18 sty 2019
Od Raven Do Lubbock
Tuż po tym jak zapadł zmrok, postanowiłam udać się do lasu by trochę poćwiczyć. Przez to ostatnie zabieganie moim wstąpieniem do Gildii nie miałam na to zbytnio czasu. Zarzuciłam na ramię kołczan z nowymi strzałami i zabrałam łuk oparty o komodę. Zabrałam również Tobyiego, który uważnie przyglądał się wykonywanym przeze mnie ruchom. Kot przeciągnął się ospale i wskoczył na moje ramie, po czym wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi, niedbale chowając klucze do kieszeni peleryny. Szybkim krokiem szłam przez miasto. Po drodze minęłam grupkę, sporych rozmiarów mężczyzn, którzy prawdopodobnie szli się napić, na szczęście mnie nie zauważyli. Przekraczając pierwszą linię drzew przemieniłam się w Demona. Uwielbiam to uczucie przemiany, dziwne że tak bardzo się go bałam na początku. Nie przerywając wciąż wędrówki, zagłębiałam się w głębszą część pięknego lasu. Moją uwagę przykuło ogromne drzewo, którego korona była dobrze widoczna z okien Kwatery Gildii. Podeszłam do pięknego, starego Dębu, miał z dobre 40 metrów i nie całe 170 lat. Jest to z pewnością najstarsze drzewo tego lasu. A może i są jeszcze starsze? Ten las kryje w sobie jeszcze wiele tajemnic. Zdjęłam Tobyiego z mojego ramienia i posadziłam go na wystającym z ziemi korzeniu Dębu. Chwyciłam do ręki mój łuk i przy pomocy Magi Ciemności dłonią wywołałam czarną słomianą kukłę, która miała symulować mojego przeciwnika. Kukła ta ustawiona była na środku polany, oddalonej od Dębu o jakieś 30 metrów. Palcami zaczesałam moją białą grzywkę za ucho, by ta nie wadziła mi zbytnio. Podniosłam łuk jedną ręką, jednocześnie drugą sięgając do kołczanu po strzałę. Na moim czole pojawił się złoty, świetlisty znak, który pojawia się czasami podczas mojego skupienia, podczas walki Demonem. Palcami delikatnie naprężyłam cięciwę łuku, by wystrzelić pierwszą strzałę. Ta szybko pomknęła w stronę głowy słomianej kukły, przebijając ją. Uśmiechnęłam się delikatnie, będąc zadowoloną z rezultatu strzału. Pogłaskałam Tobyiego i poszłam na polanę po strzałę, tkwiącą wciąż w głowie kukły. Polana wyglądała pięknie tej nocy, tak cicho, spokojnie gwieździste niebo i jeszcze ten księżyc w pełni, czego można by sobie jeszcze życzyć. Będąc już przy kukle, pewnym ruchem wyrwałam z jej głowy strzałę, a ta rozpadła się w ciemną masę, która spadając na ziemię znikła. Dosłownie chwilę po tym na polanę przyszedł Toby, którego pewnie znudziło czekanie na mnie. Przemieniłam się z powrotem w siebie, po czym usiadłam po turecku na trawie. Toby wskoczył mi na lewe kolano, zamruczał i zaczął poruszać ogonem, na którego końcu znajdował się niebiesko-fioletowy płomień. Momentalnie z tego płomienia zaczęły wylatywać świetliki. Byłam niesamowicie zaskoczona, ponieważ jest to pierwszy raz gdy zrobił coś takiego. Świetlików przybywało z każdą chwilą, a dzięki nim polana wyglądała niesamowicie magicznie. W końcu z płomienia przestały wylatywać świetliki, a sam Toby rozejrzał się dookoła i muszę to powiedzieć, ale był w takim samym szoku jak ja początkowo. W jego oczach pojawił się zachwyt, wymieszany ze zdziwieniem. Wygląda na to iż sam nie był świadomy co robił, a raczej nie był świadomy do czego jest zdolny. Uśmiechnęłam się do niego i podrapałam go za uchem, na co ten zamruczał przeciągle. Była to tak cudna chwila, że nie mogłam sobie odmówić chwili medytacji. Toby położył się na mojej nodze, a ja przymknęłam oczy wsłuchując się w cichy szum drzew. Po dłuższej chwili otwarłam oczy i zobaczyłam jak kwiaty zaczynają się otwierać i błyszczeć delikatnie na niebiesko. Teraz to ja to spowodowałam. Kryształ na moim czole świecił ciepłym, bordowym światłem. Tej umiejętności jeszcze całkiem nie opanowałam, ale mam jeszcze na to czas. Zdjęłam z głowy mój kapelusz i przeczesałam ręką włosy, wciąż wpatrując się na iskrzące niebieskim światłem kwiaty, świetliki, gwiazdy i światło księżyca, które chwilowo zostało przysłonięte chmurami. W tym momencie zamarłam słysząc za sobą kroki, i na pewno nie było to zwierze a jakiś człowiek. Nie wiadomo czy mnie nie zaatakuje, więc nie czekają sięgnęłam po łuk leżący obok mnie...
< Lubbock? >
Liczba słów: 631
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz