14 mar 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru napotkał surowe spojrzenie swojego ojca, który siedział na krześle z wielkim plecakiem i strzelbą opartą na krześle. Winchester z wyrzutką i pojemnym magazynkiem - elegancki, dla tych, którym zależy na tym, jak wygląda ich broń i jak wygląda sam właściciel z bronią. Młody Yoshida skinął głową, ignorując ból głowy, jaki teraz trawił jego czaszkę. Usiadł przy stole, zachowując kamienny wyraz twarzy, mimo śladów po łzach; wydawać by się mogło, że ciskał gromami dookoła, a w szczególności na swojego ojca, nie zapomnijmy, że w końcu to on uwięził Manon. Uratować się ją udało tylko za sprawą czarownic-bliźniaczek, które (o dziwo) pomogły Satoru. Chłopak właśnie teraz to sobie uświadomił (zawsze o tym pamiętał, zawsze tkwiło to w jego głowie) i odsunął się trochę od ojca. Siedzieli w kompletnej ciszy, pan Yoshida lustrował go od stóp do głów, jakby był kowbojem, oceniającym swojego przeciwnika. W końcu Satoru był jego synem marnotrawnym. I śmierdział (przynajmniej dla jego ojca) za każdym razem czarownicą - i to taką samą, dobrze wiedział nawet jaką - Manon Czarnodziobą, wielką Następczynią. Oj, on już wiedział, co tu się święciło, moi drodzy, wiedział i to doskonale. Mężczyzna strzelił palcami, patrząc się ostentacyjnie, z lekką niechęcią na swego brata, który zmienił nazwisko i porzucił profesję Łowcy dla znacznie przyziemniejszego celu - dla medycyny.
- A więc? Henry, zechcesz mi powiedzieć, dlaczego mój syn wlecze się zasmarkany nocą i cuchnie? - głos pana Yoshidy był... przerażająco spokojny, ale i lodowaty, od samego jego dźwięku przechodziły dreszcze.
- Nie jestem psem, ojcze. Sam ci opowiem, dlaczego tak "cuchnę" - Satoru nie znał się jeszcze od tej strony, tak uszczypliwej i zgryźliwej, że aż przez chwilę miał ochotę złapać się porządnie i trzepnąć tak mocno, że zobaczy wszystkie gwiazdy.
Henry, wuj Satoru, nic nie odpowiedział, ale kiedy chłopak spojrzał na niego, widział w jego oczach cichą aprobatę i... nawet zachętę, aby mówił dalej. Tak, tego wieczoru był czas, aby ojciec w końcu go usłuchał, aby to on był usłyszany, mówił za siebie i odpowiadał za swoje czyny. To było teraz od ponad dwudziestu dwóch długich lat życia w cieniu i pod uważnym okiem innych Yoshidów. Ogar trącił nosem łydkę młodego maga, aby mówił dalej, w końcu wygarnął ojcu wszystko, powiedział, co myśli - powiedział, kogo kocha - a kochał i kocha Manon, która teraz nosiła ICH dziecko, można by powiedzieć, że świadectwo ich jakże wybojowej miłości. Miał ochotę wszystko powiedzieć swojemu rodzicielowi, patrząc na jego twarz - jak się zmienia i jak blednie z każdym kolejnym słowem. Postanowił zacząć z kopyta, nie szczędzić nic, żadnego detalu - opowiedział ojcu calą historię jego i Manon, manewrując ostrożnie pomiędzy nazwiskami oraz imionami, by ojciec nikogo nie mógł ścigać, czy podejrzewać. Opowiedział z grubsza wszystko, co przeżył razem z Manon, co do niej czuł i czuje. Nie pominął również poświęcenia Arsene'a, co było czymś ciężkim do wypowiedzenia na głos. Nawet wuj Satoru nie wiedział o czynie jego starszego brata, który utknął w piekle u boku Salomona. Przez cały ten czas patrzył na swojego ojca, na emocje przemykające przez jego twarz, a kiedy zrozumiał, że jego syn pierworodny jest poza zasięgiem, a drugi to "ofiara losu", warknął i walnął ręką w stół, po czym już, już miał nawrzeszczeć na Satoru, wychłostać go, wydziedziczyć, gdy mag uniósł dłoń do góry w geście ciszy:
- Jeszcze nie skończyłem - wysyczał przez zaciśnięte zęby; odetchnął i stwierdził, że teraz musi to powiedzieć ojcu, jeśli już mu mówił wszystko, niech i wie wszystko. - Oczekujemy dziecka - Satoru powiedział to z zaskakującą dla niego... Łagodnością. Nawet sam się zaskoczył tym, jak brzmiało to w jego ustach. Jak dumnie. "Oczekujemy dziecka". Satoru sam nie wiedział, kiedy uniósł głowę lekko do góry i już się tak nie peszył. - Będziesz dziadkiem, ojcze.
Pan Yoshida wypuścił w tym momencie papierosa, który upadł na ceratę na stole i wpatrywał się a swojego syna z niedowierzeniem. Sposób, w jaki patrzył na Satoru ranił wewnętrznie chłopaka - mogłabym urzyć tysiąca najokropniejszych porównań, ale i tak nie odwzorują one tych, którymi teraz ojciec obdarowywał syna. W końcu mężczyzna wysyczał przerażającym tonem:
- Jesteś niepoważny! Co ty sobie, do nędzy, myślisz, hę? Że co? Że pomiot Szatana rozkłada przed tobą nogi, to cię kocha?! - wrzask poniósł się echem po całej kuchni.
Na te słowa, które wypowiedział ojciec, Satoru zareagował wielce gwałtownie. Zerwał się z krzesła i morderczym spojrzeniem zmierzył swojego rodziciela. Jak on śmiał tak mówić?! Jak on mógł skwitować to jakimś komentarzem?! Nie dość, że opowiedział historię swojego życia, opowiedział mu o jego miłości, a jego własny rodzony rodzic na nic nie zwraca uwagi?! Obraził Manon, jego ukochaną, patrząc prosto w jego oczy. To było nie do zaakceptowania. Satoru zamachnął się potężnie i od ciosu powstrzymało go tylko jedno - widok smoczych szponów, które wyrosły mu nagle na miejscu paznokci - ostre jak brzytwa, lazurowe, idealne do postaci jego smoka. Zadrżał i starał się je schować, lecz wtedy ojciec ryknął na niego i również zerwał się z krzesła:
- To pewnie ta potworzyca to zrobiła! Zamienia cię w potwora, co?! - teraz to mężczyzna wykonał zamach i trafił prosto w policzek Satoru.
Chłopakowi aż pojawiły się mroczki przed oczami, a zęby zadzwoniły o siebie, powodując dotkliwy i pulsujący ból. Satoru szykował się na kolejny napad furii swojego ojca, kiedy obaj usłyszeli charakterystyczny szczęk broni. To wuj maga celował do swojego brata, swojego, rodzonego brata. Ręcę mu się nie trzęsły ani trochę, w ustach trzymał nadal papierosa, a minę miał taką jak zwykle, spokojną i opanowaną.
- Wynoś się - tylko po tonie jego głosu można było wyczytać, że coś czuje. - Wynoś się z mojego domu i zabieraj swoje łapy od Oru - skrócona wersja imienia młodego Yoshidy brzmiała teraz trochę nie na miejscu, ale chyba żaden z mężczyzn o to nie dbal; tylko Satoru patrzył mgliście na wuja, nadal starając się doprowadzić do porządku po uderzeniu ojca.
- Zdaje się, że to mój syn - warknął mężczyzna, odsuwając się od Satoru z uniesionymi rękoma.
- Nawet go nie wychowałeś, bracie. Nie wiesz nawet, co lubi jeść najbardziej, a ja wiem. Ma słabość do czekolady z rodzynkami - lufą wskazał swojemu bratu jego torbę i drzwi. - Twój syn mówi ci, że spotyka miłość swojego życia, kogoś z kim nie może na spokojnie być, i, na Boga, spodziewa się z tą kobietą dziecka, a ty mu się tak odwdzięczasz? - odpowiedź, rzecz jasna, nie padła. - Wyjdź z mojego domu.
- Jesteśmy Łowcami, bracie, my zabijamy czarownice! - ojciec Satoru kierował się w spokoju do drzwi.
- Pora to zakończyć - zamiast wuja odezwał się Satoru, ocierając krwawiący policzek. - Pora zakopać ten topór wojenny, przynosi to tylko nieszczęście. Chcę żyć u boku Manon Czarnodziobej i nic mnie nie odwiedzie od tej decyzji - Satoru czerpał przyjemność z każdego wypowiedzianego słowa i mimo miękkich kolan, czuł się silniejszy, aż w końcu...
... Jego ojciec wyszedł. Zatrzasnął drzwi, po prostu, i wyszedł na ulicę, mknąc w stronę rynku jak burza, czy sztorm. Satoru oparł się o krzesło w kuchni i wziął kilka glębokich oddechów. Wiedział, że jego ojciec nie skończył, wiedział, że on wrócił, ale chwilowo wygrał. Usłyszał, jak wuj zabezpiecza broń, kładzie ją ostrożnie, podchodzi do chłopaka i kładzie mu dłoń na ramieniu. Satoru uniósł głowę i spojrzał na swojego wuja; spośród wszystkich rzeczy, które mógł mu powiedzieć, powiedział jedno:
- Będę ojcem.
Wróciło ponownie to... ciekawe, niespotykane, acz tajemnicze uczucie poniekąd... może radości? Może dumy?
Wuj Satoru pomógł mu wstać i poklepał go po plecach, prowadząc na górę:
- Tak, będziesz, będziesz.

Matko, przepraszam, jeśli Oruś to mięczak albo idiota... Manon?

ilość słów: 1212

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz