Henry brał również aktywnie udział w rozmowach, kiedy przybywała do nich Asterin, wcześniej wspomniana kuzynka Manon. Wspierał swego bratanka całym sercem i aż łza kręciła mu się w oku, a uśmiech błąkał na twarzy, kiedy młody Yoshida wypytywał się o wszystko, dosłownie o najmniejszy szczegół stanu Manon i ich dziecka. A gdy chłopak słyszał, że jego syn, jak i przyszła matka, mają się dobrze, są zdrowi i silni, Satoru promieniał dumą, szczęściem i tym wspaniałym stanem spokoju - ulotnego w tych chwilach, kiedy później Asterin znikała i nikt już nie mógł mu żadnych informacji udzielić. Wuj nie raz zastanawiał się, jak może poprawić chłopakowi humor, nie raz rozmawiał na stronie z czarnowłosą, pytając się, czy aby na pewno Satoru nie może spotkać się z Manon. Odpowiedź zawsze była ta sama: nie może do nich przyjść. Było to kategoryczne "Nie", takie, które nie raz trzeba powiedzieć. Henry zwykle wtedy ciężko wzdychał, cóż za pogmatwana historia. Mimo tego, mimo wszelakich przeszkód, rozmawiał z młodym Yoshidą, który z dnia na dzień robił się... szczęśliwszy. W końcu, jak on to mówi z tą swoją dziecięcą fascynacją i dumą: Będzie ojcem.
Pewnego wieczora, kiedy Henry skończył operować poturbowaną przez wóz kobietę, wrócił do części mieszkaniowej wielkiej kamienicy, obmył ręce, zdjął swój fartuch i wyczyścił wszystko tak bardzo, że w kuchni śmierdziało chemią i charakterystycznie pachniały środkami odkażającymi. Satoru czekał już na niego przy stole z wyciągniętą dla wuja puszką pełną ulubionego piwa mężczyzny i paczką jego ukochanych papierosów.
- Nic się nie zmieniasz, Oruś. Na pewno nie pod względem drobnych czynów - wuj westchnął z uśmiechem i zmęczony usiadł na krześle, tak opierając na nim ciężar, że zatrzeszczało niebezpiecznie, ale dzielnie znosiło swoje trudy.
Mężczyzna otworzył puszkę piwa - nowy wynalazek, który od razu zasłynął i skradł serca klientów. Każdy teraz chciał pić z puszek wszystko - nawet wodę. Lekarz wyciągnął również papierosa z paczki i zapalił go, obserwując uważnie swojego bratanka, którego kochał, jak... syna. Wiedział doskonale, że Yoshida nie cierpi smrodu papierosów, ale ten tylko siedział na swoim umiłowanym stołku i pałaszował ze smakiem kiełbaski z patelni. Wuj się zastanawiał, o czym chłopak myśli, bo spojrzenie zamyślone miał. Zapewne myślał o Manon i o ich dziecku, odpowiedział sobie w myślach Henry, lekko unosząc kąciki ust do góry. Miał nadzieję, że niedługo zobaczy uśmiechniętą twarz białowłosej, którą tak bardzo polubił. Przy niej jego bratanek jaśniał cały, po prostu żył, co wydawało się wprost magiczne i niesamowite.
- Opowiadałem ci kiedyś jak... się zakochałem? - zaczął nagle wuj Satoru, zawieszając ruch ręką z papierosem. Na kręcenie głową chłopaka Henry odpowiedział szerokim uśmiechem. - Myślę, że ta historia warta jest tego, abyś ją znał, Oru. Kiedy byłem mniej więcej w twoim wieku poznałem przepiękną kobietę. Była trochę inna, miała najczarniejsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałem i cudne, mocno piwne... może trochę złote oczy - wuj zaciągnął się dymem z papierosa i wypuścił go po chwili przez usta. - Zakochałem się w niej na zabój, nazywała się Cassiopeia i faktycznie mogła się wydawać, jakby była z innej galaktyki. To mnie właśnie w niej fascynowało. Nie myślała przyziemnie, nie wegetowała jak ci wszyscy ludzie wokół, a żyła i żyła normalnie, niczego nie komplikując. To ja wszystko komplikowałem - mężczyzna westchnął i przeczesał palcami włosy już trochę poprzecinane siwizną, lecz nadal z tym samym, jasnym połyskiem charakterystycznym dla rodu Yoshidy. - Chciałem zostać lekarzem, medycyna mnie fascynowała i chciałem pomagać ludziom możliwie jak najbardziej się da. Niestety, moja wybranka serca nie mogła wtedy zostać przy mnie dłużej. Powiedziała, że nie może mi już dalej towarzyszyć, nasze ścieżki się rozeszły, Oru. Nikogo już nie pokochałem w ten sam sposób, nie byłem najzwyczajniej w stanie - mężczyzna na chwilę zapatrzył się w ścianę, uśmiechnął się i westchnął ponownie, trochę czerwony na twarzy, jakby właśnie przypomniał sobie jakieś swoje młodzieńcze sprośne zachowania. - Chciałem ci powiedzieć, synu, że nasze relacje i z kim się wiążemy są naszą odpowiedzialnością. Na zaprzepaść tego, co łączy cię z Manon. Obiecaj mi to.
- Nigdy nie miałem zamiaru tego zaprzepaścić, wuju - Satoru posłał mężczyźnie szeroki uśmiech.
Mężczyzna zaśmiał się, tak swobodnie i tak nagle, że prawie wypadł mu papieros z ust. Złapał go w powietrzu, na szczęście się nie parząc, co przyjęło się z głośnym, niezwykle dziwacznym chichotem mężczyzn - dwóch Yoshidów śmiejących się jak młode dzieci i to właściwie z niczego - czyż to nie idiotyczne? Och, nie, kochani, to nie było idiotyczne. Nagle wuj złapał się za głowę, powiedział, że jaki to on jest głupi, sięgnął do kieszeni swojej kurty i wyciągnął błękitne opakowanie i podał je Satoru, któremu oczy od razu rozbłysły, kiedy zobaczył, co mieściło się w opakowaniu: czekolada, jego ulubiona, z rodzynkami. Miał ochotę wyściskać wuja, ale tylko skinął mu głowę z wdzięcznością i od razu spałaszował jeden rządek słodyczy.
- O nie! Zmienił się jej smak! - Satoru zmarszczył brwi.
- To inna firma. Podobno lepsza - wuj odchylił się na krześle, zaciągając się papierosem.
Spoglądał na swego bratanka i przypomniał sobie, kiedy Oruś miał osiem, może dziesięć lat i siedział tak samo pochylony nad czekoladą. Wuj aż się uśmiechnął na to wspomnienie. Niebawem (no... może nie całkiem "niebawem") przyjdzie mu zobaczyć syna młodego Yoshidy i mężczyzna był niebywale zaciekawiony, chciał wiedzieć, w kogo wda się bardziej syn naszej uroczej pary ukochanych. Chciał wiedzieć, czy on też będzie lubił czekoladę z bakaliami. A nawet jeśli będzie wolał krwiste steki, to Henry poprzysiągł sobie, że te krwiste steki będzie mu podawał, kiedy jego... powiedzmy, prawie wnuk, zechce.
taki trochę bardziej z perspektywy naszego wuja-lekarza :v Manon?
ilość słów: 1167
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz