- Nie jesteś mi nic winny, Yoshida Satoru - w końcu białowłosa się odezwała. Na dźwięk tak potwornie oficjalnie wymówienia jego imienia, mag aż drgnął niespokojne, a serce ścisnęło mu się niebezpiecznie. Patrzył na Manon szeroko otwartymi oczami, patrzył na nią, jakby mówił, aby przestała się obwiniać, aby spojrzała prosto na niego i mówiła do niego z taką samą swobodą jak jeszcze niedawno. - Wiem, że go nie chcesz, ale chciałabym tylko zakomunikować, że chciałabym nazwać go Henry - kontynuowała czarownica, na co moc uczuć uderzyła do głowy młodego Yoshidy. Manon uważała, że on nie chciał ich przyszłego dziecka, że nie chciał j e j. Zerwał głowę do góry w tym samym momencie, co jego wuj - właśnie Henry. Oboje spojrzeli na białowłosą, oboje z dziwaczną mieszaniną wzruszenia i niepokoju w oczach. Nie muszę chyba wspominać, jak wuj był wzruszony, a jak Satoru zaskoczony - i to pozytywnie. Można by pomyśleć, że w tym momencie mógł być on jeszcze bardziej poruszony, niż jego krewny. - Chciałabym, aby był tak dobry, jak ty - dodała Czarnodzioba do jeszcze zbyt zadziwionych mężczyzn, aby w ogóle mogli wykrztusić z siebie zdanie, które miałoby sens i gramatyczny ład oraz skład. Satoru tym bardziej nie wiedział, co ma powiedzieć. Manon się z nim autentycznie ż e g n a ł a. Uważała, była święcie przekonana, że młody Yoshida jej tu nie chce!
W tym przekonaniu upewnił się brunet jeszcze bardziej, kiedy białowłosa wstała i bliska łez ruszyła w stronę drzwi. Satoru złapał ją za nadgarstek. Nie miał zamiaru pozwolić jej wyjść, na pewno nie przed tym, aż nie powie wszystkiego, co myślał prosto do niej, patrząc wprost na nią. Manon odwróciła się w jego stronę i po raz pierwszy od tak niemiłosiernie długiego okresu czasu spojrzała mu w oczy - wreszcie, na boskie szczęście, w końcu spojrzała na niego - prosto na niego! Satoru tak bardzo tego pragnął, tak bardzo chciał, aby dziewczyna na niego w końcu spojrzała. I to zrobiła. Satoru, nim zaczął mówić, nim potok słów i wyznań pełnych emocji, i tych może bardziej bliższych goryczy, i tych tak pełnych intymności ludzi nie zakochanych, ale kochających się, potarł nadgarstek Manon kciukiem, patrząc się na jej brzuch. To tam właśnie rozwijało się ich dziecko, ich syn. Cudo, na które czekał tyle cholernych dni! Nim przeszedł do swego monologu, palnął:
- Czy mogę dotknąć?
Po chwili zdał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie musiało to brzmieć, bo poczerwieniał cały na policzkach i spuścił wzrok na chwilę na podłogę. Lecz w tej sytuacji idiotyzmu zarzucić mu nie mogę, no bo, powiedzmy sobie jedno, myślę, że każdy chciałby położyć dłoń tuż nad rozwijającym się skarbem i owocem miłości. Myślał, że Manon się nie zgodzi albo zinterpretuje to jako wyproszenie z domu, ale ta skinęła głową - trochę niepewnie i wolno. Satoru nie obchodziło go to, czy byli obserwowani, czy nie i po prostu przyłożył dłoń do może niezbyt wielkiego brzucha białowłosej, ale i tak już takiego, aby zdradzić ciążę. Nie potrafię opisać fascynacji młodego Yoshidy tym zjawiskiem. Był święcie przekonany, że czuł bicie serca małej istotki, że czuł jak się rusza, choć fizycznie było to niemożliwe.
- Manon - powiedział głosem pewnym, łagodnym i pełnym miłości - często cię przepraszam i chciałbym cię przeprosić za to, że nie mogłem przy tobie być. Uwierz mi, że chciałem być przy tobie. Cały ten czas! Jednak nie miałem możliwości... A szukałem każdego możliwego sposobu, aby do ciebie dostrzegł - na chwilę przestał mówić, czując jak musi wziąć za wodze wszystkie swoje emocje. - Nie chciałem, abyś uznała, że cię winię za to. I nie winię, Manon, nigdy w życiu. Tak bardzo cię przepraszam, że się winisz, bo to nie jest twoja wina! - przez ten cały czas nie spuszczał dłoni z jej brzucha i patrzył się prosto w jej oczy: te piękne, złoto-żółte oczy, jakże cudne, w które mógłby się wpatrywać codziennie. - Nie mów też, że nie chcę tego dziecka, proszę. Kiedy się mnie o to zapytałaś nie byłem jeszcze gotowy, byłem niedojrzały i miękki, ale teraz jest inaczej. Manon, ja chcę, abyś została, abyśmy mogli razem żyć i razem będziemy wychowywać naszego syna - jakże dumnie brzmiało to, co właśnie powiedział nasz młody Yoshida; ujęłabym, że po prostu jego uśmiech mówił wszystko. - Wiem, że nie mówię może tego często, bo nie cierpię szastać wielkimi słowami (i tutaj Satoru nie miał na myśli urazić swej ukochanej, czy pokazywać, że tak mało mówił jej, co do niej czuje, ale powiedzmy sobie szczerze - wyznania o miłości, rzucane na prawo i lewo, tracą na znaczeniu), ale kocham cię nad życie. Kocham cię bardziej, niż mógłbym sobie wyobrazić, nigdy za mocno, nigdy nie jest za mocno. I pozwól mi pokazać, że kocham również i dziecko, które nosisz. Proszę. - uśmiechnął się lekko, był to uśmiech pełen nadziei, pełen czułości, przeznaczony tylko dla Manon i niebawem może też dla ich dziecka. O ile los pozwoli. I oby pozwolił.
oby Ci się podobało! kocham <3 Manon?
ilość słów: 1359
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz