- Manon, ja tego tak nie zostawię, gdzie oni ją zabrali? A co, jeżeli tak naprawdę pobierają od niej DNA? Dobrze wiesz, jak skończyła Celestia, jako środek badawczy! - warknęła czarnowłosa, łapiąc się za głowę, może i szamanka nie była dla niej nikim szczególnym, ale uratowała syna jej kuzynki przed haniebną śmiercią; kto wie, czy samą kuzynkę też.
- Asterin spokojnie, Henry wie, co robi, poza tym... Widzę, że on dalej ją kocha - uśmiechnęła się w półmroku, aby nie okazywać zbyt wiele cennych emocji; wiedziała to, czuła, że czas, jaki dzielił ich historię miłosną nie splamił tego, co do niej czuł. Była teraz szczęśliwa równie bardzo, jak przerażona, że mogą ją teraz wszyscy stracić; Czarnodzioba wiedziała, że śmierć dopiero co odzyskanej ukochanej zabiłaby w jakimś stopniu wuja Yoshidę i że byłaby to jej wina, bo to ona przyprowadziła tutaj już ledwo żywą Cassiopeię. Jeżeli coś miało się stać, to było to winne tylko i wyłącznie jej wahaniom co do wejścia do ich domu. Minęła godzina, odkąd obaj mężczyźni zniknęli za drzwiami, dziewczyny mogły słyszeć jedynie dźwięki monitorów, którymi wcześniej była opatulona nasza Czarnodzioba, gdy pierwszy raz zagościła w tym miejscu; szramy na jej żebrach dalej opowiadały tą historię. Manon z jednej strony cieszyła się, że słyszy to drobne pikanie, ale również bała się, że było to tak ulotne... Przecież za chwilę mogła zastąpić go cisza. Palnęła się szybko w głowę, jakby nie mogła pozwolić, aby dać taki obrót swoim przebrzydłym myślom; i tak musiała trzymać Asterin, aby zaraz nie wyważyła tych drzwi i nie rzuciła się na mężczyzn, którzy według niej, siedzieli już tam wystarczająco długo.
- Ja ci mówię, że wejdziemy tam i zobaczymy Cassiopeię w kawałkach! - warknęła jej kuzynka, chodząc w tę i we w tę, nie mogąc się na niczym skupić, wyobrażała sobie tylko ten potworny widok, jaki ich czeka, w końcu widziała w jakim stanie była szamanka, jej stan był krytyczny, ba, nawet przedagonalny, a to wszystko tylko powodowało, że Manon robiło się niedobrze, miała ochotę zwrócić cały swój żołądek z zawartością, ale wiedziała, że jeżeli przestanie trzymać Asterin za ręce, to skończyłoby się dla nich wszystkich źle, a skok Czarnowłosej wiedźmy na gardła Yoshidów nie pomoże lekarzowi w szyciu ran jego starej ukochanej. Białowłosa czuła, że nie mogą jej stracić, że była to jej wina i gdyby tylko nie miała w sobie dziecka; powiedziałaby, że chciałaby skończyć jak Cassiopeia, żeby tylko ona nie musiała przeżywać tego, co aktualnie musi. Była głupią kretynką, że odważyła się powiedzieć babce, kim był ojciec jej wnuka; gdyby Cassiopeia tego nie przeżyła... Manon pewnie obwiniałaby się do końca swoich dni; w jej oczach zagościły szklanki, których wypuścić nie mogła; z racji na stan jej kuzynki obok, który również emocjonalnie nie był najlepszy. W pewnym momencie drzwi do sali operacyjnej numer 3 otworzyły się szeroko, a gdy tylko Manon zauważyła szczęśliwą twarz wuja Yoshidy, natychmiast się rozpromieniła, bo wiedziała, co to oznaczało.
- Uratowaliśmy Cassiopeię Czarnodziobą - obwieścił doniosłym tonem Henry, który dyszał, jakby przebiegł właśnie stukilometrowy maraton z przeszkodami; uratował miłość swojego życia tym, czym kiedyś ją zaprzepaścił, co zakrawało na największą ironię w ich życiu.
~~*~~
Wieczorem, gdy Manon ostatecznie zgodziła się zejść z góry, w której zamknęła się na jakiś czas, jakby próbowała ze wszelką cenę nie doprowadzić do jej spotkania z Satoru; pod czujnym okiem Asterin Czarnodziobej, która to właśnie wybłagała od niej ten lichy uczynek, schodziła po schodach bardzo powoli, ponieważ wiedziała, że Oru już tam na nią czeka; czeka tak pilnie, jak to robił przez ostatnie tygodnie. Napotkała jego wzrok, a ten szarpnął się nagle, jakby natychmiast chciał do niej podbiec, lecz zatrzymał go ostrzegawczy wzrok czarnej jędzy. Manon usiadła na kanapie, jakby na przeciwko swojego ukochanego, dalej trzymając wzrok na framudze fotela, na którym siedział cały spięty, ale również lekko wyluzowany, co wyglądało naprawdę dziwnie i Manon sama nie wiedziała już, co ma myśleć.
- Nie jesteś mi nic winny, Yoshida Satoru - nazwała go tak, jakby już wiedziała, że ich związek przez ten fakt się rozpadł - Wiem, że go nie chcesz, ale chciałabym tylko zakomunikować, że chciałabym nazwać go Henry - w tym momencie wuj, który siedział przy stole w kuchni już ledwo zasypiając, ale dalej upajając się symfonią monitorów, które sugerowały, że Cassiopeia żyje i ma się jak na razie nie najgorzej, uniósł w szybkim tempie głowę do góry i spojrzał zaskoczony na białowłosą, która tylko dodała - Chciałabym, aby był tak dobry, jak ty - w tym momencie czekała tylko na reakcję Yoshidów, którzy byli chwilowo tak zaskoczeni, że nie mogli wydobyć z siebie nawet najmniejszego dźwięku, więc dziewczyna wstała, już i tak pełna emocji i kierowała się do drzwi, bo czuła, że nie była tutaj mile widziana z dzieckiem... Chociaż gestem, w jakim ktoś, a raczej Satoru złapał ją za nadgarstek, nie pozwalając zbliżyć się do wyjścia sugerował, że ma on dziewczynie zupełnie coś innego do przekazania...
Zjebałam te emocje, prawda? D: Satoru?
ilość słów: 1113
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz