31 sty 2018

Od Sebastiana c.d: Margaret


Wszystko pamiętałem jakby przez mgłę; znikających strażników, otwierające się więzienie i.. Margaret? Tak właściwie, to co ona tutaj robiła? Przyszła na wycieczkę krajoznawczą? Słaby pomysł, zważywszy na to, że ją poszukują, musiałem mieć zwidy. Mój mózg po chwili zidentyfikował kłujący i cholernie piekący ból w okolicy pleców, zanim w ogóle zdążyłem się poruszyć - musiałem nieźle dostać w skrzydła i nie wiem, czy będę w stanie na nie spojrzeć i przy okazji się nie skrzywić. Westchnąłem cicho, otwierając oczy. Przywitały mnie przyjemne promienie słońca - gdzie byłem? Co się stało? Tyle pytań, zero odpowiedzi. Dotknąłem swojej głowy, gdzie znajdowała się zeschnięta krew. To wszystko nie trzymało się kupy. Plecy jeszcze zrozumiem, bo pamiętam z czym się zmierzyły, ale ta krew blisko wystających jeszcze rogów? Zmusiłem się jakoś do powstania. Chata, w której aktualnie się znajdowałem, nie była jakoś wielce przestronna - miała liczne pęknięcia w ścianach, a w oknach brakowało kawałków pojedynczego szkła, zapewne dzieci urządzały sobie tutaj zabawę na "rzucę kamieniem i zobaczę, co fajnego się wydarzy" - a więc zaskoczę was; oprócz uroczystego huknięcia, nie stanie się nic nadzwyczajnego. Zmierzałem w stronę wyjścia, gdyż brakowało mi jeszcze, żebym tutaj zgnił. Nie miałem zamiaru wrócić do gildii, bo po co? Jestem pewny, że Margaret już dawno uciekła, widząc gromowładne spojrzenie Mard Geera Tartarusa. Otworzyłem drewniane drzwi (do połowy zeżarte przez korniki) i zauważyłem.. Śpiącą dziewczynę - i to nie żadną "zwykłą", śpiącą dziewczynę, a moją własną Panią! Natychmiast rzuciłem się w jej kierunku i zacząłem potrząsać całym jej ciałem, aby wreszcie się zbudziła. Nie musiałem długo czekać, gdyż momentalnie otworzyła pełne dezorientacji oczy.
- Sebastian! - znów te karcące spojrzenie, które w owej sytuacji wcale mi już nie przeszkadzało. Czułem pewnego rodzaju radość, że ona żyje (ja w sumie też) i ma się dobrze, a również miałem ochotę krzyczeć, że naraziła się na tak wysokie niebezpieczeństwo i możliwość odkrycia przez Radę Magiczną. Najwidoczniej to wszystko nie był sen, dziewczyna wczorajszego wieczoru, zanim zdążyłem w ogóle się zorientować; otumaniła mnie mocnym uderzeniem w głowę. Mimo wszystko uśmiechnąłem się do niej miło.
- No już nic nie mów - odparłem cicho i spojrzałem na chwilę w dal. W takich sytuacjach (chociaż nie zdarzały mi się wiele razy) nigdy nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Nawet głupie słowo - dziękuję  - było dla mnie osobistą trudnością, belką nie do przeskoczenia. Pomogłem mej Pani wstać i wziąłem ją na ręce pomimo licznych sprzeciwów. Zamierzałem udać się tak do gildii, choć Tartarus zapisał mnie już na swoją czarną listę, jestem tego pewien.
~~*~~
Mard Geer Tartarus dobrze wiedział co się święci - Sebastian, największy kretyn na tym piekielnym świecie, poszedł oddać swoje życie za dziewczynę, do cholery! Najpierw podpisuje z nią pakt, aby po jej śmierci solidnie się pożywić, a później skazuje sam siebie na śmierć, a co najgorsze, on, nawet jako mistrz, nie mógł nic na to poradzić - jedyne, na co mu pozwolono, to mieć nadzieję. Widział, że Margaret szybko opuściła zamek - ze strachu, czy może pod pretekstem ratowania swego Czarnego Lokaja, poleciała tak szybko w nieznane? Nie, na pewno nie - po co człowiek miałby ratować demona, który na końcu pożre jego duszę, to kompletnie bezsensu. Uwolniłaby się od paktu. Byłaby całkowicie i prawnie wolna, czego chcieć więcej? Mistrz mimo tego, że był demonem (ponoć bez uczuć) czuł pustkę. Michaelis był w końcu jego drogim przyjacielem, a nawet przyszywanym bratem. Że coś takiego musiało się wydarzyć, do cholery! Mężczyzna westchnął w tradycyjny sposób Sebastiana, gdy godził się z poczuciem, że jego bliski kompan przepadł, lecz nagle usłyszał odgłos otwierających się drzwi, czy to Rada, która przyniosła dla niego niezbyt miłe nowiny? Mistrz poprzysiągł, że osobiście ich wymorduje.
~~*~~
Dziewczyna po godzinnej wędrówce, zasnęła jeszcze na chwilę w moich ramionach. Czułem się troszkę dziwnie, aczkolwiek nie miałem nic przeciwko temu. Otworzyłem drzwi do zamku jedną ręką i ruszyłem do sali audiencyjnej, Geera. Mistrz siedział z ponurą miną, jakby właśnie wyrzynali mu co najmniej połowę uczniów, ale w chwili, gdy mnie spostrzegł; jego twarz jakby.. Pojaśniała? Nabrała odrobiny koloru? Nie, to przecież niemożliwe.
- Sebastian! - krzyknął, już niedługo przyzwyczaję się, że wszyscy tak zaczynają ze mną rozmowę. Podobnie zareagowała Margaret, albo i nawet tak samo. - Gdzieś ty był! Nie masz pojęcia jak się zamartwiałem; tak, ja i nie rób takiej zdziwionej miny jak rodzic, który spostrzegł właśnie, że jego córka po 10 latach wychowania, nie jest wcale córką! - warknął, a ja uśmiechnąłem się (jak mam w zwyczaju) na te słowa. Mruknąłem, że pójdę tylko odnieść dziewczynę do łóżka, aby było jej bardziej wygodnie i zaraz do niego wrócę, żeby opowiedzieć mu wszystko z dosłownie każdym szczegółem.
~~*~~
Rozmowa z mistrzem nie zajęła mi mnóstwo czasu, ale przyznam, że był zdziwiony, gdy oznajmiłem mu, iż to ma Pani uratowała mnie przed egzekucją i dała radę wślizgnąć się tam niepostrzeżenie. Sam nie dałbym rady, a tu proszę, taka niespodzianka! Resztę dnia tylko rozmyślałem nad tym, co mam jej powiedzieć, jak się wytłumaczyć i ćwiczyłem słowo "Dz...Dzięę..ę...Dzięku...Dz" Meh, nieważne. Przy parzeniu herbaty nawet się poparzyłem, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Z gorącym napojem (na urocze, chłodne wieczory) poszedłem do jej pokoju. Dziewczyna stała akurat blisko biurka, na którym położyłem cudownie pachnącą Earl Grey.
- Mówiłam już wcześniej, że dla siebie też masz zrobić filiżankę, bo czuję się niezręcznie - mruknęła z nadąsaną miną. "Dziękk..", ehh.. To nie wyjdzie. Skup się Seba, dasz sobie świetnie radę, tylko trochę wiary. "Dzięku..". Tak blisko, a tak daleko. Ponownie westchnąłem i szykując się na długi monolog, usiadłem na jednym z połamanych krzeseł, które pod wpływem mojej masy; załamało się, a ja spadłem z impetem na ziemię.
- No cóż, życie nie jest dzisiaj po mojej stronie, może dlatego, że jeszcze wczoraj chciałem się go pozbyć - odchrząknąłem, czując się teraz odrobinę niezręcznie - Posłuchaj - mruknąłem, a moje ramiona się naprężyły - Postaram się wymówić to jedno słowo, które od lat sprawia mi problemy, więc nawet się nie śmiej - ostrzegłem, bo widziałem, jak kąciki ust dziewczyny powoli się unoszą - Dzię..., Dz.. Dzięk..j...Dz.., cholera by to! - kopnąłem złamane krzesło poprzez narastającą irytację, podbiegłem do dziewczyny i przytuliłem ją mocno.
- Dziękuje - szepnąłem maksymalnie cicho, zamykając oczy.

Margaret? c: Błagam, nie zważaj na te błędy, jestem tak zmęczona, że nie wiem co piszę. Jutro poprawię, gdybym coś znalazła (a znajdę).

Ilość słów: 1022

Od Nairy, CD Stefka


Z jednej strony to wciąż był dzieciak, a z drugiej doskonale mogłam dostrzec w nim nieco młodszą siebie. Znoszone, nieco starszej daty, zresztą już dawno niemodne, ubrania wołały o pomstę do nieba. Higiena zachowana w normie, co prawda za mężczyzną unosił się lekko kwiatowy zapach, dosyć dziwne rzecz jak na nasze rejony tego miasta, ale nie mnie oceniać, z jakimi dziwkami zabawiają się miejscowi studenci, skoro ich stać...
— Cokolwiek, co jest tanie, co mnie nie zatruje, się nie rusza i nie przyprawi mnie o wrzody żołądka, o ile istnieje taka możliwość — odparł, przyjmując nieco bardziej wyluzowaną postawę. Ręce na stole, łokcie podobnie, głowa do góry. Na tyle, że mogłam uważniej przyjrzeć się jego twarzy. — Chociaż najchętniej skusiłbym się na ten wasz tutejszy gulasz z podwójną porcją mięsa, o ile macie go o tak wczesnych porach. — Przewróciłam oczami, doskonale znając zawartość kociołka, znajdującego się w kuchni. I zdecydowanie tego również nie powinien chcieć jeść, ale jego wybór, nikt normalny nie przychodzi do nas się i tak najeść, więc tylko skinęłam głową wyuczonym ruchem, prawie powstrzymując odruch wzruszenia ramionami. Wróciłam do kuchni, pozdrowiłam szefa machnięciem dłoni i rozdałam zamówienie, żeby po chwili z powrotem wrócić do stolika tajemniczego jegomościa.
— Poczekasz pół godziny przynajmniej, ale Mark ruszy dupę i zaczął już podsmażać mięsne, więc jak dobrze pójdzie, to wyjdziesz stąd bez szkód na ubezpieczeniu — poinformowałam prędko chłopaka, poprawiając fartuch i lecąc już do następnych klientów. Wczesna godzina wczesną godziną, ale widać zbliżające się obchody jakichś pomniejszych świat skłoniły ludzkość do wstania wczesną godziną. Szkoda, że lewą nogą.
Zdążyłam opierdolić Adelę na stanie w kącie i piłowanie paznokci zamiast zajmowanie się obsługiwaniem gości czy nalewaniem pierwszych kufli wina tego dnia. Zazwyczaj starałyśmy się dzielić robotą przy większej ilości ludzi, gdzie jedna stawała na barze, żeby podawać zamówienia z kuchni i rozlewać alkohole, a druga miała biegać miedzy stolikami, ale póki co dawałyśmy sobie radę we dwie. Powiedzmy.
— Złoteczko, poratuj no nas. — Obrzydliwy rechot zasłyszany z daleka wystarczył, żeby druga z kelnerek na zmianie czmychnęła prosto za kontuar, zabierając się za polerowanie szklanek. Pod ladą, pochylając się na tyle nisko, żeby nie było jej widać. Cudownie, jakby kłopotów nie mogła zostawiać poza robotą, a nie zwalać nam je dodatkowo na głowę. Wieczorami było w lokalu wystarczająco dużo burd, nie potrzebowaliśmy porannych bójek, a, nie ukrywając, nie pracował tutaj nikt, kto miał jakikolwiek inny wybór. Zadłużone laski na kredycie, który pewnie będą spłacać jeszcze ich wnuki. Chłopak ze zmywaka, który przychodził każdego dnia z siniakami w całkowicie innym miejscu, a którego nikt nie pytał dlaczego tu jest, bo wszyscy przecież znaliśmy odpowiedź. Jeżeli już miałabym porównywać, to jednak "Pod magami" 
— Zaraz podejdę — rzuciłam, rzucając Adeli, wychylającej głowę zza lady, zirytowane spojrzenie. Zebrałam zamówienia i w końcu odniosłam dziwnemu osobnikowi ze stolika w kącie jego upragnioną zupę. — Prosz, póki gorąca — mruknęłam, odwracając się zaraz i podążając do innych stolików. Jeszcze trochę pracy dzisiaj przede mną, czas płynął nieubłaganie, ale lokal powili wypełniał się bardziej lub mniej świeżą klientelą. Zaczęły postukiwać pierwsze kufle, jakby dopiero teraz grupy okolicznych pijaków odbyły grupową pobudkę. Dodatkowe wołania przez pół baru nie pomagały mi się skoncentrować.
— Idę, idę, pali się gdzie? — prychnęłam pod nosem, zabierając talerz z pół dojedzoną zupą od jednego klientów i ruszyłam zebrać zamówienie do trzech facetów, którzy rozsiedli się w stoliku na o wiele większą ilość osób, za to cały czas zerkali prowokacyjnie w kierunku drugiej kelnerki. Niedoczekanie chyba ich. Akurat przechodziłam obok stolika gościa od gulaszu, gdy standardowy pech zrobił swoje, tak samo jak jeden z (już, choć pora nadal zdawała się być wczesna, zważywszy, że nikt jeszcze nie myślał o południu) nieco napitych gości, który podłożył mi nogę. Raz, dwa, trzy i cała resztka zupy wylądowała na gulaszowym jegomościu.
Cudownie.


628 słów

30 sty 2018

Od Verinn do Alistair'a

Mimowolnie oparłam czoło o okno, gdy zaczęłam czuć zmęczenie, a wręcz wykończenie. Ostatkiem sił odwróciłam się nieznacznie, chcąc ujrzeć śpiącego w najlepsze kota. Xiry mruczał niemiłosiernie głośno, a ja tylko westchnęłam pod nosem zrezygnowana i w przekonaniu, że nie uda mi się w spokoju usnąć. Zwlokłam się z parapetu i rozciągnęłam obolałe ciało. Postałam tak przez chwilę, by później postanowić załatwić jedne z najważniejszych spraw. Pokręciłam nosem w głębokim zamyśleniu i po wyjrzeniu na opustoszałe ulice stwierdziłam, iż jest co najmniej 6:00 rano. Gdy pokręciłam się dłuższą chwilę po mieszkaniu — ubrana już w czarne, dopasowane spodnie, luźną bluzę w tym samym kolorze oraz z zarzuconym i niemalże pustym kołczanem na plecach — zgarnęłam z kuchennego stołu niewielki, srebrny, aczkolwiek zabójczy sztylet.
- A gdzie drugi? - zapytałam bardziej kota niż siebie, a następnie złapałam za głowę. - Zostawiłam w karczmie. Jasne Ver, dawaj tak dalej, a dziadziuś będzie rozkręcał biznes na twojej głupocie. - mruknęłam niezadowolona z własnego, niemądrego występku. Założyłam broń białą za pas i dosłownie na jednej nodze pobiegłam do sypialni, w której znajdował się łuk. Przykucnęłam by wyjąć go spod łóżka i na chwilę przestałam słyszeć mruczenie pupila, jak i resztę świata.
- Verinn, chodź tutaj. Teraz natychmiast. - usłyszawszy stanowczy i surowy głos ojca podskoczyłam i umazałam podłogę pędzlem, na którym znajdowała się soczyście zielona farba olejna.
- Tak? - spytałam tępo, będąc w niemałym zdziwieniu, ponieważ mężczyzna nigdy nie był tak podirytowany. Nie licząc pewnego wykroczenia, którym skutkiem był samozapłon kwiaciarni ciotki, lecz w tamtym momencie istotniejsza była inna sprawa, a mianowicie tata i ton jego głosu. Wstałam z klęczek i ubrudzona skierowałam się do opiekuna. Siedział przy masywnym, brązowym, machoniowym stole w swoim gabinecie. - Ojcze? - niepewna reakcji bruneta, przestąpiłam z nogi na nogę. Starszy nic nie odpowiedział tylko wyjął zza pleców czarny, zdobiony przepięknymi, złotymi detalami łuk i jak gdyby nigdy nic wyciągnął dłoń w moją stronę i wręczył podarunek. Stałam jak słup, a widok tak misternie wykonanej broni zapierał dech w piersi. Pokrótce rzuciłam się rodzicowi na szyję i wybiegłam z wielkiego domu na podwórze, a następnie skierowałam się na polanę, ciesząc się niczym dziecko. Przecież miało się tą poważną dziesiątkę na karku. 
Pokręciłam pospiesznie głową, pragnąc wyzbyć się dawnych wspomnień i myśli. Stanęłam na nogi i zacisnęłam usta w linijkę, namiętnie myśląc. Ocknęłam się dopiero po niemiłosiernie długich sekundach. W jednej chwili opuściłam miejsce zamieszkania, zostawiając drzemiącego kota. Samego. W domu. To nie był dość mądry wybór, ale przyzwyczaiłam się już do poharatanych kuchennych szafek oraz puchu z poduszek, rozciągniętych po wszystkich pokojach. Pokonałam schody w szybkim tempie i wyszłam z budynku gildii z uśmiechem, błąkającym się na twarzy. Nie zważając, iż wokół panowały egipskie ciemności w podskokach udałam się do jednego z ulubionych miejsc - przestronny sklepik Harry'ego był odskocznią od nudnej i męczącej rutyny. Po wejściu uderzył mnie słodki zapach ciasta mieszający się z aromatem cynamonu i stronnicy jakiejś wyrafinowanej lektury. Na prawo znajdowała się wystawa broni, które można kupić natomiast lewa strona zajmowana była przez kasę, sprzedawcę i gablotkę, gdzie przechowywane były te najlepsze ostrza. W pomieszczeniu dominowała szarość i jej odcienie, co idealnie pasowało do wszelkiego rodzaju mieczy, katan, noży, włóczni, czy też strzał, których szukałam. Kąciki ust uniosły się, gdy zauważyłam mężczyznę, wychodzącego z zaplecze. Niemalże z uwielbieniem niósł szablę długości mojego ramienia i pieczołowicie umieścił ją na szklanej ladzie. Przyglądałam się tej starszej, miłej twarzy, spracowanym dłoniom i temu choremu skupieniu.
- Tato mojego tatka. - zaczęłam z nikłym uśmieszkiem i powolnym krokiem podeszłam do dziadka, który zaczął umiejętnie polerować swoje nowe dzieło. - Mam prośbę. - z zakłopotaniem wyjęłam ''sztuciec'' zza paska. - Ja... - lecz nim zdążyłam na dobre zacząć, staruszek się odezwał.
- Od zawsze uważałem, że powinnaś być blondynką, kochana. Albo załóż jakąś etykietę z takim właśnie napisem. - siwula pstryknął palcami, na co rozłożyłam ramiona w geście kapitulacji. Postanowiłam zostawić to bez komentarza i wskazałam po raz kolejny na mą broń. - Jeszcze raz mógłbyś stworzyć replikę? - zaszczyciłam go delikatnym uśmieszkiem.
- Kim ty w ogóle dziecino jesteś? Nie znam cię, dlatego też... - zanim zdążył dokończyć swoją anegdotę, zamknął usta, które wykrzywił w literę "U", co miało być przyjacielskim gestem tylko... Do kogo? Właściciel sklepu spojrzał przez moje ramię, a ja, nie chcąc wyjść na ciekawską dziewkę, stałam tak, jak wcześniej nagle bardzo zafascynowana jednym z nowych arcydzieł, których od ostatniego czasu trochę przybyło. Przeniosłam ciężar ciała na lewą stronę i poprawiłam kaptur, naciągając go na oczy jeszcze bardziej. Do uszu doszedł odgłos powolnych i leniwych kroków, zbliżających się coraz bardziej, a ich stukot odbijał się cichym echem po niewielkim lokum, aż w końcu kątem oka zauważyłam wysokiego blondyna. Stanąwszy obok mnie — naprzeciw dziadka — nim zdążył chociażby odetchnąć, stary sknera zagaił rozmowę pytaniem:
- Co sprowadza Ciebie w te strony, Alistair? - powiedział z szerokim uśmiechem, który wciąż mnie zastanawiał. Tyle się zmieniło od poprzedniego razu? Cóż to mogłam przegapić? Po sekundzie doczekałam się trochę nieszczegółowej odpowiedzi.
- Zabawiam, to tu, to tam. - odparł melancholijnym i hipnotyzującym głosem mężczyzna. Przyjrzałam się uważniej jego posturze, a w oczy wręcz kłuła wysportowana i gibka sylwetka, która bywa pożyteczna w większości sytuacji. Wyższy ode mnie chłopak miał miecz przepasany na wysokości bioder, a ubiór zdradzał to, iż na pewno jest wyższej kasty. Ściągnęłam brwi, próbując rozgryźć wyraz twarzy nieznajomego, ale jedyne, co mogłam stwierdzić to tylko, że był po prostu przystojny. Dalsze przemyślenia przerwały kolejne słowa, które padły z ust starca.
- Jakieś ciekawe rzeczy słychać w okolicy? Nowe misje? Trudne, opłacalne, a może interesujące? - temat rozmowy zmienił bieg na ten, który akurat uważałam za przyjemny. Misje... Moja noga od dawna nie znalazła się za granicami gildii i jej terenów. Czyżbym tak się rozleniwiła? Straciłam kondycję? W jednej chwili poczułam niepohamowaną chęć by przeżyć coś niepowtarzalnego, niebezpiecznego oraz oczywiście pragnęłam wyrwać się, uwolnić spod szponów przerażającej efemerycznej egzystencji.
- Ymm... - nim się zorientowałam było już za późno, więc na jednym wydechu dokończyłam wypowiedź. - Zauważył Pan coś... istotnego? - niespodziewanie broń zaczęła mi ciążyć i znowu poczułam się jak mała, naiwna nastolatka z ambicjami, aby zostać kimś ważnym. Schowałam się głębiej ubrania i wyczekiwałam odpowiedzi z sercem bijącym w piersi. Na co ja liczyłam? Verinn, faktycznie, ogarnij się w końcu.

<Hmm... A może Alistair pociągnie dalszą część opowiadania, a tym samym ją poprawi? x3 >

Ilość słów: 1039

Od Atalii cd. Lyona


Próbowałam zlikwidować ból, żeby na spokojnie móc odkicnąć od tych wszystkich zniszczeń. Już nie interesuje mnie nagroda, niech dadzą mi spokój. Powoli podniosłam się z ziemi, opierając się na Vienie i już miałam odwrócić się na pięcie, by ruszyć w kierunku domu, ale czyjaś dłoń złapała mnie za ramię i mocnym ruchem wyciągnęła mnie wśród tłumu gapiów. Zostałam rzucona między paru mężczyzn, którzy nie wyglądali aż nazbyt przyjaźnie. Spoglądali na mnie jak na człowieka gorszego sortu, przez chwilę miałam wrażenie, że mają ochotę splunąć mi prosto w twarz. Zaczęłam się szarpać, naprawdę nie wiedziałam, o co im chodzi, a nie uśmiechało mi się jeszcze umierać. Nie no, śmierć raczej mi nie grozi, ale naprawdę nie mam czasu, żeby go marnować na nie wiadomo co. Szarpałam się i chciałam stamtąd zbiec, ale jak wydostałam się z rąk jednego, drugi już mnie trzymał. Uderzyć ich nie uderzę, od razu wychwycą mój cios i wyląduję jeszcze na tej brudnej ziemi. Spojrzałam w kierunku karczmarza, to on na mnie wskazał, to on rozkazał mnie „brać". Dlaczego tak się mnie uczepił? Nic mu złego nie zrobiłam, ale chyba to był mój błąd. Gdybym tylko pokazała, gdzie jest jego miejsce, już nigdy by mi nie podskoczył, a tak? Chwila. Zauważyłam, jak do jednego ze strażników przyczepił się Lyon. Spoglądał to na mnie, to na niego i coś szeptał, pewnie próbował mnie w coś wrobić. Średnio mu to wyszło, ponieważ na polecenie karczmarza wolni panowie zajęli się też i nim. No dobrze, jestem w stanie zrozumieć jego winę, ale co takiego ja zrobiłam, że zostałam zatrzymana? Bez żadnych wytłumaczeń skuli nas w kajdany i zaczęli prowadzić, jak się później dowiedziałam, do siedziby Rady Magicznej. W czasie drogi podzielili się informacją dotyczącą zarzutu skierowanego w moją stronę. Ponoć użyłam czarnej magii w celu wygrania pojedynku. Użyłam zabójczej magii, aby zwyciężyć w durnym konkursie siłowania się na rękę... Czy ja naprawdę wyglądam na taką głupią? Rozumiem, że blondynka i należy zachować szczególną ostrożność, ale halo, ten blond jeszcze nie przeżarł mi mózgu do samego końca. Nie wiem, czy istnieją osoby, które posuwają się do użycia morderczych czarów, aby wygrać coś takiego, ale ja z pewnością, gdybym posiadła takie magiczne umiejętności, użyłabym ich do innych celów. Naprawdę. Ach no tak, tu chodzi o tego organizatora całego przedsięwzięcia. Nie może dopuścić do siebie myśli, że ktoś mojego pokroju wygrał pojedynek, gdzie pozornie wygrywa jedynie siła fizyczna, której niestety nie mam w nieludzkich ilościach. Z moich jakże ważnych i cudownych rozmyślań wyrwał mnie przeuroczy chichot niebieskowłosego. Bawi go to? Najwidoczniej tak. Wygląda, jakby świetnie się bawił. No tak, w końcu mag klasy S, który pokonał maga zabójcy bogów, on może sobie pozwolić na tracenie czasu na takie błahostki, z pewnością uda mu się z tego jakoś wywinąć i będzie czysty jak łza. Ktoś na pewno mu jeszcze pomoże uniknąć konsekwencji, a przynajmniej próbuje je złagodzić. Pff, ja będę musiała się męczyć, ba, jeszcze mnie wyśmieją, kiedy dowiedzą się, o co poszło. Brat mnie z domu wywali... On jest bardziej irytujący ode mnie, to aż przykre.
Nadeszła chwila prawdy. Stanęliśmy przy drzwiach, a do środka zostaliśmy po prostu wepchnięci, przynajmniej ja to tak odczułam. Pokuśtykałam nieco bliżej środka, stając obok Lyona. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale cała rada dopiero organizowała sobie miejsce pracy. Chciałam dopytać o swoją winę, ale koleżka mnie prześcignął i zaczął zupełnie od czegoś innego. Sądząc po jego mowie ciała i tonie głosu nie zależało mu zbytnio na szybkim rozstrzygnięciu sprawy, chciał odrobinę się podroczyć z przewodniczącym rady. Zorientowałam się, że musieli się poznać już wcześniej i całkiem możliwe, że w innych okolicznościach. Westchnęłam, czując w serduszku ból. Nie potrafiłam się tutaj odnaleźć, a przerywać nie wypadało nawet mi. Ambicje mojego tymczasowego towarzysza legły w gruzach, zaraz po tym, jak został skarcony zarówno wzrokiem, jak i słowami. Syknął przez zaciśnięte zęby, nie zamierzał się poddawać. Podszedł nieco bliżej i rękoma oparł się o drewniany blat. Nie potrafiłam sprecyzować, o czym dokładniej rozmawiali, ponieważ znacznie ściszyli własne głosy i w sumie wyglądało na to, że nie chcą, aby ktoś inny o tym słyszał. Lyon pewnym krokiem wrócił na swoje miejsce i odrobinę zdziwiony na mnie spojrzał, po czym się zaśmiał:
– Próbuje mnie zabić czarną magią!
Każdy skierował na mnie wzrok, a czający się za drzwiami strażnicy podeszli do mojej skromnej osoby. Opuściłam wzrok, nie będąc pewną, co właściwie mam teraz zrobić. Z jednej strony jestem pewna, że nie jestem żadną wiedźmą, a ten rodzaj magii jest mi obcy. Z drugiej liczyłam, że mają na mnie coś innego, że nie przejęli się oskarżeniami karczmarza i żarcik chłopaka nie wpłynął na ich sposób myślenia. Niebawem przekonałam się, że oni są pewni co do zarzutu. Nie potrafiłam w to uwierzyć, a raczej nie chciałam. Jak można podejrzewać o coś takiego na podstawie zeznań oburzonego koordynatora. Nie wiedziałam, jak mam się bronić, a wątpię, by moje słowa zostały wzięte na poważnie. Wezwanie mistrza gildii niewiele by dało. Jestem prawie przekonana, że nawet nie wie, jak się nazywam, ba nawet pewnie nie wie, że zasilam poczet magów w jego gildii. Postanowiłam poczekać na to, jak rozwinie się dalej ta sprawa. Może nie mają tak wiele do roboty, więc postanowili się poznęcać nad biedną siedemnastolatką?

Lyon?

Ilość słów: 859

Kai do Snow

Otworzyłem powoli oczy, spoglądałem uważnie na sufit choć nic na nim nie było. Usłyszałem cichy szelest i z kołdry tuż przy mojej głowie wyłonił się cicho stękając Titi. Jego ślepka spoglądały na mnie przez chwilę a potem zaczął coś mamrotać. Oderwałem się od kontemplowania sufitu i zwróciłem się do mojej Magicznej Wiewiórki.
- Już idę-podniosłem się z łóżka i wyszedłem z sypialni
Powolnym krokiem skierowałem się do przestrzennej kuchni gdzie moim zadaniem było nakarmić tego wiewióra. Jego zielone futerko błyszczało w świetle wstającego słońca. Cały tryskał radością że zaraz dostanie swoje ulubione orzeszki. Nie wiem jak on to robi że zawsze jest taki szczęśliwy a szczególnie gdy zbliża się jego pora karmienia.
Aktualnie biegał w kółko na podłodze wydając całą serię cichych pomruków oczekiwania.Wyjąłem z szafki słoik z jego karmą i zacząłem sypać do miseczki. Titi skakał mi po nodze.
- Jak się nie uspokoisz to nic nie dostaniesz-popatrzyłem na niego poważnie- Już lepiej
Postawiłem miseczkę na podłodze a sam zabrałem się do robienia sobie śniadania które składało się z lodów waniliowych.
Chwyciłem miskę z lodami i usadowiłem się wygodnie na sofie gdzie mogłem obserwować wszystko co dzieje się na zewnątrz.
Titi nadal chrupał a mi lody powoli zaczynały się kończyć.
Słońce coraz bardziej zaczynało wychodzić z za horyzontu, tak, to była jedna z niewielu rzeczy które naprawdę lubiłem.
Z rozczarowaniem stwierdziłem że nic się nie dzieje, ani jednej żywej duszy oprócz zwierząt.
Odstawiłem miskę do zlewu i podszedłem do drzwi chwyciłem z wieszaka swoją ulubioną kurtkę i zawołałem swoją Wiewiórkę.
- Titi idziesz na spacer ?-nie musiałem się odwracać bo poczułem jak wskoczył mi na ramię
Wyszedłem z mieszkania i skierowałem się na zewnątrz, muszę się przewietrzyć, nie lubię długo przebywać w zamkniętych pomieszczeniach.
Przystanąłem zastanawiając się gdzie pójść najpierw, preferowałem ciszę i spokój ale jak mam kogokolwiek z tąd poznać jak będę tylko włóczył się po pustkowiach ?
Westchnąłem i skierowałem się tam gdzie może będzie jakiś ktoś.
Titi zeskoczył mi z ramienia i zaczą biegać jak szalony po trawie, uwielbiał gdy wychodziliśmy na spacer.
Patrzyłem na niego i przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie.
„Nie wiem ile tak szedłem ale wiedziałem że muszę gdzieś odpocząć inaczej będzie ze mną źle. Była noc, ale to nie była taka przyjemna noc gdzie człowiek wędrował w spokoju, to była noc z tych chłodnych i mroźnych. Sierp księżyca świecił lodowatym światłem, o tyle byłem zadowolony, przynajmniej nie musze sobie świecić.
Byłem już cały przemarznięty i mokry, brodziłem po pas w śniegu.
- Nie cierpię zimy-powiedziałem sam do siebie
Starałem się nie myśleć ile już przeszedłem i ile jeszcze przede mną, po prostu muszę iść nie zwracając na nic uwagi, muszę iść by nie umrzeć, muszę iść by znaleźć jakieś suche miejsce.
Z moich ust wydobywały się obłoczki pary, idąc tak usłyszałem po swojej prawej ciche piszczenie.
Przystanąłem i zacząłem się rozglądać, nic ,cisza, pustka…
Zacząłem iść dalej ale po paru krokach znowu usłyszałem piszczenie.
Stanąłem zamknąłem oczy i skupiłem się z kąt ten dźwięk dobiega.
Po chwili znowu zaczęło coś piszczeć i ruszyłem w tamtą stronę.
Rozglądałem się na wszystkie strony ale nic nie widziałem.
- Chcę ci pomóc, gdzie jesteś ?-‘’kimkolwiek jesteś…’’
I w tej samej chwili zahaczyłem nogą o coś w śniegu i runąłem jak długi twarzą w śnieg.
Klnąc na ten biały puch podniosłem się powoli na rękach i zobaczyłem go.
Leżał skulony w kłębek i drżał na całym ciele.
Powoli podniosłem go ze śniegu i zacząłem mu się przyglądać.
Był cały zielony a na grzbiecie miał księżyc przypięty na rzemyczku.
- Co Ci się stało mały ?-zapytałem
Spojrzał na mnie tymi swoimi oczkami i zapiszczał.
- Wyglądasz na całego, jedynie może być ci zimno-odpowiedziałem
Rozpiąłem swoją kurtkę i wsadziłem go do kieszeni od drugiej strony, dzięki temu zapiołem kurtkę a maluch mógł się ogrzać od mojego ciała….” Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos, popatrzyłem w tamtym kierunku i zobaczyłem Titi głaszczącego przez jakąś Dziewczynę.
Powoli podeszłem do nich patrząc na nią.
Titi gdy mnie zobaczył zapiszczał i podbiegł ale potem powrotem zawrócił i dalej się łasił do dziewczyny.
- To twój zwierzak ?-zapytała
- Tak, nazywa się Titi- odpowiedziałem
- Hej Titi- powiedziała do niego- Zachowuje się prawie jak kot
Nic nie odpowiedziałem, w końcu miała racje.
Dziwne że Księżycowa Wiewiórka zachowuje się jak kot, no nie ?
- Jestem Snow ale mów mi Snowie –stanęła przede mną z uśmiechem i podała mi rękę
Powoli ją uścisnąłem i odpowiedziałem
- Kai
- Nowy w tutejszych stronach ?-przekręciła głowę na bok
- Tak, od niedawna tutaj…mieszkam-wyjaśniłem
Titi nic sobie nie robiąc z tego że to obca osoba wdrapał się jej po nodze na ramię i popiskując ocierał się o jej głowę.
- Przepraszam za jego zachowanie, zazwyczaj lepiej się zachowuję, jak chcesz to mogę go wziąć-przekierowałem swój wzrok na Titi


Snow ?

 Ilość słów: 793

Od Seary cd Kyoya



Chłopak wydawał się miły, choć takie typy to poderwę cię i nawet nie zobaczysz, kiedy zawrócę w głowie. Oj nie to nie ja. Teraz najważniejszy był ten kochany kociak. Wstałam i otrzepałam się, aby po chwili ponownie pogłaskać malucha. Chłopak także się ruszył. Szedł obok mnie, czułam jego przeszywające spojrzenia. Od razu zauważyłam jego kocie uszy, uroczo się w nich prezentował. Może jeszcze, gdyby wyglądał jak kot, to może bym go po miziała. Kręciłam tyłeczkiem, bo czemu by nie. Przecież to ja tu jestem ta słodka i groźna zarazem.
Kyo z kimś rozmawiał przez telefon, nie chciałam przeszkadzać. Choć, gdy ktoś mnie zaczepił. Byli to faceci, flirtowałam z nimi, bo czemuż by nie. Zawsze warto zawrócić im w głowie, aby wykorzystać i porzucić. Miałam dziwne wrażenie, że się wkurzył, gdy zobaczył ich dłonie blisko mojego boskiego ciała. Ha, właśnie o to chodziło. Po chwili jednak skończył, podszedł, chciał coś powiedzieć, jednak mu przerwałam. Pełnym zachłanności i pożądania pocałunkiem, na sam koniec przygryzłam mu wargę zbyt mocno, gdyż pociekła mu krew. Zlizałam ją, gdy on się na mnie patrzył. Ruszyłam z triumfalnym uśmiechem do kawiarni. Ha, zdobyłam jego uwagę. O to mi chodziło. Teraz nie da rady patrzeć się na inne, gdyż zainteresuje go, ma osoba. Pobawić się będę mogła. Yeah.
Wchodząc do kawiarni, usiadłam gdzieś w rogu, a chłopak zaraz naprzeciwko mnie. Zamówiłam shake, ciasto i lody. Głaszcząc maleństwo przez ten czas, on dalej z kimś rozmawiał. Nakarmiłam małe kociątko. Coś dużo gadał, choć po chwili gdzieś wyszedł. No to zostałam sama z moimi smakołykami. Uśmiechnęłam się i zaczęłam jeść ciasto z lodami i popijając shakiem. Taka mieszanka, smakowita wyszła. Jadłam tak przez dłuższy czas, widziałam chłopaka przed kawiarnią, jak z kimś rozmawiał. Nie bardzo wiedziałam, kto tam jest, ale gdy zauważyłam dziewczynkę. To pewnie będzie jej nowa przyjaciółka. Dziewczynka radosna weszła i uśmiechnęła się do mnie.
- Hej, przyszłam po kotka. - powiedziała wesoło.
- Hej. - odwzajemniłam uśmiech i podałam jej pudełko z kotkiem. Ta dała mi karteczkę z numerem telefonu do niej. Pewnie, iż chce widywać malucha. Pewnie wpadnę, bo czemu by nie. Gdy wyszła, pomachała mi i poszli. Ja w tym czasie kończyłam swoje smakołyki. Gdy on przyszedł, zaczął jeść swoje. Gdzie co rusz zabierałam mu z talerza to trochę. Lody, które zamówił, to mogłabym, jeść cały czas. No dlatego lepiej nie zabierać mnie do takich pięknych miejsc. jakże cudownie jesteśmy w tej samej gildii, ja to umiem wyczuć. Ciekawe co u mojej małej cudownej Ive. Tęsknie za nią. Moja mała przyjaciółka, która ogrzewa nawet zimny dzień
Znudzona patrzyłam na chłopaka. Gdy tylko zjadł, przyglądał mi się uważnie. Widziałam, jak przejechał językiem po wardze.
- Czemu to zrobiłaś? - spytał.
- Chodzi o ten pocałunek? - odpowiedziałam, pytaniem na pytanie. On kiwnął ostrożnie głową. - Bo miałam taka ochotę. - odpowiedziałam. Czy on analizował moje słowa, czy co z im jest? Jego oczy były takie mroczne. Te kocie uszka była słodkie. Bawiła mnie jego osoba. Gdy w końcu zapłacił, ruszyłam się w kierunku powrotnym, nie chciało mi się już łazić. Jednak kociak nie pozwolił mi nawet na drugi krok. Złapał mnie i gdzieś przeniósł. Serio? Co on chce mnie zaciągnąć, z molestować i porzucić. Chyba że to zabawa na dłuższą metę. Jednak po chwili zauważyłam jego gryfa. Piękny, majestatyczny i taki władczy. Podeszłam pewnie do niego, chcąc go dotknąć. Na początku nie chciał, ale mi i tak się udało.
- Czemu mnie tu sprowadziłeś? - spytałam. On jednak milczał, spojrzałam się na niego. Jednak po chwili to, co zrobił, mnie nieco zaskoczyło. Pocałował mnie, w ten sam sposób jednak tym razem, ja go ponownie ugryzłam. Tym razem aż za mocno, bo jęknął. Zachichotałam triumfalnie.

Zrobiłam kolejną niebezpieczną rzecz. Podeszłam do krawędzi, odwróciłam się do niego przodem i patrzyłam, lecąc na dół. Czułam przyjemny wiatr, nie bałam się, iż wiedziałam. Wiedziałam, że mnie złapie. Tak też się stało. Choć był lekko wkurzony. Zbliżyłam się jednak po chwili do jego uszka i go ugryzłam. Lubie oznaczać moje rzeczy.
- Jesteś mój.. - powiedziałam i poszłam do gildii. Weszłam do środka, jakoś było w miarę dobrze. Nic się nie działo. Ten, kto pił to pił. Poszłam wpierw do swojego pokoju zobaczyć czy Ive jest w nim. Wchodząc do niego, mój pupil na mnie skoczył. Tęskniła maleńka. Poszłam się umyć i przebrać. Po kilku minutach wyszłam z pokoju i poszłam się napić z Cana i resztą. Ive ułożyła się trochę jak szalik. Ten sprytny stworek. Akurat, gdy siadłam przy Canie, wszedł nie kto inny jak Kyo. Udałam, że go nie widzę, lecz gdy spojrzałam w kierunku, z którego ktoś mi się uważnie przyglądał, dostrzegłam jego osobę. Wzruszyłam jedynie ramionami. Gdy muzyka zaczęła, grać wstałam i zaczęłam tańczyć. Tym samym zaprosiłam go, do dotknięcia mojego rozgrzanego ciała.

Kyo? 


Ilość słów: 786

Od Kyoyi CD Seara


Leżałem na dachu patrząc na przesuwające się, pierzaste chmury. Odprężało mnie to i pomagało się zrelaksować. Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad spacerem, jednak byłem na tyle leniwy, że nie chciało mi się wstać. Dopiero gdy Lancelot wylądował obok mnie i spojrzał karygodnym wzrokiem, zebrałem się i podniosłem.
-Zawsze musisz mi robić na złość-mruknąłem, podchodząc do krawędzi wieżowca.
Gryf jedynie przekręcił oczami, a ja uśmiechnąłem się cwanie. Przechyliłem się do przodu, a mocny opór powietrza uderzył w moje ciało. Widziałem, jak ludzie z przerażeniem kierowali spojrzenia na moją osobę. Pewnie pomyśleli, że kolejny nastoletni samobójca nie mogący znieść bogatych rodziców i braku zakazów. Gdy byłem już blisko ziemi, użyłem runy i bezpiecznie wylądowałem. Przechodnie nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli, a ja ruszyłem chodnikiem na spacer. Przez jakiś czas błądziłem bez określonego celu, dopiero po jakimś czasie zdecydowałem się zajść do pobliskiego parku.
W między czasie zaszedłem do mojego ulubionego sklepiku po małe słodkości. Pracował tam starszy pan, z którym zawsze wymieniałem chociażby parę słówek. Wszedłem do środka, a gdy jego wzrok skierował się na mnie, na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Kyo!-zawołał wesoło.
-Dzień dobry-przywitałem się chodząc między półkami.
-Na co masz dzisiaj ochotę?
-W sumie sam nie wiem, chyba na wszystko po trochu-odparłem ciepłym głosem.
W końcu zdecydowałem się na dwa wafelki i małą paczkę chipsów.
-Jak tam u ciebie, tak w ogóle?-zapytał biorąc ode mnie słodycze.
-A dobrze, a u pana?-odpowiedziałem z uśmiechem.
-Jakoś leci, ostatnio przychodzi coraz więcej klientów-oznajmił podając mi zakupy.
-A nie mówiłem, że niedługo się ułoży.
-Mówiłeś, mówiłeś. Na następny raz bardziej będę cię słuchać.
-Do widzenia!-zawołałem wychodząc.
W drodze do parku zacząłem rozkoszować się smakiem chipsów i zastanawiałem się, czy nie pora znaleźć kolejną zdobycz. Moje nogi same kierowały się do celu podróży, a przez zamyślenie, nawet nie zauważyłam, że dotarliśmy na miejsce. Dopiero lecące w moją stronę frisbee mi to uświadomiło. W ostatniej chwili złapałem przedmiot i odrzuciłem właścicielom. Rozejrzałem się po parku, a mój wzrok od razu przykuła siedząca na altance dziewczyna z kotkiem na kolanach. Zmrużyłem oczy i uśmiechnąłem się cwanie, co było do mnie nadzwyczaj podobne.
Zmierzyłem w jej stronę, a gdy byłem już blisko, nieznajoma zauważyła mnie i lekko zmarszczyła brwi. Stanąłem przed dziewczyną i posłałem jej miły uśmiech.
-Hej, mogę się przysiąść?-zapytałem.
-Umm... jasne-odparła lekko zmieszana.
-To twój kotek?-powiedziałem usadawiając się obok.
-Nie, nie dawno go znalazłam, ktoś go porzucił i chcę znaleźć mu dom-oznajmiła głaszcząc zwierzę po główce.
-Mogę ci pomóc-zaproponowałem-znam parę osób, które mogłyby się nim zainteresować.
Nieznajoma spojrzała na mnie z nutką ciekawości w oczach.
-Na prawdę? Byłoby świetnie!-ucieszyła się.
-Jeśli to nie problem. Tak w ogóle jestem Kyoya, ale możesz mówić mi Kyo, a ty?-przedstawiłem się.
-Seara i z chęcią skorzystam z twojej pomocy.
Wystarczyło parę miłych i przyjacielskich słówek, aby chodź w małym stopniu zdobyć ich zaufanie. Chodź przyznam szczerzę, że pierwszy raz, gdy spojrzałem na jakąś dziewczynę, byłem pewnie zdecydowany na jej "poderwanie". Przeważnie rozglądałem się za lepszymi, jednak tym razem nie czułem takiej potrzeby.
-To może zrobimy tak, pójdziemy do jakiejś kawiarni, a ja w między czasie zadzwonię do paru znajomych, co ty na to?

Seara?


Ilość słów: 517

29 sty 2018

Od Evelyn C.D Kazuyi


Założyłam jedną nogę na drugą, usiłując powstrzymać zirytowane prychnięcie. Miałam potencjał do przyrośnięcia do ściany, o którą się opierałam. Zaczęłam zauważać niedoskonałości na drzwiach gabinetu mistrza - lekkie wgniecenie we framudze, jakby ktoś z całej siły w nią kopnął. Rysa koło zamka, jakby ktoś nie mógł trafić kluczem do zamka. Zanim zdążyłam przejechać po niej pacem, drzwi się uchyliły.
— Zapraszam na chwilę — rozległ się głos mistrza. Zanim zdążył zmienić zdanie, wślizgnęłam się do środka, zamykając za sobą drzwi. — Evelyn, wyruszysz na misje z Kazuyą, on zna wszystkie szczegóły. Jutro z samego rana macie być pod jego willą w wiosce położonej niedaleko naszego miasta.
Poczułam na sobie taksujące spojrzenie chłopaka. Zapewne teraz zastanawiał się, dlaczego dostaje do pomocy jakąś dziewczynę. Misja musiała być dyskretna, żeby Jose zdecydował się wysłać mnie na nią z dopiero co poznanym chłopakiem. Wiedział, że nigdy nie przepadałam za obecnością nieznanych mężczyzn, więc unikał sytuacji w których mogłabym poczuć się niezręcznie. Teraz musiało chodzić o coś, do czego potrzebne będą moje unikalne zdolności. Kazuya wyglądał na silnego, aczkolwiek nie wszystko musiało być związane z otwartą walką. Jeśli naszym zadaniem będzie pozyskanie informacji lub czyjaś ochrona, zapewne chłopak jedynie będzie mi wadził. Nie wyraziłam jednak swojego niezadowolenia na głos, tylko posłusznie skinęłam głową.
— Więc skoro wszystko jasne, macie do jutra czas by się bliżej poznać — uniosłam brwi, nie do końca wiedząc jak zinterpretować tą wypowiedź. Na pewno nasze spotkanie dobiegło końca, skinęłam na chłopaka, żeby podążył za mną.
Poprowadziłam go korytarzem, nie patrząc na niego.
— Może pokażesz mi wasze miasto? — nie wydawał się specjalnie zainteresowany poznaniem naszego miasta, jednak przynajmniej udawał, że go ono cokolwiek obchodzi.
Odczekałam chwilę, zanim sformułowałam odpowiedź:
— Mogłabym — zaczęłam powoli. — Chociaż nie widzę w tym większego sensu. Potrzebuje broni. Zazwyczaj nie noszę jej przy sobie, ale na misje by się przydała, nie sądzisz? — tak naprawdę za bardzo nie obchodziło mnie jego zdanie, bo tak czy siak miałam zamiar zajrzeć potem do ekwipunku.
— Prowadź — mruknął.
Zaprowadziłam go do zbrojowni, która w części z bronią białą była teraz raczej rzadko odwiedzana. Większość magów polegała na swojej magii, więc na broni osiadła warstewka kurzu. Szybko omiotłam wzrokiem najrozmaitsze ostrza i wybrałam dwa jednakowe.
Smukłe, z misternie rzeźbioną złotą rączką, wydawały się słabą bronią, jednak ostrze było idealnie naostrzone. Kiedy przejechałam po nim palcem, z zadowoleniem spostrzegłam kroplę krwi płynącą po mojej skórze. Mój kompan uniósł brwi, ale nie skomentował mojego wyboru broni. Zapewne sam wybrałby ogromny miecz dwuręczny lub srebrny pistolet na naboje wielkości długopisów. Po ataku przeprowadzonym przez niego, po przeciwniku pozostawało najpewniej trochę czerwonej brei. Mój ojciec niegdyś właśnie tak kazał mi walczyć, nie biorąc pod uwagę mojego zdania. W zabijaniu, mimo wszystko należało zachować nieco finezji.
— Potrzebujesz czegoś? — gildia zazwyczaj nie lubiła dzielić się z innymi swoim arsenałem, ale skoro proponowali chłopakowi pracę, to nie powinni mieć nic przeciwko.
Zamocowałam własną broń na plecach, dwa ostrza krzyżowały się na dogodnej dla mnie wysokości. Mogłam dobyć oba z nich w każdej chwili. Pierwszy raz spojrzałam chłopakowi w oczy.
— To jak z tą bronią? Chcesz czy nie? — spytałam nieco bardziej uszczypliwie niż zamierzałam pierwotnie.

<Kazuya?>

Ilość słów: 525

Od Stefki CD Nairy


Jak szaleć, to szaleć.
Od siedmiu lat próbuję jakkolwiek się utrzymać na tych stertach śmieci, dobierać grosz do grosza, byle starczyło do pierwszego i jakoś gnać przed siebie, nie zważając na te wszystkie niewygody związane z życiem wykształconego, aczkolwiek stłamszonego przez życie młodzieńca, wiecznego studenta, pana z kwiaciarni, który poda ci najpiękniejsze chabry i pelargonie, jakie przyszło ci kiedykolwiek na oczy zobaczyć.
Oczywiście, że były momenty lepsze, gdy to na luzie dało się przebimbać jakiś tam okres i jeszcze ci starczało na zakupy pod koniec miesiąca, a to nową koszulkę, a to może jakieś wyczesane bryczesy, no żyć nie umierać, proszę pana, kto bogatemu zabroni i się egzystowało jak ten burżuj, bo cię było stać na kupno tego niezwykle smacznego, egzotycznego owocu, który bezkompromisowo był twoim ulubionym i dałbyś sobie za niego rękę uciąć, potem nogę i tak do momentu, aż nie mógłbyś go samodzielnie pochłonąć. I jadłeś go przez tydzień, kawałek po kawałeczku, byle jak najdłużej się delektować.
Ale o wiele częściej miało się ochotę zanurkować w miejskiej fontannie i wyłowić te kilka drobniaków, żeby ci chociaż na karton mleka do końca miesiąca starczyło. Zdecydowanie nie potrafiłem uszczelnić swojego konta i gospodarować wydatkami, a wahania stanu mojego portfela wprawiłyby w osłupienie nawet najbardziej rozeznanego bankowca, który wie, co zrobić, żeby się nie narobić, a zarobić i mieć na suchą bułę.
Ale żyłem? Żyłem? Miałem się dobrze? Miałem. No to co mam narzekać, jak mogę wygodnie rozłożyć się na moim tronie w kwiaciarni i dalej kierować się mottem „A jakoś to będzie” licząc na to, że może jednak jutro wygram w totka, gildia przyuważy mój potencjał, albo do sklepiku na rogu trafi akurat jakaś ładna panna, z którą przyjdzie mi spędzić resztę moich dni. Albo chociaż wieczór. Facetem w sumie też bym nie pogardził, jakiś tatuś, który dawałby mi na chleb za mizianie się po nocach, również był jakimś wyjściem, ba, nawet bardzo dobrym wyjściem.
Przesuwałem właśnie jakiegoś drobniaka kciukiem, po wnętrzu dłoni, obserwując otoczenie i szukając wzrokiem swojej ulubionej wcale nie tak, że jedynej, na jaką było mnie stać knajpki, która nie zachwycała, ale można było się tam wybrać raz na jakiś czas i chyba właśnie ten „raz na jakiś czas” właśnie nadszedł, bo w tym miesiącu trzymałem się wyjątkowo dobrze, trochę mi jeszcze zostało i uznałem to za idealny moment, żeby chociaż odrobinkę zaszaleć i wybrać się na śniadanie do miasta, bo absolutnie nie chciało mi się dzisiaj gotować i chyba nawet nie miałem za bardzo co, bo z tego, co udało mi się przyuważyć, to moje szafki świeciły pustkami, a lodówka jedyne co chłodziła, to półki.
Dlatego za ciosem wparowałem do ukochanej restauracyji, która to otrzymywała cudowne piąteczki ciul z tym że w skali prawdopodobieństwa złapania zatrucia pokarmowego. W końcu pięć to pięć, prawda? Reszty dopowiadać nie trzeba, udawajmy, że jest cudownie. Zająłem miejsce gdzieś w kącie i zacząłem przeglądać wybrakowaną kartę, bo w sumie to knajpa i tak nie miała zbyt wiele do zaoferowania, a brzuch dawał o sobie się we znaki, wołając okoliczne zwierzęta swoim pomrukiwaniem i domaganiem się zapchania.
Moje nogi przebiegały pod stołem istny maraton, jak to zazwyczaj miały w obrządkach, a to szurałem, a to huśtałem diabła, przy czym wręcz cały latałem, machałem, bujałem się na wszystkie strony świata, podobnie jak mój widok, bo wszyscy nagle zaczynali drżeć, okulary się zsuwać, a co za tym idzie, moje pole widzenia coraz bardziej się rozmazywało, ale nie przeszkadzało mi to w zachowaniu pogody ducha, bo wstałem prawą nogą, czarny kot jeszcze nie przebiegł mi przez drogę, a do pracy miałem na odrobinkę później niż zazwyczaj. Miałem tylko nadzieję na miłą klienterię, dużo uśmiechu i chwilkę na wypalenie dwóch, czy trzech papierosów, bo poziom nikotyny niebezpiecznie spadał mi na łeb na szyję.
W sumie to wiodłem dość bezstresowe życie, jak mam być szczery, no bo hej, mógłbym teraz, zamiast spokojnie czekać na obsługę, to tłuc się i walczyć o przetrwanie, albo inne gówno. Może jednak los ma co do mnie inne plany i tak ogólnie rzecz biorąc, to całe te czarowania i gildie nie są dla mnie. Tak, zdecydowanie tak, mimo że myśl o tym dalej porządnie kuła mnie w pierś i gryzła się z dziecinnymi marzeniami.
— Bry, coś podać? Polecić? — Nawet nie zauważyłem kelnerki, dopóki ta nie zawisła nade mną z delikatnym uśmiechem na twarzy i dość ciekawym akcentem. — Z doświadczenia, jeżeli szukasz śniadania, to lepiej zmień knajpę. Nie chcesz próbować jajecznicy Marka — dodała i jak zaraz po usłyszeniu miałem ochotę się roześmiać, tak widząc poważną minę, od razu zaniechałem swojego czynu i mruknąłem sam do siebie. Podrapałem się po policzku i poprawiłem okulary.
— Cokolwiek, co jest tanie, co mnie nie zatruje, się nie rusza i nie przyprawi mnie o wrzody żołądka, o ile istnieje taka możliwość — odparłem, splatając palce i podpierając łokcie na stole. — Chociaż najchętniej skusiłbym się na ten wasz tutejszy gulasz z podwójną porcją mięsa, o ile macie go o tak wczesnych porach. — Sprawdzone jadło, testowane wielokrotnie, sycące i tanie, czego chcieć więcej?

Ilość słów: 830

Od Evelyn C.D Fushime


— A to istotne? — wymruczał pod nosem Fushime, najwyraźniej nie szczególnie uradowany moją obecnością.
Wzruszyłam lekko ramionami:
— Jeśli jesteś stąd to byśmy się często widywali — posłałam mu lekki uśmiech.
— Nawet jeśli to śmiem w to wątpić. Będziemy się raczej mijać — odparł obojętnie
— Już idziesz? — zdziwiłam się, bo nie przypuszczałam, iż aż tak bardzo mu się spieszy. 
Chłopak odwrócił się w moją stronę:
— Cała noc na nogach — wyjaśnił. — Wróciłem co dopiero z innej gildii. Więc po powrocie zamierzam położyć się spać. Nie martw się. Jestem pewien, że spotkamy się jeszcze nie jeden raz — szkoda by było stracić znajomego zanim tak naprawdę na dobre nawiązało się znajomość. 
— W takim razie nie przeszkadzam. Pewnie jesteś zmęczony — zauważyłam i ponownie się uśmiechnęłam.
Obserwowałam jak odwraca się w kierunku wyjścia, po czym podeszłam do recepcji:
— Co dzisiaj dla mnie masz? — słodkim głosem zapytałam recepcjonistki.
~~*~~
Kiedy wróciłam do domu, było już ciemno. Zadanie z dzisiejszego dnia przebiegło stosunkowo bezproblemowo. Miałam w głowie tylko myśl o czymś smacznym do jedzenia, a następnie jakiejś miłej książce. Wszystkie plany się rozwiały, jak zobaczyłam kwiat na stole kuchennym. Świat zawirował wokół mnie, bezwiednie podeszłam bliżej i wzięłam różę w palce. Moje palce natrafiły na kolce, ale nie odczułam bólu. Wpatrywałam się z przerażeniem w czarne płatki kwiatu. Znak był tak ewidentny, że nie dało się go źle odczytać. Ojciec zdołał mnie odnaleźć, co znaczyło, że teraz będę musiała oglądać się przez ramię na każdym kroku. Niemal weszłam w tryb magii skrytobójcy, ale zdołałam się powstrzymać. Od dawna tego nie robiłam i wolałam, żeby póki co tak pozostało. Prędko przeczyściłam palce wodą, po czym wyszłam za drzwi. Nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać, jednak noc wydawała się zupełnie spokojna. Kiedy z ciemności rozległ się głos, cała podskoczyłam:
— Dawno żeśmy się nie widzieli. Co powiesz na spacer?
Niemal ugięły się pode mną kolana z ulgi. Przyjrzałam się chłopakowi, zastanawiając się czy coś powiedzieć. Ostatecznie jedynie skinęłam głową:
— Jasne, bardzo chętnie. Masz broń? — spytałam
Skinął jedynie głową, przez co zaczęłam mieć mieszane uczucia. Jaką bronią dysponował? Niektórzy za broń uważają siłę słów lub magię, która niekoniecznie jest silna. W głębi serca jednak czułam się przy nim bezpieczniej, co wydawało mi się ironią losu. Znałam chłopaka dopiero kilkanaście godzin, więc cała sytuacja wydawała się jeszcze dziwniejsza.
— Dokąd idziemy? — spytałam, odrzucając czarną różę na chodnik.
Kwiat wydawał się o wiele bardziej przygnębiający, kiedy czerń płatków zlewała się z otoczeniem, a kolce były naznaczone rubinową cieczą. Gdybym miała się spodziewać gdzieś takiego obrazu, pomyślałabym o galerii sztuki, a nie środku ciemnej ulicy.
— Nie musimy mieć konkretnego celu — wzruszył lekko ramionami.
Ruszyłam za nim, postanawiając zagadać do Kage'a. Zwierzak wydawał mi się nieco mniej rozmowny niż poprzedniego wieczora, ale nadal był dość wygadany. Tętno powoli wracało do normy, oddech mi się uspokoił. Najwyraźniej świeże powietrze i towarzystwo innych osób działało na mnie kojąco. Zaczęłam wpatrywać się w otaczające nas cienie, nie ze strachu, raczej gotowa do działania. Nieco irytował mnie fakt, iż nie posiadałam broni. Zerknęłam ukradkiem na mojego towarzysza, oceniając po raz kolejny jego możliwości. Zanotowałam także w pamięci, żeby następnego dnia załatwić sobie jakieś śmiercionośne narzędzie.

<Fushime?>

Ilość słów: 535

28 sty 2018

Od Seara do Kyoya

Siedziałam z Ive zamiast to w pokoju to wśród innych. Karmiłam ją, a ona zadowolona kręciła ogonkiem. Taka radość, aż się ciepło robiło na sam widok. Ive po każdym kawałku się cieszyła. Jakby karmienie sprawiało jej niesamowita rozkosz. Słodkie stworzonko, w sumie nic innego mnie nie interesowało. Była tylko Ive, taki jeden z pięknych cudów zwierzątek. Co jakiś czas patrzyłam, na resztę co robią. Choć przez chwile był, w miarę spokój, to jednak po chwili zrobiła się rozróba. Nawet nie wiadomo dokładnie, o co poszło. Obok mnie siedziała Juvia wraz z Levi, natomiast naprzeciwko nas był Kai wraz z Hyorin. W tym całym zamieszaniu nawet Erza gdzieś zniknęła. Natsu, Laxus i Gajeel walczyli. Nikt nawet nie próbował ingerować. Najlepiej, gdyby się ich gdzieś zamknęło i niech walczą do upadłego. Więc pewnie długo by to trwało. Trzech smoczych zabójców, każdy z nich słodki na swój idiotyczny i ciekawy sposób. Wyjęłam jedna z książek i zaczęłam czytać z nudów. Ive leżała mi na nogach i sobie spała. Choć tyle, że nic jej nie obudzi, to ma farta maluszek. Choć nie warto, jej obudzić, bo się przemieni w swoją prawdziwą formę i no powalczy sobie z tymi kapuśniakami.

Odetchnęłam głęboko, aby na nowo zacząć czytać tę samą stronę. Tym razem dokładnie się wczytywałam, w każde słowo. Levi przybliżyła się do mnie i dała mi dodatkową książkę. Czasem warto mieć taką osóbkę wśród swoich. Dokończyłam czytać stronę i wzięłam się za czytanie, tej księgi od Levi. Przeczytałam pewien fragment i spróbowałam złożyć je w całość. Po chwili pokazałam, Levi te fragmenty co ich szukała i pomogłam. Gdy już na coś wpadła, wzięła książki i pociągnęła za sobą Gajeel'a. Ten nawet się nie sprzeciwiał. Oho czyżby Levi go sobie nastroiła, heh. O reszcie nie można było tego powiedzieć, choć Lucy coś próbowała powiedzieć Natsu. Dalej już mi się nie chciało w to brnąć. Zmniejszyłam księgę i schowałam, moja mała Ive trzymałam w dłoniach i głaskałam, wychodząc z gildii. Jakoś nie specjalnie mnie tam potrzebują, więc warto się przespacerować. Ive jak z procy zeskoczyła z moich dłoni na ziemię. Nagle Levi wraz z Gajeel'em się zjawili. Ive przybrała swoje naturalne rozmiary. Niektórzy się zatrzymali, aby popatrzeć sobie na nią. Wiedziałam, że pewnie będzie ona im potrzebna. Eh, nie lubię się z nią rozstawać, no ale skoro może pomóc to w początku.

- Ive bądź grzeczna. Opiekuj się nimi i obroń, jeśli będziesz musiała. Co do ciebie Gajeel to spokojnie nie będziesz chciało ci się wymiotować na niej. Levi mam nadzieje, że Ive wróci do mnie cała i zdrowa. - powiedziałam do całej trójki po kolei. Żelazny zabójca na mnie spojrzał, lecz nic nie powiedział. Levi tylko kiwała głową. Odwróciłam się na piecie i ruszyłam na spacer. Co do moich przyjaciół i towarzyszy jestem bardzo opiekuńcza, ale to nieliczni mnie taka widują. Szłam, mijając to różnorakie osoby. Po staruszki, po młodych i zakochanych do dzieci bawiących się przy wodzie. Po drodze pomogłam paru osobom, choć nie musza czasem dostaje coś w nagrodę, to słodkie i miłe z ich strony. Szłam dalej, patrząc co jakiś czas to na pogodę, to na ludzi. Tak tu pięknie, na co czasem niezbyt zwracam uwagę, bo w sumie po co. Jeśli znajdę, miejsce mogę sobie dalej poczytać. Na świeżym powietrzu to zawsze jest miłe. Czasem wole posiedzieć w swoich czterech ścianach niż wychodzić do ludzi. No, ale cóż skoro już wyszłam, to warto się rozejrzeć i poszukać. Może znajdę coś ładnego, żeby do mnie pasowało.

Po jakimś czasie poszłam do pobliskiego parku, bo co innego w taką cudną pogodę można porobić. Szłam, przez park szukając jakiegoś przyjemnego miejsca. Jakoś nie musiałam iść daleko, gdyż po chwili usłyszałam ciche mruknięcia albo i miauknięcia. Kierowałam się w tamtejszym kierunku, aż doszłam do krzaków. Sięgnęłam i odrobinę odsłoniłam. W kartonie leżał mały kotek. Jaki on cudowny. Poszłam usiąść na altankę i zaczęłam, patrzeć co tam ma. Jakieś butelki mleka, obróżkę i kilka kocysiów.
- Widać, że ktoś cię maluchu porzucił. Biedactwo. Co tu mamy napisane. - powiedziałam i spojrzałam na obróżkę. - Miso. - uśmiechnęłam się i pogłaskałam kotka. Mały kotek, choć wydawał się karmiony i zadbanym, mimo iż jest porzucony. Troszkę to podłe, zawsze też mogę też znaleźć dom Miso.

<Kyo?>

Ilość słów: 696

Kyoya Okimoto

 Fairy Tail symbol

Kiedy ubierają Cię w słowa, których nie znasz, nie mu­sisz im wierzyć,
- wystarczy, że znasz siebie
Imię: Kyoya, ale z reguły przedstawia się jako Kyo
Nazwisko: Okimoto
Wiek: 21
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Hetero
Związek: ---
Gildia: Fairy Tail
Znak gildii: Biały na mostku
Doświadczenie: Rekrut
~ilość punktów: 500
Typ magii: Purpurowa Flara oraz Magia Dark Écriture
Ilość klejnotów: 0
Charakter: Kyoya jest spokojny i opanowany. Nie daję się ponieść emocją i pokazać swoich słabych stron. Można stwierdzić iż ma on dwa oblicza. To, które pokazuję na co dzień charakteryzują uprzednio wymienione cechy. Nie ważne od sytuacji, potrafi znaleźć dobre rozwiązanie i nie podejmuję pochopnych decyzji. Jest cwany i sarkastyczny, a na jego twarzy często można spotkać złośliwy uśmiech. Należy bardziej do podrywaczy, z powodu dawnej, nieszczęśliwej miłość nie chce pakować się w żaden poważny związek, bo boi się zranienia. Jeśli chce, potrafi być miły i zabawny, jednak nawet w takich momentach rzadko się śmieję. Uwielbia dominować nad innymi i mieć nad kimś władzę, wtedy wie, że nic nie wymknie mu się z pod kontroli.
Niestety jego drugie oblicze nie jest już takie wesołe. W sytuacjach kryzysowych, kiedy komuś z jego bliskich dzieję się krzywda nie ma ograniczeń. Jeśli będzie trzeba, zaryzykuję własnym życiem i obróci wszystko wokół w proch. Nie da sobie przemówić do rozsądku i nie spocznie, póki nie skończy tego co zaczął.
Dzięki swoim przeżyciom jest bardzo silny psychicznie i wie, jakie niespodzianki mogą go spotkać. To bardzo inteligentna i strategiczna osoba, nie porywa się na nic bez wcześniejszego planu. Gdy widzi, że ktoś zaczyna się do niego zbliżać odtrąca taką osobę od siebie. Nie chce, aby ktoś znowu przez niego cierpiał, ale dba też o swoje uczucia.
Zwierzę: Lancelot

Historia: Kyo urodził się w bogatej, japońskiej rodzinie oddanej tradycją i Bogom. Jego rodzice byli zdziwieni, gdy okazało się, że chłopak nie jest normalnym człowiekiem, a pół lisem. Uznali to za dar od sił wyższych i dawali mu wszystko co chciał. Przez jego niezwykłość byli zbyt nadopiekuńczy i bardzo wielu rzeczy mu zakazywali. Za to rówieśnicy byli zazdrośni i go odtrącali, przez co miał tylko jednego przyjaciela. Nie raz wymykał się z nim z domu i łamał zakazy. Wszystko zmieniło się, gdy zaczął dorastać. Okres buntu i te sprawy, dały mu się we znaki, a do tego poznał dziewczynę. Kochał ją najbardziej na świecie i robił dla niej wszystko. Odtrącił rodzinę, przyjaciela, a ona go wykorzystywała. Gdy w końcu jej się znudził porzuciła go, a chłopak się załamał. Popadł w furię i pierwszy raz używając swoich mocy, sprowadził piekło na miasteczko. Wiele osób zginęło, a w tym jego rodzice i przyjaciel. Uciekł i błądził po świecie nie mogąc się pozbierać. Dopiero, gdy spotkał Hirokiego, jego życie znowu się ułożyło. Był to szaman, który pomógł mu się odnaleźć. Charakter Kyoya w pełni się ukształtował i po jakimś czasie trafił do gildii.
Sterujący: nati10139

Od Kris'a c.d Alistair'a


Nie spodziewałem się po nim czegoś ....eee.. takiego. Nie chciał znać mej prawdziwej osoby... Oni znali mnie wcześniej i widzieli kim tak byłem, zwłaszcza jak traciłem panowanie nad demonem swoim. Dlatego nazywali mnie potworem. Mam momenty, że trudno mi się kontrolować i pierwszy demon bierze górę nad moją osobowością. Jednak musiałem mu przyznać rację w sprawie ignorowania wszystkiego. Jura mnie znalazł. Opowiedział mi o dziwnych tablicach  i opowiedział mi o misji, za którą otrzymał jajo. Pomyślał, że mi je da, bo ja lubię takie typu rzeczy, ale dodał iż nie wie co to za jajo. Poprosił mnie bym to - tą tablice i kawałek naszyjnika - zbadał, a w myślach pomyślałem iż poszukam również też informacji o tym jajku, choć jednocześnie kazał mi uważać, gdyż to może mieć związek z Tartarus. Skinąłem głową, że rozumiem. Dodał również, że na chwilę obecną sam mam robić zadanie aż do czasu dopóki nie znajdzie osoby, która ze chce mi towarzyszyć. Mówiąc szczerze wątpiłem by kogoś znalazł chętnego na mojego towarzystwa. Poszedłem do budynku gildii, ale skierowałem się bardziej w głąb gildii niż bym miał siedzieć przy innych. Poczułem jak wzrok Alistair'a mnie odprowadza za drzwi. W głównej sali zastałem Ooba'e, która pokazała mi dziwną tablicę. Nie wiem, ale skądś je znałem. Usiadłem i zacząłem rozszyfrowywać słowa z tablicy, by wiedzieć do czego się doczepić lub gdzie szukać. Było coś takiego na niej napisane:
ایک طویل سائے جادو کی تمام زمین پر ہے
شمالی سے، اندھیرے نے اپنے پرنٹ پھیلاتے ہیں
ٹاور ہلا کر رہا ہے اور قبروں پر گراؤنڈ کر رہے ہیں. فینکس اٹھیں گے ...
وقت مر گیا ہے ...

Siedziałem i sprawdzałem różne księgi z naszej gildii, ale nic. Westchnąłem i pogłaskałem mego pupila, który łaził po całej sali. W końcu znalazłem odpowiednią księgę, która opisała tylko te znaki, ale nie było wzmianki o jaju. Co to było za jajo, które Jura mi dał? Czy to, co z niego się ma wykluć ma coś wspólnego z tą tablicą? Nudziła mnie ta misja jaką zlecił mi Jura, mówiąc iż chce sprawdzić moją współpracę.. Ciekawe z kim?  Usiadłem na krześle i zacząłem tłumaczyć poszczególne wersy. Wynikało z nich, że gwiazda spadnie i umrze. Ale co to miało znaczyć? Musiałem więcej przetłumaczyć. Udało mi się to przetłumaczyć:
Na wszystkie krainy magii  długi cień się kładzie
Z Północy ciemność rozpostarła skrzydła
Drży wieża, a do królewskich grobowców podpełza zguba. Feniks się przebudzi..
czas bowiem nadszedł na śmierć... 
Z Północy? Jaki kraj lub miasto leży na północ od Fiore?  Veronica leży, ale nie rozumiałem dlaczego z tego małego królestwa ma nadejść ciemność i ten feniks ....  Dziwne, ale muszę to jakoś ugryźć, a to oznacza wypad do Veronicy... Postanowiłem nie marnować czasu, ale co mam zrobić z tym jajem? Nagle do sali wszedł Jura z Alistair'em.. Bardzo szybko zrozumiałem, że to z nim będę wykonywał to śledztwo...  Chłopak posłał mi uśmiech, odpowiedziałem mu tym samym. Jura poinformował mnie, że to mój partner... Święty mag zaczął się za kimś lub czymś rozglądać.... W końcu spytał się mnie, gdzie jest jajo, które mi dał...  Odparłem, że na chwilę obecną mój pupil się nim opiekuje. Alistair był tym faktem chyba zaniepokojony, albo mi się zdawało, jednakże Jura był spokojny i bez niepokoju odparł, że to dobrze. Pokazałem Alistair'owi, co udało mi się już odkryć. Chłopak zgodził się, że trzeba wyruszyć do Veronica'i. Umówiliśmy koło posągu w parku, że tam się spotkamy. Po około godzinie zjawiłem się w umówione miejsce.  Chłopak zjawił się punktualnie. Spokojnym krokiem ruszyliśmy w stronę Veronica.  Jakoś nikt się nie odzywał do siebie.. Nie byłem przyzwyczajony, że z kimś podróżuję. W sumie jakoś tak dziwnie się czułem w towarzystwie innej osoby. Szliśmy w milczeniu, ale co któryś raz - no w myślach - próbowałem zacząć rozmowę lub zagaić, by chociaż coś zacząć.. No cóż nie wyszło mi ...
- Skąd masz to coś? - spytał Alistair
Zrozumiałem, że chodzi mu o mojego pupila, który akurat był obok mnie.
- Sam nie wiem. Odkąd pamiętam zawsze był przy mnie. Jura powiedział, że to on mnie wychował - no w sensie - nauczył jak małego dziecko może przetrwać.... - wyjaśniłem i wyprzedziłem trochę chłopaka...
Nie lubiłem rozmawiać o swej przeszłości, którą znałem jedynie z opowieści Jury. To on mnie wychował razem z pupilem i to ich uważałem za rodzinę. Potwierdziłem, że Jura nie jest moim prawdziwym ojcem, a prawdziwych nie znałem. Zatrzymałem go gestem ręki i wyjaśniłem, że jesteśmy obserwowani....Szliśmy dalej będąc już czujni. Widać było, że ktoś nie chciał byśmy poznali prawdę albo potrzebowali tego naszyjnika, a w zasadzie połowy... Udawaliśmy, że nie wiemy iż jesteśmy śledzeni. W dość szybki sposób dotarliśmy do Veronici.  Było to cudne i piękne miasto... Na każdym kroku było czuć magię, co było niesamowite... Zatrzymaliśmy się w jakimś hotelu. Alistair spytał mnie czy nie chcę wyjść pozwiedzać miasto, ale odmówiłem. Po chwili chłopak wyszedł, a ja zostałem sam, no prawie sam. W pokoju był mój pupil z jajem. Wyszedłem na balkon i spoglądałem w niebo, gdy .... ktoś mnie zaatakował. Kazałem pupilowi zabrać jajo i naszyjnik.  Byłem gotowy na walkę, ale przeciwnik zniknął, no tak mi się zdawało.  Po jakimś czasie wyszedł widząc, że nie dam się tak łatwo nabrać. Oznajmił, że nie dam mu rady, gdyż jest silniejszy ode mnie. Na jego ramieniu dojrzałem znak Tartarusu, czyli należał do nich, a więc to demon. Nie bałem się go, a nawet postanowiłem mu stawić czoła.  Ruszyłem pierwszy do ataku, co chyba było moim najgłupszym pomysłem iż dałem się tak łatwo sprowokować. Wróg użył nieznanej mi magii, co spowodowało, że szybko przeszedłem do defensywy. Po pewnym czasie zranił mnie, gdyż udało mu się złamać moją obronę. Kazał mi oddać naszyjnik, na co ja mu odmówiłem. W jego ręce dostrzegłem drugi kawałek naszyjnika. Wystarczyło go pokonać i zdobędę drugą połowę, ale co potem? Nie wiem. Co się stanie jeśli dwie części naszyjnika połączy się? Czy to właśnie po połączeniu naszyjnika ma odrodzić się feniks?  A może jednak źle zrozumiałem słowa? Spoglądałem na przeciwnika i myślałem czy nie użyć formy demona... Tej pierwszej....Jura mi zabronił jej używać, gdyż uważa iż nie mam nad nią kontroli. Druga forma jest słabsza od tej pierwszej, ale bezpieczna.  Zamknąłem oczy, ale moją chwilę nieuwagi wykorzystał mój przeciwnik by zadać śmiertelną ranę, przez co stękną i syknąłem z bólu... Czy w ogóle może jednocześnie syknąć i stęknąć?  Psiakrew! Muszę się skupić, bo będzie kiepsko ze mną!  zganiłem się w myślach ciężko wstając. Tym razem użyłem magii Skrytobójstwa. Miałem nadzieję, że da mi to przewagę, chociaż również mogłem się mylić, ale wolałem się upewnić przed użyciem formy demona. Nie myliłem się, no przynajmniej podejrzewałem to. Miałem rację, atak z ukrycia nic nie wskórał, ponieważ go uniknął.  Prychnąłem cicho i zastanawiałem się, co zrobić. Jak odkryć jego słabość, o ile on ją ma...   Chciałem zaatakować, ale upadłem przez ranę, która mocno krwawiła. No cóż ... Jednak nie miałem wyboru i postanowiłem użyć formy demona. Zamknąłem oczy i zmieniłem się w go. Ludzie wokół zaczęli krzyczeć i uciekać w popłochu... Ryknąłem głośno i przeraźliwe. Zaraz po tym ruszyłem do ataku na mego wroga. Nie kontrolowałem swego gniewu i nienawiści w tej formie, a za to ta forma pobudzała te uczucia. Zamknąłem go w klatce, a potem nabiłem go na swój kolec, który wystawał z mej ręki. Jednakże przeciwnik również stał się demonem i nasza walka była prawie wyrównana. Prawie, ponieważ ja byłem ranny, a on nie zatem miał on przewagę nade mną. Rzucił mną aż na chwilę straciłem przytomność... Kiedy się ocknąłem przede mną stał Alistair, a obok niego jakiś duch. Ja natomiast byłem w formie demona jak i tamten. Mój towarzysz spojrzał na mnie, ale jego wzrok wyrażał lekkie przerażenie... Chyba dobrze odczytałem jego wyraz twarzy, jeśli nie to przepraszam. Podniosłem się z trudem, ale byłem gotowy na dalszą część walki. Alistair rzadko się wtrącał do walki jak mi mówił Jura... Zaskoczyło mnie to lekko, ale po chwili znów straciłem kontrolę nad demonem. Alistair coś tam krzyknął, ale nie wiem tylko co to było. Ja po prostu w tej formie szalałem.  Mimo iż mój przeciwnik był silniejszy ode mnie. Przerzucił mnie za siebie, a sam rzucił kulą ognia w stronę Alistair'a. Chłopak był w pułapce, gdyż po moim upadku na tamten budynek on się zawalił i zagrodził drogę ucieczki. Część demona chciała walczyć, lecz ja - ten prawdziwy ja - chciał pomóc Alistair'owi. Udało mi się chociaż na chwilę uzyskać kontrolę nad ciałem i osłoniłem Alistair'a, przyjmując na siebie siłę ataku i obrażenia. Spojrzałem na chłopaka, który również na patrzył, ale z uśmiechem. Coś tam rzekł o współpracy i miał rację, ale muszę wrócić do swej ludzkiej formy by to się udało. Jednak nasz wróg mnie zaatakował swymi kolcami czym mnie przebił na wylot. Moje oczy zaczęły świecić - a to był zły znak - zaatakowałem go potężnym zaklęciem, ale jednocześnie Alistair dorzucił od siebie coś, po czym wrócił on do swej formy. Możliwe iż bym szalał jeszcze, ale byłem wycieńczony i osłabiony po walce. Jednak wiedziałem, że musimy zniszczyć jeszcze naszyjnik, jeśli chcemy uniknąć odrodzenia feniksa. Jednakowoż przed śmiercią mężczyzna rzekł, że jest za późno. Ja w tym czasie wróciłem do swej ludzkiej formy.
- Wreszcie jestem sobą - westchnąłem z ulgą w głosie.
Wiedziałem, że to Alistair przywoływał mnie do porządku i nie pozwolił by demon całkowicie przejął kontrolę nade mną za co byłem mu wdzięczny. Chłopak podtrzymywał mnie bym nie zemdlał ani nie upadł na ziemię. Po uśmiechu przeciwnika stwierdziliśmy, że było ich więcej i udało im się zdobyć naszyjnik i go chyba połączyć. Nie czekaliśmy długo na potwierdzenie naszych obaw, gdyż poczuliśmy trzęsienie ziemi jak również usłyszeliśmy krzyki ludzi... Na serio? Nie mam ani krzty magicznej mocy, a nawet jeśli to starczy mi na jedną przemianę, jeśli to zrobię i przyjmę postać pierwszego demona to może się skończyć o wiele gorzej niż wcześniej. Trzeba było coś wykombinować. Zdjąłem ramię z chłopaka, który mnie podtrzymywał i powiedziałem mu, że musimy się rozdzielić. Mężczyźnie ten pomysł nie przypadł do gustu, a zważając na mój stan to mogło doprowadzić do tragedii..
- Tu nie chodzi o moje życie. Jeśli czegoś nie zrobimy to inni będę cierpieć  - powiedziałem w końcu lekko podniesionym głosem i go opuściłem.
Mężczyzna był lekko zaskoczony tymi słowami, ale chyba zgodził się na moją propozycję, gdyż odszedł w innym kierunku... Muszę tylko dostać się na jego grzbiet jakoś i tam poszukać słabych stron. Udało mi się doczłapać mimo rany na samą górę jakiegoś budynku, a teraz pozostaje tylko wskoczyć na tego feniksa... Wziąłem głęboki oddech i skoczyłem... Poczułem ulgę, gdy okazało, że udało mi się. Próbowałem różnych ataków, ale jego skóra była twardsza niż mogło się wydawać. Zakląłem w duchu, że nie mam dość siły, ale są jeszcze oczy! Tak, oczy. Przecież ich nie mógł mieć niezniszczalnych! I to jest pewnie jego słabość! Eureka! Chyba... Jednakże nie mam dość siły w tej formie, ale jakby zamienił się w drugą formę demona? To by może dałbym radę ...  Kiedy już miałem zamiar przystąpić do przemiany zostałem zaatakowany... Kątem oka dostrzegłem mężczyznę w średnim wieku, ale o bardzo dobrze zbudowanej sylwetce. Miał krucze włosy, a oczy błyskały czerwienią. Uśmiechał się wrednie. Był dość dziwacznie ubrany... Miał na sobie krótką, czarną  bluzkę, a spodnie fioletowe i na to narzucony żółty płaszcz... To nie pasowało do siebie ani trochę, ale nie mnie to oceniać...  Czekałem aż to on wykona pierwszy ruch, a w moim obecnym stanie każdy ruch był na wagę złota. Musiałem się oszczędzać, bo jeśli teraz stracę przytomność nie uda mi się pomóc Alistair'owi pokonać feniksa, a na najlepszym sposobem jest wspólny atak w oczy.. Kątem oka dostrzegłem wybuchy, czyli mój towarzysz również napotkał przeszkodę? Wiedziałem, że da radę pokonać swego przeciwnika, gdyż jest silny. Może na takiego nie wygląda, ale po oczach można to stwierdzić. Jest doświadczonym magiem, którego nie powinno się lekceważyć. Uśmiechnąłem się sam do siebie... Zaiste ta misja jest intrygująca i dziwna. Przyjąłem postawę do obrony i udało mi się w ostatniej chwili uniknąć ataku. Po czym sam następnie wyprowadziłem atak i to na dodatek celny. Jednak mój przeciwnik jakoś wytrzymał atak i przyznał, że mnie nie docenił. Dyszałem ciężko, ale wiedziałem iż nie mogę teraz się poddać... Za daleko zaszliśmy by powstrzymać feniksa... No w sumie mieliśmy przeprowadzić śledztwo, a nie walczyć.... No cóż kto by przewidział taki obrót wydarzeń? Dobra, można było przewidzieć taki obrót zdarzeń. Przemieniłem się w demona, a po chwili pojawiły się skrzydła. Ruszyłem do ataku, gdyż nie mogłem już dłużej zwlekać. Wróg również pokazał demoniczną formę, no po prostu świetnie! Czy raz coś nie może iść gładko bez jakiś problemów? Chyba jednak nie.... Wiedziałem, że będzie trudno mi walczyć z nim jak równy z równym, ale nie dam rady, więc muszę stawiać na podstęp. Jednakże gdybym nie był ranny to walka byłaby wyrównana?  Na razie wolałem się nad tym nie zastanawiać, a skupić się na walce by jak najszybciej ją zakończyć. Musiałem sobie jakoś radzić, chociaż ledwo trzymałem się na nogach czy widziałem. Jaki oni mają w tym interes? Później się zastanowimy, a teraz priorytetem jest pokonanie ich i powstrzymanie feniksa.  W tym samym momencie ruszyliśmy do ataku, a po zderzeniu powstał dość widowiskowy wybuch.... Mój wróg został pokonany, a ja nie wyszedłem bez szwanku z tego starcia. Upadłem na kolano i wróciłem do ludzkiej formy. Dyszałem oraz ledwo widziałam jak i poruszać się prawie wcale nie mogłem. Zmusiłem się do wstania i chodzenie, chociaż kilka razy upadłem i czołgałem czasem się to, i tak wstawałem później. Po kilku minutach dotarłem na głowę feniksa... A czy ja wam go opisałem? Chyba nie! Ale za mnie gapa! Na pewno był ogromnym stworzeniem, który sięgał prawie do niego! Jak już wspomniałem jego skóra była twarda jak kamień,więc tylko oczy musiały być jego słabością. Kiedy upewniłem się, że Alistair jest w idealnej pozycji... Wykrzesałem ostatnie pokłady magii i zmieniłem się w demona. Alistair przyzwał strzelca, który wystrzelił kilka strzał wprost w oczy stwora.  Jedna z nich się wbiła w oko feniksa, więc postanowiłem ją wepchnąć głębiej... Może uda nam się go pokonać... Gdy wzbiłem się w powietrze feniks zaatakował mnie swą łapą, czym mnie mocno poturbował i pełno krwi ciekło z mego ciała. Upadek do najprzyjemniejszych nie należał.. Moje ciało drżało z bólu przy najmniejszej próbie ruchu.. Muszę wstać.... ehu ehu ehu. .... zacząłem kaszleć krwią... Chwilę później zjawił się Alistair, który pomógł mi wstać..  Musimy jeszcze raz spróbować go zaatakować.  Mężczyzna nie był zadowolony z mojego uporu, ale zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Wziąłem głęboki wdech, musiałem ten jeszcze raz się wysilić... Po prostu musiałem. Alistair spytał czy dam radę. Odparłem mu, że muszę dać, gdyż od nas zależy czy to miasto przetrwa. Uśmiechnął się, czym mnie zaskoczył. Jednakże nie dałem po sobie tego poznać... Zamknąłem oczy i mocno się skupiłem, by zmienić swoją ludzką formę w demoniczną. Udało mi się to, ale z wielkim trudem. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy ostatnią szansę na pokonanie tego stworzenia. Musieliśmy się skupić i współgrać. Jedynie działając razem i czytając swoje myśli damy radę go pokonać. Spojrzałem na Alistair'a, który dał mi znak, że mogę ruszać do ataku. Tym razem zdam się na jego intuicję i plan jaki mi objaśnił. Przykułem uwagę feniksa na sobie... Musiałem mu zapewnić najlepszą pozycję do strzału i na trochę go unieruchomić. Z pozycją będzie łatwo, no mam taką nadzieję. Jednakże mam pewne zastrzeżenia, co do unieruchomienia stwora.. To może sprawić nie mały kłopot... Na coś tak wielkiego będzie trzeba jakiś grubych łańcuchów lub silnej magii, która mi się kończy..  Pozycję miał idealną, ale się ruszał...  Już wiem! Pozwoliłem by mnie złapał... To chyba był mój najgłupszy pomysł na jaki wpadłem w mym nudnym życiu! Feniks po złapaniu mnie zaczął miażdżyć mi kości, przez co czułem przeogromny ból. Cudem powstrzymywałem się od krzyku. Mój towarzysz zaatakował w odpowiednim momencie, przez co stworzenie mnie wypuściło, a ja złapałem strzałę, która wbiła się w jego oko. Zacząłem ją na siłę wpychać dalej używając przy tym ostatnich rezerw magii. Udało nam się! Feniks rozsypał się w drobny mak.. Ja na ten atak zużyłem całą magię i razem z feniksem, no w sensie z jego kamieniami spadałem na ziemię. Gdyby nie Alistair, który mnie złapał mogło być ze mną kiepsko. Rzuciłem mu, że nie musiał tego robić, ale mimo wszystko podziękowałem mu za to. Po wylądowaniu podeszliśmy do miejsca, gdzie prawdopodobnie upadła twarz tego stworzenia. Zauważyliśmy iż naszyjnik został zniszczony, co mnie bardzo ucieszyło z tego powodu. Jednakże ogrom zniszczeń mnie zasmucił. Wiele osób nie zdążyło się ewakuować i zostali ranni albo zabici... Alistair zabrał mnie do hotelu, który o dziwo przetrwał. W pokoju zaczął mnie opatrywać. Powiedział, że jestem jak dziecko, które się wierci i nie może się usiedzieć na jednym miejscu parę minut. No cóż, musiałem mu przyznać rację, ale jak mógłbym wysiedzieć na jednym miejscu kiedy ci ludzie potrzebują pomocy? To przez naszą walkę ich miasto zostało zniszczone, a chciałem chociaż rannych powyciągać z zawalonych budynków. Kiedy Alistair usłyszał mój pomysł skarcił mnie spokojnym głosem. Jego argumenty były słuszne i miał całkowitą rację, ale moje serce mi mówiło, że powinniśmy to zrobić... Dlaczego tak bardzo chciałem pomóc tym ludziom? Szczerze sam nie wiem.. To tak nie w moim stylu... Jednakże moje sumienie nie dawało mi spokoju, jak i honor, który mówił mi iż powinienem naprawić szkody jakie wyrządziłem. Mężczyzna wiedział, że długo nie uda mu się mnie powstrzymać, ale obiecałem mu iż nie będę się przemęczał. Jednakże on zdecydował się iść ze mną, na co nie protestowałem. Mijane osoby dziwnie na nas, a w szczególności na mnie się patrzyli... Czy to przez to, że obok mnie szedł mój pupil z jajem w ogonie? Czy przez iż widzieli mnie w formie demona i lekko dawnego mnie? Nie dziwię im się z tego powodu... Jednak miałem lekką nadzieję, że gildia nie będzie mieć przeze mnie kłopotów... Zwłaszcza, że złamałem polecenie Jury, by nie używać swej pierwszej formy demona ...  Jura może być wściekły, chociaż to spokojny mag... Ciekawe, co sobie myśli o mnie Alistair? Na chwilę obecną nie chciałem wiedzieć albo wolałem uniknąć tego tematu w naszym położeniu na dzień dzisiejszy. Zauważyłem przed nami dziewczynkę, która płakała i wołała o pomoc. Gdy podeszliśmy do niej poprosiła nas o pomoc. Jej mama została uwięziona w zawalonym domu. Razem z mym pupilem weszliśmy do środka i ostrożnie posuwaliśmy naprzód, by nie zniszczyć i tak już chwiejnej konstrukcji. Alistair gestem ręki dał mi znać iż muszę uważać na schodach i to bardzo mocno uważać. Wołania kobiety o pomoc dochodziły właśnie z góry. Wolnym tempem, ale bezpiecznie dotarliśmy na górę. Kobieta była przygwożdżona szafką, którą razem z Alistair'em podnieśliśmy i wyciągnęliśmy kobietę spod niej. Droga na dół również była mozolna, zwłaszcza, że pomagaliśmy dziewczynie iść to nasza ostrożność była podwojona. Po krótkiej chwili byliśmy na zewnątrz, gdzie czekali medyczni, a chwilę później pojawiła się córka tej kobiety. Pomogliśmy jeszcze kilku osobom, a gdy uznaliśmy iż nikt więcej nie potrzebuje pomocy, więc wróciliśmy do hotelu, a jutro z samego rana mieliśmy wyruszyć w drogę powrotną do gildii. Z samego rana zaczęliśmy pakować swoje rzeczy, których nie mieliśmy za dużo, więc z tym uwinęliśmy się bardzo szybko.  Podróż podróżna minęła o wiele przyjemniej niż dotarcie tutaj.. Można rzecz, że trochę się otworzyłem na Alistair'a, ale nie żeby od mu wszystko mówić, ale jakoś jego obecność dla mej narwanej natury uspakajała i jakoś tak inaczej się czułem. W sensie już nie czuję takiej pustki.. Ech...Ciężko to wyjaśnić, no ale cóż na to poradzić.. Ta misja pokazała mi, że mogę mu zaufać, chociaż sam nie byłem do końca pewny, co do mojego pochodzenia i pewnie to był powód, dla którego unikałem rozmów o mnie... Ależ nie mogę przecież przez całe życie uciekać przed przeszłością, prawda?  Przed wejściem do gildii czekał na nas Jura... Podejrzewałem, co mnie czeka i nie myliłem się. Jura bardzo ostro mnie zganił za użycie tej formy demona. Szczerze to jednym uchem słuchałem, a drugim wypuszczałem. W końcu Jura zwrócił się do Alistair'a, który wybuchnął cichym śmiechem, który był wręcz niedosłyszalny. Tutaj nasze drogi na chwilę obecną się rozdzielały, mężczyzna wszedł do budynku, a ja udałem się do lasu. Uwielbiałem szum drzew czy różne odgłosy natury.
Czy dobrze zrobiłem dołączając do tego Lamia Scale? Czy ogólnie dobrze zrobiłem? Czy uda mi się utożsamić się z tą gildią i jej członkami, czy pozostanę odludkiem do końca życia?Może powinienem uznać iż w pełni dobrze rozwinięta tożsamość społecznie nie potrafi rozwiązać problemów dla jednostki.  Może, gdzieś w głębi serca miałem nadzieję, że mogę przysłużyć się gildii czy nawet postarać i ułatwić oraz zrobić tak by moje relacje z nią czy z otoczeniem było o wiele bardziej satysfakcjonujące, albo podnieść własną samoocenę bądż postarać się z łatwością poruszać i mieć orientację w życiu społecznym. Moje pytanie, które brzmi: " Jednostka, która nie jest przystosowana jak ja to na jaką grupę powinna liczyć?"  Zazwyczaj na pierwszym kroku mogą liczyć na pozytywną identyfikację z grupą innych jednostek takich jak oni. Ale jeśli jednostka natrafi na negatywną identyfikację to może to przyśpieszyć jej -jednostce- marginalizację. Każdy z nas powinien zwrócić uwagę, że identyfikacja z grupą to ważny aspekt w rozwoju naszej osobistej tożsamości. Jednakowoż czy ja potrafiłbym nawiązać taki stosunek ze społeczeństwem, a zwłaszcza z całą gildią?  W obecnych świecie istnieją modele, które wpływają na procesy wychowawcze, a są to same ambicje jednostki, która posiada w swej świadomości silne JA, które składa się z osobistej tożsamości. Czasem uważam, że należę właśnie do takich jednostek. Według mnie ukształtowanie, już takiej dojrzałem tożsamości prywatnej, w sensie osobistej następuje pod koniec młodości. Zawsze uważałem, że silne Ja to osoba, która jest świadoma własnych osądów przez siebie wydanych przez nią samą...  Na co nakładać musi się świadomość swego potencjału rozwojowego, swych talentów - umiejętności,  dość wysokie i stabilne poczucie swej wartości, pozytywna samoocena, poczucie wsparcia ze strony osób, z którymi dana osoba się identyfikuje, i które postrzega jako swoich bliskich. Chociaż uważam, że warunkiem skutecznego rozwoju własnej tożsamości jest wyodrębnienie się z otoczenia, które potrafi trwale potrafi przekonać, że jest się osobą niepowtarzalną, niezależnie od odgrywanych ról i relacji z otoczeniem, chciałem taką osobą być. Może byłem,ale nie zdawałem sobie z tego sprawy lub nie przywiązywałem wagi.O ile dana jednostka posiada własne talenty, a otoczenie ją doceni za to, to  kształtowanie własnej tożsamości nastąpi prawie automatycznie. Chyba, że nie posiada jakiś własnych talentów, a jej wychowanie odbywało się bez wrogości, ale z przyjaźnie to taka jednostka umie otrzymać informacje na własny temat, a te pokazują iż jest wartościową osobą, która nie jest taka sama jak inny.  Jeśli w swym kształtowaniu tożsamości jednostka miała mniej problemów to nie potrzebuje szukać informacji na temat kim jest i co jest warta taka jednostka. Jednostki, u których zostały dostrzeżone talenty są skupione na osobistej tożsamości i lubią podkreślać różnice między sobą, a innymi, aniżeli afiszują się przynależnością do jakiejkolwiek grupy... Ja natomiast starałem się silne Ja ukształtować, co mi się udało, ale nie uzyskałem odpowiedzi na pytania: kim jestem i ile warty jestem. Pozostawało pytanie: Co ja wniosę do tej gildii ,by mogła  się rozwijać nawet jeśli nie znam siebie? 
Moje rozmyślanie przerwał mi mój pupil, który wtulił swój łeb w moje ramię.. Spojrzałem w niebo i uśmiechnąłem się. Pamiętaj Kris to twoje serce decyduje i ukazuje kim jesteś i ileś warty. Jednakże nie zapominaj de facto, że osoba nie ceniąca swych przyjaciół jest nic nie warta. Zawsze ceń swych przyjaciół i bądź gotów dla nich poświęcić swe życie. To te słowa Jury sprawiły, że zacząłem kształcić w sobie silne JA i starać się słuchać serca, które miałem nadzieję, że w pewnym momencie powie mi jaką drogę obrać i kim jestem. Czy warty jestem czegoś... A może moje życie jest do niczego i ślepy los chciał bym żył na tym świecie. Spojrzałem na swego pupila, który wbrew wszystkim opiniom miał oczy, ale zakryte i osłonięte. Pogłaskałem go z uśmiechem... 
- Nie zbadane są ścieżki losu, który nami kieruje - rzekłem sam do siebie i na dodatek na głos 
- Masz rację - odparł Alistair, siadając obok.
Zaskoczył mnie swoją obecnością, ale uśmiechnąłem się na jego widok. Siedzieliśmy w milczeniu, aż do czasu kiedy jajo zaczęło się ruszać. Nadeszła chwila, która pokaże mi, co za nowego przyjaciela będę miał. Jajo jeszcze kilka krotnie się poruszało, aż w końcu skorupka pękła na zewnątrz wyleciał coś ala tygrysa, ale miało skrzydła i zrogowaciały naskórek od nosa aż po głowę i był ciemny z białymi kropkami.. Na tylnych nogach miał coś w rodzaju pióropuszu, a ogon też zakończony jak u gryfa. Na dodatek uśmiechał się! To coś było niesamowite.. Jak by go nazwać?  Spojrzałem się na niego i jak na chwilę obecną pustka... Czy to przez szok, że z jaja wykluł się tygryso-podobne-coś-tam... Wziąłem go na ręce i spojrzałem na Alistair'a.. Mężczyzna również nie wiedział, co to za gatunek może być. Razem ruszyliśmy w stronę gildii, a potem do jej biblioteki. Następnie mój pupil pilnował tygroso-coś-tam, a my szukaliśmy informacji na jego temat.  Nawet Ooba nie wiedziała czym to jest. Jura uznał go za słodkiego tygrysa. Spojrzałem na Alistair'a... Czyżby mógł być to nowy gatunek? Żadna książka nie opisywała go ani nikt go nie znał.. Było jedno wyjście!Uznaliśmy razem z Alitair'em, że tygrysoptak pasuje do gatunku jego i taka nazwa zostanie. Może imię by pasowało Night Guardian? Pytanie podstawowe to dziewczyna czy chłopiec? Przyglądałem mu czy tam jej się uważnie w oczy... Moje skupieniu zostało przerwane liźnięciem tego malucha i jego zabawą w berka z nami. Uśmiechnąłem się pobłażliwie na to wydarzenie i spróbowałem go złapać, co musiało wyglądać komicznie. Mężczyzna się uśmiechnął na ten widok... To musiała być samica albo samiec ... Sami nie wiedzieliśmy jak u tego stworka można określić płeć czy mniej więcej przewidzieć jak duży będzie, jego zachowanie. A przede wszystkim pożywienie. Malec wylądował na mych ramionach i zasnął. Trzeba przyznać słodko wyglądał jak spał i nie tylko wtedy. Ooba zwróciła mi uwagę, że malec wbrew pozorom szybko rośnie, co mnie zaskoczyło. Tak, będzie zwał się Night Guardian. Powinno pasować niezależnie od płci tego stworzenia. Następnie udaliśmy się do Jury, by zdać mu raport, który powinniśmy zaraz po przybyciu zrobić, lecz nie zrobiliśmy. Gdyż Jura zaczął mnie karcić za złamanie zasady, a potem to jajko. Święty mag był zaniepokojony tym, co usłyszał. Do czego Tartarus potrzebował feniksa albo jego mocy? Nie potrafiłem znaleźć realnej czy logicznej odpowiedzi na to pytanie.. Jednakowoż jedno było pewna. Tartarus coś szykuję i nie zawaha się sięgnąć do odrażając środków by osiągnąć swój cel jaki by on nie był. Westchnąłem w duchu i spojrzałem na tygrysa, który spał otulony ogonem mego pupila. Alistair gdzieś zniknął, a ja jak zwykle opuściłem budynek gildii. Zastanawiałem się kto może coś wiedzieć na temat Night Guardian'a, który w tym momencie zaczepiał mojego pupila.. W sumie jego też przydało się jakoś nazwać, a nie mówić tylko pupil. Tylko jakie imię by do niego pasowało? Tajtan? Nie, za bardzo dziwne... Shadow? Spojrzałem się i bacznie mu się przyjrzałem, a on - w sensie mój pupil - również spojrzał się na mnie. Zanim opuszczałem gildie miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią... Dziwnie się z tym czułem, ponieważ chyba wolę jak udają iż mnie nie ma albo od czasu do czasu rzucą jakąś obelgę niż gapią się na ciebie przez cały czas jakby dopiero się zorientowali iż żyję i chodzę po tym świecie. Dobra, wróćmy do wymyślenia imienia dla mojego pierwszego zwierzaka. Shadow by pasował, a więc zostaje Shadow. Tak, więc mamy Shadow i Night Guardian. Pasujące imiona, no miałem taką nadzieję. Czy gdyby żyli moi rodzice? Ci prawdziwi to byłbym inną osobą niż teraz jestem? Czy inaczej spoglądałbym na świat? Może miałbym więcej przyjaciół, a mój poprzedni rozdział w życiu nie opierał by się na mordowaniu innych i chęci pokazania jaki to ja silny jestem, więc się mnie bójcie. Położyłem się na ziemi i przysnąłem... Po prostu przysnąłem...
- "Unus anulus omnes regare, unus anulus invenire,
Una est eos cogere et in tenebras ligare." - mówił formułę jakiś mężczyzna, który potem wykonał znak pieczętujący jakiegoś demona w ciele dziecka.

- Zabierz go i uciekaj! - krzyknął potem do kogoś
Druga osoba posłusznie spełniła polecenia zabierając ze sobą jakieś dziecko, które zaczęło płakać. Kobieta, tak to była miała taki aksamitny głos, który potrafił to dziecko szybko uspokoić, ale i ona nie uciekła przed śmiercią. Zostało już tylko płaczące dziecko... Czarna, zakapturzona postać zbliżała się do malca i już wyciągała swą paskudną dłoń by zadać śmiertelny cios, kiedy jakieś zwierzę ją odpędziło od malca. Stworzenie zaczęło podchodzić do chłopczyka, który wyciągnął w stronę zwierzęcia swe małe rączki i zaczął gaworzyć oraz śmiać się. Zwierzę wzięło malca na swe plecy i zniknęło w czeluściach ciemności.... Znowu dziecko zaczęło płakać, ale ktoś je podniósł. Moje ciało dziwnie drżało ze strachu podczas snu, ale ciało mego Shadowa mnie uspokoiło podczas snu...  Krew na obdartym materiale nie należała do mnie... Uciekałem, ale przed czym. Osobą goniącą mnie była zamaskowana postać z szyderczym uśmiechem. Próbowałem walczyć, ale nie umiałem używać już magii - tak jakby została mi ona odebrana... Czułem strach, a przede wszystkim czułem bezradność i wściekłość zarazem, że nie byłem wstanie z nim walczyć. Tajemniczy osobnik zbliżał się do mnie i coś szeptał... Nie byłem wstanie dosłyszeć co takiego mówił...  Nie zdążyłem uniknąć ataku, który przeszył moje serce .... Obudziłem się z krzykiem... Obok mnie stał, a raczej kucał Alistair...Wyglądał na zaniepokojonego moim stanem.. Z mego ciała spływał pot, a moje ciało lekko drżało.  Starałem się uspokoić, wiedziałem iż to był sen... No miałem taką nadzieję, że to był wyłącznie sen, a jeśli nie? Na chwilę obecną nie chciałem za bardzo się zagłębiać w ten temat. Było późno, zrozumiałem, że Jura się martwił o mnie i poprosił Alistair'a by mnie poszukał. Powiedziałem, by się nie przejmował mną, chociaż mój obecny stan nie potwierdzał moich słów, a wręcz przeczył im. Alistair spojrzał na mnie. Wiedziałem już, że nie uwierzył w ani jedne moje słowo...  Cicho westchnąłem i wyjaśniłem, że to przez sen, który jednocześnie nie wydawał się snem. Bardzo szybko zmieniłem temat i powiedziałem mu jak nazwałem moich towarzyszy. Zwrócił mi również uwagę, że Night Guardian jest większy niż wcześniej i miał rację. Mężczyzna uśmiechnął i chyba by się upewnić czy aby na pewno wszystko dobrze, że mną ponowił pytanie
- Tak... Nie. - odparłem po chwili

Trochę chaotycznie, ale wyjaśniłem mu na czym polegał problem jaki mnie dręczył. Jednak czy on potrafiłby mi pomóc go rozwiązać? Czekałem na jego odpowiedź czy radę, jednocześnie spoglądając w niebo. Nie za bardzo w takich sytuacjach jak ta umiałem się zachować...
<Alistair??? >



<Następne opowiadanie>


Ilość słów: 5041