Odwrócił wzrok, gdy Manon rękoma i dłońmi starała się zasłonić strój, który na siebie założyła. Satoru chciał jej jakoś pomóc, dać swój płaszcz, ale rzucił go gdzieś w szaleńczym biegu i po prostu stał, czując całe napięcie i cierpienie w atmosferze. Tego nie chciał, chciał, aby Manon się śmiała, szczerze i radośnie. Na pewno potrafiła. Nigdy to nie jest tak, że człowiek, czy istoty ani razu się nie uśmiechnie. Chciał, by... była szczęśliwa... Gdyby czuł się na tyle odważny, to najprawdopodobniej zabrałby Manon z tego potwornego miejsca, zabrałby... licho wie, gdzie, ale gdzieś, gdzie byłoby bezpiecznie! Wziąłby ją w ramiona i nie wypuścił. Wątpił, by pokojowo przeżył ponowną rozłąkę z białowłosą. Wątpił, by przeżył ów wieczność, którą narzuciły im bliźniaczki-czarownice. Toż to były tortury! Teraz wiedział, jak cholernie zależało mu na tej dziewczynie, jak... jak ją kochał.
Lecz to wszystko było skończone, prawda? Miała mężczyznę, może nawet był lepszy od Satoru. Na pewno był, Boże, przecież on miał WŁASNĄ kamienicę.
- Za chwilę muszę wracać, mój mężczyzna na mnie czeka - kiedy Satoru to usłyszał, myślał, że padnie jak długi na próg.
Chciał wykrzyknąć, że nie musi tam wracać, że to nie jego mężczyzna. Chciał krzyknąć, by poszła z nim, mimo tego iż brzmiało to jak kwestia prosto z telenoweli. Nie miał ochoty sobie nawet wyobrażać, że białowłosa wolałaby tamtego faceta. Myślał, że znowu zapłacze i siłą woli tylko powstrzymywał szloch. Starał się tak bardzo zachować spokój na twarzy, że aż zacisnął dłonie w pięści. Miał wrażenie, że to wszystko jest potwornie niesprawiedliwe. Chciał poprosić młodą kobietę, by poszła z nim, by powiedziała jej... partnerowi, że wychodzi i to jest koniec, kiedy nagle usłyszał ponownie Manon:
- Mam nadzieję, że odnajdziesz szczęście, Satoru.
Yoshida chciał jej odpowiedzieć, że nie, nie chce nawet go szukać, jeśli nie zaciągnie go do Manon. Nawet strona Łowcy, niezwykle niezłomna, specyficznie nastawiona do czarownic, zdawała się ściskać z żalu i ze smutku. Pchała go, by coś powiedział, zrobił, zaprzeczył. Nawet... pocałował białowłosą, by nie wygadywała takich rzeczy i po prostu nic nie mówiła!
- Może kiedyś cię odwiedzę, by poznać twoją nową rodzinę.
Rodzinę. Jego rodzinę. Ona się z nim zwyczajnie żegnała. Chciała, by żył dalej, bez niej... By znalazł sobie inny obiekt adoracji, by o niej zapomniał. Żeby zakochał się w jakiejś innej, by to z tamtą się ożenił i założył rodzinę, jak na porządnego maga i człowieka przystało. By coś osiągnął. Było to najboleśniejsze pożegnanie w życiu, najgorsze, co mógł usłyszeć. Chciał powiedzieć coś głębokiego, coś... czego by nie zapomniała i trzymała do końca życia, ale zdobył się na nędzne:
- Ty też.
I wtedy Manon weszła ponownie do kamienicy, zamykając za sobą drzwi. Satoru nie udało się dostrzec wyrazu jej twarzy, nic mu nie odpowiedziała, nawet nie musnęła go lekko dłonią. Nie chciała go? Czy tak też właśnie było? Mag pokiwał głową, przełykając gulę, która rosła mu w gardle i wszystkie emocje. Przystanął na chwilę przed drzwiami, jak pies w nadziei, że Manon je otworzy, rzuci mu się w ramiona i będzie się uśmiechała szeroko. Tak też się nie stało. Nie wróciła do młodego Yoshidy.
Młodzieniec odwrócił się od drzwi, drżąc z zimna i ze spuszczoną głową odmaszerował. Szedł szybko, a śnieg chrupał pod jego stopami. Ona powiedziała mu zwyczajnie "Cześć", a on "Ty też", a chciał powiedzieć znacznie więcej. "Kocham cię", "Zostań ze mną", "Czy ten mężczyzna na pewno jest dla ciebie dobry?"... Pozwolił sobie uronić łzę, lecz szybko ją otarł. Tłumaczył sobie, że nie chciał, by zamarzła na tym mrozie. Potarł swoje ramiona, trzęsąc się od emocji. Nie chciał się tak łatwo poddawać... W dodatku, to, że słowa Manon bębniły w jego głowie, najgorsze było to, że uświadomił sobie, jakie uczucia żywił do białowłosej. Nie chciał innej kobiety, nie i koniec! Chciał właśnie Manon, białowłosą czarownicę o oczach żółtych jak najczystsze złoto! Ta świadomość paliła chłopaka na wskroś.
Nagle usłyszał, jak ktoś woła jego imię. Krzyczy przez całą ulicę. I to nie był tam jakiś "ktoś", tylko kobieta, na której mu tak też zależało. Satoru wstrząsały mocno uczucia. Jedna połowa kazała mu się odwrócić, wrzeszczała, by to zrobił! W końcu chciał, by do niego wróciła! Chciał jej całej, kochał ją, na Boga! A druga - sroższa połowa - przestrzegała go, co też przed chwilą mu dała jasno do zrozumienia: odejdź, czeka na nią ktoś inny. Maga frustrowało jego niezdecydowanie, jego tak duża uczuciowość, która jak zwykle zwyciężała nad zdrowym rozsądkiem, ale... postanowił sobie, że nie teraz. Nie tym razem. Że się nie odwróci. Gdy do jego uszu dotarł warkot białowłosej:
- Ja cię kocham!
Satoru stanął, jak wryty. Nie mógł się poruszyć, nie mógł nawet drgnąć. Jego mózg przez chwilę przestał pracować, a serce zagalopowało w tak szaleńczym tempie, że wycisnęło z niego całe powietrze. To pragnął usłyszeć. To chciał, by powiedziała mu Manon. By tak faktycznie było! Nie wiedział, jak zareagować, co powiedzieć i co uczynić. Lecz jedno zrobił - odwrócił się, nie zdając sobie sprawy z zaszklonych oczu i ze lśniących burzą uczuć oczami. Czarownica, w kuckach, drżała na chodniku, unosząc głowę. Zdawało się, jak porusza raz jeszcze wargami, bezgłośnie wypowiadając te słowa.
Podbiegł do niej, jak szalony, upadając na kolana przed dziewczyną. Miał gdzieś zakaz, miał gdzieś umowę z bliźniaczkami. Miał tego dość, że ktoś zabrania mu ukazywać jego emocję. Patrzył się prosto w żółte oczy białowłosej i ujął jej twarz w dłonie, łamiąc tym umowę, ale jak też dobrze się z tym czuł! Skóra kobiety była gładka i przyjemnie ciepła. Nie tak lodowata, jak na początku ich znajomości... nie taka.
- Boże, Manon, ja ciebie też - wychrypiał przez zaciśnięte gardło i zaczął się śmiać. To był śmiech błogi, pełen spokoju, uczucia i radości. Chciał, żeby Manon to wiedziała. Choćby nie wiedział, co się miało stać.
Manon? Twoje były tak cudne, że aż się bałam, że tak dobrze emocji nie opiszę... mam nadzieję, że mi wyszło! <3
ilość słów: 1091
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz