderczym śmiechem. Młody Yoshida spojrzał na białowłosą ze zdziwieniem i z radością - czyżby wróciła, by ich uwolnić? Czyżby sobie wszystko przypomniała? W końcu trzymała w dłoni klucze, w końcu tu zeszła... sama. Satoru zauważył, jak drżała i trzęsąc się, odsunęła od braci o kilka kroków. Jednak cię nie pamięta, syknął mu głos Łowcy.
Miał rację, ale mag, jak uparte, małe dziecko wierzył, że może się to zmienić. Już miał otworzyć usta, już miał coś powiedzieć, kiedy Manon go wyprzedziła:
- Kim jesteś i dlaczego moje ciało tak dziwnie na ciebie reaguje, panie Satoru?
Jej głos był zimny, donośny, lecz czaił się w tym tonie... strach, zagubienie. Arsene poruszył się niespokojnie i spojrzał to na Satoru, to na Manon. Zdawało się, że ponagla swojego brata, aby mówił. Och, przepraszam, nie brata - zdrajcę.
Satoru zignorował to, że zwróciła się do niego tak formalnie, tak... obco. Odchrząknął i opanowując trzęsące się ręce w kajdanach, wychrypiał:
- Jestem Satoru Yoshida, Manon. Idiota, których zamiast uciekać od czarownic, szczerzył się do ciebie jak głupi do sera - zrobił tutaj pauzę; czarownica pytała się go, kim jest. Co miał jej powiedzieć? Byłem dla ciebie kimś ważnym? Idiotycznie. Byliśmy blisko? Brzmiało, jakby zdawał relację policji na temat zamordowanej osoby. Po za tym, gardło tak go paliło z pragnienia, że ledwo mówił. W końcu podjął ponownie monolog: - Ja... my... - dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak ciężko mu było znaleźć właściwe słowa, więc znowu przerwał. - Manon - spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami - tam jest moja kurtka - ruchem brody wskazał kamienną ławę, gdzie rzucono broń jego brata i ich kurty. - Nie potrafię ci wszystkiego dobrze wytłumaczyć, na pewno nie tak szybko; jestem palantem, któremu uratowałaś dwa razy życie. Przeszliśmy razem całkiem sporo, mój wuj chciał, żebym cię pozdrowił, gdybym cię spotkał... W mojej kurtce jest karteczka, w przedniej kieszeni. Myślę, że... że w jakiś sposób ułatwi ci znalezienie odpowiedzi na twoje pytanie - Satoru uśmiechnął się lekko, trochę skołowany, trochę zmęczony, ale i szczęśliwy, że czarownica do niego przyszła. Że chciała z nim porozmawiać. Chciała się dowiedzieć, kim jest, a to znaczyło, że coś musiała sobie przypomnieć. Albo ktoś musiał jej uświadomić to, że straciła wspomnienia...
Satoru patrzył się na białowłosą przez chwilę. Stała pod ścianą, mnąc klucze w palcach i drepcząc w miejscu. Była zdenerwowana i widział, jak wyraz twarzy jej się zmienia, jak się zastanawia, czy słusznie ma podejść do kurty maga. Yoshidzie zdawało się, że minęły wieki, nim czarownica poczyniła pierwsze kroki do ławy. Jeden, drugi, trzeci... przystanęła. Spojrzała się na Satoru, a potem znowu szła. Powoli, jakby bała się, że to podstęp, a kiedy była przy ławie chwyciła kurtkę maga i zaczęła szperać po kieszeniach, aż w końcu musiała znaleźć coś, czego chłopak nakazał jej szukać. Wyciągnęła ostrożnie z kieszeni skrawek papieru, trochę już pomięty, ale w jednym kawałku. Satoru wiedział, co napisała mu wtedy Manon. Pamiętał to zdanie i powtarzał je sobie każdego dnia. Nie wiedział, co sobie najświętszego myśli, ale miał nadzieję, że jeśli białowłosa odczyta te słowa - napisane jej własną ręką, jej własnymi słowami... może choć trochę sobie przypomni.
Czekał.
I to tak boleśnie ściskało mu gardło.
Manon? boże, czuję się źle, to taki crapp wyszedł...
ilość słów: 969
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz