25 lut 2018

Od Atalii cd. Lyona

<poprzednie opowiadanie>

Upadek zabolał, ale nie na tyle, aby leżeć i wić się z bólu przez całą wieczność. Udało mi się już podnieść, więc mogłam zająć się linami. Nie wyglądały na strasznie poplątane, ale chwilę zajmie ich ściąganie. Spojrzałam na Lyona, który pozbywał się ich na siedząco. W pewnym momencie pociągnął za jedną z nich i nieświadomie spowodował, że się przewróciłam. Uderzyłam głową w jego plecy. Nagły dotyk spowodował, że się wzdrygnął, po czym przeniósł swój wzrok na mnie. Próbował zrozumieć, co tu się właściwie stało. Zmarszczyłam brwi, patrząc mu prosto w oczy. Na twarzy białowłosego pojawił się ten jego firmowy uśmieszek, wykonując nieznane mi gesty dłoni, zaczął coś mruczeć. Byłam pewna, że niewyraźne słowa, które wydobywały się z jego ust, były skierowane prosto do mnie, a mimo tego nie rozumiałam niczego. Przyspieszył swój monolog, a w międzyczasie sam wyplątał się z lin. Zbliżające się kroki były coraz głośniejsze, co znaczyło, że autorzy tej pułapki powoli nadchodzą. Mój niezbyt miły towarzysz spojrzał w kierunku dobiegających dźwięków, a następnie bez krępacji pociągnął za sznury, które owinięte były wokół mojej nogi. Powlókł mnie nieco dalej, a przy tym spowodował całkiem spore cierpienie. Nie dość, że drapiący materiał przejechał po mojej skórze, powodując tym samym odparzenia, zacisnął się całkiem mocno, a przy okazji otarłam sobie łokcie i nogi.
– Och, myślałem, że jak pociągnę mocniej, to samo się poluzuje. Kto by się spodziewał, że wyjdzie z tego taki ładny węzeł?
Udawał, że mu z tego powodu przykro. Chciał mi wmówić, że nie chciał mojej krzywdy, ale ja już dobrze wiem, że widok mojego bólu sprawia mu przyjemność. Na pierwszy rzut oka widać, że to sadysta, ot co! Skarciłam go spojrzeniem, ale nie zareagował. Miał ochotę pognębić mnie jeszcze przez chwilę, ale znów spoważniał. Już mieliśmy kolejnych towarzyszy, którzy swoją obecność zasygnalizowali głośnym odchrząknięciem jednego z nich. Mężczyzna odwrócił się do mnie plecami, stając przed nieprzyjaciółmi twarzą w twarz (no dobrze, twarzą w twarze). Udzieliłam sobie pozwolenia na wyplątanie się ze sznurów, a następnie na zajęcie pozycji pionowej. Wystarczyło rozwiązać węzeł pod kolanem i już byłam wolna. Otrzepałam się z kurzu, a podchodząc bliżej do Lyona poczułam ból w lewej kostce. Dziwne, przed chwilą jeszcze wszystko było normalnie. Odruchowo złapałam za jego ramię, aby ponownie nie zaliczyć gleby. Tym razem nie przejął się moim dotykiem i dumnie wpatrywał się w facetów, którzy stali tuż przed nami. Uniosłam wzrok i zaczęłam się im przyglądać. Zwykli mężczyźni w wieku średnim, przeciętnej budowy i całkiem wysokiego wzrostu. Każdy z nich miał wytatuowanego węża na swojej szyi. Ich ubranie było podarte i ubrudzone, wyglądali naprawdę niechlujnie, ale cóż... Może taka teraz moda. A, no i wszyscy mieli też jeszcze jedną wspólną cechę. Każdemu czegoś brakowało. Osobnik, który wręcz zdominował swym rozmiarem innych, nie miał nogi. Gość obok niego paradował bez ucha, innemu źle patrzyło się z oka... Tam jeszcze zabrakło komuś zębów lub ręki. Rozumiem, gang brakujących części. Nasz Lyonek stał się sławny, więc zapragnęli zapożyczyć parę rzeczy od niego. Zgodził się na transplantację swoich kończyn, ale wycofał się w ostatniej chwili, bo się przestraszył. Biedactwo ma takie dobre serduszko, ale został sparaliżowany przez strach.
– Nie mieszaj się w to. Dam sobie radę sam. Wracaj do domu, pewnie rodzice się o ciebie martwią.
Przerzucił na mnie swój wzrok i czekał, aż pognam w środek lasu niczym spłoszona sarenka. Ja rozumiem, że jesteśmy super uzdolnieni, ale w porównaniu do niego, ja nie dam sobie rady sama. Całkiem możliwe, że uszkodziłam sobie kostkę podczas upadku. Stoję na jednej nodze, opierając się o jego osobę, wątpię, żebym mogła postawić kolejny krok, a skakanie raczej będzie zbytnio męczące. Chociaż moja pewność siebie jest mocno naciągana i często jestem nią zaślepiona, potrafię przyznać, że coś mnie w danej chwili przerasta. O zdrowie dbam jak mało kto... Skoro nie muszę ryzykować życiem, dlaczego mam nie skorzystać i po prostu czekać na ratunek. Wiedziałam, że Lyon będzie próbował wyjść z tej sytuacji tak, aby krzywda stała się jedynie jego przeciwnikom, a mimo tego, że za mną nie przepada, ja nim nie jestem. W końcu też ma swoją pierdoloną dumę, przynajmniej tak mi się zdaje.
– Czyżby to było ponad twoje siły? – zaczęłam nieco kpiącym tonem. – Już słyszysz, co będzie się przewijać na ustach mediów, co przeczytamy w gazetach? Nasz przewspaniały mag z tytułem świętego nie uchronił nastolatki przed bandą zbójów. Pokonany przez zwykłych wieśniaków – szepnęłam mu do ucha. – Brzmi to cudownie, prawda?
– Odsuń się, przeszkadzasz mi – odparł, na co przytaknęłam głową. No pokaż, jak dobry jesteś...

Lyon?

Ilość słów: 746

Od Shirley do Jae

Stukałam palcami o drewniany stół w rytm fortepianowi. Muzyka wydobywająca się z instrumentu jakby płynęła po całej siedzibie gildii, a nuty tańczyły wszędzie dookoła, trącając lekko serca, jak ptasie pióra - z lekkim uśmiechem, wsparta policzkiem o leżącego obok Aku, wsłuchiwałam się w melodię. Siedzący obok mnie Tom, który właśnie wrócił z misji, bujał córeczkę na kolanach - mała Mimi, przeszczęśliwa z powodu powrotu ojca, gulgotała radośnie - jej dźwięczny śmiech razem z fortepianem tworzył doprawdy cudowną symfonię. Nawet jeśli nie mogłam zobaczyć gildii, przed moimi oczami malował cię ciepły, wesoły obraz istnej sielanki - mistrz Bob właśnie rozmawiał z jednym z nowym chłopców, wychwalając jego puszyste, złote włosy.
- Jest cudownie, prawda? - szepnęłam miękko, wtulając policzek w aksamitną sierść liska.
~ W porządku ~ wymruczał sennie, jakby od niechcenia. Zachichotałam cicho i wsunęłam palce za uszka przyjaciela, głaszcząc je delikatnie.
- Może rozejrzymy się za jakąś misją, co?
~ Mało ci po ostatnich? ~ fuknął, wyraźnie nagle podirytowany. ~ Nie ma mowy! Bez dyskusji, nigdzie nie puszczę.
- No już, już - pokręciłam głową z zażenowaniem. - Ale daliśmy wtedy radę, tak?
~ Ledwo co! ~ wytknął. ~ I zarobiliśmy tyle, że na razie możesz zapomnień o jakichkolwiek wyprawach, moja panno!
- A może byśmy tak wybrali się do rodzinki, co? - ziewnęłam. - Dawno mnie tam nie było, a pewnie przydałby im się ktoś do pomocy... zwłaszcza po tym wszystkim.
Skuliłam się lekko na samo wspomnienie. Ostatnie miesiące nie były dla nas łatwe - całe to zamieszanie z Miśkiem i całą tamtą... organizacją, w którą się wplątał przez jakąś kobietę. Nie po raz pierwszy przemknęło mi przez głowę, że byłoby lepiej, gdybym została w domu. Braciszek był od zawsze wrażliwy, a kiedy mama i babcia zmarły, a Mari, Magnus i później ja wyjechaliśmy, wiele obowiązków spadło na jego barki - tata przecież teraz ciągle pracował, a dziadzio dość mocno podupadł na zdrowiu, choć ostatnio podobno czuł się znacznie lepiej. Will miał własny dom, razem z Miruś i małym Andy'm, zaczął własne życie. Misiek od zawsze był wrażliwy, nawet jeśli sprawiał wrażenie osoby wyjątkowo silnej - to on przecież tak bardzo mi pomógł po sytuacji z przyjacielem. Wzdrygnęłam się lekko - tato w ostatnim liście napomknął mi gdzieś między wierszami, co brat z nim zrobił. Byłam pewna, że to dawno zamknięty rozdział. Nie przypuszczałam, że odbije się tak bolesnym echem dla całej rodziny. W dodatku cała ta organizacja, kobieta, wszyscy rozpłynęli się w powietrzu, gdy zrobiło się niebezpiecznie, a Misiek został. Co prawda, teraz był bezpieczny, gdzieś pod fałszywym nazwiskiem, ale zafundował nam kilka tygodni stresu i wiele bezsennych nocy.
~ Chodźmy się przewietrzyć, co? ~ głos Aku był teraz dużo łagodniejszy, spokojny.
- Dobry pomysł - możliwie cicho, by nie przeszkadzać słuchającym, wstałam i razem z liskiem wyszliśmy na zewnątrz. Było dość zimno, zdecydowanie powinnam była coś jeszcze na siebie narzucić - wiatr co chwila atakował moje ramiona, osłonięte tylko cienkim materiałem tuniki.
- Aku - zaczęłam, gdy szliśmy przez cichszą część miasta - jak myślisz, czym jest wiatr?
~ Powietrzem.
- A może to połączona dusza wszystkich dzikich koni? Może to są wichury? A te przyjemne zefirki to tchnienie anielskie? Jak sądzisz?
~ Dalej jestem za powietrzem ~ ziewnął.
- Jesteś niemożliwy - westchnęłam.
Nagle usłyszałam, jak coś obok głucho uderza o chodnik. Telepatią czułam, że jest też tam jakaś osoba - dość młody chłopak, ściślej rzecz ujmując.
- Nic ci nie jest? - podeszłam ostrożnie w jego stronę, by nie spowodować kolejnych szkód.
~ Po prostu się przewrócił ~ wyjaśnił mi Aku.

< Jae? >

Ilość słów: 590
< następne opowiadanie >

Od Atalii cd. Mishuri

<poprzednie opowiadanie>

Dlaczego oni wszyscy tak bardzo irytują? Zawalają masą roboty, a kiedy uda się z niej wygrzebać, dowalą więcej. Herbaty w spokoju nie dadzą wypić. Zmuszają do wykonania misji, która tak właściwie należy do innej osoby. No i najlepsze na koniec, jakaś panna nie wiadomo skąd uważa, że może mi wydawać rozkazy. Słuchaj się mnie, bo zrobisz coś nie tak i źle na tym wyjdziesz? Naprawdę, to ma mnie przekonać do bycia posłuszną sunią? Ja rozumiem, że bardzo często przy pierwszym spotkaniu wyglądam jak osoba naiwna, potulna, ale to nie znaczy, że ot tak wykonywać będę każdy rozkaz... Kazała mi się pośpieszyć i w dodatku nazwała mnie szczeniakiem. Przepraszam? Widzę, że jej pewność siebie nijak przekłada się w rzeczywistości. Poradzi sobie sama? Tak? W takim wypadku niepotrzebnie mnie w to wplątywała, skoro mogłaby to zadanie wykonać w pojedynkę. Rozkaz od mistrza mogłaby zaniedbać, a on i tak by się tym nie przejął, byleby zakończyła to zadanie bez większych problemów. Może chciała zwalić całą robotę na mnie? O nie, to się nie uda. Nie jestem kimś, kto ma dobre serduszko, a wolontariat rzadko kiedy mnie interesuje, więc nie mam zamiaru brać na siebie więcej pracy, niż muszę. A może po prostu szuka towarzystwa? Aktualnie sama cierpię na samotność. Obecności brata zaliczyć jako coś dobrego nie mogę, bo ostatnimi czasy częściej się na mnie wyżywa, niżeli wspiera i chwali. Nawet ten gościu sobie na chwilę odpuścił... Brr...
Dziewczyna żwawym krokiem pokonywała dalsze odcinki. Miałam wrażenie, że tak odrobinkę się zgubiła. No może to za mocne słowo, ale widocznie nie wiedziała, gdzie ma się teraz udać. Och, biedactwo pewnie zmaga się z poważnymi problemami i tak rzadko wychodzi z domu, że nie potrafi się odnaleźć na nieco bardziej oddalonej przestrzeni. Nie szło jej, ale tylko dlatego, że nie kojarzyła okolicy i jeszcze pracowała nad tym, aby zapanować nad kontrolą terenu.
– No przydaj się w końcu do czegoś! – burknęła.
Wzruszyłam ramionami, posyłając jej kpiący uśmieszek. Zmierzyła mnie wzrokiem, próbując mocy perswazji. Chciała, aby w moim interesie znalazła się potrzeba spieszenia jej z pomocą. Mini-misja była prosta, problem stanowiło położenie celu, który był w ciągłym ruchu i kryjówki miał zazwyczaj bardzo dobre. Mishuri westchnęła, po czym wykrzywiła usta w chytrym grymasie. Założyła ręce na kark i pewnym krokiem podeszła do mnie. Spojrzała mi prosto w oczy, po czym się odezwała:
– Jak zareaguje twój brat, kiedy powiem mu, że się obijałaś i byłaś jedynie utrapieniem? A co zrobi mistrz Jiemma, gdy dostanie ode mnie raport, że jedynie utrudniałaś mi wykonywanie zadania
– Hę? Nie przeszkadzam ci, daje ci jedynie wolną rękę w działaniu... no i motywuje, chyba o to chodziło? – Wyminęłam ją, zmieniając po chwili kierunek naszej wędrówki. – Powinnaś zacząć od zgromadzenia informacji, ponieważ masz ich zbyt mało, nie sądzisz? O ile dobrze pamiętam, ostatni atak był w północnej części wioski. Tam zresztą uderzają najczęściej. Żyła złota. Ogromne gospodarstwo jednej z najbogatszych rodzin to przecież smakowity kąsek, prawda?
– Jeśli jest ogromne, to pewnie mają mnóstwo zwierząt w tym owiec, a więc to oni zazwyczaj są celem ataku tej bestii. – Pokiwałam jej głową, motywacja na sto pro! – Północna część wioski, tam z łatwością trafię.
Wyprzedziła mnie o kilka kroków, dalej idąc w kierunku wioski. Zasygnalizowałam jej, że właściciele są dość... specyficzni i nie lubią obcych. Na początku nawet do mojego brata byli sceptycznie nastawieni, mimo że pomieszkiwał tu z wujem, zanim ten oczywiście zmarł, od siódmego roku życia.
– Postaraj się być dla nich miła, inaczej będziesz mordować się z tym znacznie dłużej.

Mishuri?

Ilość słów: 583

24 lut 2018

Od Olivii CD Angelo


Przez całą drogę byłam nieobecna myślami przy Angelo. On coś do mnie mówił, jednak ja nic nie słyszałam. Widziałam jedynie, jak poruszał ustami. Wszystko wokół mnie było rozmazane. Nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Jedyną rzeczą, którą zauważyłam, to utratę bardzo dużej ilości krwi. Najprawdopodobniej przez to miałam tak osłabiony organizm. Co prawda Buggy nie trafił w żadne żyły, jednak porobił tyle dziur w moim ciele, że trudno, aby krew nie leciała strumieniami. Blondyn już zatamował najobfitsze krwawienia, żebym nie umarła, zanim dotarliśmy do celu. Na całe szczęście zaczęłam się budzić i odzyskiwać swoją świadomość. Kiedy wkroczyliśmy na dziwny teren, gdzie było pełno mroku i napiętej atmosfery, mój mózg zaczął poprawnie pracować i nie płatał już różnych, irytujących figli. Powoli byłam już wszystkiego świadoma, a świat wokół mnie nabierał kształtu. Po chwili zrozumiałam, gdzie byliśmy. Gildia Raven Tail. Miałam wrażenie, że Angelo jakiś czas temu kazał mi nic nie mówić na temat swojej gildii, ale już wiedziałam dlaczego. Od znajomych słyszałam, że Raven Tail był największym wrogiem mojej gildii i żywił do niej nienawiścią. Mistrzowie są ze sobą jakoś spokrewnieni, jednak nie miałam bladego pojęcia kim dla siebie byli. Nadal udawałam nieprzytomną. Jednak gdy usłyszałam irytujący głos jakieś dziewczynki, ciśnienie mi trochę podskoczyło. O czym ona mówiła? Co Angelo był jej winien? Co on takiego robi, że jego mistrz nie powinien wiedzieć? Jeszcze więcej pytań się pojawiło w mojej głowie, gdy ona krzyknęła na cały głos: „IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIVVVVAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAANNN! ANGELO ZNOWU SPROWADZIŁ SOBIE PANIENKĘ!”
Od razu poczułam, jak blondyna zalał strach i panika. Gdyby nie fakt, że jeszcze ledwo myślałam, a wszelkie siły mnie opuściły, bym zaczęła się go wypytywać, o co chodziło tej Arei czy jak jej tam było. Mężczyzna od razu pobiegł w przeciwną stronę jak najdalej od schodów.
- Angelo… - wydusiłam z siebie ciężko.
- Nie mamy czasu! - powiedział zdyszany, jednak położyłam dłoń na jego piersi i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Daj mi sekundkę. Zamaskuję swój znak. - powiedziałam, po czym wyciągnęłam z kieszeni malutki pojemniczek wypełniony maścią podobnej do koloru mojej skóry. Nie dało się jej zmyć przy pomocy wody. Musiało to niestety zostać kilka dni na moim ciele, zanim mogłabym to z siebie zdrapać. Otworzyłam pudełeczko i szybko zamalowałam znak gildii Fairy Tail na moim lewym ramieniu. Po czym schowałam pojemnik do kieszeni Angelo, ponieważ usłyszałam czyjeś kroki, dochodzące z daleka, jednak zbliżały się z każdą sekundą. Blondyn kazał mi wskoczyć mu na plecy, ponieważ doskonale wiedział, że nie byłabym w stanie biec. Szczególnie że już ledwo stałam. Kilka minut później znaleźliśmy się w jego pokoju. Położył mnie na łóżku, a sam zaczął czegoś szukać w szafkach. W końcu wyjął małą apteczkę i podszedł do mnie. Nic nie mówiąc, jego dłonie powędrowały do zapięcia od mojej peleryny. Zdjął ją, a ja przyglądałam się jemu z delikatną nieufnością w oczach. Bałam się, że będzie chciał mi coś zrobić. Zostałam już kiedyś zgwałcona… Następnie zdjął ze mnie koszulkę. Spodnie wolałam sama zdjąć, jednak potrzebowałam jego pomocy. Siedziałam już na jego łóżku w samej bieliźnie. Jednak na plecach miałam kilka ran, a mój czarny stanik by jedynie utrudniał opatrzenie ran. Niechętnie pozwoliłam, by mężczyzna rozpiął go za mnie. Wyjątkowo szybko jemu to poszło. Czyżby miał jakąś wprawę w zdejmowaniu takich części ubioru kobiet? Kiedy ja już leżałam niemalże naga, sam Angelo zdjął z siebie górną część garderoby. Gdy zobaczyłam jego sylwetkę, na mojej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto miałby umięśnione ciało. Spojrzałam na niego, a potem na jego brzuch, znaczy na… kurwa nie miałam dobrej wymówki. Po chwili odwróciłam wzrok i zamiast skupić się na blondynie, przyglądałam się pięknym krajobrazom przez okno. Nagle poczułam mocne szczypanie i ból. Spojrzałam na swoją nogę. Mężczyzna właśnie odkaził rany i zaczął je bandażować.
- Właśnie… - zaczęłam trochę niepewnym głosem. - Kim była ta dziewczyna, którą spotkaliśmy przy wejściu? - zapytałam się zaciekawiona jej osobą.
- Nikim, kim należałoby się w jakimkolwiek stopniu przejmować. Taka namolna, stara znajoma. - odpowiedział spokojnie, jednak jego twarz i głos mówiły co innego. Był trochę zestresowany.
- A o co jej chodziło z tym, że jesteś jej coś winien? - nie mogłam się powstrzymać od pytań. Zazwyczaj zamykałam się od razu, gdy dostałam jedną odpowiedź i nie drążyłam dalej, jednak tym razem było inaczej. Chciałam wiedzieć. Po prostu, bez żadnych szczególnych powodów.
- Kiedyś wyświadczyła mi przysługę, a teraz czeka na rewanż. - odpowiedział, unikając mojego wzroku. Jego odpowiedzi stawały się coraz ciekawsze.
- Mhm… - odepchnęłam go delikatnie od siebie, tak aby usiadł prosto na łóżku. - To musi być bardzo zniecierpliwiona… - powiedziałam i zmieniłam swoją pozycję z leżącej na siedzącą. Jednak, zamiast posadzić swój tyłek na mebel, wybrałam nieco inne miejsce. Kolana Angelo. Usiadłam na nim okrakiem. Jeszcze jedno pytanie mnie trapiło…
- Hmmm… Angelo? - spojrzałam mu prosto w oczy.
- Tak? - uniósł jedną brew. Widziałam, że był dosyć przestraszony moimi nagłymi pytaniami. Z każdym słowem mój głos się trochę zmieniał. Stawałam się coraz bardziej zazdrosna oraz wścibska. Chciałam wiedzieć jak najwięcej o mężczyźnie.
- Właściwie, co ty robisz? - dodał zakłopotany, widząc mnie z bliska nagą. Nie wstydziłam się aż tak bardzo swojego ciała. Cóż, matka mnie uczyła, że moje ciało jest również narzędziem i nie muszę się wstydzić, pokazywać je mężczyźnie, a szczególnie jak ma być moim celem misji. Jednak Angelo nim nie był. To dlaczego na nim usiadłam? I to jeszcze okrakiem?
- Siedzę na tobie. - odpowiedziałam, posyłając delikatny uśmiech w jego stronę. - Apropo słów tej dziewczynki… Jakie panienki sobie sprowadzałeś do domu kochany? - zapytałam się, jednak w moim głosie można było wyczuć zazdrość na kilometr. Sama byłam zdziwiona tym faktem. Byłam piekielnie zazdrosna o mężczyznę, którego prawie nie znałam? Co się ze mną zaczęło dziać? Dlaczego w ogóle zaczęłam się nim interesować bardziej niż jakimkolwiek innym mężczyzną? A co najważniejsze… siedzę przed nim naga i pozwoliłam mu się dotykać. Albo on używa, jakieś dziwnej magii, albo ma w sobie coś, co przyciąga i obezwładnia kobiety. Poczułam się dosyć niezręcznie, ponieważ przez cały czas Demon nam się przyglądał bardzo uważnie. Wiedział, że nie powinien patrzeć, ale nie ufał Angelo. Bał się, że coś mi zrobi i potem będę znowu płakać. Zawsze był jeszcze Alan, który mnie pocieszał, jednak tym razem mojego szalonego brata już nie było. Nikt lepiej nie stawia do pionu i motywuje jak mój brat. Kiedy mój były chłopak ze mną zerwał, Alan spędzał godzinami na rozmowach ze mną. Ciągle powtarzał, że kiedyś znajdę idealnego dla siebie mężczyznę. Przez chwilę zobaczyłam Angelo, jednak szybko wybiłam to sobie z głowy. Pomimo tego, że był bardzo szarmancki i przystojny, kryło się w nim, coś, co by wzbudziło we mnie strach i niepokój.

Angelo? XD

Ilość słów: 1076

Od Evelyn C.D Fushime


— Jaką bronią dysponujesz? — przygryzłam wargę. Normalnie nie zadałabym takiego pytania, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Teraz jednak pytanie wydawało mi się jak najbardziej na miejscu, zważając na mój stan ducha.
— Po pierwsze - nim — ruchem ręki wskazał swojego chowańca, który najwyraźniej był groźniejszy niż się z pozoru wydawał. — Po drugie jestem pewny swoich umiejętności w smoczek magii, nie uważam tego jednak za wystarczające dlatego też posiadam kilka przedmiotów mogących kogoś poważnie okaleczyć — Taka odpowiedź wydawała mi się w pełni satysfakcjonująca. Podobało mi się także, iż wprost o tym mówił. Zatajanie faktu posiadania broni zazwyczaj budziło we mnie jeszcze większy niepokój. 
— To dobrze — poczułam jak kąciki moich ust lekko się noszą. 
— Dlaczego o to pytasz? — odwróciłam wzrok, jednak chyba wiedział, że słyszałam o co pytał. Najwyraźniej nie interesowało go to jednak aż tak bardzo, bo prędko dodał jeszcze kilka słów. — Nie odpowiadaj.
~~*~~
Po wyjściu z kawiarni zadrżałam. Chłód panujący na dworze zdawał się przenikać przez ubrania. Wcześniejsza rozmowa dotycząca broni wydawała mi się taka nierealna. Ledwo pamiętałam co odpowiadałam, tak bardzo pochłonęło mnie wyglądanie przez okno. Zlustrowałam okolice niespokojnym wzrokiem, wpierw zauważając dziewczynę, dopiero potem uświadamiając sobie, iż z jej gardła wydobywał się szloch. Zrobiłam zaledwie krok w jej stronę, kiedy Fushime mnie powstrzymał:
— To może być pułapka. Kto szlocha nocą na chodniku? — mruknął cicho, ledwie mogłam go usłyszeć.
Pewnie poruszył ważną kwestię, ale wydawało mi się nieco dziwne zastawiać na mnie lub na nas w mieście. Nawet nocą, kiedy ulice były opustoszałe, co jakiś czas mijali nas inni przechodnie. Dodatkowo niedaleko stąd znajdowała się nocna kawiarnia, a jej goście mogliby nas zapewne nadal usłyszeć, gdyby ktoś krzyknął wystarczająco głośno.
— Wydaje się być przerażona — odpowiedziałam niemal równie cicho. — Podejdę bliżej, mógłbyś mnie kryć? 
Nie zaczekałam na odpowiedź, tylko ruszyłam w kierunku dziewczyny. Ukucnęłam przy niej, nie chcąc jej przestraszyć. Nie do końca wiedząc jak powinnam się zachować, wyciągnęłam ku niej dłoń. Postąpiłam tak, jakbym miała do czynienia z przestraszonym zwierzęciem, a nie człowiekiem. Kurtyna włosów uniemożliwiła mi spojrzenie na jej twarz, jednak w sekundę zdałam sobie sprawę, iż Fushime miał rację. Zanim zdążyłam się odsunąć, dało się zobaczyć błysk dobywanej broni, a następnie poczułam tępy ból w lewym ramieniu. Niemal nieświadomie aktywowałam magię związku, więc kiedy stęknęłam z bólu, mogłam dosłyszeć także przekleństwo z ust dziewczyny. Oniemiała wstałam i podniosłam sztylet, który dziewczyna upuściła. Najwyraźniej musiała być leworęczna. Myśli szumiały mi w głowie, ale w sercu czułam ulgę. Gdyby dziewczyna była wysłana przez mojego ojca, nie popełniłaby tak głupiego błędu. Ojciec doskonale zdawał sobie sprawę, iż magia związku jest u mnie dobrze rozwinięta, a korzystanie z niej nawet w przypadku zaskoczenia nie było trudne.
Powoli podniosłam się z ziemi i stanęłam nad nią, rejestrując jak poważnie wygląda cięcie na jej ramieniu. Krew zdoążyła już przesiąknąć przez kilka warstw ubrań i teraz barwiła śnieg na szkarłaty kolor. Zapewne oznaczało to, iż moja rana jest równie poważna, jednak chwilowo nie czułam bólu. W milczeniu obserwowałam postać zwiniętą u moich stóp.
— Fushime? — spytałam niepewnie — Co powinniśmy z nią zrobić?

<Fushime? Przepraszam, że tak długo, poprawię się :')>

Ilość słów: 514

22 lut 2018

Od Lyona c.d: Atalii


Piłem sobie kulturalnie napój i próbowałem jak najmniejszą uwagę poświęcać dziewczynie, która prawie zagryzła mnie na śmierć 10 miesięcy temu, a to wszystko tylko dlatego, że uratowałem jej dziecięcą pupę. Rozumiecie coś takiego? Człowiek chce pomóc, nadstawia karku, które jest i tak już mocno obite przez Radę (czytaj -> sam ma niełatwe problemy z prawem do rozwiązania), a drobne dziewuszątko, które ku mojemu zdziwieniu zostało Klasą S, warczy, drapie i gryzie. Tak pogrążyłem się w własnych myślach, że dopiero po chwili ogarnąłem, iż Atalia przygląda mi się co najmniej dziwacznie, a sekundę później zaczęła przepraszać, więc omal się nie zakrztusiłem, bo nie mogłem uwierzyć, że z jej krwiożerczych ust padły takie słowa. Nawet się nie zająknęła!
- CZY OPRÓCZ MNIE KTOŚ JESZCZE TO SŁYSZAŁ NA SALI? - powiedziałem ciut za głośno. No dobra, wziąłem; krzyknąłem. Wzrok co poniektórych osób spoczął na nas, ale ja uśmiechałem się do nich od ucha do ucha, bo dalej nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. W tym momencie nastąpiła głucha cisza, typu; zagrał wesoło świerszczyk tu, a później tam, grając nam wesołą melodię zawstydzenia Lyona, który jest po prostu jedną, wielką porażką, co do rozmowy z kobietami i z ludźmi. Paparapa.. I kicha. Czasami powinienem po prostu przemyśleć to, co zamierzam powiedzieć; ale komu to potrzebne? Lepiej robić z siebie błazna, tak jak przy tym incydencie "Patrzcie wszyscy, wiewiórka biegnie!". A wszyscy "WOOOO wiewiórka! PRZECIEŻ ONE WYMARŁY, ALE JAK TO MOŻLIWE W OGÓLE?!". Dobra, nieważne. Po jej słowach nieco się speszyłem, a ludzie w końcu ostatecznie zapomnieli o tym, że podróba "O Lyona Wielkiego Pierwszego" coś do nich pisnęła. Dziewczyna przeprosiła raz jeszcze, chociaż w końcu musiała palnąć, że jestem jej winny sok. Prawdziwa natura jednak przetrwa nawet największą z burz.
- A już myślałem, że masz gorączkę i miałem lecieć ci po apap - westchnąłem, ale nie kłamałem. Jej zachowanie było okropnie "inne" (nie wiem, jak powinienem to nazwać), miałem pytać, czy oby na pewno z nią jest wszystko w porządku. Gdzie się podziała ta dzika istota, która odgryzłaby mi rękę, zanim zdołałbym ją schować? Zniknęła, przepadła i nie wiedziałem, czy powinienem się tego obawiać, czy raczej skakać z radości i całować Jezuska po piętach. Złapałem barmana za ramię i poprosiłem o sok dla tej młodej Panny; mężczyzna spojrzał na mnie oskarżycielsko (nadal gniewał się na mnie za bycie podróbą Świętego Maga?), ale ostatecznie przytaknął, przyjmując moje zamówienie, gdyż to w końcu jakaś część zarobku. Czułem się dziwnie, że będę musiał siedzieć z nią jeszcze przez jakiś czas, bo dziewczyna nie należy do osób nad wyraz miłych. Chwilę później przyglądałem się tętniącemu życiu za oknem, ponieważ barman specjalnie się guzdrał. Byłem niemal pewny, że pojechał do innego kontynentu, zebrał świeże owoce i teraz powolutku wyciskał z nich sok; tak długo to trwało, ale ostatecznie przylazł. Atalia dostała to, co jej obiecałem, więc jakby nie patrzeć w świetle prawa byłem już wolny i mogłem sobie czym prędzej pójść, ale nie zrobiłem tego, dlaczego? Sam nie wiedziałem, może to wyuczona kultura osobista Ur? Większość czasu spędziliśmy już bez rozmowy, a kiedy nadeszła chwila na pożegnanie się, niestety musiałem fuknąć..
- Odprowadzę Cię - widząc jej wzrok od razu dodałem - Nie bardzo mam na to ochotę, ale jest już ciemno. Rozumiem, że moje towarzystwo irytuje Cię do potęgi entej, dla mnie to też nie jest wygodne położenie, ale nie chce mieć nikogo na sumieniu, o dziwo nawet Ciebie - uśmiechnąłem się ironicznie do dziewczyny -  Jeżeli się nie zgodzisz, to tak czy siak będę za Tobą lazł, aż do twojej gil.. A właśnie, co to za gildia? - uniosłem wysoko jedną brew. Nie rozmawialiśmy, więc nie wiedziałem o niej zbyt dużo; no dobra, jedyne co wiedziałem, to to, że ma na imię Atalia i magicznie stała się Klasą S. Próbowałem zgadywać; ale za bardzo mi to nie wychodzi. Zawsze miała taką surową twarz, lubi gryźć... Często rzuca się na biedne Bogu ducha winne osoby (czyt. mnie). Jest tylko jedna, legalna gildia, której magowie traktują się z taką pogardą i wyższością, więc gdy dziewczyna chciała mi już odpowiedzieć (Szok, nie?) szybko walnąłem;
- Blue Pegasus! - krzyknąłem w jej stronę - wiedziałem, że jesteś takim uroczym, słodziasznym króli... - przerwałem, bo miałem wrażenie, że nie złapała żartu (czemu mnie to nie dziwi?) i zaraz wydłubie mi oczy żywcem - No dobra, Panno z Sabertooth - burknąłem i podniosłem ręce w geście poddania się, bo nie chciałem jeszcze dzisiaj trafić do szpitala; albo gorzej. Co jakiś czas przyglądałem się Atalii, która nie uchodzi za bardzo rozmowną, a sam nie wiedziałem, jak mam podsycić rozmowę i... Niespodziewanie zza liści, po których chodziliśmy uwolniła się "siatkowa" pułapka. W mgnieniu oka dyndaliśmy na jednym z drzew. Atalia wyciągnęła jakiś nóż z kieszeni i zaczęła ciąć linę.
- Blondynko - westchnąłem - Nikt nie robi pułapek, z których daje się tak łatwo wydostać - przewróciłem oczami. Tak, może i jest Magiem Klasy S, ale nie za długo i musi się jeszcze wiele nauczyć. Najlepiej będzie, jak poleci na jakąś misję i dowie się wtedy, co to znaczy "być w prawdziwym niebezpieczeństwie". - to są ANTYURZĄDZENIOWE i ANTYMAGICZNE liny moja droga i zabierz tą cholerną nogę z mojej klatki piersiowej na litość boską! - zaczęliśmy się wiercić.
- A ty swój przebrzydły ryj od mojej osoby - fuknęła, a ja zacząłem się śmiać. Czyli na nowo odpala jej się styl zołzy. Dobrze, brakowało mi tego powoli i zaczynałem się poważnie martwić, czy oby na pewno jest z nią wszystko w porządku.
- Trzeba obmyślić jakiś plan, bo to nie jest pułapka na zwierzę - zacząłem przyglądać się całemu otoczeniu i nasłuchiwać, czy intruzi zdążyli już zorientować się, że ich mało przemyślana pułapka jednak wypaliła. - Patrz! - wskazałem palcem na miejsce, w którym linę przytrzymuje wielki głaz - Trzeba to jakoś no ten teges - myśl, Lyon, myśl. Skoro liny za żadne skarby nie da się przeciąć, to... wiem! - Musisz jeść więcej pączków, to może nas puści - nie obyło się bez mojej kąśliwej uwagi.
- Czasami nie wierzę, że jesteś Świętym Magiem, naprawdę  - to było CAŁE ZDANIE. Nie przypuszczałem już, że uda mi się coś takiego usłyszeć od tej drobnej, choć niebezpiecznej kobiety, ale ostatecznie połapała się i zaczęliśmy bujać się w tę i we w tę.
- Przestań ze mną walczyć - warknąłem, bo nie wychodziło nam to jakoś zbyt równo - Czy raz na litość boską mogłabyś odrzucić swoją pierdoloną dumę i robić to, o co cię poproszę? Inaczej skończysz na rożnie, bo nie wiadomo, co po nas przyjdzie - nabrałem już poważnego wyrazu, gdyż ta sytuacja nie należała do lekkich. Zacząłem się zastanawiać dlaczego nas zaatakowano; komu lub czemu na nas zależy i co będą z tego mieli? Prawda była taka, że miałem na pieńku z paroma osobami, ale żeby tak bezdusznie od razu atakować? Nie. Nie zrobiliby tego przy świadkach, tzn. przy "damie". W końcu udało nam się upaść na ziemię, a moja kość ogonowa zaczęła pulsować ogromnym bólem, na bank przez jakiś czas siedzenie będzie dla mnie czynem niemożliwym do wykonania. Pozostał jeszcze jeden problem; nadal byliśmy zaplątani w linach, a z oddali było słychać nadchodzące kroki niejednej osoby.

Ilość słów: 1186

21 lut 2018

Od Hope CD Iwo

Co ja lubię robić? Spojrzałam się na Iwo i wzięłam głęboki oddech, odpowiadając tak:
- Uwielbiam zajmować się zwierzętami
Iwo spojrzał się na mnie. Dodałam również, że zawsze chciałam mieć jakiegoś. Spytał mnie, co sądzę o koniach. Odpowiedziałam, że to dostojne i piękne stworzenia. Chłopak się zaśmiał na moje słowa i zaprowadził mnie do swojego konia. Był przepiękny! Weszłam trochę nierozważnie do jego zagrody i cicho do niego mówiłam. Pozwolił mi się pogłaskać... Przypomniały mi się potajemne nauki jazdy jakie prowadziła moja mama dla mnie. Iwo się uśmiechnął i powiedział, że rzadko pozwala się obcym dotykać.  Uśmiechnęłam się mimo woli. Jego koń był piękny i mądry. Następnie przedstawił mi swoją wilczyce, no w sumie już ją znałam.  Westchnęłam cicho, ale po chwili schowałam się za chłopakiem, lekko wystraszona. Iwo się zdziwił i spojrzał w kierunku w jaki wcześniej patrzyłam. Stał tam jakiś zamaskowany mężczyzna. Nie wiem skąd, ale czułam, że on jest od ojca, do którego nie chciałam wracać. Iwo odwrócił się do mnie i spojrzał mi w oczy, po czym udał, że mnie całuję, gdy ten koło nas przechodził. Byłam cała czerwona jak burak, ponieważ nikt nigdy tak blisko mnie nie był.  Podziękowałam mu za to, że postanowił mi pomóc mimo, że nie wiedział o co chodzi i kim ten mężczyzna jest. Iwo doprowadził do domu i powiedziałam by się o mnie nie martwił. Nie uwierzył mi chyba, ale wrócił do siebie.. Miałam nadzieję taką, nie chciałam go mieszać w moje sprawy. Przez całą noc miałam wrażenie, że ktoś jest w moim mieszkaniu i przez to trudno mi było zasnąć.  Następnego dnia wystraszyłam się, kiedy obok łóżka leżała wilczyca Iwo, a jego samego znalazłam na kanapie w salonie. Nie wiem czemu, ale poczułam się szczęśliwa. Przykryłam go kocem, a sama wyszłam na balkon. Potem wróciłam do pokoju i zrobiłam dla nas śniadanie i dałam jeść wilczycy Iwo. Postanowiłam się przejść na spacer do lasu. Nie bałam się, zostawić Iwo samego w domu. Na razie nic się nie działo aż do czasu. Kiedy dotarłam na klif by usiąść i porozmyślać...  Nagle coś usłyszałam, przez co nagle się zerwałam i spadłam z klifu, przez co złamałam sobie nogę. Krzyknęłam z bólu. Zaczęłam się rozglądać, czym tu usztywnić złamanie, ale nic nie znalazłam. Zacisnęłam zęby z bólu. Może spróbować magii? Nie... Przecież mistrz powiedział, że słabo kontroluję swoją magię, a to oznacza, że nie opanowałam jej... Jednakże warto zaryzykować! Już sięgnęłam do nogi by ją uleczyć, kiedy zza krzaków wyszedł jakiś dziwny stwór.  Miał pysk jak lew czy koń, a uszy jak królik! Ogon jak u kota, łapy zakończone pazurami i coś na szyi w stylu grzywy u konia oraz skrzydła jak u smoka. Miało przepiękne ubarwienie, miałam wrażenie, że ja już go widziałam. To stworzenie zaczęło do mnie podchodzić, każdy jej krok był nacechowany ostrożnością i nieufnością. A po chwili to zwierzę mnie porwało, w sensie wzięło mnie na swoje plecy i wzbiło się w powietrze, co wywołało u mnie krzyk. Powoli otworzyłam oczy i mocniej zacisnęłam ręce na futrze stworzonka. Jego lub jej futro było takie miękkie! Poczułam się jakby obok mnie była mama. Po kilku minutach  rozluźniłam się, a na mej twarzy pojawił się uśmiech. Nawet zapomniałam o bólu w nodze. Po chwili wylądował na ziemi, a kiedy zeszłam na ziemię poczułam ogromny ból..  Zwierzę zaczynało do mnie podchodzić, ale w tym momencie zjawił się Iwo i  był gotowy do walki. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie było mnie kilka godzin. Zwierzę zrobiło się agresywne i gotowe do ataku. Iwo zabrał mnie w chwili ataku, który był skierowany w jego stronę.  Widząc ich walkę, nie chciałam by Iwo stała się krzywda tak samo jak i temu stworzeniu. Po kuśtykając weszłam między nich... Zamknęłam oczy i oczekiwałam uderzenia... Po chwili otworzyłam, a oni nie walczyli.. Odetchnęłam z ulgą, ale po chwili zemdlałam... No tak, zapomniałam się wyleczyć, a ból był już nie do zniesienie. Po czułam jak Iwo mnie łapie....
<Iwo??> 

<Następne opowiadanie>
Ilość słów: 649

20 lut 2018

Od Margaret c.d: Sebastiana


Drzwi zniknęły, obracając się w stertę desek, a kilka chwil później moja biedna, bogu ducha winna kołdra wylądowała za oknem. To, co zdarzyło się później, było serią niespodziewanych rzeczy. Kompletnie niespodziewanych rzeczy. Ostatecznie udało mi się uspokoić i nie wyrywać z objęć Sebastiana. Po prostu dałam się otulić przez te przyjemne ciepło, nie chcąc już nigdy opuszczać tego bezpiecznego miejsca. Zdziwiło mnie nawet ździebko, że nareszcie powiedział do mnie po imieniu. Cieszyły mnie jego słowa, ale jednocześnie oznaczało to coś nowego. Coś, czego sami nie byliśmy pewni i że to coś dobrego. Wiadome było, że od tej chwili nasza relacja już nie będzie taka sama, a najbliższe dni mogą być odrobinkę dziwne.
- Już wszystko w porządku, ale zanim będzie już wszystko na sto procent dobrze, musisz zrobić jeszcze jedną rzecz - zaczęłam, a ten spojrzał na mnie poważnie, jakby obawiając się, że zaraz usłyszy coś nieprzyjemnego. - Musisz naprawić mi drzwi i przynieść z powrotem moją kołdrę - dodałam z cichym parsknięciem śmiechem, bo powiedzenie czegoś takiego w takim momencie na pewno było niczym z rodu jakiejś komedii.
Sebastian westchnął tylko ciężko i spojrzał na mnie pobłażliwie. Trochę jak na dziecko, które właśnie powiedziało w swojej wersji, jak coś powstaje. Ostatecznie na twarzy demona również pojawił się delikatny uśmiech.
- Ale ja nie żartowałam. Masz mi naprawić te drzwi do wieczora i przynieść świeżo wypraną, pachnącą kołdrę - mruknęłam, starając się udawać jak najbardziej poważną.
Zdradził mnie jednak mój późniejszy napad śmiechu. Zabawne, bo jeszcze dziesięć minut temu panowała tutaj taka ponura i grobowa atmosfera, a dwadzieścia minut wcześniej wciągałam zachlanego Sebastiana do łóżka. A, właśnie. Nadal capiło od niego wódką i tym specyficznym, barowym zapachem. No i chyba nadal do końca nie wytrzeźwiał.
- Dobra, a teraz marsz do łazienki. Plus masz się przebrać w ubrania nie przesiąknięte zapachem alkoholu, a później powyjmuję ci drzazgi z ramienia - westchnęłam cicho z lekką dezaprobatą, ale z moich ust nadal nie schodził delikatny uśmiech.
Sebastian mruknął coś cicho, ale ostatecznie wstał i posłusznie podreptał do łazienki. Zanim porządnie się wykąpał, ja zdążyłam trochę posprzątać w pokoju. Nie będę czekać, aż w końcu potknę się o jakąś deskę. Gdy tylko usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, weszłam do środka ze stołkiem i igłą. Kazałam mu nie zakładać koszuli i usiąść przed sobą. Oczywiście nie obyło się bez protestów, że sobie poradzi oraz, że nic mu nie będzie. Ostatecznie i tak skończył siedząc przede mną, a ja wydłubywałam mu drzazgi z ramienia. Mało ich nie było, więc trochę to zajęło. Kiedy skończyłam, podnosząc się rozczochrałam tą jego nienaganną fryzurę i ruszyłam w stronę kuchni. Zawsze chciałam to zrobić albo przynajmniej chociaż spróbować. Przydałoby się nakarmić maluchy. Gdy tylko potrząsnęłam paczką z karmą, oboje natychmiast przybiegli. Rozsypałam im do misek ich jedzenie, a ci bez chwili zwłoki zaczęli je pochłaniać. Wyglądali w sumie zabawnie i chyba się dogadywali. To dobrze. Czułam się dziwnie, a jednocześnie jakby… szczęśliwsza? Spokojniejsza? Da się tak w ogóle? Nie ważne. Jednocześnie zmieniło się wszystko i nic. Moją głowę zaprzątały teraz w sumie tysiące myśli. Czy nasza relacja nadal będzie wyglądać tak samo? Nie do końca. Potrząsnęłam głową. Gdybanie trzeba zostawić. Czas sam pokaże, jak to będzie.

Ilość słów: 518

Od Kapitana Sparrowa do Jamilah

Nie rozumiem jak nie można mnie tytułować Kapitanem. To skandal! Droga Deer jestem Kapitan Jack Sparrow słoneczko.. Radziłbym to zapamiętać na przyszłość. Dobra wracajmy do naszego świata. Płynąłem na Czarnej Perle czując powiem wolności na swej zacnej twarzy. Ta wolność była dla mnie wszystkim i dla niczego ani nikogo nie miałem zamiaru z tego rezygnować. Dopłynęliśmy do portu Hargeonu, ale nie przycumowaliśmy na widoku. Chwiejnym krokiem, bo byłem pijany poszedłem zobaczyć, co można zrabować. Wszędzie było pełno ludzi, ale nic ciekawego do zrabowania ani żadnych ładnych dam by się nawet zabawić. Każdy patrzył na mnie dziwnie... Nigdy nie widzieli pirata na oczy? To mają okazję podziwiać wspaniałego Kapitana Jacka Sparrowa we własnej osobie. Na niektórych ścianach budynków widniał mój rysopis i cena za moją głowę lub złapanie. Widać, że moja sława mnie wyprzedza. Uśmiechnąłem się krzywo na tą myśl. W pewnym momencie moim oczom ukazał się uroczy widok. Gdzieś tak 100 kroków ode mnie stała niezwykła śliczność. Posiadała krótkie, czerwone włosy i niebieskie jak głębia oceanu oczy. Na głowie miała kapelusz z czaszką. Czyżby była piratem? Interesujące. Jednak zrezygnowałem z próby zagadnienia do niej, gdyż pan Gibbs poinformował mnie o możliwości zarobku. Poszliśmy we wskazane miejsce i zaczęliśmy opracowywać plan. Dzisiaj w nocy mieliśmy włamać się do banku, a dzisiejszy dzień był najlepszy, gdyż miał się odbyć dzisiaj festiwal znaczy Fantazja. Idealny moment nikt nie będzie niczego pilnować ani myśleć, że ktoś się włamie. Kazałem swoim ludziom obserwować właściciela tego banku. Ja i Gibbs zbieraliśmy informację o zabezpieczeniach naszej budynkowej ofiary. Z wybiciem północy włamaliśmy się do banku i po małych trudnościach zdobyliśmy to, co chcieliśmy.
- Kapitanie! Pora na nas! - krzyknął sciszonym głosem Gibbs
Wziąłem ostatni łyk rumu, po czym wyrzuciłem butelkę i uciekliśmy. Moja załoga licytowała się kto i na co przepuści tyle szmalu.
- Panie Gibbs, na obecną chwilę jesteśmy bogaci! A jest jeszcze tyle tajemnic do odkrycia na morzu!
- Aj, kapitanie - potwierdził Gibbs
Wyjąłem ze schowka kolejną butelkę rumu, który piłem z nadmiarem. Nagle na horyzoncie pojawił się statek rady z tą czerwonowłosą kobitką. Czyli jest na rozkazach Rady? Prychnąłem...
- Chłopcy, ster na prawą burtę! - krzyknąłem - Żaden bryk nie dogoni Czarnej Perły.
Moja załoga spięła swoje cztery litery i szykowała działa w razie starcia z bliska. Jednak ja wiedziałem dokąd płyniemy. Okręt Rady powoli nas doganiał, ale ja mu na to pozwoliłem. Pora było kogoś ograbić. Zarządziłem by złupić statek przed jego zniszczeniem. Zawróciliśmy i idealnie dokonaliśmy abordażu. Moim przeciwnikiem okazała się ta czerwonowłosa ślicznotka. Zmierzyliśmy się na miecze. Każde z nas rzuciło jakimiś ripostami aż uznałem, że czas się zbierać... Zatrzymałem się na krawędzi lewej burty i spojrzałem na nich i rzekłem: Zapamiętacie ten dzień, jako dzień, w którym omal nie złapaliście kapitana Jacka Sparrowa! Po tych słowach skoczyłem na swój statek. Kazałem zatoczyć pętle przez prawą burtę, by liny zaczepiły o skałę. Dzięki temu wykonaliśmy skręt na prawo za pomocą lin. Spojrzałem na nich z uśmiech jak wpływają do jaskini, a ich statek zostaje zniszczony przez skały. Ktoś krzyknął do mnie i podszedłem do lewej burty, gdzie na wodzie unosiło się ciało czerwonowłosej piękności. Dziewczyna spojrzała się na mnie ostatnimi siłami. Kazałem ją wyłowić z wody i zamknąć w celi. Po dopłynięciu na ląd, czyli do portu wyrzuciliśmy na pomoście, a sami odpłynęliśmy w siną dal. Zdobyłem, to co chciałem... Czyli mapę do trójzębu Posejdona. Kolejna przygoda, którą warto przeżyć, ale najpierw warto dokonać abordażu jakiegoś statku. Pan Gibbs wypatrywał przez lunetę statku, który warto będzie złupić. Ja starałem się rozszyfrować zagadkę, by móc odnaleźć trójząb Posejdona. To by było odkrycie! Pierścień ze znakiem czaszki. Widziałem u jednego z wyżej postawionych magów go! Czyli wracamy na suchy ląd. Na swej drodze spotkałem czerwonowłosą dziewczynę
- Jack Sparrow?
– Nie.
– Jak to: nie?!
– Kapitan Jack Sparrow, słonko...
Dziewczyna spojrzała się na mnie dość dziwnie. Posłałem jej uśmiech i rzuciłem tekstem typu "Złość piękności szkodzi". Tak, wiem, że drętwy, ale nie mogłem się powstrzymać. Zniknąłem za rogiem i lata doświadczeń pozwoliły mi ją wyprowadzić w pole. Jednak najpierw złożyłem wizytę w barze "Pod drewnianą nogą" by się napić rumu. Z kąta usłyszałem rozmowę dwóch mężczyzn. Akurat rozmawiali o czerwonowłosej. Miała na imię Jamilah i należała do gildii. Taka osóbka jak ona nie woli żyć na wolności niż kisić się gildii, która ogranicza cię prawami ....  Jak na zawołanie weszła Jamilah i usiadła obok mnie. Była jakaś przygaszona. Siedziałem za filarem, znaczy opierałem się o niego i przysłuchiwałem się jej rozmowie z barmanem. Szukała mnie by zarobić... Może... Warto ją zwerbować - na razie - oczywiście. Wygląda na świetnego marynarza płci przeciwnej.Usiadłem koło niej, a ta się zerwała.
- Siadaj. - powiedziałem zamawiając rum
- Bo co? - powiedziała zadziorne. Chciała walczyć, ja natomiast wolałem uniknąć walki
- Mogę Ci zaoferować przygodę życia na morzu, w którą nikt ci nie uwierzy i jak być może bogactwo. Przemyśl to, bo taka okazja nie zdarzy się już drugi raz, a wyglądasz mi na osóbkę ogarniętą i znającą się na żeglowaniu. Jak twoja decyzja będzie twierdząca to jest jeden warunek - ja dowodzę, a ty słuchasz.
Po tych słowach podszedłem do drzwi i pożegnałem się ze wszystkimi z uśmiechem, po czym wyszedłem. Kodeks...  Mam nadzieję, że go przestrzega... No nawet w mniejszym stopniu, ale musi mnie nazywać Kapitanem, a resztę pal licho co będzie robić... Mam nadzieję, że będzie zabawnie. Mam jeszcze jedną nadzieję... On lubi rum. Prawda?
<Jamilah??>

<Następne opowiadanie>
Ilość słów: 896 słów

Od Iwo c.d: Hope


Na festynie bawiłem się na prawdę świetnie, najbardziej podobało mi się gdy rzucałem kolorowymi farbami w Hope.
Już po parunastu minutach Dziewczyna przedstawiała wszystkie kolory świata.
Z resztą ja byłem tak samo kolorowy jak ona, niestety "dziwnym" trafem Hope miała zadziwiająco dużo zapasu różowej farby którą we mnie rzucała ze śmiechem.
Potem już nawet nie zakodowałem kiedy położyliśmy się spać.
                                      ***
Nie wiem co mi się śniło ale na pewno się wyspałem.
Delikatnie zdezorientowany otworzyłem oczy i ujrzałem zaledwie 20 cm od siebie Hope która wpatrywała się we mnie.
Uświadamiając sobie że śpimy w jednym śpiworze delikatnie się zarumieniłem.
Na szczęście po paru sekundach doszedłem do siebie.
Wpadłem na świetny pomysł dla tego powiedziałem żeby Hope przyszła tutaj wieczorem.
Gdy się rozstaliśmy udało mi się znaleźć swojego konia który przynajmniej posłusznie czekał.
- widzę że też się świetnie bawiłeś-poklepałem go po szyi, Faar miał gdzieniegdzie ślady kolorowych farb.
Przezornie udało mi się kupić na festynie nowe ogłowie które teraz mu założyłem na łeb.
- Idziemy do domu-chwyciłem za wodze i zacząłem iść w stronę swojego mieszkania
Resztę dnia spędziłem na czyszczeniu konia i budowania jakiejś małej zagrody bo inaczej będę 24 na dobę szukał tego dzikusa.
Gdy skończyłem zadowolony poszedłem pod prysznic gdzie zmyłem z siebie  ostatnie ślady nocy.
Nawet nie zauważyłem kiedy zrobił się wieczór.
Zostawiłem tym razem zwierzęta w domu a sam ruszyłem na umówione miejsce.
Nie zajęło mi to zbyt dużo czasu, byłem na miejscu zaledwie za 10 minut.
Hope już na mnie czekała.
- Cześć-odezwałem się pierwszy
- Cześć- uśmiechnęła się
Chwyciłem ją za rękę i oboje weszliśmy na dach budynku. Z tąd rozciągał się na prawdę świetny widok.
Gdy już wszystkie gwiazdy się ukazały Hope zaczęła opowiadać mi o poszczególnych gwiazdozbiorach.
- O widzisz ?-pokazała palcem na następne skupisko gwiazd- To wielka niedźwiedzica
- Tutaj jest zupełnie inne niebo niż tam skąd pochodzę-odezwałem się
Dziewczyna popatrzyła mi w oczy i zapytała
- A skąd pochodzisz ?
- Z Pustyni...-zamknąłem oczy i przed oczami stanęła mi ogromna przestrzeń pokryta piaskiem, gdzieniegdzie było jakieś zeschłe źdźbło trawy nawet poczułem znajomy wiatr na twarzy
Z zamyślenia wyrwała mnie Hope
- A...czemu z tamtąd...odszedłeś ?-mówiła ostrożnie tak jak by nie była pewna jak zareaguję
Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem
- Dziadek nauczył mnie wszystkiego co sam wiedział i umiał, ale w pewnym momencie nie miał mi już nic do zaoferowania. W tedy postanowiłem odejść i znaleźć własną drogę-tłumaczyłem
Dziewczyna przyglądała mi się z szeroko otwartymi oczami.
- No ...i tutaj w końcu doszedłem-zakończyłem
- A...-przygryzła dolną wargę- Wybierasz się w dalszą podróż?
- Nie, spodobało mi się tutaj, nawet jeśli nie ma piasku-westchnąłem- No dobra, to teraz Ty
Hope jak na komendę zesztywniała i zamknęła się przede mną w sobie.
Nie mogłem zobaczyć wyrazu jej twarzy bo włosy ją zasłoniły.
Delikatnie chwyciłem jej kosmyki i odgarnąłem z twarzy.
- Jeśli nie chcesz to nie mów, może zacznijmy od tego: Co lubisz robić najbardziej? -wpatrywałem się w nią spokojnie
Po chwili podniosła na mnie wzrok i nabrała powietrza do płuc...

>Hope?<

ilość słów: 502

19 lut 2018

Od Hope CD Iwo

Byłam zaskoczona tym, co zrobił. Nikt nie był jeszcze dla mnie aż tak miły. Zaproponował mi nawet wspólne obejrzenie festynu. Nieśmiało wiem nawet kiedy, ale zaczęłam się bawić jego włosami, znaczy kosmykiem jego włosów. Nieśmiało posłałam mu uśmiech.
- Jestem Hope Lea Lilith Michelle Phoenix, ale mów mi Hope. - powiedziełam cicho.
Chłopak uśmiechnął się i wstaliśmy, a następnie udaliśmy się na teren festynu. Chociaż jeszcze nie było pokazów to ludzie stali w różnych budkach i sprzedawali najróżniejsze przedmioty. Niektóre z nich pierwszy raz widziałam. Złapałam chłopaka za rękę i pokazywałam mu wszystko, co przykuwało moją uwagę. Chłopak cicho się śmiał i dziwił mi się. No cóż jak w wieku 15 lat wyszło się na świat zewnętrzny po śmierci matki, a wcześniej to żyłyśmy w ukryciu. Gdyby moja mama żyła to byśmy nadal się ukrywały? Szybko odgoniłam od siebie te ponure myśli i uśmiechnęłam się do niego. Po chwili ludzie zaczęli się zbierać w jednym miejscu. Chłopak zabrał mnie w najlepsze miejsce, gdzie wszystko było widoczne. Pokazywał mi co najciekawsze widowiska! To uczucie było niesamowite! Wszyscy byli poprzebierani w najróżniejsze stroje. Wszędzie było kolorowe i wesoło. Moja oczy starały się wszystko zobaczyć, a uszy łapały nawet najmniejsze dźwięki śpiewu czy śmiechu. Jednak do moich uszu doszły mnie pieśni z mych rodzinnych stron skąd pochodzę, czyli ze Stella. Mama zawsze mi opowiadała o Holi, czyli festiwalu kolorów. Spojrzałam na Iwo i złapałam go, mówiąc jedno słowo: Chodź chłopak poszedł ze mną do dość biednej dzielnicy, gdzie się rozdzieliliśmy. Po kilku minutach skapnęłam się, że się rozdzieliśmy. Zaczęłam chłopaka szukać, ale na chwilę obecną nie mogłam go znaleźć, co mnie lekko zaniepokoiło. Jednakże po chwili go odnalazłam, wyglądało na to, iż on też mnie szukał.  Zachichotałam i wzięłam wąż i go jak pobliskie osoby zaczęłam oblewać wodą.  Potem zaczęłam przed nim uciekać, gdyż zaczął mnie gonić i zaczęłam śpiewać. W takich sytuacjach jak ta ukazuje się moja otwartość i chęć zabawy ludy Stella. Udało mi się namówić Iwo by zatańczył ze mną i zaśpiewał. Wszyscy dobrze się bawili i tańczyli cały dzień i noc. ( w piosence jest pokazane co robili jak coś) .


Następnego dnia obudziliśmy na ziemi śpiąc pod jednym śpiworem z Iwo, w sumie jak każdy kto przyszedł z kimś na festiwal.Tylko, że to były zazwyczaj pary... Jednak nigdy nie zapomnę pierwszego w swym życiu festiwalu Holi z mych rodzinnych stron. Nie sądziłam, że taka radość może przynieść towarzystwo nawet jednej osoby. Przyjrzałam mu się teraz uważnie, kiedy nie miał na sobie tej maski. W sumie przystojny jest, ale czy nie każdy jest przystojny? Po chwili chłopak również się obudził i lekko zarumienił, gdy zrozumiał, że spaliśmy razem pod jednym śpiworem. Zachichotałam cicho wyjaśniając mu na czym polega Holi. 
- Jest to święto obchodzone w Stella, gdzie się urodziłam. Jest to święto radości i wiosny, obchodzone przeważnie w dniu pełni księżyca w miesiącu phalguna. Nazywane jest również Festiwalem Kolorów. Święto rozpoczyna się przy ognisku Holika, gdzie ludzie zbierają się żeby śpiewać i tańczyć. Następnego dnia rano odbywa się karnawał kolorów, uczestnicy odgrywają pościg polegający na wzajemnym obrzucaniu się i wylewaniu na siebie kolorowych farb z wodą, podobnie jak się oblewa wodą. Ludzie odwiedzają przyjaciół, rodzinę i wrogów, żeby podzielić się radością oraz przysmakami tego święta. Festiwal jest uroczystym dniem, podczas którego ludzie wybaczają sobie błędy z przeszłości i zapominają innym wyrządzone krzywdy, co nie zawsze jest łatwe - dodałam cicho, a po chwili rzekłam - . Dzisiaj jest pełnia - wyjaśniłam
Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem. Po chwili wstaliśmy i oglądaliśmy kolorowe chodniki od farb. Wszystko, co wczoraj się wydarzyło było jak ze snu...  Nie mogłam lepiej przeżyć wczorajszego dnia! Podziękowałam Iwo za miłe chwile jakie mi ofiarował i świetną zabawę.  Chłopak się uśmiechnął, lecz poprosił mnie bym pojawiła się tutaj w nocy... Spojrzałam się na niego zaskoczona, ale zgodziłam się na to.  Spokojnym i radosnym krokiem wróciłam do gildii. Nawet uwagi mistrza nie mogły popsuć mi nastroju. Posprzątałam w gildii, potem potrenowałam, a gdy uznałam, że pora się zbierać ruszyłam się w umówione miejsce. Po chwili pojawił się Iwo. Wspólnie obserwowaliśmy pełnie, a ja opowiadałam mu zasłyszane historie mamy o różnych gwiazdozbiorach.
<Iwo???>

Ilość słów: 675 słów

Od Cornelii do Daigo

Oración Seis nigdy nie grzeszył w byciu dobrym i przemiłym; nawet dla członków, którzy byli tam od urodzenia; od bycia małą, bezbronną dzidzią, rzuconą w otchłań rozpaczy i gniewu. Nasz mistrz, Brain, nie do końca przestrzegał zasad "5 rano to jednak za wcześnie" i wstawał przed nieznośnym pianiem koguta. W sali narad ów gildii, panował aktualnie taki tłok, że trzeba było się modlić o świeżą dawkę powietrza, jednak ja; przemierzając korytarz; otrzymywałam tyle miejsca, ile ma wątła dusza aktualnie zapragnęła. Każdy, nawet najbardziej doświadczony Mag, odsuwał się, gdy przechodziłam obok, zamierzając stanąć twarzą w twarz z samym Mistrzem. To mnie wzywał i wszyscy chcieli dowiedzieć się dlaczego. Zwykle nie otrzymywałam misji typu "złap świerszcza, bo w jednej ze stajni Chryzantemy przeszkadza koniom spać", więc cała potworna gromada była ciekawa tego, co mnie czeka.
- Jest piąta rano - odparłam, ziewając. Reszta nicponi - za takie słowa skierowane do Braina, zapewne nie posiadałaby już głowy, a ich krew, będąca aktualnie głównym życiodajnym płynem w żyłach, staczałaby się do otchłani samego Tartaru. - Mam nadzieję, że to coś na wskroś ważnego - nie przestawałam ziewać, bo od jakiegoś czasu nie mogłam się porządnie wyspać. Białowłosy spojrzał na mnie z ukosa, a ja przybrałam najbardziej wiarygodny, obojętny wyraz twarzy, na jaki było mnie w tym momencie stać. To spotkanie musiało być ważne, Brain nigdy nie kłopocze się wysyłając swoich sługusłów, aby mnie obudzono, gdy coś nie jest warte jednej z najświętszych uwag.
- Jeden z naszych został pojmany - odchrząknął Brain - Przytrzymują go w Magicznej Radzie, ale to nie koniec tej jakże przyjemnej i zabawnej anegdoty. Nie bardzo zależy nam, żebyś go odbijała; skoro dał się złapać, to cóż... Jego sprawa. Niepotrzebni nam są ludzie słabi i nieumiejętni. Naszym celem są zabójcy z zimną krwią, tacy jak ty, Cornelio. - uśmiechnął się do mnie półgębkiem, zachowując tą samą, lodowato statyczną pozycję. - Przechowują tam antyczny relikt, który pozwoliłby nam dowiedzieć się, gdzie znajdują się pozostałe Klucze do Bram Zerefa - na te słowa oczy zaświeciły mi się żywym blaskiem. Zerefa.. Czarnego Maga; czy on.. Czy on mógłby należeć do nas? Jak wyglądałby świat, w którym rządziłby Król Ciemności? Wszystkie spróchniałe i niewdzięczne osobniki, które nie potrafią władać magią, zamieniłyby się w popiół. Nastąpiłaby Era Zerefa; Era Magów! Uśmiechnęłam się do swojego mistrza i skłoniłam się przed nim nisko, żeby pokazać, iż zdobył moje pełne poparcie. Był doskonały w tropieniu kluczy, ale bez mapy byliśmy w kropce. Nie zastanawiając się zbyt długo; zrobiłam "w tył zwrot", a moja czerwona peleryna uderzyła "całkiem niechcący" jednego ze starszych przedstawicieli naszego grona. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni malutki nożyk, wycelował w moją głowę i rzucił; w mgnieniu oka wykonałam skręt głowy, a ostre narzędzie zadrasnęło mnie w ucho (zostanie mi po tym dość nieładna blizna, ale czymże są dla mnie blizny? To dowód na to, że pozostaje niezłomna w bitwie, we wszelkich znaczeniach tego słowa), z którego powoli zaczęła sączyć się szkarłatna krew. Był to najprawdopodobniej ostatni moment, w jego kruchym życiu - moja w tym głowa, żeby zapamiętał go raz na zawsze; podeszłam do niego, a cała sala zaniemówiła, lecz..
- Cornelio - po sali rozniosły się głuche grzmoty, spowodowane słowami Braina - Nie warto, dopilnuję, żeby dostał nauczkę, a teraz idź - wskazał mi gestem dłoni drzwi. Cicho sapnęłam i warknęłam na mężczyznę, jakbym była zwierzęciem, a nie człowiekiem rozumnym.
- Dobrze, ale nie liczcie na moją litość, gdy przyjdzie czas i na was - uśmiechnęłam się diabelsko do całego tłumu, raz jeszcze oddałam pokłon mistrzowi, po czym zniknęłam za mosiężnymi drzwiami naszej głównej siedziby; nie zmieniając soczystego wyrazu mojej surowej twarzy.
~~*~~
Duch bojowy zamiast posłać mnie prosto do Rady Magicznej, postanowił dać mi krótką przerwę i pozwolić napoić moje spragnione od paru dni usta. Chodzenie po dachu, wspinanie się po rynnach; skradnie w cichą, bezbronną noc, potrafi człowieka wykończyć, zwłaszcza wtedy, gdy wędrówka ta trwa całe 3 dni. Usadowiłam się wygodnie na drewnianym krześle i zarzuciłam kaptur na głowę w taki sposób, ażeby zdradzał mnie tylko i wyłącznie mój własny kolor włosów. Swój napój otrzymałam z lekkim opóźnieniem, ale postanowiłam nie pozbawiać barmana życia z tego powodu; zważając na to, iż był stosunkowo młody; niedoświadczony; już niedługo te robale pozbędą się same, gdy w Earthlandzie na nowo odrodzi się Zeref, a woń śmierci przykryje nasze ziemie czarną, smutną płachtą. Po którejś minucie odpoczynku, usłyszałam drobne, choć kluczowe w całym zajściu słowo "relikt" i prawie się przez to zadławiłam; kto jeszcze o tym wiedział? Jak z bicza strzelił przyjęłam swoją niewidzialną i niewyczuwalną dla innych postać; zanim zastosuje te bardziej drastyczne środki, najpierw postaram się podsłuchać ile ów człowiek wie i co zamierza z tymi informacjami zrobić. Powoli podeszłam do najbardziej oddalonego od hałasu pijanej i niskiej warstwy społeczeństwa stolika, w którym zawzięcie toczyła się dyskusja na temat tajemniczego reliktu, który może być kluczem do.. Zaraz, co? Zlikwidowania klucza, aby żadne podstępne łapska się do nich nie dobrały? Od razu poznałam, że byli to magowie z Legalnych Gildii. Błagam, panowie - zlikwidowanie klucza? Po moim trupie, a założę się, że to wasz polegnie w tej walce szybciej.
- Ponoć Mroczne Gildie z Sojuszu Balam mają zamiar niedługo go dopaść - mruknął pierwszy, drapiąc się przy tym po nosie. - Trzy, potężne; Mroczne Gildie? - rzucił kolejny - Jak mamy; zdaniem Makarova; ich powstrzymać? - dokończył swoje jakże cudownie przemyślane zdanie, jednak moją uwagę przykuł chłopak, który jako jedyny nie brał udziału w dyskusji, a tylko siedział i zmęczonymi oczami obserwował resztę swoich kompanów. Za tą zaciekłą tajemniczością; musiało się coś kryć. Czekałam cierpliwie, aż do zamknięcia Karczmy; mężczyźni rozdzielili się (co dobrze o nich nie świadczyło, bo kto późną nocą łazi w takich odstępach samotnie?). Chłopak, który wyróżniał się z całej czwórki, ruszył tą najbardziej odludną częścią ulicy (nie, żeby było mi przykro z tego powodu). Szłam za nim dzielnie; bacząc na to, aż znajdziemy się poza zasięgiem istot żywych. W końcu wyszłam z kryjówki, przystawiając białowłosemu diamentowy nóż do gardła; nie spodziewał się niczego; cóż za naiwna istotka!
- Kim jesteś i co wiesz o relikcie? - warknęłam, będąc do niego tyłem i uważnie przyglądałam się każdemu z jego ruchów; wyczuwałam nawet drgnięcie pojedynczej, malutkiej kosteczki. - Jeżeli macie zamiar zataić takie informacje, to ostrzegam, że dobry los was nie spotka. Jestem Cornelią; najlepszym magiem Oración Seis, mogłeś coś o mnie usłyszeć w niedalekiej przeszłości; na pewno to, że lubię mordować z zimną krwią tych, którzy nie są mi posłuszni - przytwierdziłam bardziej nóż do jego delikatnego gardła, aby poczuł na sobie; jak blisko znajduje się jego spotkanie ze śmiercią, o białych, długich włosach, nucącą drastyczną kołysankę do snu, z którego nikt się już nie zbudzi.
Daigo?

Ilość słów: 1104

Iwo c.d: Hope


Wyszedłem z mieszkania i stanąłem na zewnątrz. Był piękny słoneczny dzień. Rozciągnąłem się zadowolony z tego że tu jestem i zacząłem się rozglądać za Alfaarem. Gdzie ten koń do cholery polazł? Zostawiłem go wczoraj na trawniku i kazałem mu czekać na mnie, ale oczywiście jak zawsze musiał sam pozwiedzać okolicę. Naprawdę gorzej niż z jakimkolwiek innym zwierzęciem! To już Odala (moja wilczyca) chociaż młoda to przynajmniej się mnie trzyma. Zacząłem gwizdać przywołując tego cholernego konia. Po chwili ujrzałem zgubę jak z zadowoleniem skubie trawę przy pobliskim zagajniku. I oczywiście ma mnie w nosie.
- Alfaar ! Choć tutaj !- zawołałem
Koń podniósł łeb i popatrzył się na mnie spojrzeniem mówiącym "O co ci chodzi ? Przecież jestem".
Nabrałem powietrza do płuc i skinieniem dłoni przywołałem wilczycę. Odala posłusznie przydreptała do mojej nogi i oboje ruszyliśmy do tego upartego konia.
- Faar obiecuję że jak nie będziesz mnie słuchał to przywiążę cię do drzewa i już nie będziesz mógł nigdzie biegać-wiedziałem że mnie słucha bo jedno ucho miał skierowane w moją stronę. Gdy już prawie byłem przy nim on nagle podniósł głowę zarżał i z dumnie podniesionym ogonem pokłusował w stronę centrum Gildii.
- Dziękuję dziadku za tak upartego konia! - wiedziałem, że jest jeszcze młody ale no bez przesady!
- Odala zagoń go do mnie - poprosiłem
Wilczyca zamachała zadowolona i wystrzeliła za tym...tym...niewdzięcznym zwierzęciem! Niestety, Odala jeszcze niedoświadczona starając się zagonić Alfaara w moją stronę spowodowała tylko. że z dzikim rżeniem koń przeszedł do galopu i znikną za rogiem.
- Odala do mnie !-zawołałem już mi wystarczy że moje jedno zwierzę zrobi zamieszanie - czemu nie wybrałem kota kiedy jeszcze mogłem?
Biegałem wszędzie gdzie tylko mogłem, pytałem się różnych osób czy nie widzieli konia ale oni tylko ze zdziwieniem kręcili głowami. Zrezygnowany włóczyłem się bez celu po mieście, wszyscy byli albo szli na festyn, a ja przez to głupie zwierzę muszę się wszędzie błąkać. Nagle jakaś dziewczyna wpadła na mnie, odskoczyła ode mnie tak szybko jak tylko mogła. Przez chwilę przyglądała mi się a potem zanim zdołałem coś powiedzieć przeprosiła i odeszła posyłając mi przelotny uśmiech. Przekręciłem głowę na bok i obserwowałem Dziewczynę jak szybkim krokiem odchodzi. Gdy już miałem pójść w swoją stronę usłyszałem jej głos jak coś do kogoś mówi.
Popatrzyłem w tamtym kierunku i zobaczyłem jak jakaś grupka osób nabija się z niej. Jeden nawet zdjąć jej z głowy wstążkę. Zacisnąłem pięści aż mi knykcie pobielały i ruszyłem w tamtym kierunku. Wyrwałem wstążkę z jego dłoni i przyłożyłem mu pięścią w brzuch. Ten się zgiął w pół, reszta podniosła ręce do góry i zaczęli odchodzić. Obróciłem się do niej i łagodnie podałem jej wstążkę.
Ona nawet na mnie nie patrząc podziękowała i ruszyła biegiem w stronę mi nieznaną. Westchnąłem i  ruszyłem za nią. Usiadła na ławce w zacisznym miejscu. Usiadłem koło niej i zapytałem.
- Co jest ?-zapytałem
Ona jąkając się odpowiedziała że to byłby jej pierwszy festyn. Nie dokończyła bo jej duże oczy napełniły  się łzami. Zdjąłem z głowy swój turban i rozpuściłem swoje włosy które opadły mi centymetr za żuchwę. Przeczesałem ręką włosy myśląc jak zrobić by ta mała istotka przestała płakać.
- Nie płacz, nie ma sensu płakać przez takich idiotów...-dziewczyna się tylko skrzywiła i jeszcze bardziej zalała się łzami
Westchnąłem i zaryzykowałem własną głową ponieważ chwyciłem delikatnie dziewczynę i posadziłem ją sobie na kolanach nie chciałem żeby była smutna a innego pomysłu nie miałem.
Zacząłem gładzić jej śliczne włosy, poczułem jak się spina i zaskoczona przestaje płakać.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć wyprzedziłem ją.
- Pójdziemy razem na festyn ? W sumie nikogo tutaj nie znam...oprócz Ciebie-gwizdnąłem na Wilczycę która do nas podeszła i zaczęła lizać jej rękę- To jak, idziemy ? Tylko najpierw powiedz jak mam się do ciebie zwracać... W tej chwili miałem głęboko gdzieś gdzie teraz podziewa się mój koń. Stwierdziłem, że i tak nic nikomu nie zrobi...no co najwyżej zdepta czyiś ogródek.

>Hope?<

Ilość słów: 644

18 lut 2018

Od Hope do Iwo

Wszyscy w gildii byli dla niemili... Chyba rozumiałam już dlaczego. Szczerze na początku myślałam, że to dlatego,iż jestem dziewczyną, którą uważają za słabą?  W sumie to racja. Czyżbym źle wybrała gildie? Jednak mistrz cenił sobie silnych magów, a ja? Służyłam im jako sprzątaczka, która nie zasługuje na minimum szacunku z ich strony. Mogłam zmienić gildie, ale się bałam. Bałam się nowych ludzi jak i otoczenia. A chciałam stać się silna, a uważam iż ta gildia jest wstanie mi to dać. Czuję jak się ze mnie naśmiewają, ale niektórzy nie robią tego wprost tylko za plecami. Musiałam to jakoś znosić, choć nie zawsze było łatwo. Jednak pewnego dnia postanowiłam wybrać się na spacer. Cichaczem wymknęłam się z gildii i pobiegłam w stronę lasu. Zatrzymałam się dopiero, gdy uznałam, że jest bezpieczne i nikt mnie nie obserwuje. Wiem, że to było dziwne, ale tak jakoś mnie naszło. Spacerowałam wśród szumu rannych drzew i śpiewu ptaków... To było przyjemne uczucie..  Nie wiem czemu, ale zwierzęta mi ufały, a ja im. Siedziałam nad stawem, kiedy usłyszałam skomlenie. Pobiegłam w tamtym kierunku i zastałam złapanego w sidła wilczka. Ostrożnie podchodziłam, uspokajając go. Gdy uznałam, że mi zaufał uwolniłam go i wzięłam na ręce. Usiadłam pod drzewem, gdzie zaczęłam go leczyć.  Wilczek czasami skomlał z bólu wtedy go uspokajałam miłymi słówkami. Kiedy uznałam, że wszystko z nim dobrze, poszłam z nim poszukać jego watahy.  Po około godziny szukania znalazłam ją i wypuściłam wilczka w bezpiecznej odległości. Pożegnałam go machaniem dłoni, po czym wróciłam do miasta. Ponoć miał być jakiś festyn organizowany przez Fairy Tail. Ciekawiło mnie jak on mógł wyglądać. Dziwicie się? Moje życie wbrew pozorom nie było łatwe. Ciągle się ukrywaliśmy z mamą, jedynie po jedzenie mama wychodziła, ale jak wracała to sprawdzała czy jestem. Jednak pewnego dnia mama długo nie wracała, więc postanowiłam ją wtedy poszukać. Zastałam ojca, który wbił nóż w serce mamy. Byłam przerażona i uciekłam... Może.. Gdybym tylko została i poczekała jak on odejdzie to mogłabym uratować matkę? Obwiniałam się za śmierć mojej matki... Od tamtego incydentu trochę boję się ludzi... Czułam chęć zemsty do ojca, ale czy potrafiłabym go zabić w akcie zemsty? Sama nie wiem... Nie lubię wbrew pozorom widoku krwi ani sprawiania innym bólu.  Podczas moich rozmyślań wpadłam na kogoś... Byłam lekko onieśmielona tym incydentem jak i trochę wystraszona...
- Tak mi przykro! Przepraszam! - mówiłam, nie pozwalając chłopakowi dojść do słowa
Chłopak miał krótkie, srebrne włosy, a oczy czerwone jak rubin. Na głowie miał coś w rodzaju opaski, na której miał przypięte pióra. Połowę twarzy zasłaniała chusta.. Nazywał się Iwo Corwood. Iwo... Posłałam mu uśmiech i pożegnałam wiedząc, że mogę się spóźnić na festyn, a tak bardzo chciałam go zobaczyć!  Biegłam na złamanie karku, ale wpadłam na osoby z mojej gildii. Spojrzeli na mnie z wyższością i zaczęli się ze mnie nabijać. Aż jeden z nich ściągnął mi wstążkę i szydził z mojego wzrostu. Próbowałam ją odzyskać, bo to była pamiątka po mojej matce. W moich oczkach pojawiły się łzy, a mnie powoli ogarniał szał... Jeśli to się szybko nie skończy to źle się skończy.  Akurat w tym miejscu pojawił się Iwo i ich zaatakował... Zatkałam usta by nie krzyknąć... Podał mi wstążkę... Nie patrzyłam na niego, ale mu podziękowałam... Było mi wstyd, jak strasznie wstyd! Znowu uciekłam... Głupia!Głupia!Głupia!Głupia!Głupia!Głupia ja! wrzeszczałam w swoich myślach. Czemu uciekłam? Zrobiło mi się głupio przy nim, że nie umiałam sobie poradzić... No ... I dlatego, że osoby z mojej gildii się ze mnie naśmiewali. Po chwili znowu on się pojawił i usiadł koło mnie...
- Co jest? - spytał
- Ja... To miałbyć mój pierwszy festyn... Ale...  - nie potrafiłam dokończyć zdania, gdyż łzy same mi do oczu napłynęły.
Sama nie wiem czemu chciałam pójść na ten festyn. Mama mi zawsze mówiła, że kiedyś mnie zabierze na Fantazje... Może chciałam być na festynie, gdyż uważałam, że ją poczuję blisko siebie?
<Iwo??>

 Ilość słów: 639 słów

Niebiański Zabójca Bogów - Hope Lea Phoenix


Mamy młode serce, tak długo jak długo umiemy kochać życie, takim jakie ono jest.Życie ze swoimi dobrymi ale także złymi stronami.
Mamy młode serce, tak długo jak długo potrafimy kochać ludzi i życzyć im szczerze tego wszystkiego czego im brakuje, a tak bardzo jest potrzebne.
Kto się starzeje zachowując młode serce, ten wie jak należy przyjmować ze spokojem te liczne małe i większe uciążliwości podeszłego wieku.
Taki człowiek zna sens życia i sens umierania.
Wie jak "krótkie" i jak "małe" jest wszystko na tej ziemi, bo żyje nadzieją na życie wieczne.



Imię: Hope Lea Lilith Michelle
Nazwisko: Phoenix
Wiek: 20 lat
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Związek: Nope.
Gildia: Nie jest pewna, co do wyboru gildii, ale należy do Sabertooth
Znak gildii: Na brzuchu i jest on w kolorze jej włosów
Typ magii: Magia Niebiańskiego Zabójcy Bogów - umie jeść powietrze wokół jak i inne magie zabójców
Ilość klejnotów: 15.000 klejnotów
Charakter: Od czego mam zacząć opowiadać? Dobra zacznijmy od dobrej strony jej charakteru. Hope różni się od innych przedstawicielek swego "rodzaju". Nie jest krwiożercą wrogo nastawioną do wszystkiego, co żywe. Wręcz przeciwnie. Charakterem bardziej przypomina łagnie niż bestie zdolną do walki. Zawsze opanowana, wszystko przyjmuje z dziwnym, wręcz nienaturalnym spokojem. Przyjazna, nie odmówi pomocy, ale też nie udzieli jej, jeśli nie dostrzeże takiej potrzeby, lub jeśli proszący prosi o coś niemoralnego. Można powiedzieć, że jest wręcz przesiąknięta dobrocią, współczuciem i empatią oraz wyrozumiałością. Bardzo tajemnicza, niemal niemożliwym jest wyciągnięcie z niej jakichkolwiek informacji o niej samej jeśli wcześniej nie zdobyło się jej zaufania - a i wtedy jest to nadzwyczaj trudne zadanie. Na ogół dobroduszna i litościwa, ale bywa, że potrafi być niespodziewanie surowa i mściwa. Nigdy nie zapomina krzywd, nie ważne, czy zostały one wyrządzone jej samej, czy też komuś, z kim jest w bliskich kontaktach - ona nie zapomina. Rzadko też wybacza prawdziwe zbrodnie. Racjonalnie myśląca, rozsądna i inteligentna kobieta, dobrze wykształcona. I choć Hope to na co dzień spokojna, pokojowo nastawiona realistka, która nie popiera rozwiązań siłowych, to jednak w razie potrzeby potrafiłaby sama jedna rzucić się w wir walki i wyrżnąć w pień połowę armii wroga. A przynajmniej spróbuje. Na ogół jest miła i pomocna. Lubi poznawać nowych ludzi i z nimi rozmawiać. Ma dobre stosunki z większością osób. Nie jest za bardzo gadatliwa, ale kiedy kogoś już bardziej pozna to jej śliczna buźka nie zamknie się dopóki nie powie co jej na serduszku leży... Zawsze lubi się komuś wygadać, ale jeśli tej osobie zaufa. Hope jest otwarta na świat, wieczorami jest pełna życia, po prostu tryska energią. Czasem jej odwala i wariuje ale to bardzo rzadko... Ciężko określić jaki ma humor, czy jest radosna a może smutna ponieważ ona zawsze chodzi uśmiechnięta nawet jak sytuacja jest do dupy. Hope jest spokojną, uśmiechniętą osobą, która woli słuchać niż mówić. Odzywa się jedynie w momentach, w których jest bardzo zgorszona bądź zainteresowana. Nie owija w bawełnę, twierdzi, że jeżeli należy coś powiedzieć, to trzeba to zrobić. Opanowana, nauczona dobrego wychowania i szacunku do starszych, niezbyt dobrze radzi sobie w większej grupie osób. Uczulona na ignorancję, należy do grona osób, które wyłgają się z każdych kłopotów, jednocześnie wpadając w stos innych. Posiada daleko rozwinięte zdolności oratorskie, wyćwiczone jeszcze za czasów, gdy planowała zostać dyplomatą. Wyczulona na punkcie krzywd i niesienia pomocy. Nie można nazwać ją tchórzem, jest wręcz odważna czy nawet ryzykantką. Od prawdy i kłamstwa woli grę w niedomówienia, stosując zasadę ,,Im mniej wiesz, tym krócej cię przesłuchują." Nastawiona przyjacielsko, ale woli wolne wieczory spędzać w samotności. Nie wierzy w głupotę, przypisując ją ignorancji. Zdyscyplinowana, uparta jak osioł, rzadko można zmusić ją do zmiany zdania. Posiada na wiele kwestii pacyfistyczne poglądy, majsterkowicz, który lubi wszystko ulepszać. Mimo wszystko Hope jest bardzo nieśmiała, co stara się ukryć, lecz jej to za bardzo nie wychodzi...
Zwierzę:  Neranea - ostatnia ze swego gatunku. Jej gatunek to Dreian, bardzo rzadkie zwierzę. Z wyglądu jak są dorosłe mogą przypominać smoki, ale nie są nimi. Są to dość sporej wielkości dziwne ptakogady. Ich dorosły wygląd bardzo różni się od ich wyglądu jak są małe.
https://lh3.googleusercontent.com/-Y8mc4OZ9Akc/WyU80mDQhGI/AAAAAAAAB5c/f2WXXmApTA8gTjWXOCMrmimfsqmU3dNWwCJoC/w530-h749-n/first_frost_by_sandara-dbwo4xs.jpg
Historia: To dziewczę przyszło na świat w rodzinie magów, która od wielu lat starała się o dziecko. Już tracili nadzieję, kiedy zdarzył się cud. Juile zaszła w ciążę z Hareonem. Juile miała wszystko, co chciała od męża, który nie chciał by po raz kolejny jego żona poroniła. Po 9 miesiącech urodziła im się córka. Nadali jej imię Hope, co znaczy Nadzieja, ponieważ była dla nich małym promyczkiem nadziei szczęścia i radości w życiu. Dziewczynka mimo, iż była rozpieszczana to nie wyrosła na rozpieszczoną dziewuchę. Do 10 urodzin wszystko było jeszcze dobrze, ale po urodzinach wszystko się zmieniło. Hareon stał się w stosunku do Hope obrzydliwie i nieetycznie. Zachowywał się dwuznacznie. Jej matka widząc to postanowiła uciec z Hope od niego jak najdalej.
Inne informacje:
- potrafi grać na każdym instrumencie, ale woli gitarę i flet
- Pięknie śpiewa
- Maluję, szkicuje czy rzeźbi wyśmienicie.
- Ma dar do zwierząt, potrafi do każdego podejść i z łatwością nawiązać przyjaźń
- Posiada naszyjnik i bransoletke są to przedmioty po matce, ale z zaklętą jej magią i mocą.
Sterujący: monika.kaczor98@wp.pl

Mag - Jack Sparrow

Popłyniemy dokąd zechcemy – bo tym jest właśnie okręt. To nie ster, kap, kadłub, pokład czy żagle. Okręt ich potrzebuje, ale tak naprawdę... okręt Czarna Perła... to... wolność. Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość. Bo uczciwi są nieprzewidywalni... Zawsze mogą zrobić coś niewiarygodnie... głupiego.


Imię: Zacni panowie i zacne panie przedstawiam wam Jacka Sparrowa, znaczy Kapitana Jacka Sparrowa
Nazwisko: Sparrow
Wiek: 21 lat
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Związek: Oczywiście, że jest zakochany! Ale w morzu i w pieniądzach!
Gildia: Gildia by mnie więziła na smyczy! Na obecną chwilę nie czuję się gotowy by należeć do jakiejkolwiek gildii, ale szkoda iż nie ma pirackiej gildii...
Znak gildii: Nie posiada
Doświadczenie: Początkujący
~ilość punktów: 0 (na początku)
Typ magii: Magia Wody i Magia Powietrza
Ilość kluczy: Brak
Ilość klejnotów: 15.000
Charakter: Jack, w sensie ja jest osobą bardzo komiczną, jak zwykłem mawiać: moją rolą jest rozśmieszanie innych swoimi fortelami i zwariowanymi dialogami o ile mnie słuchają i przyglądają moim pojedynkom. Moje zachowanie przypomina nieco błazna, np. podczas ucieczki wymachuję rękami i wysoko podnoszę nogi. No cóż jestem w dużej mierze egoistą, myślę przede wszystkim o sobie i własnym interesie, działam zawsze na swoją korzyść, często jestem gotowy poświęcić interes przyjaciela dla ratowania swojego. Nie oznacza to jednak, żem jest zły do szpiku kości – stać mnie na bardzo szlachetne czyny. Co prawda raz porzuciłem załogę „Czarnej Perły”, kiedy ta jest atakowana przez Krakena, ale chwilę później wróciłem i uratowałem ich wszystkich. Również, choć bardzo mnie nęciła możliwość zostania nieśmiertelnym kapitanem „Latającego Holendra”, zrezygnowałem z tego, by ratować umierającego Willa Turnera. Zrezygnowałem również z fontanny młodości, by uratować umierającą Angelikę. Parę razy odważnie i bezinteresownie uratowałem  Elizabeth i nie chciałem za to nic w zamian. Wbrew pozorom mam duże poczucie humoru, żartuję sobie nawet w drodze na szafot. Nie lubię, gdy ktoś mówi moje nazwisko bez dodania tytułu kapitana. Nieobce są mi podstępne plany, by znaleźć wyjście z sytuacji. Jestem świetnym rozmówcą, mam wiele ciętych ripost gotowych na każdą okazję. Kpię sobie w oczy prawu, które reprezentuje straż Rady. Boję się śmierci, ale umiem też odważnie stawić jej czoła. Znam się na konwenansach, jestem grzeczny wobec dam, ale nie jestem stały w uczuciach (co kończy się dla mnie zazwyczaj siarczystymi policzkami). Moją największą miłością jest morze, bez którego boję się, a wręcz nie umiem żyć, a mój statek – Czarna Perła – jest dla mnie prawdziwą wolnością. Można by powiedzieć, że jestem wiecznym chłopcem, który chce się bawić i wyciągnąć z życia najwięcej przyjemności. Nie myślę o dniu jutrzejszym, często bagatelizuję wiele spraw, o których przypominam sobie poniewczasie. Lubuję się w rumie, piję go w nadmiarze, czasami chodzę przez to pijany, w wyniku czego poruszam się charakterystycznym chwiejnym krokiem, co nie przeszkadza mi jednak nawet w takim stanie walczyć i celnie strzelać z pistoletu. Jestem dobrym szermierzem, w każdym pojedynku jaki staczę i stoczyłęm. Mam dobre argumenty, by przekonać kogoś do swojej racji, świetnie sobie radzę w kontaktach z ludźmi. Jestem również zawzięty. Jeśli wytyczę sobie jakiś cel (np. zabicie Barbossy jedną kulą) dążę do niego. No cóż, każdy ma wady, a ja   nie dbam zbytnio  o higienę. Jednak pomimo moich wad jestem osobą bardzo sympatyczną. Życie to dla mnie jakby zabawa, z której czerpię wszystko, co najlepsze i nie mam zamiaru tego oddawać.
Zwierzę: Małpa Kapucynka o tym samym imieniu, co Sparrow, czyli Jack

Historia: Jack urodził się jako jedyny syn Johna Lernatra. Został piratem przez przypadek, nie planował tego od początku. Kiedyś pracował dla Rady. Był kapitanem „Kwiata Róży" i służył pod rozkazami lorda Verta Ytras. Kazał on mu przewozić niewolników, ale Jack, zamiast to zrobić, uwolnił ich. Ytras jednak dowiedział się o tym, kazał spalić i zatopić jego statek – „Kwiat Róży”, a Jacka zrobił piratem, wypalając mu „P” na nadgarstku. Wówczas Sparrow wszedł w komitywę z Davym Jonesem, kapitanem „Latającego Holendra”. Wynegocjował z nim, że wyciągnie mu on Różę z głębin. Zapłatą miało być 100 lat służby na „Latającym Holendrze” po 13 latach dowodzenia na „Kwiacie Róży”, którą Jack przechrzcił na Czarną Perłę. Jones podniósł statek z dna, a Jack używał okrętu do swoich celów. Lecz niedługo żył jako pirat-kapitan. Po dwóch latach dowodzenia „Czarną Perłą” jego pierwszy oficer Hector Barbossa dowiedział się o Isla de Muerte i skarbie. Zażądał, by kapitan wskazał drogę do wyspy i skarbu. Jack to uczynił. Wówczas Barbossa wzniecił bunt, porzucił Jacka na bezludnej wyspie i wykorzystywał „Czarną Perłę” do własnych celów. I tak przez 10 lat „Perła” była postrachem Karaibów i ustępowała tylko najpotężniejszym okrętom. Jednakże za przejęcie przeklętego skarbu na Isla de Muerta Barbossa i jego załoga stali się upiorami, cieniami siebie, a "Czarna Peła" zaginęła. Jack dowiedziawszy się o tym wydostał się z bezludnej wyspy i odnalazł " Czarną Perłę". Po zdjęciu klątwy z Barbarossy Jack zabił go kulą z pistoletu, która zachował specjalnie dla niego. Pomógł mu w tym Will, który w odpowiednim momencie rzucił do skrzyni ostatni medalion skropiony jego krwią. Sparrow sądził, że po tym wszystkim zabierze swoją nową załogę i odpłynie z nimi w siną dal, zabierając skarby, ale ci ukradli „Czarną Perłę” dla siebie. Wszyscy razem wrócili do Port Royal. Norrington chciał powiesić Jacka, lecz Will przeszkodził w egzekucji i uwolnił Jacka. Podczas ucieczki zostali otoczeni, jednak Elizabeth stanęła po stronie oskarżonych. Jack zeskoczył z murów i dostał się na „Czarną Perłę”, która właśnie po niego przypłynęła wraz z jego załogą.
Inne informacje:
- Jako jedyny poznał wszystkie tajemnice mórz i oceanów
- Świetnie włada bronią białą
- Jego kompas nie pokazuje północy
- Posiada najszybszy statek na świecie "Czarną Perłę"
- jest członkiem Trybunału Braci, Pirackich Lordów Siedmiu Mórz
- Jest strażnikiem Kodeksu Piratów, którego każdy pirat musi przestrzegać
- Nie weźmie nikogo na pokład, kto nie będzie przestrzegał jego zasad i kodeksu. Żartuję! Musisz znać w małej mierze lub go kojarzyć tylko
- Jest Królem Piratów, ale ukrywa to,
Sterujący: monika.kaczor98@wp.pl
Inne zdjęcia: 1. 2. 3. 4. 5 .

Cienisty Zabójca Smoków - Iwo Corwood


Myśl, że każda sekunda twojego życia jest tą ostatnią, a życie stanie się lepsze.


Imię: Iwo
Nazwisko: Corwood
Wiek: 20 lat, chociaż wygląda na młodszego
Płeć: mężczyzna
Orientacja: Hetero
Związek: Jeszcze nie ma, szuka
Gildia: Fairy Tail
Znak gildii: Z tyłu, na plecach; przy miednicy
Doświadczenie: Początkujący
~ilość punktów: 0
Typ magii: Magia Cienistego zabójcy smoków
Ilość klejnotów: 15.000.
Charakter: Iwo, co można o nim napisać ? Na pewno jest inny niż reszta osób wokół niego. Zazwyczaj ma dobry humor i uśmiecha się do każdej napotkanej istoty na swej drodze. Nie ma żadnych emocjonalnych, czy w ogóle "jakichś" problemów osobistych, nie ma depresji czy "zamykania się w sobie". Jest szczęśliwy tam w środku, chociaż czasem brakuje mu tej drugiej połówki. Nie ucieka od większej liczby osób, jest towarzyski. Potrafi być żartobliwy, zabawny a zarazem poważny i odpowiedzialny. Zawsze myśli optymistycznie (przecież musi się udać, no nie?). Umie się ułożyć i przystosować do każdej nowej sytuacji, nie jest typem mściciela który wymorduje całą swoją rodzinę tylko dlatego, że działa mu na nerwy. Uważa, że każdy jest inny i ma prawo do życia. Zazwyczaj stara się godzić osoby, u których pomiędzy nimi jest spięcie (zazwyczaj mu się to udaje), nie przepada za konfliktami, woli ciszę i spokój. Jest otwarty na nowe doświadczenia. Jak coś robi, to robi to do końca, nie cierpi, jak ktoś chce go wyręczyć, albo musi odejść od aktualnie wykonywanej czynności. Nie lubi zadufanych w sobie dupków albo tchórzy, którzy gdy przychodzi co do czego to uciekają z "pola bitwy", takimi gardzi, chociaż stara się tego nie okazywać. Jest dobrym kompanem podróży, nigdy nie będziesz się przy nim nudził. Zawsze wymyśli coś szalonego typu: Pójdziemy popływać w przeręblu ? (Gdy na zewnątrz jest -40 stopni). Jako przyjaciel jest jeszcze lepszy, gdy zapała do drugiej osoby przyjaźnią, nikt ani nic nie widziało lepszego przyjaciela. Jest pewny siebie i nieugięty w niektórych swoich przekonaniach, jak coś sobie ubzdura, to robi to do końca. Ma setki pomysłów na minutę, dlatego nie potrafi usiedzieć w miejscu 30 sekund. Nie wywyższa się przy innych. Nie wstydzi się niczego, zobaczyć go w tym stanie jest praktycznie niemożliwym dla oka zjawiskiem. Uwielbia przyglądać się płci przeciwnej, szczególnie jak ma na co. Zawszę przepuści i pomoże, jest dosyć kulturalny. Jeżeli się w kimś zakocha, to będzie o taką dziewczynę walczył do upadłego. Nie lubi kolesi, którzy kobietę uważają za przedmiot, takich stara się wytępić z powierzchni ziemi. Jest bardzo związany z przyrodą. Nie lubi mordować (chyba, że musi), jest wyjątek, gdy ktoś skrzywdził jego bliskich lub zrobił tak straszną rzecz, że aż w głowie się nie mieści, wtedy nie ma żadnych zahamowań i zabija z zimną krwią. Ogólnie optymistycznie nastawiony do wszystkich.
Zwierzę: Alfaar (koń)- Jego losy zostały splątane już na zawszę że swoim panem

Wilk Natury - sunia mająca zaledwie półtora roku

Historia: Od czego by tu zacząć ? Musimy cofnąć się aż o 15 lat w stecz do czasów, gdy Iwo ma zaledwie 5 lat. Dobra, jak już nam się to udało ...to zaczynamy! Wyobraźcie sobie małego 5 letniego chłopca, który z buzią opuchniętą od nieustannego płaczu, tuli się do ciała swojej martwej matki na środku Pustyni (tak nie pomyliliście się). I teraz STOP !....cofnijmy się jeszcze dalej...No dobra to teraz znajdujemy się w Pustynnym Pałacu. Matka Iwo, Samira, 10 miesięcy temu została wydana (wbrew własnej woli) za mąż za jednego z bogatszych szejków jako 13 żona. Niestety, kochała innego, podróżnika z innego kontynentu. Z zemsty na swojego ojca i męża, zdradziła go z ów mężczyzną.
Jak się potem okazało; zaszła z nim w ciążę. Po 9 miesiącach oczekiwania, urodził jej się syn..niestety o bladej cerze. Żeby się z tym nie zdradzić, a zarazem nie wydać syna na śmierć, jego schowała, a wzięła sobie inne niemowlę. Udawało jej się tak żyć przez kolejne 5 lat...do czasu.
W końcu zawsze musi się wszystko zawalić. Pięcioletni Iwo, wyszedł z kryjówki w nieodpowiednim momencie i ujrzał go, męża Samiry. Nie trzeba było się mocno domyślać. I tak Samira dosiadła swojego konia, wzięła syna i uciekła tam, gdzie raczej nie powinni ich znaleźć...na sam koniec Pustyni. Była córką jednego z większych Przywódców ludów koczowniczych, tak więc nie było problemu przetrwania na bezkresnej pustyni. Ale tak jak wcześniej pisałam, szczęście nie trwa wiecznie. Po paru tygodniach wędrówki żołnierze jej "byłego" męża - ich odnaleźli, Samirze udało się jedynie schować syna, a samej została zamordowana z zimną krwią, żołnierze myśląc że Iwo po prostu umarł, odjechali. I tak oto wracamy do momentu, gdy Iwo tuli się do swojej zmarłej matki. Pomijając wszystko, mały miał szczęście, już po paru godzinach odnalazł go...jego własny dziadek. Targany wyrzutami sumienia, że nie pomógł swojej własnej córce, gdy o to go błagała, przygarnął Iwo i zaopiekował się nim, jak na dziadka przystało. I tak mały Iwo dorastał w koczowniczym plemieniu, nauczył się wszystkiego, władania bronią, jeżdżenia konno i masę innych rzeczy. W wieku 14 lat Dziadek opowiedział mu o wszystkim, o jego masce i jak go odnalazł. Od tamtej pory Iwo dzień w dzień chodził na grób swojej matki. Gdy skończył swój siedemnasty rok życia, postanowił odejść i poznać własną drogę. Dziadek na pożegnanie podarował mu swojego najlepszego źrebaka, żeby nie zapomniał o swoich korzeniach gdziekolwiek będzie. Aż Iwo zawędrował tutaj..
Inne informacje:
1. Oprócz konia, dostał turban na głowę i klejnoty rodowe
2. Ma czerwone oczy po matce, a srebrne włosy po ojcu
Sterujący: motyl333

Od Sebastiana c.d: Margaret


Wytarłem swoją mokrą twarz i zauważyłem, że dziewczyna zacisnęła palce w pięść, ewidentnie zastanawiała się nad czymś, co nie było dobre, a raczej na nic takiego nie wróżyło. Spojrzałem na kota, który o dziwo siedział przy mnie i miauczał, jakby nakazywał mi w tej chwili coś zrobić "Per Sebastianie, proszę mi to jak najszybciej odkręcić. I po co jesteś taką beksą? Żaden z Ciebie okrutny demon, od co!". Wywróciłem oczami, które były już mocno czerwone. To wszystko nie przyszło mi łatwo, ale za to jak szybko otrzeźwiałem! Właśnie miałem coś powiedzieć, gdy..
- Dobrze, a więc niech tak będzie - wyszeptała ledwo słyszalnym tonem i odsunęła się ode mnie w mgnieniu oka, po czym jak z bicza strzelił wyszła z pokoju; trzaskając przy tym niekulturalnie drzwiami. Usłyszałem, że weszła do swojej sypialni, no bo przecież była tuż obok, jednak zaniepokoił mnie odgłos zamykającego się zamka; serio? Zamknęła się w pokoju? To był ten czas, w którym załączał mi się typowy dla mężczyzn: ERROR. Zrobiłem coś nie tak? A może powiedziałem? Drżącym krokiem ruszyłem za nią i zacząłem walić w drzwi. Nic, zero odzewu, jednak słyszałem bardzo wyraźnie, że płacze. Może te jej jeleniowate coś tam zdechło, a ja jak zwykle zarzuciłem jej na barki własne problemy? Brawo Sebastianie, ty intuicyjny Lordzie, z nadzwyczajnym poziomem rozwijającej się empatii! Zapukałem raz jeszcze, ale dziewczyna nadal nie dawała żadnych oznak życia, więc krzyknąłem.
- Przysięgam, że zaraz wywarze drzwi - mruknąłem, staczając się co jakiś czas to na lewo, to na prawo - I to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, a kto chciałby stracić tak cudownie zrobione DRZWI? - ostatnie słowo celowo podkreśliłem, żeby dały jej stanowczo do zrozumienia, iż ja nie żartuję. - Dobra, no to jak chcesz - mruknąłem, nie otrzymawszy odpowiedzi i cofnąłem się parę kroków dalej. Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, żeby dokładnie wymierzyć, gdzie mam kopnąć te spróchniałe drewno (wyższa matma, mówię poważnie), podczas dalszego upojenia alkoholowego. Poszedłem na żywioł, bo teraz jakoś nieszczególnie miałem dobrym poziom koncentracji; wbiegłem w te drzwi niczym byk w czerwoną płachtę i usłyszałem jedynie spadające drzazgi, kilka z nich wbiło mi się nawet w ramię, które wzięło na siebie cały ciężar mojego ciała, uderzając z impetem w wejście. Margaret aż podskoczyła, a ja wylądowałem szczęśliwie na podłodze, wśród pozostałości drewnianych drzwi. Płakała, ewidentnie płakała, bo jej twarz była cała czerwona, a oczy mocno spuchnięte.
- Złośliwość rzeczy martwych - wydukałem. Chwilę później wygramoliłem się jakoś spod sterty popękanych desek (które będę musiał naprawić, ale pomartwię się tym kiedy indziej) i ruszyłem w stronę dziewczyny. Usiadłem przy niej i zacząłem ją głaskać po głowie. - No heeej, co się stało? To człowiek opowiada Ci najgorsze sceny ze swojego tragicznego życia, a ty uciekasz od niego niczym ogniem poparzona? Bardzo nieładnie, droga panno - próbowałem być zabawny, ale nawet to mi najwidoczniej nie wychodziło, bo dziewczyna wgramoliła się bardziej pod kołdrę. - Okej, dosyć tego - odparłem, wstałem i z całej siły wziąłem od niej kołdrę, otworzyłem okno i wyrzuciłem ją na dwór. Może i wyraz twarzy mojej Pani nie wskazywał, że jest teraz cholernie szczęśliwa, ale nie miała już takiego pola do popisu. Nie zważając na jej sprzeciwy, jęki i różne takie pierdoły, z całej siły ją przytuliłem. Po pięciu minutach wiercenia się i odgłosów typu "Zostaw mnie. Masz mnie natychmiast puścić, bo zawołam policję!". Nie no, o policji nic nie mówiła, ale od razu wiedziałem, że sąsiedzi z naprzeciwka już ją wezwali - tak czy siak, po tych odgłosach w końcu się przełamała i odwzajemniła uścisk - No to jak będzie? Powiesz mi o co chodzi? - odważyłem się na delikatny uśmiech.
- Powinniśmy zerwać... Zerwać umowę, Sebastianie. Nie chcę, nie mogę patrzeć na to, jak cierpisz. - westchnęła, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Moje ramiona rozluźniły się nieco.
- Margaret - pierwszy raz ośmieliłem się tak powiedzieć do niej nagłos, będąc w pełni tego świadomym -  Nie obchodzi mnie w tym sensie to, czego aktualnie sobie życzysz. Po pierwsze, ja sam tego nie chcę. Nie chcę Cię stracić - przełknąłem głośno ślinę, bo słowa te nie wychodziły z mojego gardła jakoś bardzo łatwo - A po drugie, to nawet jeżeli oboje byśmy tego chcieli, to jesteśmy na siebie skazani już do końca twojego lub mojego życia, więc nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - mruknąłem, otarłem jej łzy i poprawiłem włosy, głaszcząc przy tym delikatnie jej policzek, ale tylko przez sekundy. Wiedziałem, że od tej pory nasza znajomość weszła na jakiś dziwny i chory poziom, zacząłem się zastanawiać, czy powinienem się tego obawiać.
Margaret?c:

Ilość słów: 756