Upadek zabolał, ale nie na tyle, aby leżeć i wić się z bólu przez całą wieczność. Udało mi się już podnieść, więc mogłam zająć się linami. Nie wyglądały na strasznie poplątane, ale chwilę zajmie ich ściąganie. Spojrzałam na Lyona, który pozbywał się ich na siedząco. W pewnym momencie pociągnął za jedną z nich i nieświadomie spowodował, że się przewróciłam. Uderzyłam głową w jego plecy. Nagły dotyk spowodował, że się wzdrygnął, po czym przeniósł swój wzrok na mnie. Próbował zrozumieć, co tu się właściwie stało. Zmarszczyłam brwi, patrząc mu prosto w oczy. Na twarzy białowłosego pojawił się ten jego firmowy uśmieszek, wykonując nieznane mi gesty dłoni, zaczął coś mruczeć. Byłam pewna, że niewyraźne słowa, które wydobywały się z jego ust, były skierowane prosto do mnie, a mimo tego nie rozumiałam niczego. Przyspieszył swój monolog, a w międzyczasie sam wyplątał się z lin. Zbliżające się kroki były coraz głośniejsze, co znaczyło, że autorzy tej pułapki powoli nadchodzą. Mój niezbyt miły towarzysz spojrzał w kierunku dobiegających dźwięków, a następnie bez krępacji pociągnął za sznury, które owinięte były wokół mojej nogi. Powlókł mnie nieco dalej, a przy tym spowodował całkiem spore cierpienie. Nie dość, że drapiący materiał przejechał po mojej skórze, powodując tym samym odparzenia, zacisnął się całkiem mocno, a przy okazji otarłam sobie łokcie i nogi.
– Och, myślałem, że jak pociągnę mocniej, to samo się poluzuje. Kto by się spodziewał, że wyjdzie z tego taki ładny węzeł?
Udawał, że mu z tego powodu przykro. Chciał mi wmówić, że nie chciał mojej krzywdy, ale ja już dobrze wiem, że widok mojego bólu sprawia mu przyjemność. Na pierwszy rzut oka widać, że to sadysta, ot co! Skarciłam go spojrzeniem, ale nie zareagował. Miał ochotę pognębić mnie jeszcze przez chwilę, ale znów spoważniał. Już mieliśmy kolejnych towarzyszy, którzy swoją obecność zasygnalizowali głośnym odchrząknięciem jednego z nich. Mężczyzna odwrócił się do mnie plecami, stając przed nieprzyjaciółmi twarzą w twarz (no dobrze, twarzą w twarze). Udzieliłam sobie pozwolenia na wyplątanie się ze sznurów, a następnie na zajęcie pozycji pionowej. Wystarczyło rozwiązać węzeł pod kolanem i już byłam wolna. Otrzepałam się z kurzu, a podchodząc bliżej do Lyona poczułam ból w lewej kostce. Dziwne, przed chwilą jeszcze wszystko było normalnie. Odruchowo złapałam za jego ramię, aby ponownie nie zaliczyć gleby. Tym razem nie przejął się moim dotykiem i dumnie wpatrywał się w facetów, którzy stali tuż przed nami. Uniosłam wzrok i zaczęłam się im przyglądać. Zwykli mężczyźni w wieku średnim, przeciętnej budowy i całkiem wysokiego wzrostu. Każdy z nich miał wytatuowanego węża na swojej szyi. Ich ubranie było podarte i ubrudzone, wyglądali naprawdę niechlujnie, ale cóż... Może taka teraz moda. A, no i wszyscy mieli też jeszcze jedną wspólną cechę. Każdemu czegoś brakowało. Osobnik, który wręcz zdominował swym rozmiarem innych, nie miał nogi. Gość obok niego paradował bez ucha, innemu źle patrzyło się z oka... Tam jeszcze zabrakło komuś zębów lub ręki. Rozumiem, gang brakujących części. Nasz Lyonek stał się sławny, więc zapragnęli zapożyczyć parę rzeczy od niego. Zgodził się na transplantację swoich kończyn, ale wycofał się w ostatniej chwili, bo się przestraszył. Biedactwo ma takie dobre serduszko, ale został sparaliżowany przez strach.
– Nie mieszaj się w to. Dam sobie radę sam. Wracaj do domu, pewnie rodzice się o ciebie martwią.
Przerzucił na mnie swój wzrok i czekał, aż pognam w środek lasu niczym spłoszona sarenka. Ja rozumiem, że jesteśmy super uzdolnieni, ale w porównaniu do niego, ja nie dam sobie rady sama. Całkiem możliwe, że uszkodziłam sobie kostkę podczas upadku. Stoję na jednej nodze, opierając się o jego osobę, wątpię, żebym mogła postawić kolejny krok, a skakanie raczej będzie zbytnio męczące. Chociaż moja pewność siebie jest mocno naciągana i często jestem nią zaślepiona, potrafię przyznać, że coś mnie w danej chwili przerasta. O zdrowie dbam jak mało kto... Skoro nie muszę ryzykować życiem, dlaczego mam nie skorzystać i po prostu czekać na ratunek. Wiedziałam, że Lyon będzie próbował wyjść z tej sytuacji tak, aby krzywda stała się jedynie jego przeciwnikom, a mimo tego, że za mną nie przepada, ja nim nie jestem. W końcu też ma swoją pierdoloną dumę, przynajmniej tak mi się zdaje.
– Czyżby to było ponad twoje siły? – zaczęłam nieco kpiącym tonem. – Już słyszysz, co będzie się przewijać na ustach mediów, co przeczytamy w gazetach? Nasz przewspaniały mag z tytułem świętego nie uchronił nastolatki przed bandą zbójów. Pokonany przez zwykłych wieśniaków – szepnęłam mu do ucha. – Brzmi to cudownie, prawda?
– Odsuń się, przeszkadzasz mi – odparł, na co przytaknęłam głową. No pokaż, jak dobry jesteś...
Ilość słów: 746