23 mar 2018

Od Blair do Yōsuke

Wzięłam plecak wraz z listą potrzebnych składników. Zmieściły się także dodatkowe eliksiry na wszelki wypadek. Wyszłam z domu wraz z Siva i ruszyłam do lasu. Jednak, aby jak najszybciej, tam się dostać użyłam magii. Tak, że już po kwadransie byłam na obrzeżach lasu. Siva poczuła charakterystyczny zapach, więc ją puściłam. Zawsze i tak mnie, znajduje, gdy potrzeba. Weszłam swobodnie do lasu, a po chwili w dłoni już miałam listę składników. Ruszyłam się i zaczęłam ich szukać. Nie wiedziałam, że to, co potem się stało, było, aż takie gwałtowne i niebezpieczne dla mojej towarzyski..
Znalazłam niebieski kwiat pod nazwą "Harmanoi otoi", tutaj z rzadkim roślinami jest ciężko. Wzięłam zaledwie cztery płatki, a już po chwili płatki odrosły. Szukałam dalej, jednak gdy usłyszałam wycie. Takie charakterystyczne, dla Siv. Bez wahania ruszyłam do niej. W końcu ja znalazłam, leżała na ziemi. Pół żywa, szybko wyciągnęłam leczniczy eliksir i trochę nalałam jej do pyska oraz na ranę. Wypowiedziałam parę słów w starym języku i to bardzo starym, a po dłuższej chwili się zagoiło. Siv ostrożnie wstała, na co ją przytuliłam. Byłam z nią w tym miejscu jeszcze chwilę, gdyż musiała chwilę odpocząć. Położyła się, a jej łepek wylądował na moich nogach. Cały czas ja głaskałam z uśmiechem.
- Wystraszyłaś mnie, co się stało Siv? - spytałam. Zaczęła pokazywać i mówić, choć tak odrobinę w myślach. Ich więź jest na tyle silna, iż może rozumieć ją.
~ Biegałam sobie, chciałam Ci pomóc szukać składników, wtedy natknęłam się na dwa wilki, one dziwnie, ale życzliwie na mnie patrzyły. Jednak to nie trwało długo, gdyż myśliwi się zjawili, albo magowie. Sama nie jestem, do końca pewna. Zaczęłam z nimi walczyć, aby reszta mogła uciec, wtedy coś się wydarzyło. Nie wiem, co to było. Leżałam na ziemi, nie mogłam się ruszać i dlatego wezwałam na pomoc ciebie. - powiedziałam, trochę warcząc w myślach. Uśmiechnęłam się i tylko ja przytuliłam mocniej do siebie.
- Nie rób tak więcej, nie wybaczyłabym, sobie, gdybym cię straciła. Jesteś moją towarzyszką, przyjaciółka i nieodłącznym elementem mojej duszy. - powiedziałam i ja pogłaskałam. - Mam wrażenie, że ktoś albo coś nas obserwuje. - szepnęłam.
Siv się podniosła i rozejrzała, zza zarośli pojawiły się wilki. Większe niż zazwyczaj są. Wstałam i stałam w miejscu, Siva stała blisko mnie. Chroniła mnie tym samym, jednak nadal nie czuła się najlepiej, za szybko wstała. Użyłam magi, aby mogła sobie poleżeć na małym podmuchu. Ruszyłam się, aby doprowadzić ją do wody. Musi się napić oraz trzeba coś dla niej złapać. Gdy wilki nie chciały, się ruszyć. Moja magia nas przeniosła.
Złapałam sarnę i podałam na tacy Siv, aby skonsumowała posiłek. Ja w tym czasie zebrałam składnik wody oraz to, co się wokoło niej znajdowało. Podczas gdy wracałam do Siv, ktoś przy niej kucał. Był to czerwony kapturek, choć postura mężczyzny. Podleciałam cicho i spojrzałam, co robi, Siv niezbyt chciała się dotknąć, jednak jakoś dała mu się.. Nie czuła, się z tym zbyt dobrze. Jednak gdy mnie zobaczyła, niemal natychmiast pobiegła. Chłopak się spojrzał, jednak nie odezwał się słowem. Kucnęłam przy białym wilku i głaskałam ją. Obejrzałam czy wszystko już jest dobrze i tak było.
Chłopak powoli podszedł tak samo, jak trzy inne wilki. Siv merdała ogonem, siadłam sobie na ziemi, a ona się położyła. Cały czas ja głaskałam, gdyż to teraz jest moja jedyna prawdziwa rodzina..
- Dziękuję. - powiedziałam. Siva zasnęła, uśmiechnęłam się delikatnie, a tuż po chwili wilki stały obok. Pokazywały między sobą jakieś znaki, choć wszystko rozumiała, to dalej patrzyłam. Siv mnie trochę uczyła. Moje spojrzenie skierowałam na chłopaka. Ma uszy i ogon, ciekawe jak wygląda pod postacią wilka.

Yōsuke?

Ilość słów: 594

22 mar 2018

Od Kai c.d: Atalii

Powoli zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno ta droga prowadzi tam gdzie chciałem iść, a dokładniej do Gildii Saberooth.
Tak, do niej, nawet nie wiem czemu akurat taki pomysł szczelił mi do głowy ale no cuż, zdarza się.
W końcu nie będę siedział tylko w swoim mieszkaniu, no nie ?
Po paru krokach jakaś dziewczyna z impetem na mnie wpadła, oboje zaliczyliśmy glebę.
- Nie umiesz chodzić?-fuknęła na mnie
- A ty rozglądać się do okoła ?-odbiłem
Oboje wstaliśmy na równe nogi i zaczeliśmy się sobie przyglądać
- Nowy jak sądzę ?-stwierdziła
- No
- A co tu robisz ?-przekrzywiła głowę na bok
- Idę
- Do Saberooth ?
- Jak widać..
- A Ty ?-zapytałem
- Idę
- Gdzie ?
- A co cię to obchodzi ?
- Okej-wzruszyłem ramionami
- A po co idziesz do Saberooth ?
- Pozwiedzać
Dziewczyna bez słowa mnie wyminęła i poszła w tylko sobie znanym kierunku, chwilę patrzyłem na nią aż sam ruszyłem w swoją stronę.
Włuczyłem się po Gildii bez celu, udało mi się nawet zamienić parę słów z innymi osobami ale tak to nic szczegulnego.
Właśnie szedłem ku wyjściu gdy po raz kolejny ktoś na mnie wpadł, czy dzisiaj mam jakiegoś cholernego pecha czy co ?!
Po raz drugi zaliczyłem glebę tego dnia tylko że teraz zderzyłem się ze swoim sąsiadem, Iwo.
- Hej -wyciągną do mnie rękę bym mógł wstać
- Cześć
- Co tu robisz ?-zapytał
- Właśnie wracam do domu, nie widać ?-zacząłem już się irytować
- Wyluzuj-poklepał mnie po ramieniu- Ja idę do Hope
Mrugną do mnie
- Coś tu często łazisz -podsumowałem
Ten się tylko uśmiechną i ruszył w swoją stronę
Dla swojego bezpieczeństwa rozglądnąłem się czy aby na pewno mam drogę wolną i czy zaraz ktoś się we mnie nie wpakuje.
Wyjąłem telefon i słuchawki, wsadziłem je sobie do uszu i puściłem swoją Playlistę.
Muzyka dudniła mi w uszach a ja zmęczony zacząłem wracać do swojego cichego mieszkania gdzie zostawiłem swojego wiewiura.
Myśląc że już nic mnie tego dnia nie spotka oczywiście musiałem się mylić, w końcu co to był by za dzień bez niespodzianek ?
Rozpętał się silny wiatr który z ogromną siłą wiał mi prosto w  oczy, za każdym razem coraz silniejszy. Tak jak by się na mnie zawziął, w pewnym momęcie nawet się zachwiałem.
Ale pomijając warunki pogodowe byłem zadowolony.
Wiatr szarpał koronami drzew na wszystkie możliwe strony świata, liście co chwila spadały tak jak by już miała nadejść Jeśeń...albo lepiej Apokalipsa.
W pewnym momęcie porwało mi mój ulubiony płaszcz.
Szybko ruszyłem w pogoń, co dobiegałem do tej przeklętej kurtki ona dosłownie "ożywała" i kotłując się uciekała mi dalej. W takim tępie dodatkowo pchany przez wiatr wyląduję spowrotem w Saberooth.
Po chwili udało mi się przechwycić materiał i zadyszany zacząłem mozolnie iść spowrotem.
Byłem w połowie drogi do domu gdy przedemną stanęła ta sama dziewczyna.
Jej bląd włosy targały podmuchy wiatru a ona sama stała jak by wrośnięta w ziemię.
- Widzę że cały czas na siebie wpadamy-wymamrotałem
- Uwierz wcale tego nie planuję-warknęła
- A to ty taka zawsze jesteś ?
- A co ?
- A nic
- Lepiej mnie nie wkurzaj
- Przecież ja nic nie robię-odezwałem się- Mieszkasz tu, zgadłem ?
- Pochwały dla twej ogromnej inteligencji-odpowiedziała z sarkazmem.

  Średnio mi wyszło ale jakoś nie wiedziałam co mam pisać. Mam nadzieję że jakoś uda ci się rozwinąć wątek.

Atalia ??

Ilość słów: 542

21 mar 2018

Od Mishuri cd. Atalii

<poprzednie opowiadanie>

Gdy dziewczyna łaskawie stanęła koło mnie, zdobyłam się tylko na nikłe spojrzenie w jej stronę, po którym od razu chwyciła za kołatkę i zastukała nią energicznie. Usłyszałyśmy natychmiast zduszone wołanie z wnętrza domu oraz pospieszne kroki. Po sekundach wyczekiwania, grube drzwi otwarły się, a w nich stanęła dziewczynka. Zaledwie siedmiolatka. Jej wzrok błądził to ode mnie do Atalii, a dziwna, włochata kulka w gardle nie pozwalała na chociażby piśnięcie słówka.
— Przepraszam, że Państwo musiało tak długo czekać — wydukała, unikając kontaktu wzrokowego. Na dodatek jej strój niebywale przykuwał uwagę. To niewinne spojrzenie, małe rączki wywoływały we mnie litościwe spojrzenie, które chciałam ukryć za wszelką cenę. Zagryzłam policzek od środka i po raz kolejny tego dnia westchnęłam jak niespełniony romantyk. Musiałam być tą ogarniętą, a zauważając, że Atalia ma ochotę paść na kolana przed dzieckiem i rozryczeć się na dobre, szturchnęłam ją mocniej w ramię, karcąc wzrokiem.
— Później sobie porozmawiamy, dobrze? — warknęłam cicho do blondyny, ale ta po raz setny mnie zignorowała.
— Szukamy państwa Fontaine. To ich rezydencja, prawda? — zapytała, ale odpowiedź była przecież oczywista. Natomiast ja stałam z założonymi ramionami na piersi i biernie uczestniczyłam w interesującej wymianie zdań. — Mamy sprawę niecierpiącą zwłoki — dodała blondynka szybko, gdy wyraz twarzy dziewczynki zaczął się zmieniać. Coś nie pasuje? Chcemy przecież ocalić Wasze cudaczne stado baranów, a przy okazji tyłki oraz dobre miano! Co znowu jest nie tak?! Źle wyglądam?
Zamkęłam oczy, cicho wzdychając. Większe oparcie miałabym we własnej szafie, przepełnionej czystymi ubraniami. Gwałtownie przykucnęłam, oddychając już nieco spokojniej. Dziecko... Jak się obchodzi z dziećmi? Na co komu bachory? Trzeba się tym czymś zajmować, rozmawiać, a przecież to nie należy do mych mocnych stron. Wystarczyła sekunda, abym wypowiedziała kilka, nic nieznaczących słów, które jakimś cudem wpłynęły na dziewczynkę. Chcieć, to móc, prawda? Bez zbędnych ceregieli i innych błahostek typu zapytania się o to, czy nosimy broń białą bądź palną, odeszła wgłąb domu, co uznałam za zaproszenie. Bez zawahania udałam się za nią, a tuż za sobą słyszałam ciche kroki Atalii.
Przy tym ogromnym, bogato wystrojonym budynku, moje wątłe mieszkanko w gildii wydawało się być szałasem albo nawet i tratwą. Mahoniowa boazeria niebywale przyciągała spojrzenie, a kryształowe żyrandole wiszące na drewnianym suficie wzbudzały o zachwyt, respekt oraz gdzieś tam również zazdrość. Nie rozejrzałam się zbytnio uważnie, ponieważ malutki sługa zaprowadził nas do swego pana. Zatrzymałam się obok młodziutkiej, która stała na baczność, jakby się czegoś obawiając. Jej wzrok smętnie zawisł na frędzlach od grubego dywanu, a ciszę przerwał głos jegomościa, który rozkazał nam zasiąść naprzeciwko niego, czego nie uczyniła dziewczynka, tylko odeszła, szurając chudymi nogami. Rozmyślałam przez ułamek sekundy nad tym, czy jest źle traktowana, hmm... Zapewne miała trudne dzieciństwo, ale nie mój problem. Atalia najwyraźniej w tamtym momencie okazała się być tą bardziej uważną osobą — pociągnęła mnie na kanapę (jakkolwiek to brzmi) i zaczęła truć dupę temu zacnemu pantoflarzowi.
— Wystarczą nam conajmniej dwie sztuki owiec i wszystko załatwimy, naprawdę — opowiedziała w bardzo, baardzo szybkim skrócie. I zaraz, zaraz... Wystarczą NAM? Mój głos sprzeciwu uprzedziło westchnięcie właściciela.
— Jeśli jesteście tak łaskawe i biegłe w swym zawodzie, to proszę bardzo! Najlepsi łowcy nie dawali rady z tą bestią, a co dopiero dwie dziewuszki, ha! — mimo tajemniczego wstępu Atalii, mężczyzna w mig załapał, o co nam chodzi, ale w sumie... Czym prędzej wszystko załatwimy, to tak też się rozstaniemy.
— Ustalone? Tak? Ustalone! — zerwałam się z sofy i z uniesioną głową podreptałam do drzwi wyjściowych, jednakże pilnie rozglądałam się po wnętrzu,szukając dziecka, którego i tak nie mogłam znaleźć.
— Po dwóch dniach ma Was tu nie być, jasne?! - huknął z salonu przydupas, nawet nie wstając z skórzanego fotela. — A wiem o was dlatego, że sam Jiemma pofatygował się, aby skontaktować się z właśnie mną. Jak coś będzie nie tak — tutaj pogroził palcem — za przyjemnie nie będzie, uwierzcie.
Dopowiedział coś jeszcze, lecz byłam zajęta wychodzeniem z tej obskurnej chatki. Atalio, jędzo, wymyśl kurwa coś, bo zginiemy.

Niee, serio umrzemy. Wstydzę się tego, a umiem tak zajebiście pisać *chwali się*

Ilość słów: 656

Odchodzi

Tym razem decyzję o odejściu z bloga podjęła Olivia, ponieważ brakuje jej czasu. Pożegnajmy ją milutko!

20 mar 2018

Od Nuali do Daigo

Wracałam właśnie do domu ze sklepu. Mój ukochany brat. Poczuj ten sarkazm.. Chciał, abym mu coś kupiła, a że nie miałam, żadnej ochoty to rzucił, użył przysięgi bliźniaków, ja po prostu mam chęć go rąbnąć, jednak ni chujena. Przysięgi nie da się złamać, oh. Nawet nie wiem po kija, ja się w to wpakowałam. Gdyby tego było mało to jeszcze, musiałam pomóc jakieś staruszce, gdyż jakiś przysłowiowy fajfus wytracił jej wszystko z rączek. Takiego, aż chce się porządnie wykastrować, tak też zrobiłam, użyłam jednego z moich kluczy. Mianowicie Libry, skasowała go, cóż za przekręt pokazali się jego nisko gruboskórni koleżkowie. Ci także dostali becki.
- Libra możesz wracać. - powiedziałam, a Libra zniknęła. Spojrzałam miło i znikomym uśmiechem na Panią Kerel. Pomogłam jej zanieść rzeczy do mieszkania, w podzięce dała mi dwa swoje słynne owoce. Podziękowałam jej i poszłam. Mieszkam, jakieś dwa domy dalej. Nuciłam sobie jedna z piosenek, jednak była tak wulgarna, prowokacyjna i pozbawiona wszelkiej moralności. Pozbierałam sobie monety od tych pół żywych mało istotnych istot. Zabrałam większość, a resztę rozdałam mieszkańcom. Im się one przydadzą.
Udało mi się w końcu dotrzeć do domu, choć to tylko dwa budynki dalej, a się ciągnęło. Weszłam spokojnie sobie po schodach i otworzyłam drzwi do mieszkania, aby następnie je za sobą zamknąć. Ruszyłam w miejsce, gdzie słychać było hałas, a mianowicie kuchnia. Po wejściu do niej mój szanowny brat robił jedzenie, przy czym prawie kuchnie spalił.
- Wiesz, co ja się tym zajmę, ty tu masz swoje skarby. - powiedziałam i wyciągnęłam dłoń z torba. Ten jak poparzony się oderwał i rzucił na torbę, po czym pędem do pokoju.
Odetchnęłam głęboko, po czym ruszyłam otworzyć okno, jakoś uprzątnie się ta kuchnie i zrobi posiłek.
***
Posiłek już był gotowy, zaczęłam wszystko rozkładać do stołu. Gdy przyszedł, brat dodał, jeszcze jedno nakrycie. Nic mi nie mówisz. Spojrzałam na niego pytająco, on tylko się uśmiechnął. Serio głupku. Usiadłam sobie wygodnie na jednym z krzesełek i czekałam. Po dzwonku do drzwi bliźniak poleciał otworzyć i to dosłownie. Wszedł jakiś chłopak. Nie znałam go, a widać, iż Nathan go znał.
- Rany, możecie siadać i jeść, bo zaraz będzie zimne. - powiedziałam. Znudziło mnie czekanie, więc się wzięłam za jedzenie. Nakładałam sobie po kolei, pyszne żarełko. Nie chciało mi się już czekać.
Zjadłam w miarę szybko, nie chciało mi się czekać, jednak brat mnie powstrzymał.
- Nu, poczekaj przedstawię Ci Daigo. Daigo to moja siostra Nuala.
- powiedział.
Spojrzałam przelotnie na chłopaka i poszłam po owoc oraz gorąca czekoladę. Wszystko było prawie gotowe. Miałam zamiar teraz sobie odpocząć i nie robić już nic.
Wzięłam sobie kubek z gorącym napojem oraz owoc i ruszyłam do pokoju. Także nawet w pokoju niedane było mi odpocząć. Do mojego cichego, spokojnego miejsca musieli wpaść ci obaj.
- Czego wy chcecie. - warknęłam zła.
- Musisz pomoc. - powiedział brat.
- Chcesz może należeć do Fairy Tail? - spytał chłopak.
- Nie dzięki, tylko by mnie ograniczała. Podziękuję. - rzekłam. Sięgnęłam po kubek i się napiłam pysznego napoju, po czym zagryzłam owocem.

Daigo?

Ilość słów:
502

18 mar 2018

Od Kuroo cd Angeliki



Noc była młoda, możnaby się dzisiaj rozerwać, ale dowódca Sabertooth miał dla mnie inne plany. Co mnie obchodziła jakaś dziewczynka?! Zajmij się nią. To twoje zadanie na najbliższy czas. Nie mam czasu niańczyć jakiś dzieci! Wkurzony przygotowałem się do podróży do Fiary Tall. Najchętniej zostałbym tutaj i poszedł się zabawić, niestety rozkaz to rozkaz. Westchnąwszy ruszyłem od razu do gildii..

Dotarłszy do Fiary Tail od razu wziąłem się za poszukiwania niejakiej Angeliki Vladescu, szybko znalazłem jej miejsce zamieszkania i czekałem aż z niego wyjdzie. Oczywiście nie porwałem jej ot tak, miałem ją tylko pilnować, więc nie musi wiedzieć, że tak ma być. Ciekawiło mnie, czego chciał od niej dowódca. A raczej czego chciał jej zaoszczędzić, skoro kazał mi jej pilnować. Westchnąłem. Odwróciłem od niej wzroktylko na chwile a ta już wpadła niemalże pod koła wozu. To się nazywa mieć szczęście! Rozejrzałem się, zobaczyłem zakapturzoną postać szybko oddalającą się od miejsca zdarzenia. Podążyłem za istotą, niestety w pewnym momencie musiałem się zawrócić. Odwrociwszy się poczułem jak ktoś na mnie wpada. Była to Angelika. Był to dobry moment aby ją ogłuszyć i zabrać do Sabertooth, ale jakoś powstrzymałem się od używania siły. Na razie przynajmniej. Podążałem za nią przez długi czas. Kiedy była z.. przyjaciółmi, chyba przyjaciółmi. Potem jak wybiegła z biblioteki. Zatrzymała się daleko od centrum, praktycznie byliśmy za Fairy Tail. Zobaczyła mnie i się zlękła. Owszem, jest się czego bać. Ktoś zaatakował mnie ostrzem ciemności, była to ta sama zakapturzona postać, która uciekła z miejsca "wypadku". Zdziwiłem się, kiedy dziewczyna oddała cios osobnikowi, nie odciągneło to mojej uwagi od przeciwnika i bez przyciągania użyłem magii przejęcia przemieniając się w ogromnego srebrnego dzikiego kota. Stanąłem na przeciwko postaci sycząc i jeżąc lekko sierść na grzbiecie. Facet, z tego co zorientowałem się po posturze, chciał znów użyć na mnie jakiegoś zaklęcia, uniemożliwiłem mu to, pozwalając go na ziemię i przygniatając wielkimi kocimi łapami. Spojrzałem w zielone oczy przeciwnika, smakowało się w nich zdezorientowanie i strach. Zaśmiałem się szyderczo w duchu. Zamachnąłem się i zaryłem pazurami o klatkę piersiową przeciwnika. Poczułem zapach krwi a po chwili widziałem jak z ran sączy się szkarłatna ciecz. Zszedłem z osobnika i podszedłem do klęczącej dziewczyny. Podniosła na mnie wystraszony wzrok. Spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy dziewczyny i cicho warknąłem. Jej wzrok był lekko zamglony, słabo wyglądała. Westchnąwszy przemieniłem się i wziąłem dziewczynę na ręce razem z kotką. W końcu muszę ją niańczyć.. Wziąłem ją do jej mieszkania. Przywitała mnie tam kobieta, mocno zdziwiona moją osobą a tym bardziej stanem Angeliki. Odłożyłem ją wraz ze zwierzaczkiem na jej łóżko po czym wróciłem do kobiety. Zaproponowała mi herbatę i poprosiła o wytłumaczenie sytuacji. Spokojnie wyjaśniłem jej, że dziewczyna najprawdopodobniej straciła przytomność z wycieńczenia. Kobieta była uprzejma, nie czułem się jednak swobodnie w takiej pozycji. Poczekałem, aż dziewczyna się obudzi, miałem w końcu dopilnować jej przez najbliższe dni. Dziewczyna chwijnym krokiem weszła do pomieszczenia, w którym aktualnie przebywałem. Spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Witaj Angeliko. - powiedziałem beznamiętnie. - Od dziś będę Cię pilnować.
Na razie nie będzie mogła za dużo wiedzieć. Ja sam za wiele nie wiedziałem.

Liczba słów: 510

Angelika? Wybacz za czas.

Od Lubbocka do Atalii


Ach, festyny! Zabawa, piwo, muzyka, żarcie... i piękne panienki zapewniające niezapomnianą zabawę, najlepsze piwo, najskoczniejszą muzykę i najsmaczniejsze żarcie. Kobiety są ucieleśnieniem doskonałości! W dodatku podczas tego typu dni było z czego wybierać - uśmiechnięte, zazwyczaj dość umięśnione barmanki o złotych włosach, zręcznie rozlewające miodowy trunek po kuflach, tancerki o sarnich nogach, przystrojone od kostek aż po szyję błyskotkami, przejezdne, spłoszone niewiasty, ostrożnie stawiające każdy kolejny krok. Och, przecież to istny Róg Obfitości!
Dlatego już na tydzień przed oficjalnym otwarciem łaziłem jak nakręcony - tanecznym krokiem pokonywałem nawet odległość dzielącą mnie z rana, kiedy byłem w stanie porównywalnym do zombie, do kibla czy czegokolwiek, co nie było wygrzaną pościelą. Oczywiście, poza rozgrzaną panienką.
Na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech - och tak, gorąca panna, to właśnie to, czego było mi najbardziej trzeba. Och, chociaż najbardziej na świecie, oczywiście, chciałbym, by była nią Najenda, ale... jak się nie ma, co się kocha, to się kocha, to się ubóstwia, tak to leciało? Chyba nie. Ba, prawie na pewno nie.
Ale mniejsza z tym! Festyny zwano "Dniami Szczęścia" nie bez powodu, na wargach wszystkich, od bogatych, marudnych kupców, po szemranych, przemykających się w cieniu, zapewne drobnych złoczyńców, tańczył uśmiech, mniejszy lub większy, często wywołany wypitymi trunkami. Sam również sobie kilku nie odmówiłem, jednak z każdym kolejnym odwiedzanym lokalem, ogarniało mnie coraz większe zniechęcenie - jak na ulicy wszystko było piękne i kolorowe, tak w większości barów obsługujący całą tę dziatwę zdawali się być wyprani z wszelkich uczuć. W dodatku te ceny! Chyba poszły w górę ze trzy razy,co najmniej! Może kwestia tego, że trafiałem na samych mężczyzn?
Och, dlatego istnym wybawieniem był ostatni bar na mojej liście - nawet jeśli spodziewałem się tam krzepkiego staruszka, którego całkiem, swoją drogą, lubiłem, dostałem coś znacznie więcej...
Śliczną panienkę, która zręcznie uwijała się przy kuflach i innych naczyniach - co prawda, w jej ruchach widziałem trochę niepewności, ale wszystko robiła nad wyraz sprawnie. Czarne włosy, porcelanowa cera, błękitne, wesoło skrzące się oczka i... och, tak, miała śliczna, czym oddychać bez dwóch zdań. Spojrzała na mnie nieśmiało, wydukała przywitanie. Ja natomiast złapałem panienkę za dłoń, kłaniając się nisko.
- Witam przepiękną boginkę. Nigdy nie przestanę ubolewać nad faktem, iż los tak późno postanowił złączyć nasze ścieżki... dla uczczenia jednak naszego szczęśliwego spotkania proszę cię, piękna damo, aby twoje najpiękniejsze dłonie podały mi najlepszy napój, jaki tutaj macie.
- Oczywiście, już podaję - umknęła prędko za bar, wyciągając jeden z kufli.
- Byłem w budce jakiegoś gościa, jaki nieprzyjemny typ! A jakie ceny ma wygórowane! Myślałem, że mnie uderzy za to, że skutecznie burzę ego jego kolegów. Kto to widział, żeby pić w pracy! – zacząłem z rozrzewnieniem, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Zaraz jednak podniosłem wzrok, uważnie śledząc ruchy dziewki.  – Och, a tu obok taka ładna panienka... Pewnie nie możesz się odgonić od natrętnych klientów!
- Nie, nie - pokręciła głową ze słabym uśmiechem, a jej kruczoczarne loki podskoczyły. - Wszyscy wiedzą, że mam narzeczonego.
Mówiąc to, wyciągnęła szczupłą dłoń, pokazując mi pierścionek z małym diamencikiem. I wbijając sztylet z moje bezbronne serce!
- Miałem już zaproponować służbę wiernego rycerza, ale widzę, że ktoś mnie uprzedził – westchnąłem, spuszczając głowę jak zbity pies. – No nic, mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć za złe tego, kiedy sobie tak powzdycham pod twoim oknem...
W tym momencie dziewczyna zaczęła się wesoło śmiać, a jej zawtórowałem. Ach, miała doprawdy przecudowny głos, jak srebrzyste dzwoneczki!
- Wiecie, z jakiej okazji organizowany jest festiwal? - zagadnęła, podając mi napój, który zgrabnie przejąłem.
Hmm, czemu użyła formy mnogiej? Dopiero teraz rozejrzałem się uważniej i zaraz spoliczkowałem się w duchu - nie zauważyłem panienki siedzącej tuż obok! Włosy złote jak łany zboża, spięte w koński ogon. Mała twarzyczka z pięknymi, błękitnymi oczkami. Cienkie usta, układające się w linię prostą - och, zdecydowanie zbyt poważny wyraz twarzy na tak śliczną buzię! Jej szyję opatulał ciemnoniebieski szalik. Figurę miała smukłą, wyraźnie wyćwiczoną, zapewne była magiczką. Na pierwszy rzut oka, zdawała się być zdecydowaną osóbką, może nieco zbyt kąśliwą. Ale, hej, cukiereczki mają różne smaki, czyż nie?
Moje rozmyślenia zostały jednak brutalnie przerwane przez hałasy dobiegające z zewnątrz - nie wesołe, jak wcześniej, teraz wyrażały bardziej... trwogę. Coś się stało. Nic poważnego, chociaż sądziłem, że będzie spokojnie. W tego typu dni nawet rzezimieszki robili sobie wolne.
– Nie spodziewałem się, że zaatakują w tak piękny wieczór. Zaraz powinni się tym zająć. - westchnąłem, upijając łyk napoju, trochę słodkiego, a trochę... hmm, kwaśnego. Napotkałem pytający wzrok złotowłosej, pośpieszyłem zatem z wyjaśnieniem. Trzymać pannę w niewiedzy, toż to niedopuszczalne! - Rabusie, złodzieje, przestępcy... Jakaś zorganizowana grupa, ale nie gildia.
- Skąd wiesz? - uniosła brwi.
- Skąd, pyta piękna panienka, ach - pokręciłem głową. - Po pierwsze, nie czuć magii. Po drugie, żadna mroczna gildia nie jest na tyle głupia, by organizować atak w taki dzień, kiedy na każdym kroku czają się magowie z każdego zakątku kraju. To musiałaby być naprawdę duża akcja, a wtedy panika byłaby dużo większa. Po trzecie, tacy mali przestępcy lubią przypomnieć o sobie przy takich okazjach. Lada chwila i ktoś się tym zajmie.
- A jeśli nie?
- To panienkę ochronię choćby i własnym ciałem! - uniosłem dumnie głowę. - A tymczasem, Cukiereczku, niczym się nie martw. Los postawił nas na jednej drodze nie przez przypadek. Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i wypić ze mną jeszcze coś? Oczywiście, ja stawiam, piękna panienko.

< Wyderko? Oj tam, oj tam. I przepraszam, że dopiero odpisuję >

Ilość słów: 902

Od Atalii cd. Mishuri

<poprzednie opowiadanie>

Wolnym krokiem ruszyłam w kierunku dziewczyny, która właśnie czyściła sobie ubranie przy drzwiach. Nie jest dziewczyną do towarzystwa, nie musi aż tak bardzo przejmować się swoim wyglądem. Jeszcze to ja mam się zająć rozmową, więc po co? Raczej nie wyglądała na taką, której przeszkadzało odrobinę kurzu. Doświadczenie z ludźmi... No nie powiedziałabym. Zdecydowana większość moich rozmów kończyła się na tym, że mój rozmówca próbował skoczyć mi do gardła z nożem. Westchnęłam i spojrzałam na drzwi. Zwykłego pukania nie usłyszą, dzwonka nigdzie nie widzę. Ach, no tak. Podeszłam bliżej i chwyciłam za kołatkę, którą kilka razy uderzyłam, sygnalizując domownikom, że mają gości. Ze środka rozległo się krzyczenie, że ktoś zaraz nam otworzy, żebyśmy okazały cierpliwość. Mishuri, dlaczego tego nie zrobiłaś wcześniej? Szybciej by nam to poszło, a tak to musimy tracić czas na czekanie. Skończyła wytrzepywać spodnie z kurzu, a następnie postanowiła poprawić swoje włosy. No ślicznie wyglądasz, ale nie przyszłyśmy tutaj szukać ci sponsora. Miej, chociaż odrobinę godności! No i pokaż się od strony zapracowanego maga! Wiesz, włoski w nieładzie, ubrania podarte i w brudzie, a buty wymazane jakimś błotem. Nie może zabraknąć zmęczenia na twarzy i tego półmartwego spojrzenia...
– Przepraszam, że państwo musiało tak długo czekać.
Drzwi otworzyła nam mała dziewczynka, która miała założoną biało-czarną sukienkę pokojówki, a na włosach nosiła opaskę z króliczymi uszami. Widok tak niewinnej istotki odrobinę mnie zdziwił, co taka mała istotka robi na usługach takiego domostwa. Sierota? Przykre. Kiedy rozmyślałam nad niewinnością i urokiem tego małego cudeńka, Mishuri odrobinę się zniecierpliwiła i postanowiła przywołać mnie do porządku. Mocno szturchnęła mnie w ramię, a kiedy spojrzałam jej w oczy, skarciła mnie spojrzeniem.
– Szukamy pana i panią Fontaine, to ich rezydencja, prawda? – No proszę Atalia, jak chcesz, to potrafisz być milutka. Powinnaś zacząć chodzić na terapie, gdzie będą ci wpajać, że rozmowa z innymi nie jest udręką i da się z tym żyć. Przy okazji zabierz ze sobą twoją aktualną towarzyszkę, z pewnością ucieszy się, że i dla niej znajdzie się pomoc. Wyraz twarzy dziewczynki... odrobinę się skwasił. Chyba nie była zadowolona z tego, że ktoś obcy próbuje zająć czas bogatej rodzince, u której pracuje. Teraz miała dylemat, czy odesłać nas z kwitkiem od razu, czy może jednak zniechęcić do tego, byśmy same zrezygnowały z wizyty. – Mamy pilną informację.
– Inni też tak mówili, a później wynosili cenną biżuterię pani Lilii albo antyki pana Kyle'a. Nie znam pań, więc nie mogę was tutaj wpuścić. Jeśli dobrowolnie opuścicie posesję, nawet nie zawiadomię ochrony, o tym, że przekroczyłyście bramę bez pozwolenia.
Dziewczyna podeszła bliżej do dzieciątka i schyliła się, chcąc spojrzeć jej prosto w oczy. No ja chciałam to załatwić polubownie, tym bardziej że nawet mnie znęcanie się nad dziećmi nie sprawia zabawy. Miałam wrażenie, że Mishuri zaraz na nią huknie i siłą wtargnie do środka, ale spokojnie na nią patrzyła, a z jej ust powoli wypływały słowa:
– Zapewne słyszałaś o tych atakach w pobliżu na owce. Doszły nas słuchy, że wasz dobytek jest następny. Mamy misję temu zaradzić, ale jeśli nie zdobędziemy wystarczająco dużo informacji... Nic nie zdziałamy, więc z łaski swojej zaprowadź nas do twoich panów. Myślę, że jesteście kolejnym celem.
Wyglądało na to, że zadziałało. Brawo, czyli jednak umiesz rozmawiać z ludźmi. W takim razie już nie muszę się wtrącać w twoją misję. Znaczy, nie zostawię cię, ale ograniczę swoje działania do motywacji. Cieszysz się? To zaszczyt... Dziewczynka zaprowadziła nas do pokoju dziennego, gdzie przy stole siedział najprawdopodobniej właściciel tego wielkiego domu. Zmierzył nas niepewnym wzrokiem, a następnie groźnie obrzucił spojrzeniem swą młodą służkę, która wbiła wzrok w ziemię. Sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz rozpłakać. W dodatku jej ton głosu... Zaczął się łamać i już nie była taka pewna jak przy drzwiach. Poinformowała go, że przyprowadziła gości. Zasygnalizowała, że nasza wizyta ma coś wspólnego ze zniknięciami owiec. Gestem dłoni wskazał, że mamy usiąść naprzeciwko niego.
– Zamieniam się w słuch – rzucił ochryple.

Mish? Hehe, nie wyszło XD

Ilość słów: 644

Od Mishuri cd. Atalii

<poprzednie opowiadanie>

— Dlaczego mi znowu wszystko utrudniasz? Tak trudno wbić sobie do głowy, że ja tutaj prowadzę misję, a Ty masz mi pomagać i być na każde skinienie palcem? — zadałam retoryczne pytanie, gdy oddaliłam się na bezpieczną odległość od blondynki. — Może i masz trochę więcej w tym łbie niż ja, ale przyłóż się do tego trochę bardziej, dobrze? — słowami próbowałam ukryć, jak głęboko myślałam nad wskazówkami dziewczyny. Nieprzyjemni gospodarze, taak?
— Chcesz dodać coś jeszcze? — towarzyszka ziewnęła teatralnie i w jednej chwili znalazła się tuż obok mnie, na co prychnęłam, odwracając głowę.
— Może Ty coś rzekniesz, co? Mogę na Ciebie liczyć w każdej sytuacji, czy jesteś takim tchórzem, że zwiejesz przy pierwszej, lepszej okazji? — mówiąc, nawet nie patrzyłam jej w oczy, a przed siebie.
Północ, ponoć straszliwa bestia, wiele komplikacji i prawdopodobieństwo zginięcia z łap, bądź rąk, wroga. Następne kilka dni zapowiadało się cudownie, pięknie, wyśmienicie.
— Zrozum, że chcę mieć nad wszystkim kontrolę. Zamierzam poukładać sobie plan na spokojnie, a Ty to najwidoczniej utrudniasz. Kim jesteś? Mag Klasy S, mam rację? Elita, czy jakoś tak? Mam to gdzieś, uwierz, człowiek z Ciebie taki, jak każdy inny — warknęłam na odchodne i przyspieszyłam kroku. Trucht znacznie dopomógł, a zatem już pokrótce znalazłam się przed dosyć... awangardową bramą. Ostre dzidy sterczące z płotu z pewnością zachęcały odwiedzających do milutkiego spotkania z właścicielami. Nie zważając na mosiężny dzwon, wiszący z metr ode mnie, wzięłam rozbieg i wskoczyłam na pręty żelaznej, czarnej konstrukcji. Towarzyszł temu charakterystyczny, metaliczny dźwięk, który rozniósł się echem po sąsiednich błoniach.
— Mam nadzieję, że to tutaj — mruknęłam do siebie, nie zaprzestając wdrapywania się. Brama bujała się niebezpiecznie, ale zdołałam spojrzeć przez ramię na nijaką Atalię, która stała pode mną z założonymi ramionami. Na jej twarzy gościł uśmieszek, a przez ułamek sekundy wydawało mi się, że spoglądała na... Nie! To przecież Wszechmocny Super Mag, któremu nie w głowie wszelkiego rodzaju przyjemności związane z oglądaniem cudzych tyłków! Wyzbyłam się tych jakże obrzydliwych myśli szybkim pokręceniem głowy.
— Zgaduję, że masz większe doświadczenie, co do ludzi, więc czy to właśnie TY mogłabyć pogadać z tymi uprzejmymi ludźmi? — dopowiedziałam, gdy w końcu znalazłam się na posesji. Jedno rzucenie okiem wystarczyło, aby stwierdzić, że niezaprzeczalnie to domostwo zamieszkiwała parka bogatych i gburowatych ludzi. Zadbane grządki, poprzetykane gdzieniegdzie barwnymi kwiatami oraz okropnymi krasnalami ogrodowymi, od których momentalnie przeszły mnie ciarki. Westchnęłam i podeszłam do krat siatki, otaczającej podwórko. Jasnowłosa grzecznie stała po drugiej stronie i najwyraźniej nie miała ochoty się ruszyć.
— Mam Cię zanieść czy jak? Chodź, nie musisz się mnie bać. Jeszcze nie — zaśmiałam się cicho i, o dziwo, całkiem szczerze. — Mam nadzieję, że uwiniemy się z tym całym zamieszaniem stosunkowo szybko, a każda pójdzie wtedy w swoją stronę, czego oczekujesz, tak? — rozciągnęłam jeszcze obolałe plecy i ukradkiem stanęłam na palcach, aby być chociaż równego wzrostu z Atalią. To wszystko wydawało się dziecinnie proste, ale w praktyce — ojć. Przyszło mi nauczyć się cierpliwości do młodszych i wykazać się sprytem, jakim dotąd nie zabłysnęłam. Ponadto z pracą zespołową również było u mnie kiepsko.
— Jeszcze coś? — ponagliła mnie dziołcha.
— A wiesz, że tak? Wiemy o sobie totalne nic, a mimo to już pajamy do siebie wzajemną niechęcią czy innym takim tam. Nie mówię, że pragnę dowiedzieć się o Tobie tajemniczych tajemnic, ale chyba coś jednak powinnyśmy powiedzieć, nie uważasz? Tak na luzie, spokojnie i bez żadnych rękoczynów — kąciki ust uniosły się wysoko, nie wyrażając nawet znikomego pragnienia mordu czy wkurwu, lecz tylko na sekundę. Odwróciłam się plecami do młodej i bez zawahania udałam do potężnych drzwi, za którymi kryli się posiadacze tego całego cyrku. Wyczyściłam spodnie z pyłu i kurzu, w międzyczasie posłusznie czekając na łaskawe objawienie się blondyny przy mym boku. Znowu mam tracić swe cudne życie na bachory?

Cinku? Wiesz chyba cóż to znaczy ----> B)

Ilość słów: 631 *jara się*

17 mar 2018

Od Blair do Bickslowa

Siedziałam w parku pod jednym z wielkich drzew. W dłoniach miałam książkę pod tytułem. "Wielkie i małe tajemnice świata nieznanego". Może drętwy tytuł, jednak treść jest bardzo ciekawa i interesująca. Gdyby nie fakt, iż cały czas ktoś mnie obserwuje. Chodzi cały czas tam i z powrotem, jakbym była ślepa i nie widziała tego. Znużyło mnie to już, więc ruszyłam się, aby jak najszybciej stamtąd się zabrać. Użyłam trochę magi, żeby od niego uciec, jednak ten osobnik, albo może osobnicy zaczęli iść za mną. Wpadłam na Laxusa i Evergreen. Schowałam się za nimi, mogłam patrzeć na osoby, które się zatrzymały. Nie rozpoznałam ich, jednak oni mnie tak.
- Spadajcie, nic do was nie mamy. Zależy nam tylko na tej małej. - powiedział jeden.
Próbowałam uciec jednak wpadłam na kolejne dwie osoby Freeden oraz Bickslow. Tym razem jednak nie mam, jak uciec.
- O co tu chodzi? Blair, czemu cię gonią. - powiedziała Evergreen.
- Nie wiem, czytałam sobie w parku, a oni się tam ruszali. Łazili cały czas, jak zaczęłam, uciekać oni za mną nie wiem, czego chcą. - powiedziałam z lekka spanikowana. Ależ naturalnie bez jakieś bitwy, nie mogło się obejść. Laxus i jego team się napalili. Nadal przeciwnicy nie powiedzieli nic. Nieco się oddaliłam, wzniosłam w powietrze i w ich ze stronę rzuciłam kilka kolorowych flakoników. Gdy w nich uderzyły, pojawiły się smugi, jakieś ręce skierowane w moją stronę. Jakieś ostre pazury, drasnęły moją skórę na przedramieniu. Moje przedramieniu, czułam, że słabnę. Nie wiem, kto mnie złapał. Jakieś krzyki, ktoś kogoś wolał.
- Nie zasypiaj. - ktoś do mnie mówił. Jednak mój widok, zmieniał się z plamek na czarny ekran. Aż w końcu nie czułam nic.
***
Otworzyłam oczy, nie wiedziałam, nawet ile minęło. Byłam w jakimś pokoju, ktoś mnie leczył. Wendy, gildia Fairy Tail. Choć dziewczyna była już nieco zmęczona.
- Wendy, odpocznij. - powiedziałam. Dziewczyna spojrzała na mnie, uśmiechając się, jednak wciąż była jakaś taka smutna.
- Jak się czujesz? Dam radę, później odpocznę, jak cię wyleczę do końca. - rzekła.
- Chyba lepiej, jednak wciąż sama nie jestem do końca pewna. Wendy odpocznij, naprawdę nic mi nie będzie, jeśli teraz odpoczniesz. Zużyłaś i tak za dużo energii i dziękuję. - powiedziałam i pomogłam dziewczynie się położyć.
Ruszyłam do łazienki, musiałam się nieco odświeżyć. Spojrzałam na przedramieniu, jednak jeszcze tam widać, czarne żyłki, jak i ślady po pazurach. Wzięłam prysznic, jednak gdy wychodziłam, nagle zakręciło mi się w głowie.

Siva moja droga przyjaciółka, była potrzebna gdzieś indziej i musiała iść wraz z mistrzami. Nie wiem, po co jej potrzebowali. Udało mi się jakoś ubrać, obraz uczesać. Jednak wciąż słabłam, próbowałam mocy użyć, mimo iż jak próbowałam ma moc była w dziwnych kolorach. Pozwoliłam sobie na drobny eksperyment, użyłam jednego z eliksirów, aby polać na ranę. Ten otóż eksperyment zrobiłam niedaleko głównej sali. Jednak, gdy polałam roztworem na ranę, poczułam piekący i rozżarzony ból. Nie chciałam krzyczeć, trzymałam się, ktoś szedł w moim kierunku.
- Gdzie Wendy? - spytał.
- Odpoczywa. - rzekłam.
Jednak w tej samej chwili odsunęłam się po ścianie na podłogę.

Bickslow?

Ilość słów: 506

Mag – Yōsuke Ookami

„Jeśli zginie członek mej watahy, zginie ma wolność i dusza.”


Imię: Ten chłopak nigdy nie odkrywa swego imienia, a przez to większość nazywa go Czerwonym Kapturkiem. Mimo wszystko posiada je jak każdy, a zwie się on Yōsuke.
Nazwisko: Ookami
Wiek: 24 lata
Płeć: Oczywiście, że mężczyzna
Orientacja: Szczerze ciężko określić, rzadko kiedy utrzymuje z kimś kontakt przyjacielski, a co dopiero miłosny, więc powiedzmy na razie, że jest aseksualny.
Związek: Zakochany? Jedynie w swoim domu – watasze.
Gildia: Gildia? Uważacie, że jest psem, któremu każe się siedzieć w budzie?
Znak gildii: Brak, jego jedynym „znakiem gildii” jest las...
Doświadczenie: Początkujący
~ilość punktów: 0
Typ magii: Magia Skrytobójstwa oraz Magia Transformacji
Ilość klejnotów: 15.000
Charakter: Yōsuke jest... jaki on jest? Ciężko to określić, gdyż z prawie nikim nie rozmawia przez co nie da się zobaczyć jego gestów, słów czy w ogóle czego innego. No, ale tak poza tym to ja... jako osoba wszechwiedząca o tym chłopięcym „Czerwonym Kapturku” wiem wszystko! Dosłownie wszystko. W takim razie zaczynajmy rozdział: „Charakter... wilczego potomka”. Pierwsze co się wam teraz pewnie rzuciło w oczy to Wilczy potomek. Już wam tłumaczę. Wzięło się to z tego, że Yōsuke ma na nazwisko Ookami, co z japońskiego znaczy wilk. Na dodatek ułożyło się tak, że ten chłopak żyje tylko... TYLKO pośród tych oto stworzeń. Są jego jedynimi przyjaciółmi. Um... może trochę zboczyłem z tematu, a więc w końcu zacznijmy z tym charakterem! Na początku musicie się dowiedzieć, że Czerwony Kapturek to taka niemowa, raczej posługuje się gestami, jednak pamiętajcie... to nie tak, że nie potrafi mówić. Po prostu przyzwyczaił się, że wilki nie mówią to i on nie mówi. Yōsuke sam w sobie to bardzo cichy i nieśmiały chłopaczyna, jednak... zdarza mu się przebić przez swój kamienny mur w umyśle i zaczyna walczyć z tym co go zatrzymuje, a niestety takich rzeczy jest wiele. Jeśli chodzi o kamienny mur, to tak na prawdę on jest tym kamieniem. Rzadko kiedy okazuje obcym uczucia i jest po prostu jak wielki, przepraszam, jak ogromny głaz, którego nie da się przebić... nawet próbując skorzystać z wszelakiej próby. Pójdźmy jednak dalej, w głąb charakteru tego wilczura. Jako iż Yōsuke jest „wilczym potomkiem” posiada cechy związane z wilkami, czyli jest nadzwyczaj opiekuńczy jak matka chroniąca swe szczenię. Przez to staje się doszczętnie kochany oraz milusi jak koteczek... żartuje przecież, jak... jak szczeniak, który ciągle tula się do swej wilczej mamusi. Odwaga, to też przecież podstawowa cecha dobrego alfy, jednak.. no z tą odwagą to ona chyba poszła „daleko w las” (Hahahaha, hah.. haha.. ha.. ..... rzucam sucharkami na suchym piasku podczas suszy :v). Jako drapieżnik stał się bardzo cierpliwym stworzeniem, gdyż zawsze wiedział, że aby zaatakować ofiarę nie może ona się tego spodziewać, inaczej uciekłaby.
Yōsuke wychował się w lesie, dlatego też nauczył się wielu, bardzo wielu przydatnych mu rzeczy. Dowiedział się jak rozpalać ognisko, dowiedział się jak polować... dowiedział się także, jak kochać. W mieście tak naprawdę nigdy nie zaznał czegoś takiego jak „miłość”. Dopiero wilki dały mu tego co potrzebował.. dały mu ciepło, czegoś czego nigdy nie udało mu się zdobyć. To było... to jest największym trofeum jakie udało mu się zdobyć. To chyba wszystko.. w skrócie Yōsu to cichutki, nieśmiały chłopak, który z zewnątrz to prawdziwy kamień. Jest małomówny i woli porozumiewać się znakami.. oprócz tego to cierpliwa, opiekuńcza oraz kochana wilcza mama. To naprawdę chyba wszystko!
Zwierzę:
Saul, żywioł ognia

Nitzan, pan żywiołów

Kain, żywioł ciemności

No i oczywiście reszta watahy, ale do nich jest najbardziej zbliżony.
Historia: O rety... historia Czerwonego Kapturka, znacie tą bajeczke? Jak to pewna dziewka szła przez las do babuni, a wilk chciał jej koszyczkę, a także ją samą? Tak też się stało, że wilk poszedł do babci... zjadł ją i się za nią przebrał, a potem? Potem Czerwony Kapturek w końcu dodreptał do swej babki, którą był wilk, i przyniósł jedzenie. Niestety, ale wilkowi się nie udało zjeść i babuni, a także Czerwonego Kapturka, gdyż ten straszny myśliwy zestrzelił wilka, a potem przeciął brzuch, aby pomóc wnuczcę, a także babce. No, ale jego historia taka „kolorowa” nie jest. Tak więc usiądźcie sobie i posłuchajcie starego Rysia.
Dawno, dawno temu, całe 24 zimy temu urodziło się dziecko, i to takie nietypowe, gdyż posiadało uszy... ale nie zwykłe uszy, ponieważ były to uszy wilcze. Rodzice sfrustrowani kłócili się z lekarzami co się dzieje, jednak oni nie potrafili nic wytłumaczyć. Państwo Ookami czuli się... jakby ich nazwisko przyniosło im taki los.
Dziecko ma już 7 lat, mieszka w małym miasteczku pod opieką dziadka. Rozniosło się, że jest to samo „Wilcze Dziecie” posiadające wilcze uszy, a teraz... nawet ogon! Każdy o tym rozmawiał, rodzice trzymali swe dzieci z daleka od niego, a malutki 7-latek zostawał sam. Mimo wszystko nic nie mógł zrobić.
Malec, już nie taki malutki dożył 12 lat. Uciekł z domu prosto do pobliskiego lasu. Zagłębiał się tam, i zagłębiał, jednak była to zima, a podczas tego dnia po prostu było strach wychodzić. W pewnym momencie znalazł jaskinię... jednak nie było to milutkie miejsce, ponieważ żyła tam cała wataha wilków. Na szczęście były to magiczne wilczury, gdyż nie atakowały od razu. Przerażony chłopaczyna chciał uciekać, jednak wilki zaczęły podchodzić na spokojnie... za pewne alfa watahy użył znaków, które pozwoliły porozumiewać się z pół wilkiem, które spowodowały, że Yōsuke mógł rozumieć całą watahę i ich kłótnie. Okazało się, że wilków jest ledwo 10. Po chwili za jaskinią zrobiła się straszna śnieżyca. Młody Ookami nie miał wyboru i musiał zostać z futrzakami, więc słuchał ich dalej. Po chwili postanowił spytać „Jak to jest z waszą wolnością?”. Wilki odpowiedziały, że mają jej pod dostatkiem i nie trzeba im więcej, gdyż cały las powoduje, że nie mają ograniczeń. Młodziak postanowił spróbować wcielić się w wilczą krew i przeżył z wilkami kilka dni... kilka tygodni... kilka miesięcy... kilka lat.
Nikt go już nigdy nie znalazł i teraz jako 24 letni wilczur.. żyje wśród przyjaciół, w lesie...
Inne informacje:
- Jak można dowiedzieć się z historii, w wieku 12 lat Yōsuke zaczął żyć w lesie
- Śnieżyca spowodowała wielkie szkody w miasteczku, więc Ookami nie miałby nawet jak wrócić
- Dziadek Czerwonego Kapturka zmarł podczas śnieżycy, dlatego też nikt nie raczył się zacząć szukać Yōsuke
- Najłatwiej poluje mu się na sarny
- Umiejętności jakie zdobył podczas życia w lesie to: Sztuka polowania, rozpalanie ogniska, wspinaczka po drzewach, szybki bieg.. i pełna transformacja w wilka.
- Codziennie ma uszy i ogon wilka
- Nie lubi obcych, którzy obrażają jego przyjaciół, takowi nigdy nie wracają z lasu
- Wilki, które są w watasze nazywa z miłości „futrzakami”
Sterujący: Slajmii |Hw|
E-mail: Szlajmik20@gmail.com

16 mar 2018

Parę dość istotnych spraw~

Cóż, przede wszystkim, to witam wszystkich możliwie cieplutko w ten dość mroźny dzień~

Przechodząc natomiast do rzeczy, nasza kochana administratorka, Deerson, z paru powodów, takich jak nauka, musiała znacznie ograniczyć aktywność z blogu, w związku z czym tak właściwie w sprawie formularzy, opowiadań, pytań czy czegokolwiek, kieruję do mnie, czyli Shirley (Ayame na Howrse), a w razie co, także do moderatorki, Przecinka (Kaory na Howrse).
Po drugie - na blogu za niedługo zostanie zaktualizowany ranking, zapewne dojdzie też parę misji, więc... cóż, poczekajcie cierpliwie~!
Po trzecie, tu proszę o szczególną uwagę - kwestia aktywności na blogu. Rozumiem problemy z regularnym pisaniem opowiadań, naprawdę, sama mam teraz sporo roboty na blogu, ale proszę chociaż o minimum wysiłku - przynajmniej 500 słów na jakiś czas raczej nie jest aż tak wielkim problemem, a jeśli tak, proszę też o krótkie informacje o Waszej nieobecności. Do nieaktywnych zostały rozesłane przypominajki, dlatego proszę, żebyście wzięli to sobie do serca. Póki co, nie będziemy nikogo usuwać, ale czystki zrobimy, jeśli zajdzie taka konieczność.

No i tak, chyba koniec marudzenia. Masy weny wszystkim, ubierajcie się ciepło i uważajcie na siebie. A, i wpadajcie jak najczęściej na Discorda bloga~!

Pozdrawiam cieplutko,
~Shir

15 mar 2018

Odchodzi

Rysiek postanowił opuścić nasze szeregi z powodu braku weny na postać, jaką jest Tomoe. Pożegnajmy go milutko.

11 mar 2018

Od Atalii do Lubbocka

Nie wierzyłam w siebie, że dałam się w to wciągnąć. Na początku ciągle o tym mówił, zachwalając ogólny zarys tego wydarzenia. Nie słuchałam tego, ale zrozumiałam, że musi być chory na tym punkcie. Czy z tym wiąże się jego kolejne zadanie, a może szuka sobie przedniej rozrywki tanim kosztem? Dlaczego, gdy zaczął ciągle wzdychać i narzekać, zapytałam, czy wszystko w porządku? Ach no tak, chciałam być dobrą siostrzyczką, która martwi się o starszego brata, ale nie spodziewałam się, że pod wpływem jego nacisku ulegnę w ten sposób i skończę tam, gdzie skończyłam właśnie teraz.
– Ano, czy panią coś męczy?
Oderwałam wzrok od szklanego naczynia wypełnionego różowym sokiem malinowym i spojrzałam na dziewczynę stojącą po drugiej stronie blatu. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i mocniej przytuliła do siebie dzbanek. Stresowała się moją obecnością? Szkodzę jej? Przecież nic takiego jeszcze nie zrobiłam, jedynie w wolnym tempie piłam zamówiony napój. Westchnęłam i pokręciłam głową, a następnie gestem ręki zasygnalizowałam, że to nic takiego. Nie ma się czym przejmować, to szybko minie. Chyba nieco się pogubiłam w zaistniałej sytuacji. Wyciągnął mnie, a teraz zostawił samej sobie. Co powinnam zrobić? Jestem odrobinę zmęczona po dzisiejszej misji, więc może dobrym pomysłem byłby powrót do domku i wypoczynku we własnym łóżku... Jeśli jednak ma jakiś plan, który polega na mojej obecności tutaj... Wolałbym go nie zawieść, aby później nie słuchać przez następne lata, jak bardzo go zawiodłam. Zakręciłam naczyniem w ręce, a następnie poprosiłam o dolewkę. Właścicielka budki uśmiechnęła się szerzej i jednym, szybkim ruchem napełniła moją szklankę do pełna. Usiadła na krześle naprzeciwko mnie i zaczęła:
– Widzi pani, to pierwszy raz odkąd dziadek zostawił mi tę budkę samej. Trochę się stresuje, ponieważ wiem, że podczas takich festynów pałęta się wiele podejrzanych typów, a ja... Nie potrafię się za bardzo bronić, dopiero się uczę... – Podrapała się nerwowo po karku i zaśmiała, nie wiedząc, czy ma przyzwolenie na kontynuowanie, czy najzwyczajniej jej wypowiedź mnie nuży. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty wysłuchiwać jej opowieści o tym, jak bardzo wykazała się odwagą, zgadzając się na to, aby dziś popracowała sama, ale... Nie miałam nic innego do roboty. Uniosłam lekko kąciki ust, próbując uzyskać jej sympatię, a ona nagle ożyła jeszcze bardziej. – Nie wiem, czy dam radę...
– Świetnie ci idzie, nie masz się czym przejmować.
– Dzięk...
W tym momencie zasłonka została przesunięta, a do środka wtoczył się nieznany mi jegomość. Czarnowłosa przywitała go niepewnym uśmiechem, a następnie poczekała, aż zajmie miejsce. Chłopak już coś sobie wypił, ale trudno mu się nie dziwić. Wszyscy się bawią, więc i on może sobie pozwolić na co nieco. Nie słaniał się na nogach, nie cuchnęło od niego alkoholem i w sensowny sposób układał kolejne zdania. Był jednak uciążliwy, gdy tylko dostrzegł, że pracownik jest kobietą, w oczach zabłysnęła mu podejrzana iskierka i chwycił ją za dłoń, prosząc o najlepszy napój, jaki tutaj serwują. Jeszcze chwila, a spróbowałby się jej oświadczyć.
– Byłem w budce jakiegoś gościa, jaki nieprzyjemny typ! A jakie ceny ma wygórowane! Myślałem, że mnie uderzy za to, że skutecznie burzę ego jego kolegów. Kto to widział, żeby pić w pracy! – mówił głośniejszym tonem, niż przy zwyczajnej rozmowie. Kolego, słyszymy cię wyraźnie, nie musisz się wydzierać... – Och, a tu obok taka ładna panienka... Pewnie nie możesz się odgonić od natrętnych klientów...
– Nie, nie... Wszyscy wiedzą, że mam narzeczonego. – Tu pokazała obrączkę na swym drobnym palcu. – Nie muszę się od nikogo odganiać.
– Miałem już zaproponować służbę wiernego rycerza, ale widzę, że ktoś mnie uprzedził – odparł jakby z żalem. – No nic, mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć za złe tego, kiedy sobie tak powzdycham pod twoim oknem...
Oboje zaczęli się śmiać, a ja poczułam, że straciłam miejsce, gdzie mogłabym przeboleć to, że jestem w miejscu, w którym być nie chce. Myślałam nad tym, aby opuścić lokal, ale nie miałam bladego pojęcia, gdzie mogłabym się udać. Takie wydarzenia nie są dla mnie. Większość z nich polega na kontakcie z innymi, a ja nie jestem dobra w rozmowach... i wcale ich nie unikam, nie nie.
– Wiecie, z jakiej okazji wydawany jest ten festiwal? – zagadnęła, ale nie nie pozwolono nam kontynuować dyskusji, gdyż usłyszeliśmy głośny trzask, a następnie rozległy się krzyki.
Pozwoliłam sobie z powrotem nałożyć buty na bolące stopy i wybiegłam z lokalu. Zielonowłosy początkowo nie ruszył się ze swojego miejsca, ale kiedy chwilowa właścicielka opuściła swoją pracę, on ruszył za nią. Leniwie rozejrzał się wokół... Co z nim nie tak?
– Nie spodziewałem się, że zaatakują w tak piękny wieczór. Zaraz powinni się tym zająć. – Spojrzałam na niego odrobinę zdziwiona. Liczyłam na jakieś wyjaśnienia. Chłopak uśmiechnął się do mnie niemrawo, a następnie postanowił mi ulżyć w nieprzyjemnej niewiedzy. – Rabusie, złodzieje, przestępcy... Jakaś zorganizowana grupa, ale nie gildia.
– Skąd wiesz?

Misiek? Słabe, ale początki zawsze są złe. xd

Ilość słów: 793

9 mar 2018

Od Iwo c.d: Hope

                                                 >poprzednie opowiadanie<
Dziewczyna zendlała, ledwo co zdołałem ją złapać. Gdy trzymałem ją w ramionach stwierdziłem że ma gorączkę, cholera.
Ta kreatura przypatrywała mi się czy aby nie zrobię nic Hope.
- Wiesz, zjem ją na obiad-prychnąłem
Zwierzak zaskrzeczał dziwacznie.
- Przecież żartuję...-westchnąłem
Zacząłem iść w stronę jej mieszkania, ale stwór ruszył za mną.
- Ty zostajesz-powiedziałem do niego kategorycznie
Zaniosłem ostrożnie Hope do jej pokoju.
Położyłem ją na jej łużku.
- No i co ja z tobą mam?
Usztywniłem nogę i zaparzyłem napar na uśmieżenie bulu. Dbałem o ciepłe okłady, w moich stronach gorączkę zbija się ciepłym okładem.
Po dwóch godzinach gorączkowania dziewczyna obudziła się na chwilę.
Mamrotała coś bez składu i ładu aż w końcu spowrotem zapadła w sen.
- Odala-zawołałem wilczycę
Ona zadowolona z tego że może coś zrobić podeszła do mnie, pogłaskałem ją po głowie i powiedziałem:
- Pilnuj jej i nikogo do niej nie wpuszczaj, no chyba że to będzie Mistrz
Suczka położyła się przy nodze od łóżka a ja wyszedłem z mieszkania.
Wykonałem wszystkie obowiązki dotyczące Alfaara i jak najszybciej wróciłem do dziewczyny.
Spała ale na czole nadal miała kropelki potu oraz płytko oddychała.
Wymieniłem jej okład i zbadałem nogę, miała złamanie w jednym miejscu, na szczęście nie otwarte.
Przeczesałem ręką swoje włosy, mam dwie opcje, albo czekać aż się wybudzi albo samemu poskładać nogę.
Raczej pierwsza opcja odpada, będzie zbyt słaba by w ogóle móc się wyleczyć.
Ruszyłem do salonu gdzie przygotowałem stół na którym zoperuje Hope.
Gdy wszystko było gotowe a dziewczyna leżała już na stole zaparzyłem bardzo mocny lek przeciw bólowy który pozwoli na to bym mógł bez pomocy drugiej osoby poskładać kość...
                                       ***
Zegar na ścianie wybił 2:00 nad ranem, Hope nadal spała.
Złamanie na szczęście nie było skomplikowane dla tego operacja poszła szybko i bez boleśnie.
Starałem się nie zasnąć choć napięcie ostatnich kilku godzin wyczerpało moje siły.
A do tego nie miałem zaufania do tej kreatury która uczepiona ściany cały czas uważnie śledziła moje ruchy przez okno.
Oczy coraz bardziej opadały, a ja postanowiłem że tylko na chwilę zasnę...tylko na chwilę...

Hope ??


                                                             Ilość słów: 342

8 mar 2018

Od Olivii CD Angelo



Widząc zahipnotyzowanego chłopaka, na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. To takie typowe dla mężczyzn, że głupieją na widok nagiej kobiety, która ma atrakcyjne ciało. Nawet ci najmądrzejsi i najtwardsi nie potrafią się zawsze oprzeć urokowi płci pięknej. Wiedziałam dobrze, że Angelo jest inteligentny, a co więcej nie każda dziewczyna jest w stanie na nim zrobić wrażenie. Jednak wpatrywał się w moje ciało, twarz oraz błękitne oczy z zachwytem.
-A tak się po prostu pytam… - odpowiedziałam na jego pytanie, jednak zauważyłam, że nie słuchał mnie, tylko wpatrywał się w widoki przed nim. Wyciągnął swoją dłoń w moją stronę i poczułam, jak palcem przejechał delikatnie po moich ustach. Przez moje ciało przeszły delikatne dreszcze. Od jakiegoś czasu nie miałam aż takiego bliskiego kontaktu fizycznego z mężczyzną. Na początku myślałam, że blondyn będzie kazał mi zejść z jego kolan, jednak on wolał się nacieszyć widokami. Byłam świadoma, że potrafiłam bardzo dobrze namącić w głowie mężczyznom, jednak nie do takiego stopnia. Swoje ciało mogłam zawdzięczać rodzicom za ilość surowych i ciężkich treningów, które wyrzeźbiły moją sylwetkę. Niespodziewanie Angelo przysunął nieco bliżej jego twarz, a sekundę później poczułam, jak delikatnie pocałował. Zarumieniłam się. On też bardzo dobrze mi namieszał w głowie. Jego druga dłoń powędrowała do mojej talii i przyciągnął mnie do siebie. Nie stawiałam oporu. Podobało mi się to wszystko. Jego ciepły dotyk mnie nie tylko uspokajał, ale też uszczęśliwiał. Przysunęłam się jeszcze bliżej do niego. Angelo złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Poczułam jak wszystko we mnie się rozpływało, a moje ciało zaczęło pragnąć tego więcej. Cały ten piękny moment, przerwał mężczyzna, który bez żadnych manierów wszedł do pokoju blondyna. Nastrój zmienił się w mgnieniu oka, z namiętnego i romantycznego, przemienił się w chłodny oraz nieprzyjemny. Długowłosy posadził mnie obok siebie na łóżku i szybko rzucił w moją stronę koc, abym miała się czym zakryć. Nie chciałam, aby wszyscy mogli zobaczyć mnie nagą. Wystarczy, że Angelo się nacieszył tymi widokami. Wysoki mężczyzna spojrzał na nas chłodnym wzrokiem. Byłam przerażona, jednak Angelo chyba jeszcze bardziej był wystraszony. Byłam oszołomiona całą sytuacją. Błagałam, aby nie zauważył znaku mojej gildii. Wątpiłam w to, że byłabym mile widziana w mrocznej gildii. Gdy blondyn przedstawił mnie jako Angelikę, jego dziewczynę, nie protestowałam. Doskonale wiedziałam, że taka chwila zawahania może przynieść tragiczne skutki. Przytaknęłam jedynie na słowa Angelo. Na całe szczęście Ivan uwierzył w jego słowa. Gdy usłyszałam, że ma się stawić u niego w gabinecie. Gdy tylko jego mistrz opuścił pokój, blondyn upadł na łóżko i głośno westchnął. Spojrzałam na niego, przepraszającym wzrokiem.
- Przepraszam Angelo. - powiedziałam i położyłam dłoń na jego ramieniu. - Pójdę z tobą. - oznajmiłam i wstałam z łóżka. Zaczęłam się ubierać.
- Oszalałaś? On chce, żebym tylko ja poszedł, wątpię żebyś była mile widziana.- zaprotestował nadal przerażony mężczyzna.
- Pogadam z nim. Może się zgodzi, żebym została na kilka dni, a potem spieprzam stąd. - odpowiedziałam i założyłam na siebie ostatnią część swojego ubioru, czarną pelerynę z kapturem. - Zapamiętaj każde moje słowo, które wypowiem przy nim. - dodałam i rzuciłam w jego stronę jakąś czystą koszulę. Założył ją na siebie i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Chwyciłam jego dłoń, zupełnie tak jakbyśmy byli parą. Nic do niego nie czułam, ale potrafiłam doskonale naśladować czyjąś dziewczynę. Nie takie rzeczy się robiło, aby zbliżyć się do ofiary zleceń. Evelyne, moja najstarsza siostra była najlepszym przykładem. Miałam już w głowie ułożoną historyjkę. Byłam Angeliką Morgan, córka bogatego kupca, Angelo poznałam gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Po ukończeniu 16 lat zostałam płatnym zabójcą, ponieważ życie w bogactwie i fałszu nie podobało mi się. Przyjechałam do miasteczka, aby odwiedzić mojego ukochanego, a po drodze zaatakowali mnie bandyci, dlatego miałam na swoim ciele liczne rany. Nie znałam się na magii, ale potrafiłam bardzo dobrze walczyć, ponieważ mój wujek był bardzo dobrze wyszkolonym szermierzem. Była to kolejna historyjka, wymyślona przeze mnie. Dzięki szkoleniom mojej matki, która była mistrzem manipulacji i mącenia w umysłach, nauczyłam się układać historyjki, w które bardzo łatwo można uwierzyć. Stanęliśmy przed wejściem. Angelo zapukał.
- Proszę wejść. - usłyszeliśmy, po czym długowłosy mężczyzna otworzył drzwi.
- Prosiłem, żebyś tylko ty przyszedł. - oznajmił Ivan surowym głosem.
- Owszem, jednak ja przyszłam w innej sprawie. - zaczęłam, nie dając Angelo dojść do słowa. - Chciałabym przeprosić za takie nagłe przyjście. Jestem Angelika Morgan. - zaczęłam i delikatnie się przed nim ukłoniłam.
- Nie obchodzisz mnie. - rzucił obojętnie i spojrzał chłodnym wzrokiem na Angelo. Myślałam, że on zaraz odpłynie. Był przerażony.
- Chciałabym zostać na kilka dni w twojej gildii panie. Zostałam zaatakowana przez bandytów i zostałam ranna. Gdy tylko poczuję się lepiej, wyjadę od razu i nigdy więcej nie pojawię się w pańskiej gildii. - kontynuowałam swoją wypowiedź. Może i się bałam, ale zachowywałam spokój wewnętrzny i zewnętrzny. Nie mogłam pozwolić sobie na miejsce dla niepewności i strachu.
- Niech ci będzie, ale tylko dlatego, że mam bardzo dużo spraw na głowie. - machnął ręką i spojrzał na bladego Angelo, który stał za mną. - Doszły do mnie słuchy, że w pobliskim miasteczku przebywa członek Fairy Tail… - urwał zdanie w połowie i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Kim jesteś z zawodu? - zapytał się nagle.
- Płatnym zabójcą. - odpowiedziałam bez chwili wahania. Ivan uniósł jedną brew i zmierzył mnie wzrokiem. Najwidoczniej nie wierzył w moje słowa. Z postury nie przypominałam nawet i złodzieja. Wzruszył ramionami, po czym jego wzrok wrócił na blondyna.
- Znajdź tą osobę i przynieś ją tutaj. Chcę z nią porozmawiać. - na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Chętnie mu pomogę, to będzie moja zapłata za te kilka dni spędzone tutaj. - oznajmiłam, patrząc mu prosto w oczy. W niezłe bagno się wkopałam, jednak nie przeszkadzało mi to. Ważne, żebym potem mogła z niego wyjść, albo dożyć do samego końca mojego planu.
- Oczywiście mistrzu, znajdę ją jak najszybciej. - odpowiedział Angelo, po czym Ivan ruchem ręki kazał nam wyjść. Gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od jego gabinetu, przytuliłam się do Angelo. Już miałam coś powiedzieć, jak poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę, którą już wcześniej spotkałam. Była nią Area.
- Ojej, jak uroczo… - powiedziała, jednak w jej głosie słyszałam zazdrość i sarkazm.
- Dziękuję. - posłałam w jej stronę ostrzegawczy uśmiech i zaciągnęłam Angelo w stronę jego pokoju. Nie chciałam niepotrzebnych gości na czas mojego pobytu. Gdy tylko weszłam do jego pokoju, zakluczyłam drzwi i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Muszę coś napisać. - oznajmiłam i spojrzałam na kartkę papieru oraz długopis. Szybko naskrobałam krótką wiadomość do rodziny arystokracji Soars.

„Jestem u chłopaka. Jedźcie sami do domu. Potem was dogonię.
Angelika Morgan”

Tak napisałam, jednak to nie była prawdziwa wiadomość, którą chciałam im przekazać. Przy pomocy prostych sztuczek, który nawet dziecko może zrobić, napisałam ukrytą wiadomość, którą można zobaczyć dopiero po przyłożeniu kartki do ognia. Podejrzewałam, że oni nie załapią tego, więc zostawiłam kropelkę soku cytryny na powierzchni, by zapach cytryny bardziej uwidocznić. Może wtedy wpadną na jakiś pomysł.

„Jestem poważnie ranna. Skrywam się w Mrocznej Gildii, Raven Tail. Wracajcie sami. Pieniądze przekażcie Demonowi.
O. K.”

To była moja prawdziwa wiadomość. Oczywiście nie napisałam całego swojego imienia. Mój wilk stał i grzecznie czekał, abym mu podała kartkę. Gdy skończyłam pisać, chwycił ją w pysk i wyskoczył przez okno. W przeciwieństwie do wielu innych psów czy wilków, mógł skakać z dużych wysokości i nic sobie nie zrobić. Wszystko to dzięki jego wyjątkowych umiejętności i nietypowej rasy Cerbera. Spojrzałam na Angelo cała zestresowana.
-Już się bałam, że nie wyjdziemy z tego cało… - oznajmiłam i przytuliłam się do blondyna.
- Zwariowałaś?! - odsunął mnie i spojrzał mi prosto w oczy. - Mogłaś nas obu zabić! - dodał wściekły. Byłam świadoma tego, że nic nie mówiąc o moim planie mogłam go bardzo zestresować, jednak nie miałam wyboru. Nie mogłam mu nic mówić, bałam się czy nie zacznie coś zmieniać. W dodatku nie miałam zbyt dużo czasu na obmyślenie całej historii.
- Wtedy bym coś innego wymyśliła. Nie zginąłbyś. Masz moje słowo. - oznajmiła i puściła mężczyznę. Udało jej się opanować sytuację tak, aby wszyscy mogli się na jakiś czas uspokoić. - To nie jest pierwszy raz, kiedy rozpoczęłam polowanie na samą siebie. - dodałam i podeszłam do okna. Spojrzałam na las, który ciągnął się przez długie kilometry. Przypomniała mi się jedna misja, gdzie dostałam zlecenie w zleceniu. Byłam wtedy razem z moją dorosłą siostrą Evelyn. Przyszliśmy do bardzo bogatego kupca i arystokratę, który znienawidził pewnego innego arystokratę. Chyba moja ofiara nosiła nazwisko Armani. Mniejsza z tym. Zleceniodawca rozkazał nam zostać jego przydupasami, aby później mógł nas przedstawić swojemu wrogowi, który szukał ludzi. Jego cel? Wyeliminowanie całej rodziny skrytobójców, która czyhała na jego głowę, rodzina Kendrick. Do dziś pamiętam naszą reakcję z siostrą. Obie byłyśmy zaskoczone, ale również podekscytowane. To było bardzo niecodzienne i wyjątkowo kreatywne zlecenie. Wyrobiono nam fałszywe dokumenty oraz zmieniono nam kolor włosów. Mi nadano imię Orianna, a mojej siostrze Yennefer. Nagle w mojej głowie pojawił się obraz arystokraty, którego z wielkim sukcesem i radością zabiliśmy. Brzydziliśmy się takimi jak on. Evelyne została zmuszona, aby się z nim przespać. Dziękowała wtedy naszym rodzicom, że po ukończenia szkolenia wysterylizowano naszą dwójkę. Było to przydatne podczas mojej kariery skrytobójcy. Jednak… Gdy zaczęłam prowadzić w miarę dosyć normalne życie, stało się to dla mnie piekłem. Powoli zaczęła się we mnie pojawiać chęć zostania matką. Niestety wiedziałam, że to się nigdy nie stanie. Wracając do ofiary… On do bólu mi kogoś przypominał. Odwróciłam się w stronę Angela, który nadal nie ochłonął po całej rozmowie z Ivanem.
- Powiedz mi… - zaczęłam i podeszłam do niego. - Czy ty masz w rodzinie pewnego pana, który nazywał się Alexander Armani? Jesteś do niego wyjątkowo podobny... - zapytałam się niepewnie, patrząc mu prosto w oczy. Były niemalże identyczne. Oboje mieli blond włosy oraz zielone oczy. Jednak w oczach Angelo nie było tych wszystkich arystokrackich cech, które doprowadzały mnie do szału. Czy ja razem z moją siostrą pozbawiłam go ojca? W mojej głowie pojawiło się wiele pytań, a jeszcze więcej się pojawiło, gdy zobaczyłam reakcję mężczyzny. Nie wiedziałam i nie potrafiłam przeczytać emocji, które kryły się za jego spojrzeniem i minie. Zaczęłam się bać, czy powiedziałam coś nie tak? Czy uraziłam go?


Angelo? X.X


Ilość słów: 1633

5 mar 2018

Od Mishuri cd. Kuroo

<poprzednie opowiadanie>

Dzień nie zapowiadał się ciekawie tylko przerażająco nudno. O co mianowicie mi chodziło? Poniedziałki były dniami dzięki, którym musiałam wybierać się na uczelnię. Nie, nie z własnej, nieprzymuszonej woli, ale przez samego mistrza Sabertooth — Jiemmę. Chciał, aby magowie zyskali nieco oleju w głowie, a zatem... musiałam chodzić do akademii pięć dni w tygodniu. Ale za co? Niech się cieszy, że nie wtargnęłam do innej gildii i nie zdradziłam położenia siedziby jednej z potężniejszych i bestialskich działalności, jaką była Sabertooth. Przed ekscytującą „wycieczką“ do szkoły, powstrzymał mnie niewielki sklep, ale nie byle jaki. Lokal z bronią i innymi potrzebnymi rzeczami, które zazwyczaj interesowały magów z ciemnych gildii. Chyba w całym Earthlandzie nie kupiłoby się porządnego karambitu albo innego tak cholernie wytrzymałego arsenału, gdzie indziej jak w gildii, do której miałam szczęście należeć. Czy ktoś wyczuwa ten jebany sarkazm?
Powoli przemierzałam puste, kamienne uliczki, lecz gdzieniegdzie dało się usłyszeć śmiechy i chichy szurniętych bachorów. Nie ukrywajmy, że ten dzień nie należał do moich ulubionych, a najchętniej, rzuciłabym się na łóżko i nie wstawała z niego do końca tych pieprzonych dni, tego pierdolonego życia, tej... Nie wiem! Pomasowałam sobie nasadę nosa, warcząc wkurwiona. Dzisiaj odpuszczę szkółce, a zarazem spełnię dobry uczynek — nikt nie będzie się ze mną użerać, a ja nie przeklnę na żadną powaloną osobę, która nawinie mi się pod nogi. Odetchnęłam głębiej pierdyliard razy, aż w końcu otworzyłam ciemne drzwi od sklepu z „zaopatrzeniem” — ekwipunkiem, bronią, niekiedy prowiantem. Nie będę ukrywać, że w tamtej chwili chciałam poderżnąć sobie gardło bądź podciąć żyły. Wszystko jedno, byleby tylko zniknąć z tego chujowego świata. Nim jednak wdałam się w zawziętą dyskusję ze sprzedawcą, usłyszałam kroki przy wejściu do pomieszczenia. Lenistwo nie zezwalało nawet, bym odwróciła głowę, lecz to było zbyteczne. Wkrótce, w pewnej odległości ode mnie, stanął chłopak, a może raczej mężczyzna? Pierwszą charakterystyczną cechą były te kruczoczarne włosy i tajemniczy wyraz twarzy. Nie przypominałam sobie, abym kiedykolwiek spała z kimś takim, więc... Skoro dzisiaj mam wolne od zajęć, dlaczego nie zniknąć na kolejną noc? Gdy nieznajomy otworzył usta, przez ciało przeszły dreszcze, co niekoniecznie mi się spodobało. Głos starszego był jednocześnie tak obojętny, jak i przeraźliwie pociągający. Każde słowo wymawiał powoli i wyraźnie, aż w końcu zaczęłam go słuchać, a to zdarza się sporadycznie.
— Potrzebuję lini polipropylenowej, kolor obojętny — powiedział coś w tym rodzaju, ale po chwili namysłu wyłączyłam się i mogłam tylko taksować ciemnowłosego wzrokiem. Nie można było ukryć, że miał genialne ciało. Silne ramiona, wysoki, a pewnie jeszcze wyrzeźbiona klatka piersiowa dodawały mu tego seksapilu. Tylko się nad nim rozpływać. Gdy przyszła moja kolej, mruknęłam, otrząsając się z myśli:
— Nóż — sprzedawca niemalże od razu położył na ladzie idealny, czarny karambit, który łatwo byłoby schować pod ciemnymi ubraniami. Uśmiechnęłam się sama do siebie, obracając broń w dłoni.
— Niech Pan jeszcze da clip point'a — odezwał się niespodziewanie chłopak. Dokładnie popatrzyłam na rzeczy, które już trzymał i zrobiło mi się dziwnie duszno. Ale, że aż tyle tego wszystkiego?! Odwrócił się, nawet nie zaszczycając mnie wzrokiem. Tak się bawimy? Ciekawość zwyciężyła ze śladową ilością rozsądku i nim się zorientowałam, wybiegłam ze sklepu, uprzednio płacąc za ostrze. Dzielące nas metry pokonałam w ułamku sekundy i wyrównałam kroku z przystojnym nieznajomym.
— Powiedz, po co Ci to? Zamordować kogoś zamierzasz? — spytałam, szczerze zaciekawiona. Zamiast odpowiedzi, usłyszałam cichy śmiech, co mi się nie spodobało. — Co Cię tak bawi, co?
— Nic, mała. Po prostu skądś Cię kojarzę — odparł powoli, wzruszając obojętnie ramionami. Mimo wszystko, zaczęło mi to działać na nerwy. Nie próbowałam powstrzymać słów, które wypłynęły z moich ust. To już zaczynało męczyć.
— Doprawdy? Ciekawe skąd, staruszku — odpyskowałam w jednej chwili z pewnym uśmieszkiem.
— Nie pozwalaj sobie — warknął wyraźnie zdenerwowany i momentalnie złapał mój nadgarstek. Nie miał zamiaru puścić, a więc grzecznie go o to poprosiłam.
— Puszczaj! — syknęłam.
— Dzieci powinny chyba w szkole siedzieć, nie uważasz? — zapytał, ironizując zaistniałą sytuację.
— A dziadki w domu z opiekunką, która powinna ich niańczyć — odpowiedziałam i uznałam temat za skończony, zarówno jak chłopak, który po chwili zaczął oddalać się z wolna. — Więcej nam takich debili potrzeba. Gratulacje dla Jiemmy i jego zajebistego kryterium, co do rekrutacji — fuknęłam, przewracając oczyma. Popatrzyłam na bezchmurne niebo, stwierdzając, że żartem byłoby zawitanie na uczelni. Zatem w podłym nastroju powróciłam do pustego mieszkania.
~***~
Na nogach byłam już wcześnie rano. Ubrana w dość wulgarne rzeczy, niezadowolona przyszłam do szkoły. Tym razem musiałam, ponieważ dostało mi się wczoraj od mistrza za kolejne wybryki. Wlazłam na pierwsze piętro i cudem dostałam się do szafki, po drodze potrącając starszych, jak i młodszych uczniów. Uniosłam głowę, chcąc dostrzec, przy której sali czeka moja grupa, lecz napotkałam to spojrzenie, co wczoraj. Na twarzy natychmiastowo pojawił się ten zadziorny uśmieszek i leniwie podeszłam do czarnowłosego, zwinnie przeciskając się między studentami.
— No proszę, proszę. W nauczyciela się bawisz? — zauważyłam wrednie i tak też się zaśmiałam.
— Dzień dobry — wykładowca wyminął mnie i odszedł. Tak po prostu się odwrócił! Stałam jak kołek na korytarzu i w momencie, gdy chciałam odejść, zatrzymała mnie stanowcza dłoń na ramieniu.
— Mishuri. Zaszczyciłaś nas swoją obecnością z konkretnych powodów? — od razu znalazł me spojrzenie. Jego wzrok sprawił, że poczułam się nieco skołowana jak i bezbronna. Chyba pierwszy raz spotkałam kogoś, kto nie cofnąłby się przed niczym.
— Na pewno nie przez Ciebie, a teraz pardon, ale mam zajęcia — wyrwałam się z otępienia i strąciłam rękę czarnowłosego. Podbiegłam pod klasę, nie odwracając się ani razu, a widząc wchodzących do auli uczniów, udałam się za nimi. Sala była większa niż całe moje mieszkanie razem wzięte, ale uwagę odwracały inne widoki. W pierwszym rzędzie siedziała grupka zawzięcie dyskutujących młodzieniaszków. Dla mnie istny raj. Bez namysłu podeszłam do potencjalnych znajomych i pod pretekstem zagajenia rozmowy, oparłam się łokciami o biurko, ukazując, co nieco. Oblizałam lubieżnie zęby, widząc spojrzenie jednego z blondynów na moim biuście. Nim się zorientowałam, jasnowłosy poklepał swoje uda, na których ochoczo usiadłam.
— Jak Cię zwą, śliczna? — zapytał szeptem, ale nie dał mi odpowiedzieć, ponieważ wpił się w moje usta. Zamruczałam cicho i zaczęłam błądzić dłońmi pod jego koszulką, wyczuwając subtelnie zarysowany tors. Przed popchnięciem nieznajomego na plecy i zajęciem się skórą na karku ucznia, powstrzymały mnie szybkie kroki, zmierzające w naszą stronę. Czyżby nauczycielowi się coś nie spodobało?

Kotku, zabij mnie. To wyszło mi okropnie x'(

Ilość słów: 1049

4 mar 2018

Mag - Lubbock

Nie da się wytrenować serca tak, by było niezniszczalne. Ma brzydki nawyk kochania tylko tego, co może stracić.

Lubbock Tarumi
Wiek: Pałęta się po tym świecie już osiemnaście wiosen, z czego zdecydowaną większość, bo aż siedemnaście, spędził w rodzinnej wsi, otoczony swoimi bliskimi - ciężko się nudzić, gdy ma się tak liczną gromadkę rodzeństwa!
Płeć: Mężczyzna z każdej strony, choć bywa często mylony z kobietą z racji na swoją delikatną aparycję i dość długie, zielone włosy.
Orientacja: Heteroseksualny, jego serce należy do pięknych panienek - podrywacz całą duszą, nie przepuści żadnej ładnej niewieście. Dziewoje, strzeżcie się!
Związek: Cóż, jego serce bije dla wszystkich ładnych panienek, jak do tej pory jednak tylko raz szczerze - pomimo swojej natury podrywacza, Misiek jest zdolny do miłości wręcz bezgranicznej - zarówno do rodziny, jak i do tej jednej, jedynej kobiety.
Gildia: Quatro Cerberus, ot, zwykła, raczej niezbyt licząca się gildia na arenie potęg takich jak Fairy Tail, Lamia Scale czy chociażby Grimoire Heart - Lubbie zupełnie to odpowiada, nikt się zbytnio nie wychyla, nikt nie oczekuje od niego super-ultra-niebezpiecznych misji, dzięki czemu sam może usunąć się w cień. Ludzie są też sympatyczni, mistrz w porządku, piwo dobre, panienki ładne, czego chcieć więcej? Cóż, ważnym czynnikiem, który zaważył ostatecznie na decyzji Lubby, była lokalizacja gildii - będąca w tym samym okręgu, co Blue Pegasus, a równocześnie nie za blisko. Ze swojego miejsca na spokojnie może zatem czuwać nad swoją kochaną siostrzyczką. No, i co tu dużo mówić, polubił tę pocieszną miejscówkę, a samego mistrza określa mianem "równego gościa". I mają sporo ładnych panienek w okolicy. Było o tym już wspominane? Nawet jeśli, o ładnych panienkach nigdy za wiele!
Znak gildii: Na początku należy wspomnieć, że Lubba zdecydowanie nie przepada za ozdabianiem swojego ciała w jakikolwiek sposób - "po co upiększać doskonałość" - jednak znak jego gildii w ciepłym, karmelowym kolorze, dumnie widnieje na ramieniu chłopaka.
Doświadczenie: Początkujący
~ ilość punktów: 0.
Typ magii: Opanował na całkiem przyzwoitym poziomie Magię Jutsu Shiki - dziadzio zawsze powtarzał mu, że sama moc to tylko maleńka część, kluczem sukcesu jest pomyślunek i sposób użycia swoich umiejętności, dlatego bardzo mocno trzeba dbać o swoje zdolności strategiczne - które u Lubbocka stoją, swoją drogą, na bardzo wysokim poziomie, zatem magia, którą się posługuje, bywa naprawdę użyteczna - zarówno kiedy chce mieć trochę czasu na zebranie myśli, kupienie sobie czasu, jak i złapanie wroga w pułapkę, ograniczając mu znacząco przestrzeń.
Drugim rodzajem jest opanowana dużo później, choć wręcz perfekcyjnie, Magia Skrytobójstwa - choć Misiek nie jest z tego powodu dumny, była dla niego niezwykle użyteczna w przeciągu ostatnich miesięcy. Jako pasjonat broni, zwłaszcza białej, a także uczeń kowala-maga, poznał tajniki wytwarzania różnorakich narzędzi - dlatego oprócz noży wszelkich maści, jakoś czas temu, udało mu się stworzyć pewną wyjątkową broń - a raczej ostre linki, stworzone z sierści pewnego górskiego smoka. Używa jej jednak dość rzadko, zazwyczaj w ostateczności, gdyż wciąż ma problemy z właściwym używaniem jej - tak cenne linki nie mogą się wszak po prostu plątać!
Ilość klejnotów: 15.000
Sterujący: Ayame kłania się niziutko!
Dodatkowe zdjęcia: [X] [X] [X]
Charakter
"Proszę państwa, oto Miś. Miś jest bardzo śpiący dziś. Może Państwu łapę poda... Nie chce podać? A to szkoda..."
W tych oto słowach można streścić cały charakter Michaela. Jest leniwy. Uparty. Senny. Obojętny właściwie na wszystko. Beznamiętny. Może zawalić się dom, może być pożar, w którym zginą tysiące ludzi. Skwituje to swoim nieśmiertelnym "Zdarza się". Rzadko kiedy podejmuje się jakiejś pracy z własnej woli. Nigdy na nic nie ma siły. Biernie obserwuje wydarzenia, które rozgrywają się przed jego nosem i bez cienia emocji przyjmuje jakiekolwiek wieści. Ktoś go kiedyś trafnie porównał do kamiennej ściany, o którą wciąż i wciąż rozbijają się pociski, fale i wszystko inne, a ona sobie dalej tkwi niewzruszona w miejscu.
Bardzo łatwo zapomina się o zjawisku erozji, jeśli nie widzi się jej gołym okiem, prawda?
W tych oto paru zdaniach charakter Michela mogliby streścić ludzie z wioski - znający chłopaka jedynie powierzchownie, na kilka miesięcy przed jego wielką zmianą.
Aby poznać dobrze Miśka, należało być kimś mu naprawdę bliskim - członkiem rodziny, za którą byłby w stanie skoczyć w ogień. To właśnie najbliżsi znali prawdziwy charakter chłopaka-w domu widzieli żywego, wesołego chłopaka, który, choć zawsze wszystko robił na swój sposób i prał przed siebie, pamiętał też ciągle o najważniejszych dla niego osobach - dzień i noc przy posterunku, ciągle na straży, nawet jeśli nigdy tego nie okazywał. Ba, momentami zdawałoby się wręcz, że sowicie obdarowuje przytykami każdego, nawet członków ukochanej rodziny - i tylko jeszcze mniejsze grono wiedziało, z jakim trudem przychodzi mu okazywanie właściwych uczuć, których to miał wręcz w nadmiarze. Ciętym językiem starał się w jakiś sposób obronić samego siebie, nie pozwolić na to, by jego słaba część ujrzała światło dzienne. Śmieszek rodzinny, gaduła i złośliwy chochlik z tysiącem pomysłów na sekundę. Pan Demolka, jak zwykł zwać go wujek, pierwszy do figli maści wszelakiej, Naczelny Wódz Armii Wygłupów.
Posiadał swego rodzaju charyzmę. Nigdy nie zawiązywał przyjaźni na siłę, nie gadał tylko po to, by nie panowała cisza jak makiem zasiał, bo jemu to wszystko jedno. Kiedy jednak już temat się rozwinie, mało co było w stanie go powstrzymać - wbrew jego naturze leniwca, duszyczka z niego bardzo rozgadana, która czasem powinna ugryźć się w język. To też nie ten typ, który czegoś zazdrości innym - jeśli w kimś, z kim nawiązał choć nić przyjaźni dostrzeże jakieś zdolności, na swój sposób będzie pomagał. Ale nigdy nie robi nic na siłę, łatwo odpuszcza. Może wykonać 99% pracy i zrezygnować na samym finiszu, jeśli w ostatniej chwili coś się zmieni. Przywiązuje się bardzo powoli.
Miał poczucie humoru, co dla sporej grupy osób, które go poznają powierzchownie mogło być zaskoczeniem - rzadko kiedy się z tym ujawniał z jednego bardzo prostego powodu. Nie chciało mu się.
Inteligentny? Utalentowany? Tak, to było jedno z tych dzieci, o których rodzice często mówią "zdolny, ale leniwy". Mało co było w stanie zainteresować go na tyle, by zagłębił się w dany temat. W czasach, kiedy jeszcze uczęszczał do szkoły, wszelka jego wiedza pochodziła z tego, co usłyszał w przerwie pomiędzy drzemkami. A spać potrafi bardzo dużo. Zdarzają się takie dni, które niemal w całości przesypia.
Wygadany i inteligentny, ze smykałką do rozmów - pierwszy do wystąpień publicznych, przedstawień i innych cyrków, zabieranie głosu, nawet przed całą gawiedzią, nie stanowiło dla niego zbytniego problemu - ba, wręcz za nimi przepadał, wcielanie się w różne role nigdy nie sprawiało mu większego trudu. Często siadał z rodzeństwem nocami i snuł swoje opowieści - a to o dzielnym Jacku Włóczykiju, a to o małym Żółwiku Mumu, a to znowu z dreszczykiem - mało kto był w stanie oddawać emocje i budować napięcie tak dobrze, jak on.
Troskliwy. Bardzo, szczególnie gdy chodziło o jego rodzeństwo - z młodszym obchodził się jak z jajkiem, podobnie jak z o rok starszą, przybraną siostrą, Shirley. Gotów na każde poświęcenie, nawet spędzenie całego dnia na "babskich plotkach" - dobry z niego słuchacz i obserwator, choć nie zawsze umiał pomóc, zawsze za to służył ramieniem do wypłakania się.
Dobrze. Ukształtowany obraz Miśka jest? To teraz można o nim zapomnieć i pomachać na do widzenia, bo drogi Michael Walter Tarumi jest martwy od kilku miesięcy. Cóż, przynajmniej według oficjalnych dokumentów. Przed państwem... Lubbock!
Synonim psa na baby. Tak właściwie można streścić jego egzystencję - uganiający się zawsze i wszędzie za ładnymi spódniczkami. Z wiecznym bananem na twarzy i iskierkami w oczach,  tekstem na podryw gotowym o każdej porze dnia i nocy, nawet jakimś banalnym - nigdy nie zapomina języka w gębie, nawet upity - a przyznać trzeba, że głowę do alkoholu ma dość mocną - jest w stanie dotrzymać kroku nawet tym wytrwalszym członkom gildii, którzy opróżniają jednym haustem i kufel piwa. Wyszczekany jak mało kto, gada, co mu tylko ślina na język przyniesie, czy to kolejny tekst na podryw ślicznej panienki, czy to jakąś złośliwą odpowiedź, nawet jeśli napyta mu to znowu biedy - a wspomnieć należy, że Lubba ma wręcz dar do wpakowywania się w kolejne tarapaty i zazwyczaj musi salwować się ucieczką - dlatego niech nikogo nie zdziwi widok chłopca z rozwianymi, zielonymi włosami, gnającego ile  sił w nogach późną nocą, goniony wyzwiskami przez wściekłych, barczystych osiłków - takich szczególnie lubi drażnić.
Jest indywidualistą, który uwielbia towarzystwo, jak było już wspomniane - tak, te dwie cechy się nie wykluczają. Swoją pracę woli załatwić sam, jeśli już pracuje w grupie, zwykle zajmuje stanowisko kogoś z boku, woli wszystko robić po swojemu. Ma smykałkę do motywowania innych, a równocześnie sam często potrzebuje dobrego kopa na star, polecenia przyjmuje tylko od osób, które darzy sporym szacunkiem - na rozkaz takich może nawet skoczyć w ogień. Nie wie, kiedy odpuścić, chce wszystko doprowadzić do końca. Oczywiście, kiedy projekt go nie zainteresuje, będzie odkładał jego zrobienie na ostatnią chwilę, a także próbował zwalić robotę na innych - wszystko, byleby tylko zbytnio się nie przemęczyć. Charakteryzuje się też dużą niezależnością, czuje się niekomfortowo, jeśli ktoś, jak określa to chłopak, musi "ratować go z opresji". Mieć dług u kogoś to jak chodzić z kulą armatnią przywiązaną do nogi, jak kiedyś sam przyznał.
Jeśli to tylko możliwe, unika walki - otwarcie przyznaje, że bezpośrednie starcia nie są jego mocną stroną, z racji swojej smykałki do zabójstw. Zastawia pułapki, możliwe osłabia przeciwnika - jego celem nie jest wygrana w blasku chwały, a przeżycie i wykonanie zadania, gdy jednak nie może wycofać się przed potyczką, zawsze daje z siebie wszystko - jego mocną stroną jest myślenie strategiczne, ważnym punktem każdej misji jest też strategia - pomimo beztroskiego charakteru, jest w stanie spoważnieć, o ile  sytuacja tego wymaga. Czy na długo? Niekoniecznie, chociaż nigdy też nie lekceważy przeciwnika, ale też i ma nawyk do wdawania się w pogawędki z wrogami - zwłaszcza ze ślicznymi panienkami.
Pełny życia, z wciąż niewykorzystanymi pokładami energii - podejmuje nowe wyzwania i nie ustępuje, kiedy coś może okazać się zbyt trudne do wykonania. Jest zdeterminowany, gdy chce osiągnąć jakiś cel i zawsze doprowadza raz zaczęte sprawy do końca. Dotrzymuje danego słowa i nie składa pustych obietnic - nie powie, że od dzisiaj będzie się mniej pił, dopóty nie będzie na sto procent pewien, że rzeczywiście zacznie (no, zazwyczaj!). W tym momencie należy też jednak wziąć dużą poprawkę na samego Lubbocka - znaczna jest bowiem różnica w tym, czy nawija znowu do ślicznej panienki i plecie trzy po trzy, czy prowadzi rzeczywiście szczerą, porządną rozmowę.
Jest wrażliwy. To informacja na tyle istotna, że mogłaby być podawana i na samym początku - ginie jednak gdzieś w odmętach z bardzo prostej przyczyny - chłopak bardzo nie lubi tego ujawniać. Z racji swojej porywczej, zaczepnej natury, często słucha różnych złośliwości, których to jednak sam i nie szczędzi. Nie lubi okazywać wielu rzeczy, czy to szczerej radości, czy zawodu - jeśli stara się coś ukryć, chowa się za maską obojętności, co często zdradza jego właściwy nastrój osobom znającym go już nieco lepiej. Ma też jednak swoistą blokadę przed takim poznawaniem - początkowo jest bardzo chętny na znajomość, jeśli jednak widzi, iż ktoś jest o krok od muśnięcia jego duszy, zaczyna się mimowolnie wycofywać. Bardzo łatwo buduje dystanse, sprytnie umie się wymawiać ze swoim nieśmiertelnym bananem na twarzy. Pomimo ogólnej pogody ducha chłopaka, zdarzają mu się takie dni, kiedy musi pobyć po prostu sam ze sobą - męczy go wtedy towarzystwo obcych, jest osowiały i mrukliwy, często zmusza się do dobrego humoru, co potem tylko gorzej go dobija. Czy jest zmienny? Tak, nawet bardzo - w jednej chwili może tryskać radością, kiedy po chwili nawet jakieś słowo sprowadza go do parteru, wbija w introwertyczny tryb.
Nie jednak ma problemów z poczuciem własnej wartości - może nawet delikatnie ją zawyża. Nieco egoistyczny. W tych zdrowych ilościach, co mocno łączy się z jego poczuciem własnej wartości. Nie ulega wpływom otoczenia i nie dostosowuje się do środowiska, w którym się znajduje. Pasuje mu jego osoba i nie nadaje się zmanipulować. Nie robi też nigdy niczego "bo tak każą, bo tak trzeba". Ma swoje zasady i według nich postępuje, bardzo ważną rolę odgrywa u niego instynkt. Jeśli jakaś droga wydaje mu się być tą właściwą, nią podąży. Otwarcie przyznaje, że skromność nie jest jego mocną stroną. Ma swoje poglądy i twardo się ich trzyma, chociaż jest otwarty na dyskusje, z góry jednak zaznacza swoje stanowisko. W tym wypadku można wręcz przyrównać chłopaka do kamiennej skały - bardzo ciężko jest zmienić jego opinię na jakąkolwiek sprawę. Nie wydaje pochopnych osądów i zdecydowanie głosuje za tym, iż odzywać powinni się tylko ci, którzy mają coś mądrego do powiedzenia - przynajmniej w dyskusjach na poważniejsze tematy, podczas bzdurnych pogawędek zawsze i wszędzie wtrąca swoje trzy grosze. Ma też przykrą tendencję do zatajania swoich błędów - co później kończy się zazwyczaj przykrymi konsekwencjami.
On w skrócie? Pies na baby. Tyle w temacie.
Towarzysz
Cóż, brak - nie lubi się do tego przyznawać, ale do większości zwierząt żywi sporą niechęć - co prawda, przekonał się do liska Shirley i kotki Liliś, do tych obcych odnosi się jednak ze sporą rezerwą, zawsze zachowuje bezpieczną odległość - dopiero po upewnieniu się, że to żadna szczwana, zamierzająca go pożreć bestia, zaczyna się zbliżać, szczególnie jeśli stworzonka są bez opieki. Jeśli natomiast mają za towarzyszki piękne panny, zdolny jest zaprzyjaźnić się nawet z psem piekielnym!
Historia
Pierwsze lata życia Michaela były wyjątkowo szczęśliwe i pełne ciepła ogniska domowego - dom pełen dziecięcego rozgardiaszu rodzeństwa, który nigdy nie ucichał, troskliwi opiekunowie, ciepła strawa zawsze na obiad, bajki na dobranoc i całe dnie spędzane na zabawie - innymi słowa, czysta sielanka, prywatny Raj na ziemi. Cała rodzina Tarumi słynęła ze swoich wyjątkowo mocnych relacji, na pierwszy rzut oka widać było, iż są nierozłączni. Rok przed narodzinami Michaela przyjęli nawet pod swój dach sierotę nieznanego pochodzenia, którą traktowali odtąd jak swojaka - to właśnie Shirley była pierwszą towarzyszką zabaw Miśka, oboje byli przecież w bardzo zbliżonym do siebie wieku.
Zdarzały się jednak i gorsze chwile, które ugodziły z całą siłą w całą rodzinę - najpierw trudny poród, a potem śmierć Lily, matki Michaela, gdy chłopak miał zaledwie jedenaście lat. Zaledwie kilka miesięcy później zmarła również babcia Pauline, która opiekowała się wszystkimi po odejściu młodej matki. Nie tak długo po tym, z domu odeszła Marianne, by pobierać nauki u jednej z czołowych lekarek znanego świata, a zaraz wybył z domu i Magnus, o którym jednak słuch szybko zaginął - krążyły słuchy, iż zasilił szeregi którejś z mrocznych gildii.
Dom zamilkł na długi czas, pogrążony w apatii, jakby zły czarnoksiężnik rzucił na niego zły czar. Był to wyjątkowo trudny czas dla Michaela, chłopaka dopiero przecież co wkraczającego w dorosłość - całe swoje życie właściwie opierał na rodzinie, przekonany, że zawsze przecież będą razem. Powoli jednak wszystko zaczynało się kruszyć - nawet Will, najstarszy brat Miśka, jego wzór do naśladowania, wybudował własny dom i założył rodzinę - nawet jeśli w pobliżu, usamodzielnił się i rozpoczął własne życie. Shirley również była coraz częściej nieobecna, zarówno myślami, jak i duchem - a w końcu najbliższa chłopakowi osoba na świecie podjęła nieodwołaną decyzję - wyrusza w podróż, już, natychmiast, w tej chwili - i kategorycznie odmówiła propozycji Miśka, który chciał wyruszyć razem z siostrą.
Czy dał sobie radę? A i owszem, choć zamknął się w sobie - nawet jeśli ciągle pisał z rodzeństwem, sam otwarcie przyznawał, że rozmowa dla niego to tylko ta twarzą w twarz. Spędzał z dziadziem mnóstwo czasu, doskonaląc magię i ucząc się różnych tajników z różnych dziedzin życia - od medycyny po historię.
I wtedy zjawiła się Ona.
Dla Miśka było to jak zachwianie w podstawach całego świata. Zaledwie ją ujrzał, był gotów poświęcić całe życie tylko dla niej. Pięknej, silnej, inteligentnej - chodzącemu ideałowi, jak był przekonany. Czy odwzajemniła jego uczucia? Prawdopodobnie nie. Czy zatem perfidnie wykorzystała uczucia nieszczęśliwie zakochanego młodzika? Też nie. Kiedy jednak ich relacje się rozwinęły, wyjawiła Miśkowi swoją prawdziwą tożsamość - panna Najenda, jedna z czołowych członkiń organizacji zabójców, którzy mordowali "ścierwa tego kraju". Michael dał się w to wciągnąć - aż w końcu wpadł po same uszy. Odkrył w sobie talent do zabójstw i zemścił się na "przyjacielu" swojej kochanej Shirley, który wyrządził tyle zła jego siostrze. W końcu jednak wszystko szlag trafił, a cała rodzina Tarumi znalazła się w potrzasku.
I wtedy właśnie Michael Walter Tarumi umarł.
W oficjalnej wersji zabił go potwór z lasu, na którego samotnie się wyprawił. Podrobiono wszystko, tak dobrze, że nawet krewni w to uwierzyli. Narodził się Lubba, zupełnie nowy człowiek. Długo mu zajęło, nim wszystko wyjaśnił rodzinie, nadal wie jednak, iż nie może wrócić do domu. Przyjął go za to mistrz gildii Quatro Cerberus - bez zbędnych pytań czy ceregieli, ku szczeremu zaskoczeniu chłopaka, całość była mu jednak bardzo na rękę - może ze swojego kąta czuwać nad bezpieczeństwem kochanej siostrzyczki.
Inne/ciekawostki
- Żyje sobie obecnie na świecie pod wdzięcznym imieniu Lubbock, pieszczotliwie zwany Lubbą, złośliwcy czasem wołają na niego "Panienka" z racji na dość delikatną aparycję chłopca - piękne niewiasty mogą go nazywać, jak tylko chcą, wszelkiej maści króliczki, ptysie i słoneczka są mile widziane~!
Cóż, mało kto jednak wie, że nasz drogi chłopiec zowie się tak właściwie zupełnie inaczej - Michael Walter całuje po rączkach, dla rodziny i przyjaciół Misio *ekhem, i dla pięknych panienek!*. Niewiele osób ma jednak szansę poznać prawdziwą tożsamość chłopaka, dlatego... cóż, po prostu Lubba! Jak balanga!
- O nazwisku: Tarumi - jest to bardzo stary ród z bogatą historią, choć przez długi czas był niemal na wymarciu - rodzinny dom Lubby to jedna z ostatnich odnóg rodziny. Jego członkowie od najmłodszych lat są uczeni istoty swojego pochodzenia oraz własnej historii - mają być wszak dumnymi członkami rodziny, którzy z podniesioną głową wypowiadają własne nazwisko. Teraz jednak, pytany o swoje nazwisko, Michael opowiada ckliwą, smutną historyjkę o swoim sieroctwie i ciężkim życiu chłopczyka, któremu ojciec nie podarował nawet nazwiska.
"Och, smutne to, jednak nie płacz, piękna pani! Lubba Cię utuli, wpadnij w me ramiona i otrzyj łzy!".
- Nie przepada za zwierzętami, choć całkiem lubi Akamaru, liska Shirley oraz Immi, kotkę Lilianne - do innych podchodzi wyjątkowo ostrożnie
- Ma smykałkę do opowiadania strasznych historii, co skrzętnie wykorzystywał za każdym razem, gdy spał gdzieś z rodzeństwem poza domem
- Radzi sobie całkiem nieźle w malowaniu, tej sztuki nauczył go dziadzio, szczególnie upodobał sobie pejzaże
- Drugie imię, Walter, wybierał mu właśnie dziadzio, otrzymał je po jakimś sławnym malarzu, którego jego dziadzio spotkał, gdy był jeszcze małym chłopcem - podobno Misiek ma bardzo podobny sposób malowania do niego
- Ma całkiem mocną głowę do alkoholu
- Na dobrą sprawę nie wie, co tak właściwie czuje obecnie do Najendy, ale dalej szuka wszelkich wzmianek na temat kobiety
- Nie ma zbyt dużych oporów przed zabijaniem,daleko mu jednak do psychopaty - nie przepada za wdawaniem się w bezpośrednią walkę, preferuje jak już zastawianie pułapek i ostrożne, planowane działania
- Całkiem nieźle radzi sobie z bronią białą, szczególnie dobrze opanował sztylet,  radzi sobie również z mieczem i zna podstawy używania włóczni. Jego ukochaną bronią jest jednak Cross Tail - stworzona przez chłopaka, jest to swoista rękawica z ostrymi, metalowymi czubkami na palcach, przypominającymi nieco ptasie szpony - specjalny mechanizm pozwala na wystrzeliwanie z nich nitek pochodzących z sierści ochraniającej organy pewnego górskiego smoka -gruba szpula zazwyczaj wciśnięta jest bezpiecznie z tyłu, same nici są na tyle wytrzymałe i elastyczne, iż mogą być wykorzystywane wielokrotnie. Lubba ciągle ćwiczy korzystanie z broni, używa jej głównie do zastawiania pułapek, może połączyć też nici w większą broń, jak włócznia, a także "otulić" nićmi wybrane fragmenty ciała, dzięki czemu jest dużo bardziej odporny na ciosy fizyczne
- Kompletnie nie radzi sobie z broniami palnymi, podobnie sprawy mają się z łukiem - prędzej zastrzeli siebie, niż wroga. Jak zastrzelić siebie  z łuku? Cóż, znalazłby sposób w końcu z pewnością!
- Zna się całkiem nieźle na ziołach, zarówno tych leczniczych, jak i trujących
- Zielony kolor to, wbrew pozorom, naturalny kolor włosów chłopaka - dziadzio w żartach często powtarzał, że to zasługa błogosławieństwa wróżek
- Dużo je, szczególnie jeśli idzie o mięso - zawsze znajdzie się miejsce na coś dobrego
- Zawsze nosi na głowie swoje czerwone gogle, jest to prezent urodzinowy od Najendy
- Nie grzeszy zbytnią siłą fizyczną - to wręcz chuderlak. Jest w dodatku leniwy i nie przepada za ćwiczeniami, aby cokolwiek zacząć, potrzebuje naprawdę silnej motywacji
- Jego rodzina jest naprawdę liczna:
ojciec Horacy - wzór ojca, pomagał synowi zawsze w potrzebie i nie chował nigdy urazy. Nauczył Miśka wielu rzeczy, chociażby sztuki polowania czy też sekretów drzew. Pomimo swojej aparycji drwala - tym zresztą się trudni - to człowiek o złotym, delikatnym sercu
matka Lily - najwspanialsza kobieta na ziemi, wcielenie anioła - gdy jeszcze żyła, potrafiła jednym uśmiechem poprawić każdemu dzień - jak promyk słońca. Misiek przez długi czas bał się spać sam po ciemku, był ogólnie dość sporą fajtłapą - matka zawsze była przy nim, gotowa utulić synka i pogłaskać go po głowie, a także opowiedzieć bajkę, by odstraszyć potwory spod łóżka. Zmarła przy narodzinach ostatniego dziecka, córki nazwanej po matce - Lilianne
dziadzio Halt - wielki mag liczący sobie już blisko półtora wieku, ma ogromny autorytet, zarówno wśród rodziny, jak i mieszkańców wioski. To właśnie jemu przypadła rola uczenia dzieciaków magii, Misiek trenował razem z nim Jutsu Shiki, duży nacisk kładł również na rozwój zdolności myślenia strategicznego chłopca. Dziadzio bardzo często siadał razem z Misiem, by wieczorami prowadzić długie dyskusje zwłaszcza pod odejściu Shirley
babcia Pauline - zawsze dumna i wyprostowana, zapamiętana jako prawdziwa dama - wszystko zawsze musiało być przy niej perfekcyjnie zrobione, nie tolerowała lenistwa czy odwalania czegoś na pół gwiazdka. Strofowała, równocześnie jednak zawsze dbała, by jej rodzinie niczego nie brakowało
starszy brat Will - na chwilę obecną liczy sobie blisko dwadzieścia dziewięć lat, jest najstarszy z rodzeństwa. Hałaśliwy i wesoły, zawsze ma coś do powiedzenia - Misiek wpatrzony był w niego niegdyś jak w obrazek i nie odstępował brata na krok. Nadal mają ze sobą dobry kontakt, choć już dużo rzadszy
starsza siostra Marianne - czyli dwudziestotrzyletnia bestia w ludzkiej skórze, jak często powtarza Misiek - panna zawsze gotowa walczyć o swoje prawa, pyskata, wredna i pewna siebie, a także wyjątkowo ambitna i uparta jak osioł. Wyjątkowo ogarnięta, niema w sobie ani grama leniwej trzpiotki. Zaskarbiła sobie szacunek wśród rodzeństwa i ma autorytet większy nawet niż Will - ba, ten zazwyczaj słucha się młodszej siostry
starszy brat Magnus - bliźniak Marianne, choć jest jej kompletnym przeciwieństwem - gderliwy, cherlawy i leniwy, woli chować się po kątach i marudzić, niż cokolwiek zrobić. Miał wyjątkowy dar do znajdywania sobie wrogów, często kłócił się z dziadziem - pewnej bezchmurnej nocy po prostu uciekł z domu
przybrana starsza siostra Shirley - bratnia dusza Miśka, zawsze i wszędzie byli razem - to właśnie on nie odstępował siostry na krok, zwłaszcza odkąd straciła wzrok. Znani jako "papużki nierozłączki". Shirley starała się pomagać Miśkowi, utrzymują też stały kontakt listowny, choć dziewczynie ciężko było otrząsnąć się po całej sprawie ze "śmiercią" brata
młodszy brat Daiki - dziesięcioletni, uroczy maluch, który razem z Miśkiem często wyprawiał się do lasu - chłopak uczył młodszego brata a to robić proce, a to wspinać się na drzewa. Mały jest wyjątkowo rozgadany i kocha cały otaczający go świat - jest znany ze znoszenia do domu stworzeń wszelkiej maści, ku udręce Michaela, który z reguły stara się unikać zbędnej interakcji ze zwierzętami
młodsza siostra Lilianne - kochana, urocza kruszynka, licząca sobie niecałe osiem wiosen - jest wyjątkowo podobna do matki, nie tylko z imienia. Rozświetla cały dom swoim niewinnym, kochanym uśmiechem, a jej kotka, Immi, jest jednym z niewielu zwierząt, jakie Misiek toleruje - wręcz zapałał sympatią do zwierzęcia, zwykł wołać na nią Księżna.
bratowa Miriam - żona Willa, mająca w sobie sporo z fajtłapy, ale to w gruncie rzeczy kochana, pomocna, zawsze dająca z siebie wszystko osóbka, która bardzo mocno "wrosła" w rodzinę Tarumi. Choć nie rozmawiała z Miśkiem za często, chłopak szczerze ją lubi
bratanek Andy - trzyletni szkrab, syn Willa i Miriam - żywiołowy chłopiec, którego wszędzie pełno, często bawił się razem z Miśkiem, Shirley, Dai i Liliś. Według dziadzia, ma smykałkę na całkiem porządnego maga lodu.